Andrzej Kijowski Dziennik Tom 1

* The preview only display some random pages of manuals. You can download full content via the form below.

The preview is being generated... Please wait a moment!
  • Submitted by: Anonymous GfnJE2v
  • File size: 1.5 MB
  • File type: application/pdf
  • Words: 116,924
  • Pages: 171
Report / DMCA this file Add to bookmark

Description

© Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998 © Copyright by Kazimiera Kijowska & Andrzej T. Kijowski Selection © Copyright by Kazimiera Kijowska & Jan Błoński, Kraków 1998 Projekt okładki i stron tytułowych: Andrzej Dudziński Redaktor: Barbara Drwota Współpraca: Kamil Kasperek Redaktor techniczny: Bożena Korbut Książka została wydana przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Sztuki

ISBN 83-08-02784-9

Przedmowa W literackim środowisku wspominano nieraz — z zaciekawieniem i czymś w rodzaju grozy — o “dziennikach'' Andrzeja Kijowskiego. Najpierw ze względu na rozmiar: tysiące — podobno — i tysiące stron. Potem — co ważniejsze, a może także bardziej niebezpieczne — ze względu na niewyparzony język i bezwzględną szczerość Kijowskiego, którego zmienne humory znane były powszechnie. Jego przyjaciele — zwłaszcza literaccy — mogli więc spodziewać się nieprzyjemnych niespodzianek. Kto wie, może ich ten “dziennik'' nie rozczaruje... Na pewno jednak nie stanowi on — co czasem podejrzewano — skandalicznej kroniki warszawskiego środowiska literackiego lat sześćdziesiątych szczególnie i siedemdziesiątych. Wartość i zwłaszcza oryginalność “dziennika'' (proszę zwrócić uwagę na cudzysłów!) tkwią gdzie indziej. W istocie “dziennik'' ten nie mieści się w żadnej klasyfikacji. Co znaleźć można w kilkudziesięciu grubych notesach Kijowskiego, zapełnianych regularnie od czasów studenckich, najstaranniej zaś i najbardziej regularnie w dekadach względnego politycznego spokoju, czyli wtedy, kiedy polemiczny talent Kijowskiego nie mógł znaleźć publicznego ujścia? Otóż: można znaleźć wszystko, od najintymniejszych wyznań osobistych poprzez ułomki napisanych i nie napisanych książek... aż do płomiennych oracji i zajadłych polemik. Ten — powiedzmy — “dziennik'', bo jakoś te tysiące stron musimy określić — urąga więc jawnie wszystkim określeniom gatunkowym. Zrodził się na pewno z potrzeby zapisywania, utrwalania, przechowania przeszłości... bo wczesna przeszłość Andrzeja była bolesna i trudna, co więcej zaś — niezbyt zrozumiała, trudno czytelna dla samego “autora''. To zapisywanie było chyba na początku rozjaśnianiem, egzegezą spraw i wydarzeń, których Andrzej był kiedyś — zwłaszcza zaś w dzieciństwie — świadkiem i ofiarą. Później jednak zagarnęło inne połacie życia, czasem błahe (jak aktywność Andrzeja w środowisku literackim), czasem społecznie ważne (jak wstrząsy, które przeżywała tak zwana Polska Ludowa). Z latami przeważać zaczęła funkcja dokumentacyjna zapisów: tak niewątpliwie było w momentach politycznych przełomów. Ale to jeszcze nie wszystko! Andrzej uważał się — i słusznie — za powieściopisarza i felietonistę, pisać umiał prędko i na wszelkie tematy. Szybki, bystry i zmienny, wiedział, że na właściwą ścieżkę trafia się niespodziewanie, że wiele zależy od pierwszych kroków (zdań, intonacji...), bowiem te właśnie początki poruszają zwykle — lub nie — słowną wyobraźnię, decydując o literackim sukcesie. Dlatego w “dzienniku'' mnóstwo luźnych zwrotów, zdań, określeń, paragrafów, w jakiejś mierze pisarzowi użytecznych... czy dla sprawdzenia, że idzie po dobrej drodze, czy też częściej, jako dowód, że uderzył w niewłaściwy ton. Zazwyczaj takie strzępy i ułomki idą do kosza. Kijowski wolał je zachować... Dlaczego, nie wiem. Chował także — co ważniejsze — świadectwa lektur, lektury miał zaś rozległe i nieraz osobliwe. Lubił i umiał streszczać, nie wahał się też polemizować. Wypisywał frapujące określenia, opinie, aforyzmy... czasem też z przeczytanymi autorami polemizował. W istocie te właśnie partie “notesów'' stanowią archiwum literackiej i intelektualnej edukacji Andrzeja. Bo też studia polonistyczne dały mu w istocie niewiele! Spętany okolicznościami rodzinnymi i zmuszony do wczesnego zarobkowania... niezbyt poważnie, jak myślę, traktował nie tylko gramatykę starosłowiańską, ale także kurs literatury ojczystej. Za to później, odgrywając już rolę pisarza, czytał — a czytał aktywnie, polemicznie — więcej niż ktokolwiek mógł przypuścić... I także — czytał inaczej, niż się po nim domyślano. Czytał filozofów, teologów, teoretyków wszelkiej maści i gatunku, od Nietzschego po Eliadego... Ale to jeszcze nie koniec wydawniczych wyjaśnień. Oprócz “dziennika'' — ciągle w cudzysłowie — pozostały po Andrzeju i nie publikowane listy, i zamknięte, starannie przygotowane i za

życia wydane quasi-reportaże czy dzienniki podróży. Czasem zastępują one — w chronologii powstania — odpowiednie partie “dziennika'', czasem nie. Co więcej, są między nimi istotne różnice. Inaczej wygląda Ameryka, zobaczona, że tak powiem — “do druku'', inaczej — zapisana na gorąco w listach do żony. Czy to znaczy, że ta pierwsza powstała ad usum Delphini? Raczej nie, nie ma w tych zapisach żadnego podlizywania się ludowej władzy. Ale Ameryka spisywana na użytek rodzinny musiała wyglądać inaczej niż adresowana do szerokiej publiczności! Tej pierwszej nie musiał Kijowski sprawdzać, mógł ją też sobie nieco podmalować, kto wie, czy nie domyśleć, uzupełnić... Jeszcze inaczej jest z wrażeniami ze “Związunia'', jak wtedy z pieszczotliwą złośliwością nazywano wschodniego sąsiada. Andrzej spisał je natychmiast po powrocie. I nawet — jak na swoje zwyczaje — nie bardzo sobie na Związuniu użył, może dlatego, że ten mu się prędko opatrzył. Z tych dzienników podróży najciekawszy wydaje mi się paryski — najwcześniejszy. Przynosi bowiem nie tylko przeżycie Paryża (a wiadomo, że do lat sześćdziesiątych był on stolicą nowoczesności, “miastempotworem'', bramą przyszłości...). Także, a może przede wszystkim, ciekawy jest wiarygodny obraz “Polaka w Paryżu'', razem z jego naiwnością, urazami, olśnieniami. Jak widać, tych tysięcy stron “notesów'' nie można określić jednym słowem. Czy to portret czasu, środowiska? Owszem, w pewnej mierze. Ale sporo w tym dzienniku intymności, nasuwa się więc myśl, że nie tyle Polskę, Warszawę, własne środowisko chciał Kijowski zapisać... ile raczej uchwycić i rozjaśnić — sobie zwłaszcza — samego siebie. Może nawet to szukanie było najistotniejszą sprężyną “codzieńpisania'', jak by może powiedział Białoszewski. Ale znowuż nie można zapominać, że najwięcej uwagi i starania poświęcał Andrzej swojemu powieściopisarstwu... zaś setki i setki zabazgranych stron to po prostu bruliony (czy kolejne lub odmienne wersje, raczej — pomysły, zaczątki wersji...). Mówiąc krótko, tych “dzienników'' nie można jednoznacznie określić. Składają się one na quasi-sobowtóra człowieka-pisarza... sobowtóra — mimo wszystko — niekompletnego, bo przecież tego co najlepsze, najważniejsze u Kijowskiego szukać musimy w jego książkach. W “dzienniku'' zaś znajdujemy raczej pisarską codzienność. Ale i w tym punkcie muszę wnieść od razu zastrzeżenia. Może nie od razu, ale na pewno na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zdał sobie Kijowski sprawę, że nie wykręci się od literackiego opracowania rodzinnych przejść, które go ukształtowały. Istotnie, powracały one stale — odpowiednio przekształcone — tak w opowiadaniach i powieściach, jak we wspomnieniach i refleksjach “dziennika''. Spisał więc na nowo swe dzieciństwo, równie osobliwe, bolesne, co literacko — jeśli tak można powiedzieć — płodne. W notesach aluzje do przejść dzieciństwa spotkać można co kilkanaście stron... a przecież już pierwsza oryginalna powieść Kijowskiego, Oskarżony, była niewątpliwie oparta na pamięci o tych traumatycznych przejściach. Dziesięcioksiąg zamyka jakby ostatecznie historię szaleństwa i nieszczęścia, które ukształtowały dogłębnie wrażliwość Kijowskiego, wypaliły mu jakby nieusuwalne znamię na umyśle i duszy... Zarazem różni się literacko od wszystkich zapisów “dziennika''. Różni paradoksalnie: najstaranniejszym literackim opracowaniem. Andrzej chciał najwyraźniej skończyć raz na zawsze ze zmorą, która go dręczyła przez całe życie... i w tym celu nie tylko zerwać wszystkie maski, zasłony, omówienia... ale także zaczarować niejako Historię (tak, Historię przez wielkie H) swego dzieciństwa. To znaczy: przenieść ją ze strefy fait-divers, osobliwości psychologicznej, moralnej czy medycznej... w lśniącą i niepojętą strefę sztuki! Stąd niezmiernie staranne i powiedziałbym nawet, że w swym dystansie i chłodzie niezwykłe... literackie opracowanie Dziesięcioksięgu. Bo też mowa o sprawach, które były dla Andrzeja pra-wydarzeniem, osobistym mitem, wokół którego obracała się jego wrażliwość i wyobraźnia. Tym bardziej że ten mit — czy wydarzenie — wiązał się ściśle ze światopoglądowymi wyborami Kijowskiego. Był on starannie, ba!... dewocyjnie wychowany przez matkę i niewątpliwie liturgia, kazania, modlitwy i obrzędy były jakby prawzorami estetycznych i literackich poszukiwań Andrzeja. Zarazem jednak to całe religijne doświadczenie... zostało jakby od początku wypaczone, ba! ośmieszone i wyszydzone przez postępowanie tejże matki! Lgnąc do wiary i Kościoła, Kijowski dostawał w zamian żywą karykaturę pobożności! Z takich jak on rekrutowali się zazwyczaj najzłośliwsi szydercy, bezbożnicy, masoni i komuniści... słowem, zajadli przeciwnicy Pana Boga i jego kościelnych sług. Andrzej jednak, choć wiarę od lat pięćdziesiątych do siedemdziesiątych stopniowo tracił — zaczął ją później z powrotem odzyskiwać. Jak i dlaczego? Chyba dlatego, że pamięcią i wyobraźnią oderwał się stopniowo od własnej młodości. Zwrócił się do historii, polityki, pamięć o sobie zamienił na myślenie o innych... Bliżej nie ośmielałbym się rozpatrywać tak zawiłych — i tak osobistych — perypetii duchowych. Ale po owocach łatwo je czytelnicy poznają. Tak więc ostatnie wypowiedzi Andrzeja, zawarte zwłaszcza w Tropach (1978–1985) mają swoją prehistorię, którą starałem się choćby rudymentarnie prześledzić. Ale “dziennik'' czytać można nie tylko jako dzieje duszy. Mówi on także sporo o przemianach, które miały miejsce w polskim życiu... i przede wszystkim, w literaturze. Kijowski umie uchwycić — przez medium artystycznego środowiska — osobliwą ewolucję nastrojów, odczuwań, zwyczajów nawet... Miała ona miejsce od 1968 roku do — powiedzmy — zdarzeń Ursusa i Radomia, kiedy w tymże środowisku zarysował się ostateczny rozłam. Nie muszę mówić, po czyjej Kijowski był stronie. Trybut, który spłacił socrealizmowi, był stosunkowo niewielki; od początku zresztą podawany był on w wątpliwość. Już w latach pięćdziesiątych napisał Andrzej nieskończoną powieść-przypowieść, poświęconą “nocnemu podglądaniu''; echa Kafki i Schulza mieszały się tam osobliwie — ale całkiem czytelnie! — z szyderczymi aluzjami do wszechpolicyjnego państwa, w którym przyszło mu żyć.

Jak wielu ludzi literackiego środowiska, wydarzenia roku 1968 bardzo silnie naznaczyły Andrzeja. Rzucił się z zapałem — jeden z pierwszych — w zapisywanie i dokumentowanie policyjnego bezprawia oraz (co może nawet ciekawsze?) zawikłanych manipulacji władz, które chciały poskromić protestujące środowisko intelektualno-artystyczne. Ale poskromić dyskretnie czy pośrednio, by nie psuć sobie opinii w świecie i nie zmarnować image’u, jaki zmajstrowała dla świata Władza Ludowa! Obłudny splot interesów, kłamstw, uników i cynicznych lub oportunistycznych gestów musiał szczególnie zająć Andrzeja. Dlatego cała ta partia znalazła się w tym wyborze ze stosunkowo nieznacznymi skreśleniami. Pokazuje ona nie najgorzej i przykry klimat czasu, i początki wyraźnego oporu... a zatem także nieuchronne rozwarstwienie środowiska, na jakie Andrzej zdawał się skazany. Był on niewątpliwie zwierzęciem do szpiku kości literackim, kapryśnym i zmiennym, egotycznym i komedianckim... zarazem zaś człowiekiem głęboko religijnym, złaknionym absolutu: przedziwne było współistnienie obu tych tendencji, wyraźnie odziedziczonych po matce. Podobnie w dziedzinie literatury: Andrzej nie mógł obejść się bez literackiej publiki, a zarazem tą publiką pogardzał, marząc o mitycznym czytelniku “prawdziwym'', wszystko rozumiejącym... Taki też był krąg przyjaciółnieprzyjaciół, w jakim się obracał. Stąd kaprysy, komeraże, zachwyty, gniewy... słowem, walka o miejsce — jeśli nie na Parnasie, to przynajmniej u podnóża literackiej góry... Towarzysko umieścił się w końcu Andrzej między redakcją “Twórczości'', a — nieco później — “Tygodnika Powszechnego''. Pierwsza dawała gwarancję literackiej jakości, druga — umiarkowanej, lecz niewątpliwej opozycyjności. Tu i tam pisywał Andrzej regularnie felietony. To połączenie budziło dość częste — choć nie gwałtowne — opory, po obu chyba stronach, opory oczywiście silniejsze w środowisku “Twórczości''... W “dzienniku'' zachowały się świadectwa rozmów, z których część może czytelników zdziwić albo zabawić, tak dziwacznie rozkładały się wówczas sympatie i strategie życiowe (oraz literackie) jednostek. Ale też nie wolno zapominać, że działały one — i literacko, i życiowo — w warunkach trwałej zależności, jeśli nie — zniewolenia. I że niemal każdy miał wówczas dwa losy, jeden na nieuchronne teraz, drugi na “a nuż się zmieni''... Właśnie ten drugi okazał się prędko ciekawszy i płodniejszy. Andrzej nie relacjonował systematycznie wydarzeń poruszających literacki światek. Starałem się jednak zachować znamienne osobliwości, które dostrzegał czy wydrwiwał na stronach “dziennika''. Podobnie jak co celniejsze opinie, aforyzmy, charakterystyki, które mu się rodziły pod piórem. Uskromniłem natomiast — liczne — literackie ślady chwilowych nastrojów, nagłe uwielbienia, brutalne anatemy i wyrazy rozpaczy. Andrzej poddawał się łatwo chwilowym nastrojom, wiedział to świetnie i zapisując patetyczne, rozpaczliwe, beznadziejne stany duszy — po prostu się od tych stanów uwalniał. Przejść nad nimi całkiem do porządku byłoby obłudą. Ale przywiązywać do nich znaczną wagę?... — naiwnością. Bardziej bezwzględnie pozwoliłem sobie postąpić z brulionami — zwłaszcza powieściowymi — które w “dzienniku'' zajmują zdumiewająco dużo miejsca. Andrzej zachowywał na przykład dziesiątki incipitów, początków opowiadań czy rzadziej — artykułów, esejów. Najwyraźniej chciał tak trafić na “właściwy ton'' tekstu, ton, który przeczuwał, ale którego uchwycić nie umiał... Zwykłe to pisarskie męki i nie godzi się nad nimi rozczulać. Co jednak zrobić, jeżeli w tym chłamie trafia się nagle na celny aforyzm, paradoks, spostrzeżenie? Starałem się najlepsze zachować, nawet jeśli powstały bez wyraźnego związku z właściwym tematem czy wywodem. Dopiero całość maluje. Ta całość to po prostu Andrzej Kijowski, o ile możemy go uchwycić i sobie przyswoić. To także — w mniejszej mierze — środowisko, gdzie się obracał. I w końcu — kraj, w którym żył i do którego był gorąco, namiętnie przywiązany. Nie wiem, czy on sam uznałby to za komplement, ale Andrzej był szalenie polski... jak mało kto łączył komedianctwo i wierność imponderabiliom, narodowym i religijnym. Umiał też — jak przystało pisarzowi opętanemu dziewiętnastowieczną polską tradycją — wsiąść na koń, kiedy zabrzmiała pobudka. Ale — aby zacytować Miłosza — “żadnej z tego nie wyciągnął korzyści''. Teraz widzę, że potraktowałem go w tym wyborze raczej surowo... Znalazło się w nim nie więcej niż dwadzieścia procent zawartości “dziennika'' (łącznie z częścią listów z Ameryki, pełniących rolę dziennika, którego pisanie Andrzej wówczas zarzucił). Na pewno więc nie zgrzeszyłem nadmiernym pobłażaniem... Włączyłem jednak w wybór całość tych partii, które — jak Dziesięcioksiąg — uważał za wykończone, albo które stanowiły wyraźną tematyczną całość, pełniąc niejako rolę przykładu... jak dokumentacja “wojny'', którą w 1968 toczyła z pisarzami ludowa władza. Powtarzała się ona później tak często, że szczegółowe rozwijanie wątku zdaje mi się niepotrzebne. Nie mogłem się jednak powstrzymać od przytoczenia najcelniejszych Andrzejowych powiedzeń, bon-motów, quasiaforyzmów, w jakich Andrzej celował... Wskrzeszają one bowiem na chwilę tę biegłość słowa, której niezliczone dowody dawał Kijowski na co dzień. Jan Błoński

1

DOM

Higiena Ręce należało myć po dotknięciu pieniędzy, gazety, butów, obcej ręki i każdej klamki z wyjątkiem klamek pokojowych, które mama przemywała często watą zwilżoną obficie w spirytusie. Watę i buteleczkę spirytusu zawsze nosiła przy sobie, w torebce, na wypadek, gdyby w mieście, w czasie spaceru, ktoś obcy pogłaskał mnie po policzku czy po włosach, albo, broń Boże, pocałował. Zaraz potem wciągała mnie do najbliższej bramy i myła zainfekowane miejsce. Zainfekowane było wszystko, co nie nasze, a nasze, czyli wolne od bakterii, było tylko to, co podlegało naszemu prawu higieny. Nasz dom był czysty i nic poza nim. Inni ludzie żyli z bakteriami, jak gdyby ich wcale nie było. Podawali sobie gołe ręce i obcałowywali się, nie myjąc się potem, głaskali psy, klepali konie i jedli na ulicy rzeczy tak zainfekowane, tak niehigieniczne (szybko nauczyłem się wymawiać te trudne słowa) jak precle z koszyka, lody z wózka, słodką watę z patyka, pieczone kasztany z gorącej blachy. Wykonywali też najróżniejsze niehigieniczne prace, nie zachowując żadnych praw. Higiena była prawem, siedzibą prawa był nasz dom. Całe życie poza naszym domem było bezprawiem, ponieważ inni ludzie, nawet wujowie, ciotki i kuzyni z wyższych pięter nie zachowywali zakazów i nakazów mamy. Mówili, że jest przewrażliwiona i przesadza. Należało więc trzymać się od nich z dala, bo nie wiadomo, co mogliby przynieść do domu. Przychodzili do nas, na parter, odwiedzać dziadka, który mieszkał z nami, ale mnie mama trzymała wtedy w zamknięciu, abym nie zetknął się z nimi. Bo to o mnie chodziło w walce z bakteriami, to wokół mnie mama stwarzała system higienicznego bezpieczeństwa. Byłem najmłodszy w całym domu i raz już o mało nie umarłem. Ojcu, gdy wracał z biura, nie wolno było niczego dotknąć, dopóki rąk nie umył “porządnie, mydłem i wodą''; to samo obowiązywało Smoka, gdy przybiegał ze szkoły lub z podwórca. Przepisy dotyczyły także służących. Były tak szczegółowe, że nikt nie potrafił ich spamiętać i dochować, a bakterie ze swej strony były tak wszędobylskie i chytre, że mydło i woda, spirytus i wata, rękawiczki i szmatki nie dałyby im rady, gdyby nie moc słowa. Mama w głębi duszy wiedziała, że jest wobec nich bezsilna, nie doglądała więc osobiście wykonania przepisów wobec prawa, aby nie wiedzieć, jak jest niedoskonałe i jak się je łamie, lecz zadowalała się przesłuchaniami: czy po przyjściu do domu umyłeś ręce? Mydłem i wodą? Czy przed umyciem rąk mydłem i wodą nie dotykałeś niczego? Ani klamki? Ani kontaktu? Ani kranu? Klamkę, aby wejść do łazienki, należało nacisnąć łokciem, światło zapalić wierzchem dłoni, co było o tyle łatwe, że kontakty wówczas były na guziczki (czerwony do świecenia, czarny do gaszenia), krany zaś należało odkręcać nadgarstkami, lub prosić kogoś umytego, aby pomógł, bo to było najtrudniejsze. Mama uspokajała się, gdy otrzymywała odpowiedź zgodnie z życzeniem. Odpowiadać należało pełnym zdaniem, które powinno było zawierać całe jej pytanie. Nie wolno było odpowiadać “tak'' czy “nie''. Obawiała się myślowych wybiegów i słownych oszustw: “tak'' mogło znaczyć, że umył, ale nie mówiło kiedy, jak i co. Czy ręce? Czy po przyjściu do domu? Czy mydłem i wodą? I czy dzisiaj? Czasem niepokoiło ją coś w tonie odpowiedzi lub w szyku zdania i wtedy kazała sobie patrzeć prosto w oczy i jeszcze raz “całe zdanie'' powtórzyć. Nie wolno było się śmiać. Chichot czy uśmieszek unieważniał wszystkie zeznania i trzeba było zaczynać od początku. Jagusia zasłaniała twarz fartuchem i uciekała do kuchni, a mama szła za nią dręczyć ją tym, co ją dręczyło, aż płakały obie ku zgorszeniu kucharki Herminii i mojej niańki Maryni. Stare sługi, przywykłe w życiu widzieć niejedno dziwactwo państwa, szybciej nauczyły się kłamać tak, aby mama była spokojna. Czasem nawet mamie chciało się śmiać ze swych skrupułów, gdy się w nie zanadto zaplątała, i z trudem utrzymywała powagę, zwłaszcza wobec Smoka, który błaznował, i gdy mu kazała odpowiadać głośno i wyraźnie, wrzeszczał wniebogłosy, zamykając przy tym oczy z udanym przejęciem. Zresztą wszystko, co Smok robił, było trochę śmieszne, bo był ogromny i strasznie gruby. Wyglądał jak stara baba przebrana w krótkie spodenki. I głos miał potężny: — Umyłem wodę mydłem i ręce nogą! — ryczał z przejęciem, a mama, jakby ulegając zaleceniom jakiejś zwierzchniej władzy, jakby z lęku przed jej obrazą, poskramiała Smoka i siebie, i z oczami załzawionymi od pohamowanego śmiechu, udręki i żalu nad sobą rozpoczynała indagację od nowa. Inaczej było z ojcem, gdy próbował cały proceder obrócić w żart. Ojciec nie mógł pogodzić się ze zmianami postępującymi w jej charakterze i umyśle i żartował, aby ją i siebie uspokoić. Wiedziała, że boi się choroby, której sama się bała. Wybuchała gniewem i przechodząc na niemiecki, który był w naszym domu językiem wszelkich tajemnic, żądała od ojca podporządkowania i powagi. Potem padały pytania i odpowiedzi zwięzłe, szybkie jak trzask bicza nad głową poskromionego zwierzęcia: — Umyłeś po przyjściu do domu ręce mydłem i wodą? — Umyłem po przyjściu ręce mydłem i wodą — odpowiadał ojciec pobladły, z kącikami ust ściągniętymi w grymasie niesmaku i goryczy. — Dzisiaj? — Dzisiaj! — Jeszcze raz całym zdaniem! A ja lubiłem nasze prawo. Bakterie wyobrażałem sobie jako istoty żywe, dosyć duże. Nie pragnąłem ich ujrzeć. Odpowiadało mi właśnie to, że są niewidzialne i że istnienie ich zawarte jest w

nazwie oraz w prawie, które przeciw nim jest zwrócone. Po dotknięciu zakazanej rzeczy ręce paliły mnie, jakby je oblał żrący jad, jakby je oblazło robactwo. Biegłem do łazienki zmyć bakterie “mydłem i wodą'', a potem do mamy wyznać “całym zdaniem'', że je wykryłem i zmyłem. Oczyszczenie sprawiało radość. Tę radość chciałem powtarzać i wzmagać. Ochoczo wykrywałem więc złowrogą obecność bakterii, szukałem ich, tropiłem je, domyślałem się ich, wabiłem je nawet, brudząc się umyślnie, aby potem triumfować nad nimi i radować się zbawiennym działaniem mydła, wody i przebaczenia. Zajmowałem się także śledzeniem tych, którzy nie zachowywali prawa, a przede wszystkim Smoka. Gdy go przyłapałem na nieczystości lub bodaj na niedokładności w zachowaniu przepisów, gnałem natychmiast do mamy z donosem i rad patrzyłem, jak się Smok wije potem na śledztwie i ze złością maszeruje do łazienki. W ten sposób mściłem się na nim za to, co mu było wolno. Smok i kuzyni z wyższych pięter uganiali po stajniach i wozowniach, chlapali się wodą przy pompie, biegali aż do kieratu za stodołą, w stronę ulicy Sobieskiego, czyli na koniec świata, o którym wiedziałem tylko z opowieści. O Smoku mówiono, że ma zamiłowanie do gospodarstwa. Wolno mu było czyścić i karmić konie, przystrzygać albo zaplatać ogony, smarować im pastą kopyta, aby lśniły jak lakierki, wolno mu było nawet ugnojoną słomę spod nich wygarniać, byle tylko nie zbliżał się do mnie, a po przyjściu do domu umył się z zachowaniem przepisów. Czasem wyprowadzano mnie tam na spacer. Widząc, jak cały w bieli (bo mnie mama ubierała na biało od stóp do głowy ze względu na higienę) stąpam po kocich łbach podwórca prowadzony za rękę przez Marynię, Smok wyskakiwał skądś i leciał ku mnie z łapami ubabranymi w smarze czy w czymś gorszym jeszcze, udając, że je chce wytrzeć o mój biały płaszczyk lub pogłaskać mnie po buzi z braterską czułością. Rzeczą najbardziej w całym gospodarstwie nietykalną i bardziej zakazaną od wszystkich gnojówek, ogonów i kopyt, był karawan. Gdy go wytaczano z wozowni, myto i wyściełano w środku czarnym aksamitem, gdy karym koniom przypinano do łbów czarne pióropusze, a na grzbiety narzucano srebrem lamowane czapraki, gdy pogrzebowy stangret, mały, krzywonogi Dubiel, zjawiał się przy nich przebrany w srebrem szamerowaną liberię, w wysokim czaku z kogucimi piórami, trzymano mnie w zamknięciu, nie dopuszczając ani do okien wychodzących na podwórzec, gdzie odbywały się przygotowania, ani do okien frontowych, z których mógłbym zobaczyć wyjazd wspaniałego zaprzęgu na ulicę. Tu prawo higieny obejmowało wzrok; przed infekcją chroniono moją pamięć i wyobraźnię. Chodziło o to, abym sobie karawanu i żałobnej parady nie upodobał, abym się w pogrzeby potem nie bawił, jak bawiłem się we wszystko, co zobaczyłem na podwórcu. Krzesła były moimi końmi, stoły moimi powozami, a w wyobraźni znajdowałem więcej gnoju i smarów, niż kiedykolwiek Smok miał na rękach. O karawanie, o tym, jak się go stroi, o Dubielu i jego uniformie wiedziałem tylko od Smoka, który mi wszystko w tajemnicy opowiadał. Wiedziałem więcej: że w wozowni stoi też biały karawan przeznaczony dla dzieci. Że się go ścieli w środku białym atłasem, że w zaprzęgu idą wtedy te same białe siwki, którymi mama jeździ ze mną na spacery, a na koźle siedzi nie ten krzywonogi, zawsze pijany, złośliwy Dubiel, ale dobry, siwy Stanisław przebrany w biały długi płaszcz i w biały cylinder jak do ślubów i chrzcin. Smok wyznał mi w największej tajemnicy, że do obu karawanów właził, że leżał tam, gdzie trumny się kładzie, a kuzyni z wyższych pięter wyprawiali mu z wrzaskiem pogrzeb pierwszej klasy. Wolno mu było brudzić się i bawić w śmierć, ponieważ nigdy dotychczas nie umierał. A ja umierałem. Już, już byłem siny, utracono wszelką nadzieję i lekarze, których wezwano na konsylium, poszli sobie do domu. Wtedy zrozpaczonej mamie przyszło do głowy dać mi koniaku. Zakrztusiłem się, ale łyknąłem sporą łyżeczkę, spurpurowiałem zaraz i krzyknąłem, jakbym po raz drugi przyszedł na świat. Mama opowiadała mi o tym często, płacząc i śmiejąc się za każdym razem. Ponieważ wydarzeń tych nie pamiętałem, wydawały mi się pradawne, podczas gdy upłynęły od nich dopiero dwa lata i mama jeszcze nie mogła przyjść po nich do siebie. Zawsze była skrupulantką, ale od czasu mojej choroby jej skrupuły na punkcie higieny przybrały kształt nieznośnej i niebezpiecznej udręki. Zawsze była pobożna, ale po moim uzdrowieniu, które uważała za cudowne, jej pobożność przemieniła się w nieustanne nabożeństwo. Opowiadała mi, jak po wyjściu lekarzy padła na kolana przed obrazem Matki Najświętszej, błagając o pomoc. Wzrok jej padł wtedy na butelkę z koniakiem, porwała ją “jakby na czyjś rozkaz'' i nie wahając się rozwarła mi łyżeczką zaciśnięte konwulsyjnie zęby. Doktor Merz chwalił ją potem za pomysł “tak prosty i tak genialny''. Nastąpiło — mówił — zbawienne przekrwienie całego organizmu. Zbawienne było to zachłyśnięcie się i ten krzyk... Oczywiście, żartom i śmiechom na temat koniakowego cudu nie było końca, i mama też się z nich śmiała cicho, ocierając łzy. Gdy mnie kładła do łóżka, zaniepokojona katarem czy inną niedyspozycją, zaraz ktoś musiał powiedzieć: daj mu golnąć koniaczku, Wandusiu... Nawet dziadek brał udział w tych prześmiewkach, chociaż śmierć moją i powrót do życia przeżył również w rozpaczy i radości, i też za cud uważał to, że żyję. Z przepisów higieny, którymi byłem otoczony, i z opowieści o cudzie, któremu zawdzięczałem życie, wywnioskowałem, że nie jestem taki jak inni. Ojciec mnie prawie nie dotykał, lekarze nie umieli mnie ocalić, mama okazała się bezradna i słaba, i była tylko pośredniczką macierzyństwa właściwego, którego moc i łaska zadecydowały o tym, że żyję. Inni śmiali się z mamy nakazów i zakazów, z jej modlitw, z jej opowiadań o cudzie i z jej strachu o moje zdrowie. Mówili, że

jest przewrażliwiona i przesadza. Śmiali się z mamy podobnie jak z tego, co ja robiłem i mówiłem. Mama mówiła, że się z niej śmieją, bo jej nie rozumieją. Uważałem, że ze mnie śmieją się i mną się bawią też dlatego, że mnie nie rozumieją. Kazali sobie pokazywać moje kolorowe bazgroły i tłumaczyć, co znaczą, albo powtarzać słowa, które wymyślałem, albo pytali ciekawie, w co się bawię, leżąc nieruchomo pod stołem. Wyjaśniałem niechętnie, wiedząc, że znów będą się śmiać. Śmiali się z nas obojga. Tworzyliśmy związek dla innych niezrozumiały, niedostępny i jednocześnie nietykalny. Inni zachowywali przepisy mamy tylko dlatego, żeby nie płakała, podobnie jak mnie ustępowali, gdy się przy czym uparłem, żebym nie płakał. Mama płacząca budziła czułość jak ja, gdy mnie drażnił Smok, albo gdy Jagusia, froterując zamaszyście parkiet, palnęła mnie w głowę trzonkiem od froterki. Mama nie miała władzy, mamie ustępowano, jak mnie. Naprzeciw mojego łóżka z siatką, w którym sypiałem lub chorowałem (z lęku o moje życie kładła mnie do łóżka z najbłahszych powodów), wisiał w grubych, złoconych ramach obraz Matki właściwej, w stroju mieniącym się od pereł i jakichś innych drogich kamieni, w koronie, którą nad jej głową unosili aniołowie. Miała wąskie usta, smutne oczy, twarz pociągłą i trochę ociężałe rysy, jak mama. Wydawało mi się, że jest podobna do mamy, i uważałem to za całkiem naturalne, ale nigdy o tym nikomu nie powiedziałem, nawet mamie. Dziecko, które trzymała na ręku, również koronowane, z książką do modlitwy w dłoni, było jakby moim bratem właściwym nie mającym nic wspólnego ze Smokiem ani z gromadą wrzaskliwych kuzynów z górnych pięter. Mama podzieliła mi świat na przyrodzony i nadprzyrodzony i nauczyła z tym drugim mieć związki silniejsze niż z pierwszym i nie zważać, że budzi to śmiech i politowanie. Zresztą chronił nas dziadek. Mama uczyniła mnie ośrodkiem swojego systemu, ale nauczyła zarazem, że nie ja byłem jego celem. Chodziło o to, żeby dziadek był spokojny. Bardzo stary, bardzo chory, rzadko opuszczał swój pokój, który znajdował się na końcu korytarza; ale jako właściciel całego domu i wszystkich rzeczy, które się w nim znajdowały, oraz wszystkich koni, powozów, karet i karawanów, które wynajmował, jako ojciec mamy i wszystkich jej sióstr rozlokowanych po piętrach z mężami i dziećmi, a także pięknej cioci Róży, która mieszkała w Zakopanem, i wuja Staszka, który mieszkał aż za Parkiem, dziadek był w całym świecie osobą najważniejszą i jemu należały się względy najwyższe. Troskliwość o niego była podobna do troskliwości o mnie, ale w skali o wiele większej. Ponieważ nie mógł podnosić nóg z powodu opuchlizny, zbudowano dla niego długą rampę, którą schodził powoli, suwając nogami obutymi w grube filcowe pantofle zapinane na klamerki; mógł też wrócić sam, czepiając się żelaznej poręczy, niby liny. U zejścia z rampy znajdowała się ławeczka, na której przysiadał, opierając się plecami o kuźnię. Do kąpieli miał w łazience basen, do którego schodził po stopniach zaopatrzonych w niklowane bariery. Kiedy kładł się do łóżka, przystawiano mu metalowy stolik na jednej nodze z blatem, który można było rozciągać na całą szerokość łóżka, a wysokość regulować za pomocą śruby; dziadek oparty o poduszki mógł swobodnie jeść, zażywać lekarstwa, przeglądać i podpisywać papiery. Na stoliku miał niklowany dzwonek na czterech nóżkach, z przyciskiem umieszczonym w wąskiej główce nad koszykiem; uderzając palcem w przycisk, dziadek wprawiał w ruch serduszko. Wtedy cały dom rozbrzmiewał srebrzystym dźwiękiem i podniesionymi głosami: — Dziadziuś dzwoni... tatuś dzwoni... pan dzwoni!... i tupotem nóg. Ja też biegłem. Ten stolik i dzwonek dawano mi do łóżka, gdy tylko zachorowałem. Dziadek ustępował mi swoich przyborów do chorowania, abym tylko zechciał leżeć w łóżku. Mogłem blat rozciągać, składać, opuszczać i podnosić, i dzwonić ile sił. Dziadkowi zależało na moim zdrowiu i życiu jeszcze bardziej niż mamie, a mama drżała o nie ze względu na dziadka, przed którym była za mnie i za wszystko odpowiedzialna. Nagrodą za posłuszeństwo w dochowywaniu czystości i ostrożności oraz za jedzenie, które sprawiało mi niewysłowioną trudność z powodu braku apetytu i krzywych zębów, było odwiedzenie dziadka w jego pokoju lub — w ciepłe dni, przy pogodzie — zejście z nim rampą i siedzenie obok niego na drewnianej ławeczce przy kuźni. Przy dziadku było mi dobrze, ale tylko wtedy, gdy byliśmy sami we dwóch. Wiedziałem, że dziadek chce, abym z nim został, i że mnie będzie bronił, gdy mnie kto zechce od niego zabrać. Gdy schodziliśmy razem na podwórzec, okazywano nam obu przymilną cześć, która dziadka wprawiała w zły humor; zgryźliwie odpowiadał na jej przejawy, a mnie ona też nie smakowała. Nie lubiliśmy karesów, słodkości, wydziwiań nad nim i nade mną, przekręcania słów, przemawiania do mnie niby dziecinnym językiem, mnie zaś krępowało to, że mnie spośród wnuków wyróżniał. Przepędzał ich, gdy zbiegali się ku nam umorusani, zadyszani, rozbawieni; sadzał mnie obok siebie na ławeczce pod kuźnią niby białą lalkę, abym z nim razem odbierał hołdy i meldunki swych pracowników. Patrzyłem na dzieci odbiegające do swych zabaw, na Smoka wśród nich górującego nad wszystkimi tuszą i wzrostem, i czułem, jak wstępuje we mnie powaga i zgryźliwość dziadka, jego wiek i jego choroba. Marszczyłem nos i czoło, garbiłem się, krzywiłem, razem z nim burczałem na nieporządki, a wracając do domu rampą, suwałem nogami jak on. Zabawą w dziadka starałem się wypełnić próżnię, jaka na skutek względów, którymi mnie obdarzał, powstawała pomiędzy mną a rodzeństwem, całą rodziną, służbą, nawet pomiędzy mną a mamą. Czułem, że mama patrzy wtedy na mnie jakoś inaczej niż zwykle. Niepokoiła się pewnie o to, czy dziadka nie męczę zanadto, a może też o to, czy dziadek, który z jej przepisów higienicznych trochę się wyśmiewał, nie zaniedbał ich i nie dopuścił do mnie bakterii. Ale mnie się wydawało, że królując wraz z dziadkiem na podwórcu czy w jego sypialni, gdzie mnie sadzano przy jego łóżku, wchodzę w nie swoje prawa i zdradzam tych, wśród których żyję, zwłaszcza Smoka,

który takich zaszczytów nigdy nie dostępował. Zdradzałem nawet mamę, która wobec mojego wyniesienia traciła swą uprzywilejowaną pozycję, schodziła do rzędu tych, o których dziadek mówił pogardliwie “oni''. Działo się to bez mojej zasługi. Chciałem wszystkim, a zwłaszcza Smokowi, okazać, że nie chcę tego, że jestem taki jak wszyscy. Więc gdy dziadek zjawiał się w gronie całej rodziny, w jadalni, przy wielkim owalnym stole z okazji Świąt, albo w salonie dla jakichś gości, i pomijając wszystkich kierował wzrok natychmiast ku mnie, udawałem, że tego spojrzenia nie widzę i robiłem wtedy to, czego dziadek najbardziej nie lubił: wykrzywiałem się, łaziłem na czworakach albo plotłem coś bez sensu i wrzaskliwie. Wtedy z kolei czułem, że zdradzam dziadka i sprzeniewierzam się uczuciom, jakimi mnie obdarzył, i kondycji, jaką mi przeznaczył. W lecie przed jego śmiercią, która nastąpiła w zimie, wyjechaliśmy na długie wakacje najpierw do Karwi nad morzem, a stamtąd wprost do Zakopanego, do cioci Róży w odwiedziny. Mało co z tych wakacji pamiętam. Pamiętam za to powrót i lęk przed powitaniem dziadka. Wjeżdżaliśmy na podwórzec otwartym landem. Siedziałem między rodzicami na tyle powozu. Wyprostowałem się, chcąc być jak największy, aby dziadek się zdziwił, jak urosłem. Miałem na głowie płócienną czapkę z daszkiem podobną do tej, jaką on w lecie nosił, w ręce trzymałem drewnianą laseczkę kupioną w Zakopanem. Serce mi zabiło, gdy zobaczyłem dziadka siedzącego na ganku, u wejścia na rampę. Ścisnęło mi się gardło i poczułem mdłości, jak zawsze, gdy mam okazać uczucie lub wystąpić publicznie. Dziadek siedział w głębokim cieniu, w płóciennej czapce z daszkiem nasuniętym na oczy, wsparty na swej bambusowej, grubej lasce. Powóz przejeżdżał powoli wzdłuż rampy, mama wołała coś do dziadka, ojciec kłaniał się, Smok siedzący na koźle obok Stanisława krzyczał wymachując czapką. Wiedziałem, że dziadek patrzy tylko na mnie. I odwróciłem głowę. Kiedy umarł, miałem cztery lata i kilka miesięcy. Niby starożytne freski, których braki uzupełnili konserwatorzy, biorąc za starożytność także to, co było dziełem epok późniejszych, moje wspomnienia są pełne wstawek pochodzących czy to z opowieści starszych, które moja pamięć przetworzyła i przywłaszczyła sobie, czy to z oglądanych kiedyś fotografii, które w pamięci ożyły i pozostały już w niej na zawsze jako sceny i widoki naprawdę przeżyte, czy to wreszcie ze snów, w których reminiscencje zdarzeń rzeczywistych, cudzych opowieści i oglądanych fotografii łączyły się w nową całość. Widywałem go, będąc zdolny do pamiętania, przez rok mniej więcej. I wszystko, co w związku z nim zapamiętałem: zejście rampą, zabawę przy łóżku, moje imieniny, powitanie po długim niewidzeniu, wszystko to mogło zdarzyć się tylko raz. Tymczasem pamięć zapisała to w trybie częstotliwym i mówi mi, że siadywałem z nim na ławeczce przed kuźnią, że chodziłem z nim rampą w górę i w dół, a nawet posuwa się do większych jeszcze a słodkich (używając miłosnego języka) nadużyć, gdy późniejsze moje przeżycia, związane już z mamą po śmierci dziadka, przesuwa w jego epokę i powiada mi, że jeździłem z nim jednokonną karetką, ze Stanisławem na koźle, i wstępowałem z nim do jego ulubionych kościołów. Z dziadkiem? Czy z mamą? Z dziadkiem może raz, z mamą wiele razy. I nareszcie to najistotniejsze, związane z rozwojem świadomości, kłamstwo pamięci: “rozmawiałem z nim'' — mówi mi, “powiedziałem mu'', “słyszałem od niego''. W rzeczywistości zapamiętałem zaledwie dwa słowa dziadka i to tylko dlatego, że je w mojej obecności wyryczał co sił w starych płucach, aby słyszano go w najodleglejszych pokojach. — Idiotka! — to na Jagusię, która uderzyła mnie w głowę trzonkiem froterki przy froterowaniu jego pokoju. — Piecze! — to o chrzanie, którego ostrość odczuł do żywego. Jeden i drugi okrzyk był dla mnie przeznaczony: pierwszym chciał mi okazać, jak bardzo boli go mój ból, i przekrzyczeć mój krzyk i płacz; drugim chciał mnie zabawić, gdy mnie pozostawiono w jego pokoju, abym się przyjrzał, jak je sztukę mięsa z chrzanem na swoim podkręcanym i rozciąganym stoliku. Miłością do białej lalki, jaką byłem, dziadek żegnał się ze światem. W tej miłości zebrał całą swą zdolność kochania i wszystkie gorycze miłości nieodwzajemnionej. Otaczała go liczna rodzina: córki, zięciowie, syn, wnuki. Był bogatym człowiekiem i widział w życiu wiele rodzinnych wojen o spadki. Leżąc w wysokim ciemnym łóżku, wsparty o poduszki, przy blaszanym stoliku założonym papierami, pracował nad podziałem majątku. Obdzielając nim wszystkich wedle prawa wiedział, że nie zadowoli nikogo. Czuł, że myśli wszystkich dorosłych lub półdorosłych usposobionych prawnie do dziedziczenia krążą wokół jego pokoju, rade by zajrzeć w papiery, i słyszał dręczące każdego pytanie: co mi da? Wchodząc w grono rodziny zgromadzonej w salonie lub wokół owalnego stołu w jadalni, to pytanie czytał we wszystkich oczach, tylko moje oczy były czyste, bo nieświadome. Dlatego ich szukał. Szukał miłości bezinteresownej i nie było jej na świecie poza miłością dziecka, które jeszcze nie wiedziało, co mu się należy. Tę miłość pragnął we mnie wzbudzić, zanim śmierć go od niej oderwie lub dziecko ulegnie zepsuciu. Sam mnie psuł i pamiętam tylko jeden prezent, jaki od niego dostałem na imieniny, jedyny, który za jego życia mogłem był zapamiętać. Mama otworzyła mi drzwi jego pokoju, wszedłem sam. W prawo od drzwi, przy oknie, stało łóżko dziadka; tam siedział. W lewo od drzwi stał piec; przy piecu na srebrzystych szynach rozłożonych w koło stała lokomotywa i trzy wagony: czerwony, zielony i żółty. W którą pójdę stronę: do dziadka czy do kolei? Pobiegłem do kolei i ukląkłem przy niej. Dziadek roześmiał się głośno, śmiech rozległ się także zza drzwi, gdzie skryła się mama, udając tylko, że mnie zostawiła z dziadkiem sam na sam. Nigdy przedtem nie widziałem takiej zabawki, nie wiedziałem nawet, że istnieje. Nie było jej nigdy na wystawie u braci Hildów. To nie było spełnienie marzeń, ale całkowita

niespodzianka, prawdziwy dar, na który wcale nie czekałem. Nie pomyślałem nawet w pierwszej chwili, że to dla mnie. Byłem po prostu zachwycony surową powagą czarnej lokomotywy na czerwonych kołach połączonych srebrnymi, poruszającymi się tłokami. I koła były ze szprychami, jak w powozie! Do lokomotywy doczepiona była węglarka, a w niej pobielone z wierzchu bryły węgla. Wagony miały drzwi, okna, platformy z przodu i z tyłu, a ich żywe, papuzie kolory, ich lśnienie, masywność i ciężar mnie samemu dodawały blasku i siły, gdym je wziął do ręki i gdy zrozumiałem, że są moje, podobnie jak dorobkiewicz czuje się innym człowiekiem, gdy wsiada do własnego Rolls-Royce’a. Klęczałem przy kolei przez chwilę, aby zrozumieć, że jest moja, że po to, abym ją odebrał, ubierano mnie i prowadzono do dziadka, że dziadek mi ją dał, chociaż o nią nie prosiłem i o jej istnieniu nie wiedziałem, i że to jest to samo co cud, dzięki któremu żyłem i z którego powstał świat. Zerwałem się z kolan i pobiegłem do dziadka, który czekał cierpliwie. Moja niańka Marynia, którą ledwo pamiętam, bo niewiele miała przy mnie roboty, skoro mama pilnowała mnie nieustannie, pochyliła się nad moim łóżkiem, gdy się obudziłem (to białe metalowe łóżko z bawełnianą siatką podnoszoną z obu stron na metalowych prętach przypominało klatkę, i jak klatkę kanarka osłania się na noc, aby spał długo i nie śpiewał, tak mama narzucała na siatkę swój włóczkowy szal, abym spał dłużej i nie budził się z brzaskiem dnia), i zajrzawszy w głąb ciemnego gniazda, w którym leżałem, powiedziała, że dziadek nie żyje. I patrzyła na mnie z ciekawością wiejskiej baby chciwej cudzego bólu. Ale ja bólu nie poczułem ani w tej chwili, ani później. Ani wtedy, gdy mnie mama wprowadziła do salonu, gdzie leżał w otwartej trumnie, przy zasłoniętych oknach i lustrach, w blasku świec, ani gdy prowadzony za rękę przez Marynię szedłem Karmelicką ulicą wyprzedzając kondukt pogrzebowy do rogu Dunajewskiego, gdzieśmy go pożegnali. Dziadek leżał w zamkniętym pudle, w kwiatach, za wielkimi, kryształowymi szybami, niby luksusowy towar wystawiony w sklepowej witrynie. Parą koni powoził mały Dubiel w kołpaku z czarnymi piórami na głowie. Czarne pióropusze miały też konie we łbach. Były to złe, kare konie, które kopały i gryzły. Kiedy raz siedziałem z dziadkiem na ławeczce przed kuźnią (być może był to ten jeden jedyny raz), przez podwórzec przeszedł Dubiel z zakrwawionym obficie uchem. Właśnie kary go ugryzł, krew lała się Dubielowi na kołnierz marynarki obfitą strugą, a Dubiel się śmiał. Może dlatego zapamiętałem ten spacer z dziadkiem do ławeczki, może śmiejącego się Dubiela zalanego krwią zapamiętałem, a nie dziadka. Karymi końmi, z Dubielem na koźle, jeździli na spacery kuzyni z trzeciego piętra, i mama mówiła, że to rozumu trzeba nie mieć. Czy Józek (owdowiały wuj samotnie wychowujący czwórkę dzieci) chce nieszczęścia? I zdarzyło się nieszczęście: Dubiel przejechał jakąś rowerzystkę. O tym, jak to było, opowiadano tak dużo, że mi się w końcu wydało, iżem tę rowerzystkę sam widział leżącą pod kopytami końskimi, bladą, w kałuży krwi, ale pewnie nie jej krwi, której widzieć nie mogłem, lecz krwi z Dubielowego ucha, którą widziałem naprawdę. Widziałem też, jak na podwórzec wszedł policjant i zasalutował dziadkowi siedzącemu ze mną na ławeczce. Dziadek spytał, czy przyszedł po Dubiela, na co policjant skinął głową. Czy to było również tego samego dnia, gdy Dubiela ugryzł w ucho kary koń, czy z tych dwóch powodów: krwi i policjanta, zapamiętałem ten spacer do ławeczki, czy też był to inny spacer, nikt mi tego nie wyjaśni. Dubiel był też nocnym stróżem, wieczorem zamykał bramę i spuszczał z łańcucha psy. Gwizdał wtedy, ostrzegając wszystkich, że złe psy są na swobodzie: jeden dźwięk długi, po nim kilka krótszych, cichnących w miarę jak Dubielowi brakło tchu. Powtarzał ten gwizd wiele razy, a ja słuchałem go, leżąc na dnie mojej klatki, w niebieskiej poświacie padającej na sufit i ściany od lampki, która paliła się przed obrazem Matki Boskiej. Powinienem był zasnąć przed gwizdem Dubiela. Usłyszawszy go, długo nie zasnę. Będę leżał, bojąc się poruszyć. Jeżeli się poruszę, usłyszy mnie mama ze swego pokoju, którego drzwi pozostawia otwarte, przyjdzie, usiądzie za siatką i będzie mi śpiewać o 1

kozaku, który poszedł w obce strony, a potem deklamować Pogrzeb Kościuszki . Będę tego słuchał z rozpaczy, myśląc tylko o tym, że kiedy mama dojdzie do mogiły, która “Bogu miła rosła, rosła, rosła, aż urosła...'', powie “a teraz już śpij...'', odejdzie i zgasi światło w swoim pokoju. Zostanę wtedy sam z ciemnością żywą i złą, z ciemnością na swobodzie, bezkarną jak Dubielowe psy. Osaczą mnie zewsząd jej szepty i szmery, jej widma śliskie i kosmate wciskać się będą pod zamknięte kurczowo powieki, i może dojść do tego, że będę wołał głośno o pomoc, że zbudzę nie tylko mamę, ale także i ojca, i Smoka. A to będzie nieszczęście. I to nieszczęście nocne zapowiada właśnie gwizd Dubiela. Dubiel w czaku z kogucimi piórami; pióra mienią się w bladym, marcowym słońcu i poruszają na wietrze. Dubiel wysoko, ponad budami powozów i dachami aut, ponad biało-niebieskimi tramwajami, które przystanęły jeden za drugim w szeregu, aby przepuścić Dubiela. Dubiel w srebrem wyszywanej czamarze, w białych rękawiczkach, trzyma długie lejce i prowadzi nimi kare konie, które gryzą wędzidła, pienią się, potrząsają pierzastymi kitami i mocno biją o bruk kopytami lśniącymi jak lakierki. Dziadek odjeżdżał końmi, które gryzą i sprowadzają nieszczęście, z Dubielem, który kpi sobie z krwi, policji i nocy, i który ma na swe rozkazy złe psy. Ludzie stali wzdłuż chodników, odkrywając głowy, z kawiarni Bizanza wybiegli kelnerzy w białych kitlach, na stopniach tramwaju stał konduktor, ale czapki nie zdjął. Marynia kazała mi się przeżegnać. Jak przed snem. I powiedziała: — Wracajmy.

Takim tonem, jak mama odchodząc mówi: — A teraz już śpij. Drzwi do pokoju dziadka znajdujące się na końcu długiego korytarza, za którymi czekał na mnie, były teraz obojętne jak ściana. Mogłem, uciekając przed goniącym mnie Smokiem, uderzyć o nie rękami i zawołać: “pac!'', co oznaczało azyl, miejsce, w którym schwytanie nie liczyło się jako porażka. Jeszcze czasem mama, widząc, że hałasuję umyślnie w miejscu, w którym do niedawna trzeba było zachowywać się cicho, upominała mnie, i wzdrygała się, ilekroć o te wysokie, białe drzwi rzuciłem piłką, ale były to odruchy coraz słabsze. Sam nie odczułem bólu i nie zauważyłem jej bólu. W dzień pogrzebu, kiedy mnie Marynia ubierała, postawiwszy na łóżku, mama weszła nagle do mojego pokoju, już gotowa do wyjścia, i usiadła na krześle pod ścianą, na którym nigdy nie siadała. Czarny welon zakrywał jej twarz, spływał na ramiona i kolana. Zrozumiałem, że przyszła mnie nastraszyć, jak wujek Staszek, jej niesympatyczny brat, który mieszkał za Parkiem, a gdy przychodził, wkładał na twarz maski kupowane u Hildów i cieszył się, kiedy chowałem się przed nim pod stół, udając, że bardzo się boję. Na widok mamy pisnąłem i skryłem się za blaszaną ściankę łóżka, sądząc, że jej zrobię tym przyjemność jak wujkowi. Spod welonu wydobył się wówczas dziwny dźwięk, który nie był śmiechem, a ja zamilkłem, widocznie bardzo zdziwiony, skoro tę scenę, jedną z niewielu, zapamiętałem. Taki sam dźwięk, ni to śmiech, ni to łkanie, usłyszałem przy zwłokach dziadka w salonie, gdy mnie tam wprowadziła, abym zmówił pacierz, a ja, przestraszony zrazu nieruchomością i powagą dziadka leżącego wysoko na katafalku, ucieszyłem się nagle, zobaczywszy, że powieki jego drgnęły, a przez twarz przebiegł skurcz uśmiechu. To płomień świecy zamigotał od ruchu powietrza, który sprawiliśmy, wchodząc. — Dziadziuś się rusza! — zawołałem, chcąc samego siebie upewnić, że bezruch, w jakim dziadek leżał, jest niemożliwy. I zamilkłem na głos mamy, nie wiedząc, co znaczy. Widywałem przedtem łzy w oczach mamy, gdy mi opowiadała o mojej chorobie albo gdy dręczyła się bakteriami, ale nie słyszałem, żeby płakała głośno, jak płaczę ja, jak płakał Smok, gdy go ojciec skrzyczał, albo Jagusia, gdy mnie niechcący uderzyła, za co dziadek nazwał ją idiotką. Sądziłem, że płakać głośno mogę tylko ja, że to moja, wyłącznie moja słabość, mój wstyd, który mi każdy może wytknąć, mówiąc: taki duży chłopiec i płacze? Płacz był upadkiem. Płakał zawsze ktoś jeden, a inni spoglądali na niego ze wzgardą lub litością. Tym płaczącym byłem przeważnie ja, ze wszystkich w domu najmniejszy, najsłabszy, lub wyjątkowo ktoś, kto spadł do mojego poziomu za karę, jak Jagusia za nieuwagę lub Smok za drażnienie się ze mną czy za to, że poleciał na podwórzec, nie odrobiwszy zadań. Dopiero w rocznicę śmierci dziadka, po żałobnej mszy za jego duszę, gdy księża po okadzeniu i pokropieniu trumny, o której wiedziałem, że jest pusta, zaintonowali hymn do Matki Boskiej zaczynający się od trzykrotnego wołania: salve, salve, salve, a mama wybuchnęła głośnym płaczem, gdy w jej łkaniu rozpoznałem ów dziwny śmiech spod welonu i przy zwłokach dziadka, gdy wszyscy ludzie zgromadzeni wokół niego tylko na nią patrzyli, jak na mnie, kiedy płaczę, i gdy ją ojciec uspokajał, przytulając do siebie, a ona, jak ja, kiedy nie mogę się uspokoić i przekrzykuję wszystkie perswazje, przekrzykiwała wznoszącą się i opadającą spokojnie melodię hymnu, rozumiałem, że mama z powodu śmierci przeżywała to, co ja, gdy zostałem nagle uderzony w głowę: krzyczałem i zanosiłem się od płaczu wtedy nie dlatego, że mnie czoło bolało, ale dlatego, że nie mogłem zrozumieć, dlaczego mnie to spotkało. I też się rozpłakałem, choć mnie nie bolało. To ból jej serca ścisnął moje serce, jej szloch pobudził mnie do płaczu, którym nie wzywałem niczyjej pomocy dla siebie, lecz chciałem pomóc mamie i być z nią w jej upadku na dno rozpaczy. Przez miłość mamy do ojca, poznałem miłość i tajemnicę pośrednictwa: ktoś musi kochać, abym ja kochał, ktoś musi pojąć, abym ja pojął, ktoś musi dać, abym ja miał. Nieskończona ilość osób brała udział w łańcuchu pośrednictwa prowadzącym do mnie, który byłem osobą najmniejszą, ostatnią.

Modlitwy mamy U Felicjanek na Smoleńsku była Wieczna Adoracja. Pod baldachimem z ciemnego drzewa stała wysoka, promienista monstrancja i świece paliły się przed nią równymi płomieniami. Po obu stronach baldachimu klęczeli z pochylonymi głowami kamienni aniołowie, a niżej, u stopni ołtarza, mniejsze od aniołów dwie siostry w czarnych welonach przewiązanych u szyi białymi sznurami, nieruchome, jakby też z kamienia. Za ołtarzem tykał zegar i cieniutkim dzwoneczkiem wybijał kwadranse i godziny. Na jego dźwięk ukazywały się zza ołtarza dwie siostry, jedna z lewej, druga z prawej, schodziły się na środku i tu przyklęknąwszy oddawały Najświętszemu Sakramentowi głęboki pokłon, uderzając prawie czołami o najniższy stopień ołtarza. Wówczas ożywały klęczące posążki, podnosiły się i pozwoliwszy nowym zająć miejsca w klęcznikach, oddawały taki sam pokłon i znikały za ołtarzem: jedna z prawej, druga z lewej. Czasem zamiast sióstr w czarnych welonach przychodziły siostry w welonach białych; czekałem na to z ciekawością, zakładając się sam z sobą o kolor welonów i próbując ich kolejność ustalić według jakiegoś prawidła. Każde z nas miało tutaj swój klęcznik-ławeczkę; mama po lewej, ja po prawej. Ławeczka miała drzwiczki. Zamykałem je starannie i wio! — ruszałem w podróż. Modlitwa mamy przed Najświętszym Sakramentem trwała długo. Mama zamykała przy tym oczy, przechylała głowę na ramię, grymas boleści rysował się na jej ustach, wzdrygała się czasem, jakby odganiała niepotrzebną, uboczną myśl i poruszała wargami, jakby ją szeptem chciała zagłuszyć. Czasem ruchem głowy wyrażającym prośbę lub perswazję argumentowała swoją modlitwę. Ulica Smoleńsk była cichutka, kościół stał ukryty za wysokim murem; cisza była tam czysta i głęboka. Ilekroć jej pragnę, aby zasnąć szybko, wyobrażam sobie blask złota, bieli i świec, skrzydlate posągi, nieruchome postacie w welonach obciśniętych białymi sznurami wokół szyi, raz białe, raz czarne, i bezszelestną ich wędrówkę dookoła ołtarza z niskimi pokłonami. Każdy mój ruch nieostrożny rozbrzmiewał w kościele katastrofalnym hałasem. Wpatrzony w klęczące postacie uczyłem się sztuki bezruchu, a zamknięty w moją ławeczkę z drzwiami, zamieniałem powóz w sportowe auto, w awionetkę, w kosz balonu i odbywałem nią dalekie jazdy i loty z turkotem kół i klekotem kopyt po bruku, z trzaskiem bata, warkotem motoru, gwizdem linek i świstem wiatru w uszach. Przeżywałem ruch w nieruchomości, zgiełk w ciszy, przestrzeń w zamknięciu, poznając, co może wyobraźnia i co może dyscyplina. Bom zarazem tkwił w miejscu, pół-siedząc, pół-klęcząc, cichy i nieruchomy jak zakonnice, jak gipsowy anioł. Przywykłem do myśli, że mama cierpi, zrozumiałem, że mnie o tym chce pouczyć, gdy mnie prowadzi na Smoleńsk albo przed obraz Matki Boskiej Bolesnej do Franciszkanów, albo przed Krzyże do św. Marka, do Mariackiego czy nawet na Wawel. Ponieważ nikt mamy nie rozumiał w domu, ani ojciec, ani Smok, ani ciocia Hela z drugiego piętra, ani piękna ciocia Róża, która mieszkała w Zakopanem, ani wuj Staszek, który zza Parku przychodził tylko po pieniądze, nikt absolutnie! — mama przychodziła po zrozumienie do Matki, która cierpiała więcej, i do Ukrzyżowanego Jezusa, który rozumie wszystko; ponieważ mnie z sobą zabierała i ponieważ ja jeden patrzyłem na jej modlitwy, a nawet słyszałem jej westchnienia i byłem świadkiem tego, jak cierpliwie wysłuchują jej przebita mieczem Matka i Ukrzyżowany Syn, nie wolno mi było nawet pomyśleć, że mama może przesadza, że może jest przewrażliwiona, że przecież nic ją tak bardzo nie boli i nic tak strasznego się nie dzieje. Nie wiedziałem rzeczywiście, jakie to były bóle i na co mama cierpiała. Czy wciąż z powodu śmierci dziadka, czy może chodziło jej o to, że musimy wyprowadzić się z Karmelickiej, przy czym to ona sama o tym zadecydowała, jak i o zrzeczeniu się współwłasności domu? Czy cierpiała nad tym, że mieszkanie pustoszeje, bo coraz to ktoś z rodziny zabiera kanapę, kredens, obraz, zegar, a po każdej takiej stracie mama płacze i uważa ją za rabunek, bo wciąż upomina Smoka, aby nie bawił się z kuzynami, a gdy spotka w sieni czy na ulicy kogoś z pięter, odwraca się i szarpie mnie za rękę, abym się nie odzywał? A może boi się bakterii, na które teraz nikt nie zważał? Po domu chodził najstarszy z kuzynów, chudy i łysawy Jurek z trzeciego piętra z zeszytem i ołówkiem w ręku i wszystkiego dotykał, nie przestrzegając żadnych przepisów higieny. Podpatrzyłem kiedyś, jak wszedł w butach na kredens, podłożywszy sobie gazetę, aby zdjąć samowar. Gazetę na kredens! Jakby nie wiedział, że gazeta jest siedliskiem bakterii! I nie umył po niej rąk, lecz zszedłszy z kredensu otworzył natychmiast szufladę i sięgnął po srebro, które zaczął liczyć sam — nieczystymi rękami! Po wyjściu Jurka myła kredens spirytusem płacząc bezradnie; pomyślałem wtedy, że lepiej było nic jej nie mówić. Mama uciekała z domu. Dzielono nie tylko sprzęty z mieszkania dziadka, które mama dotychczas uważała za swoje, ale także cały zakład i wszystko, co było poza tym: parcelę, pieniądze, papiery wartościowe. Po śmierci dziadka umierał dom. Starsze siostry opuściły go już dawno, mama została w nim jako opiekunka dziadka i przedłużyła sobie dzieciństwo, żyjąc w ścianach i sprzętach, w których się urodziła i wychowała. Miała własną rodzinę — ojca, Smoka, mnie — ale najważniejszą osobą był nadal jej własny ojciec, jak zawsze, jak od początku świata. Mamie zawalił się świat stworzony przez dziadka i mógł go teraz uratować tylko Bóg, który stworzył wszystko, nawet dziadka. Więc dreptaliśmy do kościoła, prosząc Boga przez wstawiennictwo Ukrzyżowanego Syna i Jego Matki przebitej mieczem boleści, aby ocalił od zupełnego rozpadu świat, który sam stworzył przecież z nicości. W oknie u Franciszkanów, nad organami, widziałem, jak Bóg stwarza świat. Świat jest

ogniem i Bóg jest ogniem. Ogień bucha jak z pieca, gdy nagle otworzyć drzwiczki. Nie wolno się zbliżyć, żeby się nie poparzyć, ani nawet patrzeć, żeby nie oślepnąć. Ale kiedy się odwróci oczy od ognia, wtedy przez chwileczkę widzi się rzeczy nigdy nie widziane. Tak w oknie u Franciszkanów widać twarz i rękę Boga Stworzyciela. — Widzisz? — szeptała mama. — Nie. — Przymknij oczy, to zobaczysz. Widzisz teraz? — Tak — odpowiadałem, wiedząc, że nie trzeba się mamie sprzeciwiać. I wtedy rzeczywiście widziałem. Czasem zachodziliśmy też do siostry Salezji. Wchodziło się przez wąską żelazną furtkę w bielonym murze od ulicy Krowoderskiej. Kościół stał po prawej stronie przysłonięty starymi lipami i przylegał do klasztoru. Na wprost od furtki, w głębi dziedzińca, prostopadle do klasztoru i kościoła, stała chatka z belek malowanych na kolor pogodnego nieba, kryta poczerniałą strzechą, z maleńkimi okienkami tuż nad ziemią. Tam mieszkała siostra Salezja. Izdebka jej pełna była najróżniejszych cudów wyrabianych przez siostry w klasztorze. Były tam ręcznie malowane obrazki ozdobione koronkami, paciorkami i złotym szychem; ołtarzyki z atłasu i gazy, a w nich złote monstrancje wielkości pierścionka; woskowe Jezuski leżące na atłasowych poduszkach; serca haftowane czerwonym jedwabiem na płatkach płótna; książeczki wielkości pudełka zapałek zamykane na malusieńkie kluczyki lub zatrzaski, a w nich ukryte różańce, krzyżyki, relikwiarze zawierające parę ziarenek piasku z Ziemi Świętej lub szkiełka z widoczkiem bazyliki św. Piotra w Rzymie. Siostra Salezja robiła zakupy dla klasztoru, odwiedzała dobroczyńców, zachodziła do siostrzanych klasztorów albo do kurii arcybiskupiej i wszystkim roznosiła prezenciki, których wyrób wypełniał klauzurowym siostrom czas wolny od modlitw zakonnych, duchowych rozmów lub rozmyślań w samotności. Siostra Salezja miała ładną, jasną twarz; blasku dodawał jej jeszcze półkolisty, biały kornet i czarny welon. Witała nas radośnie, pokrzykując cieniutkim głosikiem wybierała dla mnie prezencik, którym mogłem się od razu bawić, po czym siadała na malutkim krzesełku i wysłuchiwała cierpliwie skarg mamy. Mama mówiła po niemiecku. Była to długa opowieść o jakichś widocznie okropnych rzeczach, bo mamie raz po raz oczy zachodziły łzami. Do przodu podana, wychylona ku siostrze, jakby się bała, że jej umknie, jakby chciała pokonać dzielącą je przestrzeń, rzucała w nią garściami niezrozumiałych, trzeszczących słów, wśród których często pojawiało się słowo schrecklich — wymawiane ze szczególnym przejęciem — znaczące dla mnie mękę i okropność w najczystszej postaci. Co to za zdarzenia, jakie okropności, jakie męki mama powierzała siostrze — zewnętrzne czy wewnętrzne: jakiej chciała od niej pomocy, rady, pociechy, czy tylko modlitwy w stosownej porze? Był to jakby dalszy ciąg jej bezgłośnych, a podkreślanych tylko wymownymi ruchami głowy, przymknięciem powiek lub przechyleniem tułowia modlitw zanoszonych w mojej obecności do wszystkich krzyżów i wizerunków Matki w mieście, do białej hostii w promieniach na Smoleńsku lub wszędzie tam, gdzie odbywała się wieczna lub okolicznościowa adoracja. Wszędzie odpowiadało jej milczenie, nawet na Wawelu, dokąd szedłem z lękiem, wiedząc, że ten najmiłościwszy, najsmutniejszy, okryty czarnym woalem Jezus na krzyżu za wielkim ołtarzem odpowiedział w paru słowach królowej Jadwidze klęczącej w tym samym miejscu, w którym teraz klęczała mama. Siostra Salezja słuchając, pochylała od czasu do czasu głowę jakby na znak zgody i cieniutkim głosikiem odpowiadała: — Wierzę, wierzę... W klasztorze Wizytek dokonała żywota ciocia Zosia. Starsza kuzynka mamy, półsierota, wychowywała się razem z mamą i jej siostrami. Ubraną w biały, ślubny strój, ojciec jej, wuj Skórczewski, we fraku, przyprowadził do ołtarza, gdzie ciocia złożyła wieczyste śluby, na znak których otrzymała złotą obrączkę, jak mama, gdy brała ślub z ojcem. Ciocia Zosia wyrzekła się wszystkiego, nawet imienia. Przybrała imię Marii. I ksiądz ubrany w białą kapę wyrzekł nad jej głową uroczyste słowa: — Siostra Maria Zofia umarła dla świata. Ciocia pożegnała się ze wszystkimi i odeszła do klauzury, aby już nigdy stamtąd nie wrócić. A wuj się zastrzelił. Jeszcze tego samego dnia. Ciocia niedługo potem umarła naprawdę. Na raka w oku. Siostra Salezja była jej przyjaciółką. Chodziliśmy też czasem z mamą odwiedzać jej towarzyszki zamknięte w klauzurze. W nisko sklepionej rozmównicy nad drzwiami wisiał obraz przedstawiający kościotrupa spowitego we wstęgi z łacińskimi napisami; kościotrup wspierał się na łokciu, jakby zamierzał wstać, uśmiechał się bardzo złośliwie, a przy nim stała klepsydra, która oznacza czas. Mama pociągała za rękojeść dzwonka zawieszonego u czarnej grubej kraty w ścianie. Metaliczne dźwięki rozlegały się gdzieś bardzo daleko, stłumione grubymi murami, z pogłosem wielkiej głębi czy wysokości. Pośrodku kraty był kołowrót z desek pomalowanych brązową farbą olejną. Po chwili zza desek odzywał się głos jeszcze cieńszy niż siostry Salezji, stłumiony i oddalony podobnie jak dźwięk dzwonka. Mama przywierała ustami i uchem do desek i zaczynała się rozmowa złożona z pozdrowień i wzajemnych próśb o modlitwę. Potem mama kazała mi odpowiedzieć głosowi, który pytał mnie o coś, czego nie rozumiałem, a nawet — jak mi się zdawało — śmiał się ze mnie, że nic nie mówię. Koło ruszało z głuchym turkotem, obracało się brązowe skrzydło i wyjeżdżał do mnie położony na półeczce obrazek, po który, wspinając się na palce, sięgałem z lękiem jak po prezent z zaświatów. Mama wychodziła stamtąd zamyślona i smutna. Powiedziała mi, że obie z ciocią Zosią przyrzekały sobie wstąpić do klasztoru i ciocia to zrobiła, a mama nie. — Ale tatuś by tego nie przeżył

— dodała, ja zaś nie wiedziałem, o którego tatusia chodzi: o mojego czy o jej tatusia, to znaczy mojego dziadka. Zrozumiałem tylko, że mama cierpi tak samo jak ja, kiedy mi Smok zwierzy sekret (np. o tym, że włazi do karawanu i bawi się w pogrzeb), a ja go wygadam, i Smok wykrzyczany leży potem u siebie z twarzą wtuloną w poduszkę. Mama cierpiała z powodu zdrady. Zrozumiałem, że z siostrami, które umarły dla świata i które cieniutkimi głosami przemawiają do nas zza grubych krat, kamiennych murów i desek malowanych na ciemny, brązowy kolor, łączy mamę więź silniejsza niż z nami wszystkimi mieszkającymi z nią w domu; i że ja, którego prosiła, abym o tych odwiedzinach w klasztorze, w rozmównicy i u siostry Salezji nie mówił, zostałem dopuszczony do sekretu o wiele ważniejszego od wszystkich sekretów Smoka, oraz że zawdzięczam to wyróżnieniu, jakim obdarzał mnie dziadek. Dziadek już nie żył, ale wybór jego był nadal w mocy. Higiena i sekret kościołów wspomagały się wzajemnie i tworzyły wspólny system. Higiena nabierała cech duchowych, a wędrówki po kościołach i modlitwy stawały się czynnością przymusową jak mycie rąk. Siostry — opowiadała mama — składały śluby czystości; czyż nie oznaczało to, że w klasztorach na Krowoderskiej i Smoleńsku panował ten sam rygor, co u nas w domu, i czy mama przestrzegając go nie była jakby tajną zakonnicą? Z kolei w jej zachowaniu w kościele i w łazience były uderzające podobieństwa: jak zdarzało się jej po kilkakroć wracać do łazienki, aby “domyć'' jeszcze ręce, tak powstawszy z klęczek w kościele klękała na powrót albo zawracała czasem od progu, gdy jakiś cykl modlitewny wydał się jej nie dopełniony lub sfuszerowany. Sprawiało jej to niewysłowioną mękę, którą miała wypisaną na twarzy: wzrok napięty, wargi zaciśnięte, skurcz szczęk, który z czasem doprowadził do konwulsyjnych drgań, a nawet do wahadłowego, stałego ruchu podbródka, którego nie umiała powstrzymać, zwłaszcza wtedy gdy ulegała któremuś ze swoich nieznośnych przymusów. Po swoim ojcu, moim dziadku, miała czoło niskie i wypukłe, które przykrywała ufryzowaną grzywką, i głęboko osadzone, podłużne, siwe oczy; po swej matce Sulikowskiej, którą znałem tylko z fotografii, bo umarła przed moim urodzeniem, miała wydatny, prawdziwie orli nos. Była niedużego wzrostu, spośród wszystkich swoich tak samo orlonosych i szarookich, ale rosłych sióstr najmniejsza; miała skłonność do tuszy, chodziła ciężko, drobnym, kołyszącym się krokiem, garbiąc się przy tym. Okryta długim, czarnym welonem, który nosiła przez cały rok po śmierci dziadka, w bardzo długich, czarnych sukniach i płaszczach, sprawiała zapewne posępne wrażenie. I chciała je sprawiać. Ile się namęczyła, aby powstrzymać wybuch śmiechu nie tylko z błazeństw Smoka, ale także z własnych pomysłów, o których wiedziała, że są przesadne, ale od których uwolnić się nie umiała. Pewnego dnia wyszliśmy z mamą jak na spacer w stronę ulicy Krowoderskiej, jakby do siostry Salezji, ale minęliśmy czarną furtkę, szary, odrapany mur klasztorny, zaniedbane budynki gospodarskie, dwa domy, które dalej stały, i weszliśmy do trzeciego z kolei. Tam zamieszkaliśmy. Za domem był ogromny ogród, do którego nikt z lokatorów nie miał wstępu poza mną jednym. Nie wolno tam było chodzić Smokowi, nie wchodziła tam ani mama, ani ojciec. Właścicielka domu i ogrodu, siwa pani Obermayerowa w cwikierze, zrobiła dla mnie wyjątek, może za jakąś dopłatą do czynszu, ale pod tym warunkiem, że nikt poza mną tam nie wejdzie; chodziło jej o to, aby inni lokatorzy również o wstęp się nie upominali i nie zrobili sobie z jej ogrodu parku publicznego. Nie wpuszczała tam nawet pana Obermayera, który był łysy, ospowaty i również nosił cwikier. Nie odzywał się do nikogo, bo źle mówił po polsku. Był austriackim urzędnikiem, który ożeniwszy się z Polką został w Polsce, gdy Austria upadła. W ogrodzie nie wolno mi było zrywać kwiatów, zjadać owoców, wchodzić na trawnik, wdrapywać się na krzewy i drzewa, kopać dziur, wygrzebywać kamieni. Wędrowałem krętymi ścieżkami wyciętymi równo wśród trawników. Przypominały mi szyny kolejowe. Szurając nogami, prychając nosem, poruszając ramionami miarowo, zmieniałem się w lokomotywę i ciągnąłem długi pociąg do Zakopanego. Aby mnie uchronić przed infekcją, ojciec na wiele dni przed wyjazdem rezerwował półprzedział w wagonie drugiej klasy, czyli pierwszy przedział przy wejściu, na osi, gdzie była tylko jedna kanapka do siedzenia, akurat na cztery osoby. Podróż trwała sześć godzin, trzęsło nami bardzo i głośno stukały koła pod podłogą. Mieliśmy z sobą mnóstwo jedzenia oraz nocnik w osobnej torbie, do którego załatwiałem się, aby nie wchodzić do wspólnej ubikacji. Z wylewaniem moich sików było trochę kłopotu, bo wiatr niósł je w okna innych przedziałów. Smok pękał ze śmiechu. Zanim wyjazd nastąpił, mama jechała pierwsza wynająć higieniczne mieszkanie bez dzieci i psów w pobliżu, z odpowiednio ogrodzonym i zamkniętym miejscem do zabawy. Były to najczęściej stare pensjonaty na uboczu, na Bystrem, które lubiła, bo tam kiedyś jeździła z rodzicami i siostrami, albo na Parcelach Urzędniczych, które wtedy właśnie zaczęto budować. Spodobał się jej szczególnie pensjonat “Pod Skocznią'', na skraju lasu i podmokłych łąk, gdzie dzisiaj jest stadion, a gdzie wówczas było zupełne pustkowie i ani jednego dziecka w promieniu przynajmniej kilometra. Tam jeździliśmy przez dwa lata z rzędu. Przez ogród przepływał strumyk, w którym wolno mi było wygrzebywać z dna kamienie i budować z nich tamy, które zmieniały bieg wody. Pokochałem mój strumyk tak bardzo, że gdy za drugim przyjazdem usłyszałem wieczorem jego bulgot pod oknami, ucieszyłem się jak na głos przyjaciela wołającego mnie do wspólnej zabawy. Przyszedł wtedy czas zapisania mnie do szkoły. Znalazłem się w Instytucie Marii, który na Pędzichowie prowadziły austriackie siostry. Ale po miesiącu mama mnie stamtąd zabrała. Ktoś mi podłożył nogę, upadłem i rozbiłem kolano na betonie. Uczyłem się potem w domu ze starą,

emerytowaną nauczycielką, panią Lisowską, która była tak sumienna, że odbywała ze mną nawet lekcje śpiewu i gimnastyki. Śpiewaliśmy pieśni patriotyczne i religijne, wydzierając się na dwa głosy, ja dyszkantem, ona basem. Herminia i Jagusia wtórowały nam z kuchni piskliwie. Pani Lisowska, odsunąwszy okrągły stół jadalny, rysowała mi kredą na czerwonej, pokostowanej podłodze koła, po których miałem skakać, albo zsunąwszy razem gięte krzesła kazała mi na nich wykonywać jakieś łamańce. Ale po roku takiej nauki znów zapisano mnie do szkoły, tym razem od razu do trzeciej klasy. Była to szkoła pani Münnichowej, mieszcząca się w wyfroterowanych do lustrzanego połysku pokojach pałacu przy ulicy Potockiego. Obowiązywał tam nakaz zdejmowania butów i przebierania pantofli domowych. Odbywało się to w ciasnej garderobie na parterze, w ścisku i pośpiechu. Gdzież i kiedy umyć ręce “po butach''? I “takimi rękami'' miałem potem dotykać jedzenia? Mama uchyliła dla mnie ten nakaz przebierania butów, zobowiązując się zarazem przywozić mnie do szkoły taksówką, abym buty miał czyste. Lekcje zaczynały się o dziewiątej. Ojciec, wychodząc do biura na ósmą, zamawiał na postoju taksówkę, która zajeżdżała przed dom o trzy na dziewiątą. Mama, której poranne czynności, połączone z ustawicznym myciem rąk, przeciągały się w nieskończoność, nigdy nie mogła zdążyć na czas. Wychodziliśmy zawsze po dziewiątej i gnaliśmy na Potockiego ile sił w motorze. Okna naszej klasy mieściły się na parterze od frontu. Na odgłos zatrzymującego się samochodu dzieciarnia rzucała się do okien, aby mnie obejrzeć, jak wysiadam z taksówki i prowadzony przez mamę stąpam ostrożnie w lśniących, wysokich, sznurowanych butach, unikając błota. Nauczycielki bawiły się tym również, zwłaszcza rubaszna, tęga pani Kiernikowa. Mnie tylko ani mamie nie było do śmiechu. Każde wyjście do szkoły opłacałem torsjami ze strachu przed spóźnieniem i ze wstydu przed dziećmi, a mama cierpiała podwójnie: z poczucia winy, że nie może zdążyć i naraża mnie na pośmiewisko, i z tego, że od swoich przymusów nie może się uwolnić. Po wpuszczeniu mnie do klasy wywoływała więc nauczycielkę na korytarz i coś jej cicho tłumaczyła. Pewnie jej opowiadała o moich torsjach i podawała je jako powód spóźnienia. Buty moje zwracały powszechną uwagę. Gdy wszystkie dzieci uganiały się w miękkich pantofelkach, ślizgając się po parkietach jak po lodzie, ja postukiwałem twardymi podeszwami sztywny i niezdarny. Nie wszystkie nauczycielki, nie wszystkie woźne i nie wszystkie dzieci wiedziały o moim przywileju i coraz to ktoś zaczepiał mnie, dlaczego w butach chodzę. Na pauzy, kiedy dzieci wybiegały do ogrodu, zostawałem sam w klasie, aby za powrotem nie nanieść błota ze ścieżek. Do sali gimnastycznej na rekreację w zimie też mnie nie wpuszczano, żebym biegając nie porysował posadzki. Z gimnastyki byłem oczywiście zwolniony. Wyróżnienie moje nosiłem z powagą. Zapytany, dlaczego chodzę w butach, odpowiadałem: — Z ważnych względów zdrowotnych. Właśnie tak. Tak mnie mama nauczyła. Ale wypowiadając tę formułę, nie miałem już siebie na myśli. Ani mojej niedoszłej śmierci, ani jakiejś niezwykłej wrażliwości na bakterie. Nie o mnie już chodziło, lecz o mamę, a to mi wytłumaczył ojciec, coraz bardziej zatroskany jej maniami. Próby perswazji kończyły się zwykle wybuchami płaczu lub gniewu. Potem mama zamykała się na długie godziny w sypialni albo łazience, paląc papierosy. Papierosy! To była przerażająca nowość. Papieros w ustach kobiety należał do nowoczesności, którą mama potępiała. “Nowoczesne'' było malowanie warg, krótkie suknie, damskie spodnie, gramofon, radio, murzyńskie tańce i kobiety palące papierosy. Na tym tle wybuchały też konflikty z drugim i trzecim piętrem, z ciocią Różą z Zakopanego i z wujem Staszkiem zza Parku. Przyzwyczaiła nas patrzeć na to wszystko jak na domenę wroga. Dlaczego sama się w niej znalazła? Przeprowadziliśmy się z Krowoderskiej do nowego domu, który ojciec zbudował za spadkowe pieniądze. Mama weszła tam z odrazą. Dom nazwała pudełkiem, bo miał płaski dach i gładką fasadę bez ozdób, mieszkanie kurnikiem, bo było ciasne. Nie spodobała się jej nawet niespodzianka: osobna łazienka, przylegająca do sypialni, wyłącznie dla mamy, urządzona kosztem sąsiedniego mieszkania, wykładana białymi kafelkami, z wanną tak ładnie obudowaną, że przypominała basen dziadka na Karmelickiej; ojciec rozpoczął budowę tej kamienicy bez wiedzy mamy, chcąc uratować resztę spadku, który topniał na taksówki, prywatne szkoły, drogie pensjonaty, służące, na lekarzy wzywanych do mnie z błahych powodów i na różne jeszcze inne kaprysy mamy, o których nie wiedziałem: hojne prezenty, jałmużny, kościelne ofiary. Mama przeżyła tę przeprowadzkę jak katastrofę, drugą z kolei po opuszczeniu domu na Karmelickiej. Czy dlatego, że opuściła sąsiedztwo wizytek, które miało dla niej jakieś głębsze znaczenie, czy dlatego wreszcie, że było jej w nowoczesnej dzielnicy za ciasno, za jasno i za hałaśliwie? Lubiła duże, mroczne przestrzenie, stare domy, cieniste ulice, zapuszczone ogrody. Zamieszkaliśmy przy alei powstałej z rozebranego nasypu kolejowego, w rzędzie domów wysokich, prostych, prawie jednakowych, lśniących kolorowymi tynkami i miką w południowym słońcu, do którego były obrócone. Wielkie, modne “weneckie'' okna chłonęły światło i hałas ruchliwej alei. Mama zamykała je szczelnie, zapuszczała płócienne story, a najchętniej chroniła się do swojej łazienki, gdzie przesiadywała nie zapalając światła, w półmroku, w chmurze dymu. Często zapominała przyjechać do szkoły, aby mnie zabrać do domu, a wtedy siedziałem w garderobianym pokoju sam wśród płaszczy, butów i kaloszy, z tą samą ochotą do torsji, co rano. Bałem się, że przejechał ją tramwaj. Żyła coraz bardziej poza czasem, wspominając dom na Karmelickiej, nie ten, który pamiętam, lecz stary, który rozebrano, aby zbudować nowy. Był to parterowy domek obrośnięty dzikim winem, w którym przyszła na świat i w którym przyszedł na świat dziadek. Ten dom można było oglądać na fotografiach, tych

najstarszych, żółtawych, na pierwszych stronach wielkiego albumu oprawionego w szare płótno z wyhaftowanym na nim kwiatem gencjany. Stary dom zburzono przed wojną. I od tego zaczęło się nieszczęście. Jakie nieszczęście? Wojna, rekwizycja koni, śmierć Maryni, najstarszej siostry, która zostawiła wujka Józka z czworgiem sierot, i śmierć babci, która nie mogła pogodzić się ze śmiercią Maryni, i śmierć dziadka, i śmierć domu. I wuj Skórczewski się zastrzelił, i ciocia Zosia umarła w klasztorze. Mama płakała na wspomnienie tych wszystkich umarłych ludzi i domów. Skarżyła się na bezsenność i zaczęła zażywać proszki. Dawały jej odpoczynek, którego nie mógł jej dać już żaden, nawet najlepiej, najdoskonalej wykonany obrządek mycia. Ani modlitwa. Zasypiała po nich twardo, budziła się zobojętniała na wszelkie skrupuły. Myła ręce od niechcenia, ledwie maczając końce palców pod kranem, zajęta swoimi myślami, czasem milcząca i zasępiona, czasem nadmiernie gadatliwa i nienaturalnie wesoła. Zwiększała sobie dawki zależnie od doznanej przykrości lub od sprzeciwu, na jaki natrafiła. Znajdywała w nich ochronę i broń. Wszystkich swoich wewnętrznych przeciwników: ojca, Smoka, Jagusię i Herminię, i mnie, i swoje własne skrupuły, swoje własne złe myśli i smutne wspomnienia pokonywała proszkiem. Baliśmy się coraz bardziej jej krycia się w sypialni i w łazience, dymu, którym się osłaniała, a nade wszystko długiego snu, po którym budziła się niepodobna do samej siebie. Niepodobna do samej siebie. Każdy z nas stawał się w domu niepodobny do samego siebie. Nasze ucieczki: Smoka ucieczka w sport, POW, zabawy. Ojca ucieczka w gazetę, sen, biuro, upominanie, w które mnie coraz bardziej wciągał. A ja? Zabawy, rysunki, książki... Szczyt zabawy: moi żołnierze ożywali. Rządziłem nimi, dbałem o ich potrzeby, byłem przez nich kochany, a gdy umarłem, nie mogli się ze mną rozstać jak z marszałkiem Piłsudskim.

Czarny zeszyt Oprawiony był w twardą tekturę pokrytą lśniącym, biało-czarnym “marmurkiem'', kartki były bez linii, miały czerwone brzegi. Na pierwszej stronie napisane było tylko “W Imię Boże!!!'' Z trzema wykrzyknikami. Duże “W'' zaczynało się od falistej, poziomej linii przypominającej chorągiew rozwianą na wietrze, a kończyło potrójnym zakrętasem opadającym nisko jak pióropusz u rycerskiego hełmu. “I'' miało podobną chorągiew u góry, tylko krótszą, i ślimaka u dołu. Najpiękniejsze było “B'' w słowie “Boże'': składało się z linii ugiętej miękko, jakby w pokłonie ciągnącej za sobą krótki, troszeczkę u końca uniesiony tren, oraz z dwóch pętli, z których górna jak fantazyjny beret siedziała literze na głowie, dolna zaś energicznie pchała się do przodu wydatnym brzuchem, po czym skręcała się na powrót w sobie i kończyła kropką lśniącą od zaschniętego atramentu. Dla tego pięknego pisma trzeba było papieru pewnego, który na ostrzu stalówki nie pozostawia paprochów, pozwala ciągnąć w górę cieniutkie, prawie niewidzialne kreski i nie dopuszcza do rozlewania się atramentu, gdy przyciśnięta mocno

stalówka biegnie w dół, znacząc za sobą drogę szeroką i krętą. Pismo było dawne, kaligraficzne, i zeszyt był z dawnych, przedwojennych zapasów. Pękał od nadmiaru wklejonych do niego pocztówek. Tekturowe okładki wygięły się, a nawet połamały, i w poprzek marmurkowych żyłkowań czarnej okleiny powstały białe rysy jak na pękniętych płytach kamiennych. Zaschnięty klej trzeszczał przy przewracaniu kartek, zeszyt pachniał żywicą. Pierwsza pocztówka przedstawiała trzech brodaczy w łapciach z workami na plecach podających sobie ręce na rozstaju dróg. Lech, Czech i Rus mówili sobie do widzenia, przed rozejściem się na trzy strony świata. Na następnej pocztówce Lech odkrywał w lesie gniazdo i orlicę siedzącą na jajach. Ani Lech, ani orlica nie przestraszyli się wcale, patrzyli na siebie przyjaźnie. Lech od razu powiedział, że orzeł będzie herbem jego państwa, a orlicy musiało być przyjemnie, że ją tak wyróżnił spośród ptaków. Orlica była biała, Lech ją zobaczył na czerwonym tle zachodzącego słońca i dlatego skrzynki pocztowe, tablice na urzędach, szkołach i koszarach są czerwone, a orły na nich białe. Za Austrii orły były czarne, a skrzynki i tablice żółte. Austriak zobaczył widocznie czarnego orła, a słońce wtedy zachodziło na pogodę. Bo kiedy zachodzi na czerwono, to będzie wiatr. Ale na pocztówce nie widać było czerwonego nieba. Ta pocztówka, jak i poprzednia z braćmi, i następne z Popielem uciekającym przed myszami, z Piastem witającym dwóch tajemniczych przybyszów, którzy okazali się aniołami, z Krakiem oglądającym smoka, którego zabił szewczyk Skołuba, i z Wandą skaczącą do Wisły, wszystkie te pocztówki z pierwszych stron czarnego zeszytu pochodziły, jak on sam, z czasów, kiedy jeszcze nie było kolorowego druku. Z przedwojennych zapasów, z austriackich czasów. Wszystkie są szarobrązowe, jak przedwojenne zdjęcia ze starego albumu z gencjaną. Wanda skoczyła do Wisły, bo nie chciała Niemca. Stoi nad brzegiem Wisły, w długiej koszuli, w wianku na głowie, oczy i ręce do góry unosi, woda tuż, tuż u jej stóp, a jej towarzyszki, też w koszulach i w wiankach, łamią ręce i płaczą, ale nie powstrzymują Wandy, choć mogłyby bardzo łatwo. Samobójstwo jest grzechem ciężkim, który nie może być odpuszczony nawet na Sądzie Ostatecznym. Wanda o tym nie wiedziała, bo nie była ochrzczona. Czy Wanda poszła do piekła? Jeżeli nie wiedziała, że samobójstwo to grzech? Mama twierdziła, że jest w otchłani, tam gdzie czekają na Sąd Ostateczny dusze nie ochrzczonych niemowląt i gdzie przebywały dusze sprawiedliwych przed przyjściem Chrystusa na ziemię. W każdym razie trzeba się za nią modlić. Pan Bóg z pewnością weźmie pod uwagę to, że nie wiedziała, co robi, w przeciwieństwie do wuja Skórczewskiego, który wiedział. Ale mama co do wuja też nie była pewna. Może zwariował z rozpaczy po stracie córki, która odeszła na zawsze za klasztorne kraty? O nikim nie wolno mówić, że zwariował; mówi się, że dostał pomieszania zmysłów. Dziadek też dostał pomieszania zmysłów. Nie mój dziadek, którego szczęśliwych dni ostatnich, dostojnej śmierci i uroczystego pogrzebu byłem świadkiem, lecz dziadek mamy, mój pradziadek, założyciel remizy, który rodzicom swoim, czyli moim prapradziadkom, ludziom ubogim, i sam ubogi, przyrzekł, że ich na złote gody powiezie własnymi końmi, i słowa dotrzymał. Rodzice żyli długo, oboje ponad 100 lat, doczekali nie tylko koni i powozu dla siebie na złote gody, ale wielu koni i powozów, które pod firmą ich syna ruszyły na miasto jako pierwsze w jego dziejach dorożki; doczekali nawet własnego karawanu na pogrzeb, bowiem remiza dorożkarska rozrosła się w przedsiębiorstwo wynajmu wszelkich pojazdów i zaprzęgów. Pradziadek był bardzo dzielnym człowiekiem i wiele w swoim życiu dokonał; podobno woda w kąpieli była za gorąca i uderzyła mu na głowę. To było bardzo dawno, kiedy mój dziadek był chłopcem niewiele starszym od Smoka; na skutek choroby ojca musiał natychmiast przejąć wszystkie jego obowiązki. — W tak młodym wieku — opowiadała mama — został panem ogromnych włości. — Mama nie mówiła: właścicielem zakładu czy remizy, to znaczy koni i powozów, stajen i wozowni, kuźni i stodoły, parterowego domu mieszkalnego oraz przyległych gruntów położonych między ulicami Karmelicką, Siemiradzkiego, Sobieskiego i Kremerowską (gruntów, które może zresztą sięgały wtedy dalej, może aż po kolejową sztrekę na północy, aż po rzeczkę Młynówkę na wschodzie i gdzieś aż po dzisiejszą ulicę Batorego na południu, podczas gdy tylko Karmelicka ulica na zachodzie była granicą niezmienną, kręgosłupem naszych włości, jak grzbiet Karpat dla Polski), otóż nie mówiła: właścicielem, lecz panem, jak o Bolesławie Chrobrym. Chrobry też był prawie dzieckiem, kiedy po swoim ojcu Mieszku objął dziedzictwo, a było to dziedzictwo ogromne. Dzisiejsza Polska to tylko okruch Polski dawnej, podobnie jak nasz zakład dzisiaj to tylko resztki po tym, który obaj — pradziadek i dziadek — stworzyli przed wojną. Mieszko ochrzcił Polskę. Wszystkich Polaków, łącznie ze mną, wykupił od śmierci wiecznej. Mnie ochrzczono u św. Marka na Sławkowskiej ulicy; nie doszłoby do tego, gdyby nie Mieszko. Pierwsza kolorowa pocztówka w czarnym zeszycie przedstawiała pławienie Polaków w rzece. Wychodzących z wody czescy księża posypywali solą i przyodziewali w białe prześcieradła, jak mnie po sobotniej kąpieli, kiedy idę do łóżka przed kolacją i dostaję do oglądania czarny zeszyt i album z gencjaną. Bo czarny zeszyt nie należy do mnie. Do Smoka. Smok uczy się historii. Powinien sam zrobić taki zeszyt, ale nie zrobiłby nigdy, bo wszystko robi bardzo powoli, więc zrobiła to za niego mama. Najpierw była o to w szkole awantura i Smok miał już dostać czwórkę, ale kiedy pani Sowińska obejrzała zeszyt, tak jej się spodobał, że wybaczyła Smokowi. Smok jest zazdrosny o swój zeszyt i kiedy mama chce go dać mnie do oglądania, musi Smoka prosić. Smok się targuje, ale w końcu się zgadza. Tylko jak jestem chory, nie dostaję zeszytu, żeby nie zarazić Smoka. Bakterie lubią siedzieć między kartkami zeszytów i książek.

Od Mieszka i Chrobrego począwszy każdy książę i król miał własną kartkę, niektórzy więcej. A jeżeli nawet jej nie wypełniał, bo mało zrobił, jak taki np. Michał Korybut, lub krótko żył jak Warneńczyk, to i tak następny zaczynał się od nowej. U góry imię i daty. Kiedy się urodził, kiedy umarł. Jak na czarnej tablicy grobowej, na cmentarzu Rakowickim, gdzie leżą wszyscy Żeglikowscy począwszy od Antoniego, założyciela, wszyscy Skórczewscy, odkąd jego siostra Sabina wyszła za Adolfa. Grobowiec wygląda jak dom głęboko wkopany w ziemię. Trumny tam leżą kilkoma warstwami. Tylko najstarsi, prapradziadkowie Sebastian i Konstancja, ci, którzy na złote gody pojechali białą karetą, znaleźli się poza tym kamiennym domem, bo umarli, zanim go Antoni zbudował. Leżą przy głównej alei, zaraz za kaplicą, i chodzimy tam, aby podziwiać ich wiek. Odgarniamy gałęzie jarzębiny, które nisko opadają, zasłaniając tablicę, i liczymy za każdym razem na nowo, bo nie pamiętamy: Konstancja 99 czy 98, a Sebastian 101 czy 103? Oboje urodzili się jeszcze za Stanisława Augusta i przeżyli prawie całe jego panowanie, wszystkie rozbiory i wszystkie powstania, nawet ostatnie, styczniowe. A wiadomo o nich tylko tyle, że raz Konstancja usłyszawszy kroki na stryszku zapytała: — Sebastianie, to ty? — Uhm... odpowiedział głos z góry. — Poszedłeś po serki? — Uhm... — To weź wszystkie... — Uhm... I wziął wszystkie, bo to był złodziej! Ale czy o takim Piaście i jego żonie Rzepisze wiadomo coś więcej poza tym, że przyjęli gościnnie dwóch nieznajomych przybyszów, nie obawiając się, że mogą to być też złodzieje? I też leżą nie wiadomo gdzie. Jadwiga ochrzciła Litwinów. Jadwiga na portrecie w czarnym zeszycie ma rozpuszczone włosy, które obfitymi kędziorami opadają na ramiona okryte królewskim płaszczem. Na głowie ma koronę, w ręku długie berło. Obok gorzko skrzywiony Jagiełło. Dziadek Kijowski miał też taką minę, jakby połknął coś gorzkiego. Taki jest na zdjęciach i takim go zapamiętałem z jedynej wizyty na Łobzowie. Taką minę ojciec miewa czasem, gdy mama powie mu coś ostro po niemiecku albo zbyt długo wypytuje go o mycie rąk. Jadwiga wyszła za Jagiełłę z musu. Mogła sama panować albo wyjść za austriackiego księcia, którego bardzo kochała. Ale polscy panowie kazali jej zerwać z tym Austriakiem i wyjść za Litwina, bo chodziło o to, aby wszystkich Litwinów wykupić od śmierci wiecznej. Mama zerwała z panem R., który był litewskim szlachcicem, a wyszła za ojca, którego babka była Niemką. Ale pan R. postąpił bardzo nieładnie, bo wiedząc, kiedy mama idzie do spowiedzi, ukrył się w konfesjonale. Mama już uklękła, już się przeżegnała, gdy wtem... Serce we mnie zamierało, ilekroć opowiadała mi o brzydkim postępku pana R. i gniew wzbierał we mnie, zwłaszcza że mama zdawała się już nie gniewać na niego; jakby jej było żal pana R., że go odrzuciła i że on sam pójdzie za to do piekła. Bo na pewno nigdy się z tego nie wyspowiadał. Ale co by było, gdyby mu wszystko była powiedziała? Już miała zacząć, gdy rzuciwszy okiem w otwarcie konfesjonału, zamiast kraciastego pledu, którym jej spowiednik okrywał sobie nogi, zobaczyła prążkowane spodnie pana R. To było na wakacjach w Rymanowie-Zdroju, ksiądz leczył się tam na reumatyzm, stąd pled. Mama zerwała się i czym prędzej wybiegła z kościoła. I nie dała się uprosić, choć pan R. przed nią klęczał i dawał kwiaty. Czasem przychodzi do nas, w ciemnym ubraniu z białą chusteczką w kieszonce na piersi, i znów przynosi kwiaty. Ojciec patrzy na niego spod oka i uśmiecha się gorzko jak Jagiełło na obrazku obok Jadwigi. Gorzko i drwiąco. Bo pewnie: wieczorem tego samego dnia, kiedy pan R. stracił wszystkie szanse, Chór Akademicki z Krakowa dał koncert w Domu 1

Zdrojowym i na zakończenie — jak zawsze — zaśpiewał Z dymem pożarów... Wszyscy powstali z miejsc, panie płakały, mama też płakała, zwłaszcza gdy przy słowach “od takich modłów bieleje włos'' drugie basy, pozostawione samym sobie, zstąpiły na najniższy szczebel gamy i wśród straszliwej, grobowej ciszy zalegającej salę Domu Zdrojowego słychać było tylko niknące, niskie drgania ich wspaniałych głosów. Wszyscy patrzyli na najroślejszych chłopców chóru, stojących w ostatnim rzędzie po prawej ręce pana Wallek-Walewskiego, który ręce ku nim wzniósłszy i wspiąwszy się na palcach zdawał się zbierać z powietrza te niematerialne już prawie dźwięki wydobywające się z ich ust otwartych w kształt ogromnego, owalnego, nieskończenie wydłużonego “o''. To samo powtórzyło się na końcu pierwszej strofki po słowach “sterczy ku Tobie błagalna dłoń'', i w następnych, które były dla drugich basów jeszcze trudniejsze, bo przy tych najniższych rejestrach nie znajdowali pomocnej litery “o'', tylko słowa “Pan'' i “Bóg''. I słychać było! Słychać było końcowe “n'' w słowie “Pan'' i końcowe “g'' w szyderczym pytaniu: “a gdzież ten Bóg'', które zrozpaczonemu narodowi zadawał wróg. I słychać było “cz'' jak szczęk stali w najstraszniejszym okrzyku tego “chorału'', w okrzyku, na który z największym napięciem czekała cała sala, a który właśnie oni, drugie basy, chłopcy z ostatniego rzędu, mieli wyśpiewać: “O! rękę karaj, nie ślepy miecz!'' Rękę, czyli Austrię, która pchnęła chłopów do rzezi szlachty, a nie ten ciemny, nieszczęśliwy lud, który był mieczem. Ani mamy, ani ojca, ani dziadka nie było wtedy na świecie, pradziadek Antoni był jeszcze wtedy biednym koncypientem w akcyzie, prapradziadek Sebastian miał dopiero 85 lat; to było na 67 lat przed koncertem w Rymanowie, ale dreszcz grozy przelatywał przez salę Domu Zdrojowego w tych chwilach ciszy, gdy nawet świergot jaskółek za oknami zdawał się milknąć, gdy jak skrzydła trzmieli drgały tylko napięte do ostateczności struny głosowe drugich basów. Im też przypadały słowa ostatnie, słowa otuchy, słowa wiary. Gdy wraz z krzykiem tenorów wyznających winę narodową “Patrz! my w nieszczęściu zawsze jednacy...'' i obiecujących nowe zmagania (“I z archaniołem Twoim na czele pójdziemy potem na wielki bój''), sala uwalniała wstrzymany oddech, a łzy piekące pod powiekami spływały po policzkach pań i panów, gdy już uporano się ze słabością wewnętrzną, z gniewem i pragnieniem zemsty, gdy już dusze ludzkie wzniosły się na szczyty wiary, męstwa i nadziei, drugie basy, niby chór arcykapłanów, przykładały pod tę straszną skargę pieczęć wyznania, które złożymy jako

odpowiedź na wszelkie nieszczęścia, jakie nas dotkną, na wszelkie kłamstwa i oszczerstwa, jakich dopuści się wróg, i na bluźnierstwa, jakich dopuszczą się ci spośród nas, którzy upadną: “Bóg był i jest'' — szeptały przejmująco drugie basy w ciszy równie świętej jak podczas Przeistoczenia w kościele. W drugich basach śpiewał ojciec. Oto oni, drugie basy na przechadzce w Rymanowie: jest ich sześciu; pierwszy z lewej, najwyższy, pan Boziewicz, przy nim ojciec, troszkę niższy. Wszyscy z małymi wąsikami, wszyscy w płaskich słomkowych kapeluszach i nuty trzymają w rękach. W środku dyrygent, pan Wallek-Walewski, też z wąsikiem, też w płaskim słomkowym kapeluszu, ale żadnemu z nich nie sięga nawet do ramion, bo był maleńkiego wzrostu. Królowa Jadwiga zostawiła ślad swojej stopy na kamieniu na rogu Karmelickiej i Garbarskiej, naprzeciwko pralni pani Bigoszowej, do której często wstępujemy z mamą po drodze do miasta, aby kołnierzyki ojca oddać do prania. Królowa zlitowała się nad biednym kamieniarzem, który pracował przy budowie kościoła Karmelitów i dała mu brylantową zapinkę od swego trzewiczka. Wdzięczny kamieniarz wykuł wtedy ślad jej stopy w kamiennym bloku, o który ją wsparła, aby brylant odpiąć. Dziadek pobudował się przy tej samej ulicy, o parę parceli dalej na zachód. W szarym albumie jest fotografia dziadka oglądającego budowę tej nieszczęsnej kamienicy, której mama tak nie lubiła. Dziadek w meloniku na głowie, w ciemnym ubraniu, z laską w ręce, z papierosem w ustach stoi nad wykopem, w którym wznoszą się już ceglane mury; obok niego architekt, pan Zawiejski, którego monogram widnieje na fasadzie domu, słynny pan Zawiejski, który zbudował Teatr Słowackiego. Pan Zawiejski ma na głowie kapelusz płócienny, jasny, z szeroką wstążką i szerokimi skrzydłami, ubrany jest w jasną płócienną bluzę i też ma laskę w jednej ręce, a papierosa w drugiej. Dzień był letni. Twarzy prawie nie widać, bo cienie padają na nie od kapeluszy. Tylko sterczą spod nich dziadka wąsy zakręcone w dół i pana Zawiejskiego wąsy zakręcone w górę. A w wykopie i na murach aż się roi od murarzy w fartuchach. Dom rośnie w oczach, jest to więc lato 1912 roku, zbliża się rok 1913, rok nieudanej spowiedzi i koncertu w Rymanowie, i rok 1914, rok wojny. Za plecami dziadka i pana Zawiejskiego widać stary dom, o którym mama mówiła jak o kimś dawno umarłym, a tu jeszcze żyje: bielą się w oknach koronkowe firanki i kwiatki stoją na parapetach. Kamieniarz na obrazku w czarnym zeszycie ma na sobie taki sam fartuch, jak ci murarze w wykopie. Klęczy przed królową z dłutem i młotem w rękach. Ten kamień ze śladem królewskiej stopy tkwi w narożniku kościoła za próchniejącą kratą. Ilekroć przechodzimy tamtędy, a przejść musimy w drodze do miasta czy z powrotem, proszę mamę, aby przystanęła, bo chcę zobaczyć. Ale nigdy nie zobaczyłem. Mama mówi: o, tu... tu..., patrz dobrze — i ręką w czarnej rękawiczce wskazuje oczko kraty, przez które mam patrzeć, aby ujrzeć zarys drobnej stópki w szarym, porowatym jak gąbka, zmurszałym kamieniu. I nigdy nie zobaczyłem! Za Jadwigą na obrazku stoją panny i dziwią się, albo nawet gniewają na nią za to, że rozdaje swoje brylanty. Jadwiga wszystko rozdawała, zupełnie jak mama, która nie może przejść obok dziada (nie wolno mówić “dziad'' tylko “biedny''!), aby mu czegoś z portmonetki nie wysupłać, a tych biednych było przed każdym kościołem paru i na każdym rogu ulicy co najmniej jeden. Gdy idziemy razem z ojcem i Smokiem, mama każe ojcu po niemiecku te pieniądze rozdawać, a wtedy on ma taką minę, jak te panny dworskie na obrazku i jaką miał zapewne Jagiełło, ilekroć dowiadywał się, że Jadwiga wróciła z miasta na Wawel znów bez pieniędzy albo brylantów. Mama zaręczyła się z ojcem, chociaż był biedny i nie miał jeszcze skończonych studiów. W domu na Łobzowie czuć było praniem i kapustą, dziadek bardzo nad tym narzeczeństwem bolał, zaraz wybuchła wojna, cztery lata mama czekała na powrót ojca, a pan R. był na miejscu. Jadwiga nie chciała Jagiełły, Wanda nie chciała Niemca, mama nie chciała pana R. A może chciałaby go, gdyby nie wlazł do konfesjonału, i żal go jej było, kiedy wystawał przed domem na Karmelickiej, albo na rogu Kremerowskiej chcąc ją tylko ujrzeć z daleka, podczas gdy ona czekała na powrót z wojny tego, który pamiętnego wieczoru mruczał z drugimi basami “o, rękę karaj, nie ślepy miecz'', tak że serca zamierały w letnikach i letniczkach, i “Bóg był i jest!'' Jadwiga będzie święta. Chodzimy na Wawel modlić się o to przy jej grobie, na którym leży gładka, przeźroczysta, biała; mama mówi, że tak właśnie wygląda dusza po śmierci. Potem mama idzie przed jej krzyż i klęka w tym miejscu, w którym ona klękała, gdy pytała Chrystusa, czy ma iść za Jagiełłę, a On jej powiedział: “Idź''. Ze względu na Litwę. Mama klęczy tam bardzo długo, wychylona ku Chrystusowi skrytemu za czarnym woalem, jakby nasłuchiwała odpowiedzi. Prawie każdy król miał jakąś wojnę. Przynajmniej ci lepsi królowie, jak Chrobry, Śmiały, Krzywousty, Jagiełło, Batory czy Sobieski. W czarnym zeszycie mam bitwę pod Głogowem z pięcioma chłopcami przywiązanymi do oblężniczych wież, bitwę pod Płowcami z Florianem Szarym ukazującym otwarty brzuch, bitwę pod Grunwaldem, po której chorągwie wiszą jeszcze w katedrze pod stropem, bitwę pod Warną, gdzie w straszliwym zamieszaniu widać głowę króla wbitą na turecką włócznię; młody król zginął i nawet nie wiadomo, gdzie go pochowano, a jego grób w katedrze, o parę kroków od Jadwigi, jest pusty. W katedrze leży ich jeszcze kilku, reszta w podziemiach, ale tam pójdziemy, jak będę starszy. Bo mógłbym się przestraszyć. Godzę się z tym bardzo prędko i nawet nie lubię przechodzić obok zejścia do tych podziemi, które czasem zakryte jest zwykłą płytą w posadzce i wcale go nie widać, a czasem otwarte, osłonięte drewnianą barierką, wtedy zaś w otworze widać światło i wieje stamtąd strasznym zimnem. Tam leży Batory, który w zeszycie siedzi przed złotym namiotem i odbiera prezenty od Moskali; Sobieski, któremu cesarz austriacki na obrazku kłania się nisko; tam leży Kościuszko, którego kolorowi kosynierzy lecą na Moskali wytrzeszczających oczy.

Lubię bitwy. Godzinami przewracam kartkę za kartką czarnego zeszytu i wpatruję się w spienione pyski końskie, w błysk mieczy i toporów, w dymy i równe szeregi kasków i czak. Patrzę i cicho, ażeby nikt nie słyszał, zgrzytam zębami, prycham wargami i poświstuję cicho, a w uszach mam wtedy szczęk stali, grzmot armat i gwizd pocisków. W szarym albumie wojna zaczyna się od żółtawego zdjęcia, na którym mama z ciocią Różą z Zakopanego siedzą na znanym mi dobrze krześle ogrodowym w tym samym ogródku, w którym zamykano mnie, abym nie stykał się z kuzynami ze względu na ich zarazki; mama szczuplutka i tak jak dzisiaj posępna, ciocia tak samo piękna i tak samo uśmiechnięta jak wtedy, gdy przyjeżdżając z Zakopanego udaje, że mnie nie poznaje, bo tak wyrosłem: — Kto to jest ten pan? — pyta mrużąc do mnie oczy. A za nimi stoją wuj Karol z ojcem; obaj roześmiani, z takimi samymi krótko strzyżonymi wąsikami, ale obaj przebrani w płaskie czaka i w mundury z wysokimi kołnierzami, obaj gotowi do wojny, która właśnie wybuchła. W głębi widać nasz dom, od którego zaczęły się nieszczęścia. Na dalszych kartkach albumu pełno tych mundurów, czak z bączkami, szabel, futrzanych burek, w których wujowie i stryjowie pozują do fotografii, siedząc w głębokich fotelach, z książkami otwartymi na kolanach lub stojąc na tle jakichś zamazanych kolumn i cyprysów malowanych na płótnie. Czy ojciec się bił? Mama odpowiadała wymijająco: 1

— Przeżył Trommelfeuer pod Gorlicami. Leżał w okopach trzy dni i trzy noce, a armaty biły. W niego? Nie, bo to były nasze armaty, to znaczy austriackie, i biły w Moskali. Po trzech dniach i trzech nocach ojciec miał wstać i pójść na tych Moskali, którzy ocaleli od armat, żeby ich dobić, jak kosynierzy spod Racławic. Ale nie poszedł, bo go ten huk oszołomił. Nie mógł iść! Nie on jeden! Cała masa żołnierzy nie ruszyła się z miejsca. Niby nic im nie było, ale nie mogli wstać. Trzeba było ich wycofać na tyły. Tyły to są treny, lazarety, kasarnie, komendy, kancelarie oraz markieranci, czyli żołnierze, którzy udają rannych, chorych, wariatów, tzn. umysłowo chorych, a nawet ucinają sobie palce u rąk i nóg, żeby tylko nie iść na front. Markierantów było też bardzo dużo. W końcu nikt nie chciał się bić i Austria upadła. Kiedy Smok rano płacze, że głowa go boli, ojciec mu zaraz mówi, że markieruje. Ojciec po tych Gorlicach był wyczerpany nerwowo, a nikt mu nie chciał uwierzyć. Już, już wysyłano go na front, i z pewnością by go wysłano, bo to była ofensywa i każdego brali, i zginąłby pewnie, bo ginęli tysiącami, gdyby nie modlitwy mamy i gdyby nie to, że go wykradła. Wynajęła fiakra, bo wszystkie nasze konie i wszystkich naszych stangretów zabrało wojsko, wynajęła więc zwyczajną dorożkę i zajechała nią przed szpital na Azorach, gdzie ojciec czekał na jakąś komisję. Rozdając na prawo i lewo pieniądze, wyprowadziła ojca przez kuchnię, kazała podnieść budę w powozie, chociaż deszcz nie padał, okryła ojcu nogi kocem, aby kto nie zobaczył wojskowych spodni i butów, i przywiozła go na Karmelicką. Leżał sobie potem w pokoiku guwernantki, ćmiąc papierosy, a mama tymczasem prowadziła wojnę z Austrią, rodziną, z własnym sumieniem, ba! czy nie z samym Panem Bogiem? Wszyscy się tym gorszyli, a co na to Pan Bóg? Po czyjej był stronie? Co sądził o markierantach? Co w ogóle mówi o wojnach, państwach, królach i rządach? Co mówi o Polsce, której historię mama przedstawiła w obrazkach, zaczynając od Jego Imienia zaopatrzonego trzema wykrzyknikami? Nikt nie wie, co mówi Bóg. To, co prawdopodobnie mówi i czego przypuszczalnie chce, jest treścią wychowania. Mama w czarnym zeszycie opowiedziała Smokowi i mnie historię Polski, tak jakby Polska była osobą z rodziny; jej chrzest w wodach Wisły i Warty był takim samym świętem, jak mój i Smoka chrzest w ciemnym kościele św. Marka przy ulicy Sławkowskiej. Jej wzrost i dawne zwycięstwa sprawiały mi taką samą przyjemność, jak opowieści o potędze pradziadka i dziadka, kiedy to sto koni stało w stajniach, cały ruch w mieście i wszystkie jego uroczystości obsłużone były przez nasz zakład, a grunty sięgały okolicznych ulic. I koniec Polski był równie smutny jak koniec naszego domu na Karmelickiej. Nawet postacie się powtarzały: rosyjski ambasador w czerwonym fraku wzywający żołnierzy, aby usunęli Rejtana leżącego na posadzce, przypominał wuja Staszka, który mieszkał za Parkiem Krakowskim i głośno krzyczał, rozmawiając z mamą po śmierci dziadka. Mama zawsze wtedy płakała, a ojciec stał z boku z pochyloną głową z miną bezradną i zawstydzoną, jak Stanisław August, który też nie mógł poradzić na to, że ten bezczelny grubas rządzi się w jego domu. A te damy w lożach, czyż nie przypominały ciotek, gdy się zejdą i wyśmiewają z mamy, że jest przewrażliwiona, że nie wyrosła z dzieciństwa, które chciałaby sobie przedłużyć w nieskończoność w mieszkaniu i sprzętach po rodzicach? Konie i stangretów zabrała armia austriacka; zostały ich cztery pary, czterech stangretów i kowal! Po śmierci dziadka wszystko poszło. Zanim zdążyliśmy się wyprowadzić, stajnie już opustoszały, odeszli stangreci, jeździli potem jako fiakrzy po mieście. W stajniach garażowały białoniebieskie miejskie autobusy, wkrótce potem rozebrano stajnie, wozownie, kuźnię, wytyczono na ich miejscu parcele pod budowę nowych domów. Tylko mały ogródek został przy domu i rampa dziadkowa zarastająca trawą. Kiedy mi mama mówiła, że Polska upadła, że ją podzielono, rozebrano, widziałem rozbiór domu i zakładu i zamknięte na zawsze drzwi wejściowe z ulicy, prowadzące wprost do kancelarii dziadka. Ale co było potem? Na ostatniej stronie czarnego zeszytu mama wlepiła kolorową pocztówkę przedstawiającą dworek szlachecki, a na ganku starca w kontuszu płaczącego i tulącego w ramionach panienkę z warkoczami. Obok dworku przechodzili żołnierze w szarych mundurach, zgarbieni pod plecakami i ciężkimi, długimi karabinami. Na głowach mieli okrągłe czapki “maciejówki'', takie same,

jaką nosi marszałek Piłsudski, jaką dostał Smok, kiedy poszedł do gimnazjum. Pod obrazkiem był wydrukowany wierszyk, który umiałem śpiewać: Mówił ojciec do swej Basi Cały zapłakany, Patrzaj, Basiu, pono nasi Biją w tarabany.

Zeszyt mamy opowiadał historię narodzin, wzrostu, upadku i odrodzenia. Była to historia Polski prosta jak bajka i zapewne nieprawdziwa, jak bajki są nieprawdziwe; ale była to zarazem historia dobra i zła, jak każda bajka, i przez to prawdziwa, jak każda bajka jest prawdziwa. Prawdziwa i właściwa, jak Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, które oglądałem u babci Marcelki Skórczewskiej, siostry dziadka, w jej wielkim parterowym mieszkaniu na Batorego; prawdziwa i właściwa jak historia rodziny zawarta w szarym albumie z gencjaną. Prawdziwa, bo moralna, właściwa, bo uroczysta. Historia święta ciągnęła się nieprzerwanie od początku świata (Bóg na pierwszej stronie unosił się nad pustym przestworzem) i trwała, skoro świat trwał, a Bóg nadal nim rządził sprowadzając życie i śmierć wedle swej woli. Wszyscy musieli się z nią liczyć bardziej niż z wolą dziadka, który, gdy umarł, stracił wszelką władzę, a jego świat rozpadł się natychmiast. Historia rodziny miała swój dalszy ciąg i choć skończył się album z gencjaną, mama kupiła nowy, z wieżą Mariacką, do którego ojciec w niedzielę wklejał zdjęcia moje i Smoka zrobione na aparacie Kodak w kształcie czarnej skrzyneczki. I historia z czarnego zeszytu miała dalszy ciąg, bo z tej wojny, która przyniosła śmierć cioci Maryni, babci i całego zakładu, a potem domu, z tej strasznej wojny, do której żadna poprzednia nie była podobna, powstała znów Polska. I ojciec wrócił! Mama wygrała swoją wojnę! Jakimi sposobami zdołała uzyskać dla niego świadectwa choroby i zalegalizować jego pobyt w pokoju guwernantki na Karmelickiej, jakie osoby, jakie argumenty, jakie pieniądze zostały w to zaangażowane, nikt tego już dziś nie przypomni, nikt się nie dowie. Władze wojskowe uznały niezdolność ojca do dalszej służby frontowej i prawo do opieki nad nim mamy, która po to zdobyła dla siebie dyplom pielęgniarki, nie mając do tego żadnych kwalifikacji! Mama była uparta, ale Austria też: już, już wszystko było załatwione, gdy jakaś komisja wyższa od wszystkich dotychczasowych i zupełnie nie zorientowana w sprawie, komisja zapewne z Wiednia, bo tylko tam mogli się znaleźć ludzie tak ciemni, zgodziła się co prawda, że na front się nie nadaje, ale go wysłała do Bośni, a mamę — jako że figurowała na wykazach pielęgniarek — uznała za zdolną do opieki nie tylko nad tym jednym c.k. żołnierzem i powołała ją do szpitalnej służby. Tak ojciec znalazł się nad Adriatykiem, a mama na krakowskich Azorach; ojciec pędził leniwych Serbów do wyrębu bośniackich lasów, mama wynosiła baseny spod Niemców, Czechów, Chorwatów, Węgrów, Rusinów i Polaków, powalonych przez międzynarodową czerwonkę, dziesiątkującą wszystkie armie wielkiej wojny. I jeszcze tego było Austrii mało! Coś jej się w ewidencjach popsuło, czy właśnie naprawiło, ktoś coś poplątał, czy właśnie sprawdził, i w dalekiej Bośni dosięgło ojca wezwanie na nowe komisje, które słyszeć nie chciały o wstrząsach umysłowych spod Gorlic i były zupełnie niepodatne na wpływy Karmelickiej; ojciec pojechał nad Isonzo i Piavę, pod ogień włoskich haubic! To była dopiero wojna z czarnego zeszytu, wojna z moich wizji, wojna prawdziwa! Wyjące kuferki, trzaskające szrapnele, łomot kulomiotów, warkot aeroplanów, rycie rowów na wysokościach, brzęk kamieni sypiących się na ciężki hełm i co chwilę krzyk: Sanitaet, Sanitaet!... Ojciec opowiadał przy obiedzie. W krzywych zębach rosła mi sucha klucha, mama mówiła: jedz, jedz, i dawała znaki ojcu, żeby opowiadał. Makaroniarze podchodzili nocą. Położyłeś się spać, a oni zmienili pozycje i rano du-du zza jakiejś skałki, gdzie ich wczoraj nie było. A z tyłów tylko nowych ludzi pchali na miejsce wyniesionych, żywego na tyły nie puścili i mogłeś im opowiadać, żeś chory! Upał z niebieskiego nieba i wapienny kurz. Wino tylko donosili wiadrami i tak je człowiek chlał... — Pił — poprawiała mama i powtarzała uparcie z widelcem w ręce: — Jedz. — ...aż głowa bolała. Ale wszystko jedno, piło się, żeby tylko nie słyszeć, jak w skałach śwista: ziu-ziu. Raz my się po tym winie zdrowo pospali... — Myśmy się pospali... Jedz. — ...makaroniarze podeszli i hop! do rowu. Otwieram oczy, a ten rewolwer do mnie i porco Tedesco — krzyczy. A ja mu na to: — Io sono Polacco! Szczęście, żem się nauczył! To mnie tylko kopnął w tyłek! Mama coś ostro po niemiecku. — No kopnął — tłumaczy ojciec zdziwiony. — I wziął do niewoli — kończy opowiadanie z wyraźną ulgą. Smok ziewa, a ja przez kluchę: — I co dalej? Przecież niewola to hańba. W czarnym zeszycie Jan Zamoyski bierze w niewolę arcyksięcia Maksymiliana pod Byczyną, hetman Koniecpolski kniaziów Szujskich, a Moskale Kościuszkę. Cała Polska była w niewoli, z której dopiero wyzwoliła ją ta wielka wojna. Niewola jest nieszczęściem. Ale niewola ojca nie była nieszczęściem. Przeciwnie, zarówno na Łobzowie, jak i na Karmelickiej była

wielka radość, gdy przyszła depesza: Gesund gefangen. Bo dzięki temu wrócił, i to jak: z błękitną armią w prześlicznym mundurze armii generała Hallera, a ten powrót triumfalny i ten mundur był zapłatą za bieganie po komisjach, za płacze przed rodzicami, za zapach kapusty i prania na Łobzowie, za zgorszenie służby i rodziny na Karmelickiej i strach przed każdym dzwonkiem, za pożegnania, za baseny z czerwonką, za modły przed Matką Bolesną u Franciszkanów, przed krzyżem na Wawelu, przed krzyżem u Panny Marii, przed złotą monstrancją u Felicjanek, i za niedostrzeganie pana R., który jako notoryczny gruźlik miał spokój od wojny i mógł sobie do woli stać na rogu Karmelickiej i Kremerowskiej oraz przysyłać kwiaty. Wrócił! “Bóg był i jest!'' O tej niewoli i o tym powrocie wesoło opowiada album z gencjaną. Ani jednej fotografii z przeklętych rowów i kryjówek wśród skał albo z podchodzenia makaroniarzy, albo z naszego na nich rukowania; żadnych wytrzeszczonych oczu i spienionych koni; ani nawet z drogi do niewoli, kiedy ojciec szedł z gołą głową bez pasa, a makaroniarz za nim konno i łeb koński raz po raz w górę podrywał, tak żeby opadając szczęką bił w głowę porco Tedesco czy Polacco. W albumie ojciec uśmiechał się po swojemu, ni to rzewnie, ni to złośliwie, na tle palm i cyprysów, kolumn i ruin, ale nie malowanych na płótnie u krakowskiego fotografa jak u wybierających się na wojnę wujków i stryjków, lecz prawdziwych, a w ręce trzymał pomarańczę albo rakietę tenisową. Tu płynął łodzią przez piękne jezioro, tu ledwo było go widać wśród cytrynowych pnączy, i nie był sam, lecz z jakimiś paniami w szerokoskrzydłych białych kapeluszach. I oto oni oboje, ojciec z mamą, połączeni już na zawsze, czy tego chcieli, czy nie, na całą historię przyszłą, jak Jadwiga z Jagiełłą na pomniku, na górce na Plantach, gdzie stoją obok siebie pogodzeni, oboje w koronach, razem trzymając krzyż: malutka mama z głową jeszcze pochyloną jak do walki i jakby trochę zapłakana, z grzywką jak zawsze zaczesaną na czoło, z koczkiem jak dziś upiętym nad karkiem, i jak dziś pewnie wypadały z niego wtedy grzebyki; ojciec zawsze ten sam, z uśmiechem ni to rozczulenia, ni to szyderstwa, z wąsem krótko przystrzyżonym, choć nie ten sam ze stroju: frencz otwarty pod szyją, koszula z krawatem, wszystko błękitne (krawat z lśniącego kordonku jeszcze wisi na tasiemce w szafie), buty jasne ze sztylpami, na łeb (głowę — poprawia mama z uśmiechem wstydliwego upodobania do tych hallerowskich błękitów) rogatywka, ale nie taka, jaką dziś noszą te szłapaki z armii szarej; rogatywka jak sto diabłów z rogami i wielką rozetą. Że też jej nie zachował! Pełno było tych rogatywek w albumie, pełno frenczów i sztylp, i pań w płóciennych i słomkowych kapeluszach, a wśród nich mama, już poślubiona, z głową pochyloną jak do walki, spoglądająca spod grzywki na piętrzące się przed nią przeszkody. A dalej już mały Smok, po nim ja ze wszystkich na świecie najmniejszy, ostatni. Historia to łańcuch pośrednictwa, na którego jednym końcu jestem ja, co ją poznaję, a na drugim ktoś, kogo nigdy nie poznam. Jest jak łańcuch choinkowy, który mi dają do ręki i pozwalają zaczepić o byle którą gałąź zwisającą nisko, tuż nad podłogą, podczas gdy jego środek podnosi w górę Smok i podaje ojcu, który stoi na drabinie i stara się zaczepić koniec o gwiazdę dotykającą sufitu. Ojciec krzyczy na Smoka, żeby trzymał drabinę, Smok na mnie, żebym łańcucha nie ciągnął, choinka drży i szeleści tysiącem tajemnic. Tuż przy mnie byli ojciec i mama, trochę dalej wielki dziadek z Karmelickiej i złośliwie uśmiechnięty, w zapach kapusty ukryty dziadek z Łobzowa, jeszcze dalej pradziadek, któremu gorąca woda uderzyła na głowę, i drugi, który spadł z dachu podczas pożaru swego domu na Łobzowie; tych pradziadków było przecież czterech, a o dwóch pozostałych już nic nie wiem. A dalej już tylko jeden prapradziadek Sebastian z żoną Konstancją pod płaczącą jarzębiną, o którym tylko to jedno wiemy, że poszedł po serki i “wziął wszystkie''. A dalej królowie i królowe z kolorowego pocztu Jana Matejki, który ich malował podobno z wyobraźni, dając im rysy znajomych z Krakowa: smutny Stanisław August podobny do ojca, gdy nie wie, co powiedzieć w czasie rodzinnych sporów o spadek do podziału, grubi Sasi, o których lepiej nie mówić, jak o wuju Staszku, który mieszka za Parkiem Krakowskim i przychodzi tylko po pieniądze, dalej Sobieski, o którym ojciec mówi, że wcale nie wykorzystał zwycięstwa, nieszczęśliwy Jan Kazimierz (na obrazku w zeszycie patrzy z altany na Bielanach, jak się Kraków pali), dalej smutny Zygmunt August, który “zabrał'' stolicę z Krakowa, i jego ojciec, który kazał ulać wielki dzwon, a gdy ten bije na rezurekcję, na Boże Ciało, na Boże Narodzenie, albo gdy umrze który z kanoników, wtedy szyby i mury drżą, i głos się roznosi ponad miastem mrukliwy jak męski chór, jak organy, jak burza nadchodząca, i wszyscy mówią, nasłuchując: o, Zygmunt... Więc ten Zygmunt Stary jakby wciąż mieszkał w Krakowie. A od niego już blisko do Jagiełły i Jadwigi, do Kazimierzy i Bolesławów, do Kraka i Piasta, do smoka, po którym została jama pod Wawelem (pójdę tam, kiedy będę starszy) oraz przezwisko naszego Smoka domowego, dane mu z powodu tuszy i siły. I oto Lech na rozstajnych drogach. Co dalej? Dalej jest już tylko Biblia babci Marcelki, anioł z mieczem wyganiającym z raju pierwszych Rodziców. Historia czytana wspak jest jak wznoszenie budowli, a czytana w przód postępowaniem za ruiną. Zaczęło się od ogrodu — gdzież ten ogród? Bóg wołał człowieka po imieniu, kiedy mu chciał coś powiedzieć. — Adamie, gdzie jesteś? — jak dziadek ze swego pokoju dzwonił, albo gdy był bardzo zły, lub właśnie bardzo wesół i mocniejszy, ryczał co sił: — Wandusiuuu! — Teraz Bóg milczy i raj jest zamknięty jak kancelaria dziadka od korytarza i od ulicy. Mama klęczy przechylona w bok i podana do przodu przed krzyżem królowej Jadwigi i błaga Chrystusa przesłoniętego czarnym woalem o odpowiedź na swoje prośby. I wiem, o co prosi: o to, żeby wróciło wszystko, co było. Ażeby ożył “tatuś'', to znaczy dziadek,

i “mamusia'', to znaczy babka, której nie znałem, i ciocia Marynia z trzeciego piętra, której śmierć była zapowiedzią wszystkich dalszych nieszczęść i zgonów, aby nie było wojny, która wszystko przecięła jakby mieczem na pół, ani tego domu, przez który umarł stary dom. Żeby było jak dawniej. A ojciec? A Smok? A Polska? A ja? Czy chodziło jej także o to, ażeby pan R. nie właził do konfesjonału, albo żeby chór nie przyjeżdżał do Rymanowa, czy żeby nie było ich obu, a jej dzieciństwo trwało wiecznie? Jak godziła miłość z upodobaniem do przeszłości — miłość, o której sama mówiła, że jest ofiarą, jak ofiara Chrystusa i Jego Matki, ofiarą tworzenia nowych związków, takich jak Kościół, takich jak rodzina i takich jak Polska? Iść za biegiem miłości to znaczy przewracać kartkę za kartką do przodu i patrzeć, jak to się wszystko wali. Aż do Rejtana. Rejtan mi się przyśnił. Leżał na środku Karmelickiej, na torach tramwajowych, tuż przed naszymi oknami; miał rozdartą na piersiach koszulę, rękę unosił w górę i wołał o pomoc, bo właśnie nadjeżdżała “dwójka''. Nikt go nie widział, nikt go nie słyszał poza mną jednym. Ale ja byłem zamknięty w moim pokoju; siedziałem na szerokim parapecie okiennym, gdzie mnie często sadzano, abym oglądał sobie ruch uliczny. Był wieczór, Rejtan leżał w smudze czerwonego światła, które padało od nadjeżdżającego tramwaju. Światło było czerwone, bo tramwaj nadjeżdżał tyłem. Tramwaje miały wtedy białą lampę z przodu, czerwoną z tyłu. Kiedy dwójka dojeżdżała do Łobzowa, do ostatniego przystanku, koło dworku dziadków Kijowskich, konduktor przenosił na drugą stronę i zaczepiał długi pałąk oraz zamieniał klosze od lamp; mój ojciec i jego bracia często mu w tym pomagali, kiedy byli mali. Tył stawał się przodem, przód tyłem i tramwaj po chwili ruszał z powrotem do miasta. W moim śnie konduktor tego nie zrobił, tramwaj jechał tyłem do przodu, czyli nawet motorniczy stojący przy swojej korbie nie widział Rejtana leżącego na torach. Nikt go nie widział prócz mnie, a ja nie mogłem mu pomóc, bo byłem zamknięty w pokoju za podwójnymi szybami. Opowiedziałem ten sen nazajutrz mamie, mama powtórzyła go ojcu i Smokowi, Smok rozgadał na wszystkie piętra. Wszyscy śmiali się ze mnie i każdy prosił, żebym go jeszcze raz opowiedział. Opowiadałem go więc wiele razy, za każdym razem tak samo i dlatego tak dobrze go zapamiętałem, a poza tym musiałem jeszcze bronić go od przekręceń. Bo nikt, nawet mama, nawet ojciec, nie mówiąc już o Smoku i kuzynach, nikt nie umiał spamiętać, co mi się wydarzyło. — Śniło mu się, że był Rejtanem!... — Nie — wołałem — nie ja! Widziałem Rejtana! — Widział Rejtana, jak się rzuca pod tramwaj... — Nie! — I chciał go podnieść! — Nie! Więc mnie pytali, czy w ogóle wiem, kto to był Rejtan i dlaczego leżał w drzwiach z podartą koszulą. Nie wiedziałem, więc próbowali mi wyjaśnić. Nie pozwolił podpisać rozbioru Polski. Który to był rozbiór? Zaraz... pierwszy, nie — trzeci. A może to było na sejmie niemym? Kiedy był sejm niemy? To zdaje się w ogóle nie chodziło o rozbiory, tylko o Konstytucję 3 Maja! Nie wiedzieli! Nie wiedzieli ani co mi się śniło, ani co się stało naprawdę. Pozostawały tylko obrazy, które widziałem wyraźnie, gdy milkły spory i śmiechy. Oto leży z odkrytą nagą piersią pokrytą bliznami i szkaplerzami; ma umęczoną twarz, podobną do twarzy Chrystusa upadającego pod krzyżem w kaplicy u Franciszkanów, i woła o sprawiedliwość dla Polski. Długowłosy senator ze wstydem odchodzi, odtrąciwszy krzesło, które leży nogami do góry. Ambasador rosyjski w czerwonym fraku, złotem obsypany, woła żołnierzy, którzy stoją w półprzymkniętych drzwiach. Król spuścił głowę jak ojciec, od którego mama żąda czegoś po niemiecku, pewnie żeby kuzyna Jurka wyrzucił z domu za wynoszenie rzeczy i wchodzenie na kredens w butach. A w lożach siedzą ciotki i klekoczą coś między sobą, śmiejąc się z Rejtana, z króla, z mamy i ze mnie. Mówią, że jesteśmy przewrażliwieni i przesadzamy. Rejtan na podłodze jest sam. Patrzę na niego i nie potrafię mu pomóc, bo jestem poza obrazkiem.

DZIENNIK

1955 Warszawa, 5 IX 1955 Dzisiaj powrót z Zakopanego i Krakowa. Odwiozłem Kazię i Andrzejka do domu. U Leszków córeczka. W kamienicy dwa wesela. Zwłaszcza u Ziembów bardzo huczne.

Ziembowa kazała Marysi wychodzić na ganek i pokazywać się, jak wyglądała. Tańczono w sieni. Ziembowa wstawiona, wymyślała wieczorem na ganku jakiemuś swojemu krewniakowi o jakieś tam rodzinne sprawy. “Ty lekceważysz moje ja'' — powtarzał z uporem krewniak — trzeźwy zresztą. W pociągu rano jakaś paniusia opowiadała historyjki ze szpitala, w którym leżała dziewięć lat temu. Np.: “Przywieźli kobietę, co ją mąż kopnął przy sieczkarni. — Zniżyła głos do szeptu. Potem głośniej: — A były zaspy straszne. Śniegi, bo to zima. Przywieźli ją dopiero na trzeci dzień. Pytają ją, dlaczego tak późno. A bo kunia szkoda było — odpowiada. Wybuch śmiechu. — No i to wszystko w niej trzy dni gniło. Zrobili operację, ale to już za późno było. I kiedy ten mąż z tą rodziną przyjechali na odwiedziny, to ona im mówiła, że już z waju do domu pójdę. Mówią jej, że śnieg duży. Ona na to, że nie trza kunia męczyć, sama z waju póde... A oni jej takiego wielkiego lizaka przynieśli... Wybuch śmiechu. No i umarła. Nie trza kunia męczyć, póde z wami...'' — I poszła — ktoś wtrącił. — Ale z tym lizakiem — wybuch śmiechu — ile razy mój mąż jest zły, to mu tego lizaka przypominam, to zawsze razem boki zrywamy. Potem w PIW-ie był Jastrun. Bardzo się narzuca z gadaniem. Albo ma do mnie zupełne zaufanie, albo musi gadać. Oczywiście twierdzi, że Ważyk nie miał prawa napisać Poematu dla 1

dorosłych . 6 IX 1955 Rano Czekalski — obrzydliwy, śliski staruch i grafoman. Potem Chudzyński i Koźniewski. Chudzyński, autor powieści o harcerstwie, w której siedemnastoletni chłopcy wykopują się wzajemnie z groteskowych i niepotrzebnych stanowisk, denuncjują, podejrzewają, intrygują, w nosie mają wszelkie ideologie, znakomicie natomiast rozeznając się w najzawilszych arkanach taktyki, sam — widać — niezły intrygant i polityczny rozrabiacz, chudy, anemiczny, o wyłupiastych oczach, na pewno gruźlik, mówi z miną kretyna bardzo sprytne i energiczne rzeczy. Koźniewski zabłysnął erudycją personalną. Ten mógłby prowadzić kartotekę wszystkich działaczy politycznych w Polsce. Skąd on to wszystko wie? Zapowiada pamiętniki, które wyda za pięćdziesiąt lat. No, no... Ja mu nie mogę zapomnieć, jak mi trzy lata temu z zachwytem opowiadał o obozie karnym dla młodzieży w Jaworznie, który zwiedzał, aby “na zlecenie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego'' napisać reportaż. Jakże można reportaże pisać na zlecenie MBP? Zabawny był wczoraj Jastrun: powtórzyłem mu to, co mi kiedyś Wirpsza powiedział — że w “Woprosach istorii'' było zdanie o roli Trockiego w tworzeniu Armii Czerwonej. Jastrun wtedy wstał, przeszedł się po pokoju i zapytał: — Czyżbyśmy już do tego doszli? — Nic mnie nie dziwi — odpowiedziałem — teraz już jest wszystko możliwe. — Nie dzisiaj — powiedział — za rok, ale nie dzisiaj. Wirpsza jest wariat, albo się upił. No, ale jeśli to prawda, to... to... — To co? — To... ja wyjeżdżam na dwa miesiące do Kazimierza nad Wisłą. — Właśnie, co można innego zrobić? 1

Zastanawialiśmy się, kto napisał poemat Sierpińskiej . Ja twierdzę, że Przemski ze strachu po rozmowie z Jakubem [Bermanem]. Jastrun doszedł do wniosku, że Andrzej Wasilewski. Powtórzyłem to Andrzejowi przez telefon, roześmiał się zjadliwie i powiedział, że Sierpińska istnieje, chociaż nazywa się inaczej. To jakieś dziewczę zetempowskie z Łodzi. Prosiła, żeby nie drukować pod nazwiskiem, bo ona nic z literaturą nie ma wspólnego. Nic nie ma wspólnego, ale poemacik rąbnęła, “Nowa Kultura'' zamieściła, a “Trybuna Ludu'' stwierdziła, że wzruszył ją ten poemacik. Niech i tak będzie. Wszyscy teraz twierdzą, że im się “od początku poemat Ważyka nie podobał''. Między innymi powiedział mi to Kazimierz Piotrowski, który tydzień temu twierdził, że “ma pewne zastrzeżenia''! — Bardzo się podobno nie podobał Cyrankiewiczowi — powiedział mi tenże Kazimierz Piotrowski, o którym nic bliższego nie wiem, poza tym, że był pierwszym mężem i jednocześnie importerem sławnej Scarlett 2° voto Adolfowej Rudnickiej, 3° voto nie wiem jakie i 4° voto Panufnikowej, i że kiedyś usiłował zostać mężem Lucyny Legutówny, niedoszłej żony Henryka Voglera. Tak więc powiedział mi ów Piotrowski o Cyrankiewiczu, podczas gdy sześć dni temu eks-ambasadorowa Mira Michałowska, vel Maria Zientarowa, opowiadała o tym, jak w Juracie tenże premier Cyrankiewicz bardzo mile o poemacie Ważyka mówił, z pewną dumą wyjawił, że cytat o “nie pustym niebie'' pochodzi z jego przemówienia, i przewracając oczyma jęczał, że “już dzwonili w sprawie Ważyka''. Trés amusant — jak by powiedział Puzyna. Wieczorem u Hali [A.] na kolacji. Zabawnie opowiadała o jakiejś zwariowanej damie — maszynistce, która kiedyś przyszła do biura w balowej sukni, oświadczyła się Hali z wielką przyjaźnią i zaproponowała jej mieszkanie u siebie w Izabelinie. Koleżanka Hali z radia, Hanka, mieszka kątem, bez prawa wstawienia sobie łóżka, więc śpi z drugą w jednym łóżku. Wiele okien w Warszawie, w starych, ocalałych lub odremontowanych domach nie ma szyb. Są zakryte dyktą, w której wycina się tylko malutkie okieneczka — dla światła. 8 IX 1955

1

Przeczytałem dzisiaj w “Nowej Kulturze'' recenzję Ścibora-Rylskiego o mojej książce . Pominąwszy dość infantylne rozważania na temat: czy wolno krytykowi pisać prozę artystyczną, a jeśli wolno, to czy powinien on urzeczywistnić wszystkie swoje teoretyczne postulaty, pominąwszy więc te rozważania, które możliwe są tylko wtedy, gdy “krytyk'' i “twórca'' mają po 26 lat i są upupieni przez ludowe państwo, z recenzji wynika, że pisać może nawet umiem, ale nie mam o czym. Oczywiście wszystkie opowiadania źle odczytał, ale to chyba nie tylko jego wina. Przede wszystkim moja. Rzecz dla mnie oczywista, że książka jest bardzo niedobra. Drażni mnie w tym wszystkim tylko ta wyższość, 1

ten ton doświadczonego twórcy, z jaką pyzaty autor Węgla i Sprawy Szymka Bielasa poucza mnie o wyższych treściach literatury. Jak fachowiec dyletanta. Sam sobie jestem winien. Cała historia mojej książki dowodzi zupełnego braku charakteru i nieuczciwego stosunku do literatury z mojej strony. Poszedłem na pieniądze i zaszczyt ujrzenia swego nazwiska na pakiecie zadrukowanych kartek, obłożonych kartonem. Nic nie miałem do powiedzenia. Wydumałem kilka historyjek, zliczając na bibule arkusze i mnożąc je przez kwotę 2000 zł honorarium. Jest to haniebne. Czuję się bardzo upokorzony. Hoffman bardzo ostro postawił się wobec zarzutów przeciwko poematowi Ważyka. Ma jednak charakter i chyba nie jest takim głupcem i wariatem, za jakiego uważa go Jastrun. Dzwoniła dzisiaj Kaziunia i w bilansie dnia, po którego biernej stronie jest ta recenzja Ścibora, jej głos, rozmowa z nią decyduje o tym, że kończę dzień z jakąś radością. Bardziej mnie ucieszył jej telefon, niż mnie zmartwiła recenzja. Jutro wieczorem ja do niej zadzwonię. Przyda mi się to, ponieważ czeka mnie przykry dzień. Jutro wszyscy będą czytać recenzję i ukradkiem badać moje wrażenie. Biedna Kaziunia! I tak ona to bardziej przeżyje niż ja, ponieważ większe nadzieje pokładała w tej książce. To przecież naprawdę jej książka. Dzisiaj w PIW-ie Iłłakowiczówna, sucha, nerwowa, apodyktyczna ciotka. Nazwała nas 2

uprzejmie referentami, pytając: kto właściwie jest referentem od mojej książki? — W pewnej chwili zaczęła się zastanawiać nad datą śmierci Karola Szymanowskiego. Powiedziałem: 1934, a po chwili zastanowiłem się, czy nie 1937. Ona na to: — A kiedy umarł Marszałek Piłsudski? W 1935? To Szymanowski wcześniej. Chciałem odpowiedzieć, że Piłsudski (tak jak się dzisiaj mówi — z tą krytyczną poufałością) umarł w 1935. Ale naraz zorientowałem się, że popełnię nietakt wobec osobistej sekretarki Marszałka i autorki wierszy o nim i powiedziałem grzecznie: Marszałek (tak jak mówili legioniści) umarł w 1935. I kiedy zdałem sobie sprawę, do czego doprowadziło mnie dobre wychowanie, o mało nie zakrztusiłem się ze śmiechu. 1

Aha, jeszcze wczoraj był ten dureń Kossobudzki, który pisze znów recenzję dla “Dziś i jutro'' . Ma — powiada — żal do mnie, bo trzeba było jeszcze nad tymi opowiadaniami posiedzieć, albo jakąś powieść może napisać... Krew się we mnie dosłownie gotuje, ilekroć tego kretyna widzę. On i wujciu Tosiu Grabacki wraz z Kazimierzem Brandysem i Adamem Polewką uprzyjemniają mi życie. Pomianowskiego już nie liczę. Madame [...] coraz szczerzej się przede mną wypłakuje na Szymańską. [...] Już mi zdążyła oświadczyć, że Irena [...] teraz wykorzystała to, aby wyjechać na Kongres Slawistyczny do Włoch, a potem do Belgradu. Oczywiście, że to skandal, śmiech i świństwo. Prasa jednak przy podawaniu składu delegacji nie przełknęła jej nazwiska. Ja jej przy wyjeździe powiedziałem, żeby uważała, bo na granicy będą przepytywać ze slawistyki. 9 IX 1955

30

Wstałem o 4 i od 5 do 8 pisałem. Zdaje się nieźle. Rano Strumph-Wojtkiewicz — nuda, że wyć. W południe spotkałem na Nowym Świecie Pawła Hertza. Przewiduje atak Putramenta, ewentualnie Brandysa, z wykorzystaniem sprawy Ważyka. Twierdzi, że Hoffmana chyba jednak zdejmą. Powiedziałem mu, że “oni'' tracą autorytet. — Ale nie tracą władzy — odrzekł. — Jedno łączy się z drugim — powiedziałem, to już proces nieodwracalny. Zabawny dowcip H.[ertza]: Kto to jest Sierpińska? To są dwie siostry: Sierpińska i Młotowska, a obydwie nazywają się Rosencwajg i pochodzą z Łodzi. Obserwowaliśmy Kazia Brandysa, jak szedł drugą stroną ulicy, w rozpiętej wiatrówce z krawatem zarzuconym na ramię na znak, że on także ma wyobraźnię. Zatrzymał się i zaczął się kręcić koło stoiska z książkami. — Pewnie zobaczył, że ktoś trzyma w ręce jego książkę — powiedział Hertz. Aha, reakcje na recenzję Ścibora, jak dotąd, dyskretne. Nic bolesnego nie przeżyłem. Dziś wieczorem dzwonię do Kaziuni. 11 IX 1955 Wczoraj wieczorem telefon do Markiewicza. Twierdzi, że i tak wyszedłem obronną ręką — książka była wymyślona, a przecież Ścibor przyznał, że coś w tym jest. 1

Odniosłem do “Twórczości'' artykuł o Złotym lisie . Artykuł o Różewiczu idzie w następnym 2

numerze “Nowej Kultury'' . Nie mam już zupełnie pieniędzy — 8 złotych. Spotkałem wczoraj Puzynów. Zaprosili mnie na kawę i na szczęście zapłacili. Epizod rozmowy: mówiłem o naszych kłopotach, że mianowicie nie mamy babci do ewentualnego pilnowania

dziecka. — My właściwie też — odrzekła Puzynowa — ani moja mama... ani twoja, Ket, także babcią się nie czuje... I po sekundzie zastanowienia: — zresztą nie ma do tego powodu... — Zerknąłem na Keta: pochylił się nad szklanką cytrynady i sączył przez słomkę żółty płyn z grymasem tak bolesnym, że aż się zdumiałem. Pisałem dzisiaj od szóstej, ale coś niedobrze, a około dziewiątej zdecydowałem się wyrzucić wszystko z wyjątkiem tego, co napisałem przed wyjazdem do Zakopanego. Byłem na spacerze na Powiślu. Odnalazłem ulicę Leszczyńską i, zdaje się, dom Uniłowskiego. Przy ulicy Topiel bloki, widać zbudowane przed wojną, bardzo ładne, ale straszliwie zniszczone: tynki poodpadały, całe kawałki muru ukruszyły odłamki bomb, wnętrza jeszcze okopcone, bramy i okna pozabijane deskami i dyktą. Ludzie oczywiście mieszkają. Przedziwna kolonia domków pod skarpą Oboźnej: poprzylepiane do starego muru, z pozbieranych cegieł, desek, papy, poklecone ni to lepianki, ni to szałasy, malusieńkie, w ogródkach, wśród słoneczników i malw, które wyrastają na wysokość dachów, z gołębnikami na dachach i w ogródkach, prawie tak dużymi jak domki same. Mieszkają tam chyba furmani, bo przed kolonią, na wydeptanej trawie, stało parę wozów, a w małej szopie widziałem konie. 1

Dom przy ul. Leszczyńskiej nr 7, który, jak mi się zdaje, jest tym, który opisał Uniłowski , także przedziwny: pośród zarosłych trawą gruzów, samotny na całej prawie ulicy, ostrugany przez bombę do rozmiarów i kształtów jakiejś wieży czy latarni morskiej. Drzwi i okna zmniejszone dla oszczędności szyb, czyli znów dyktą pozabijane; sterczy jak straszydło, powiewając kolorowymi festonami majtek i koszul porozpinanych przez okna. Za nim zaraz jest piękne przedszkole z wejściem od ulicy Drewnianej, obok szkoły, do której uczęszczał Kamil Kurant. Byłem tam dzisiaj, w niedzielę, piękny dzień, jedenasta w południe. Czarniawy, płaskonosy grubas, gładko ulizany, w granatowych spodniach, czarnych zamszowych butach mokasynach, w jasnej marynarce samodziałowej, mówił do starszej kobiety: — Nie ma co robić, no jak Boga kocham... Do pegeeru na traktory pójdę, czy co? Z ulicy Topiel wywlokło się trzech pijanych, wśród nich młody, śliczny chłopak, który śmiał się nieustannie idiotycznym śmiechem. Na Krakowskim Przedmieściu pobili się chłopcy. Jeden uciekł, a drugi — może sześcioletni — wołał za nim: — Ty bandyto, ty chulyganie, pani swojego syna na bandytę wychowała... W hotelu przeraził mnie jakiś Chińczyk: wlazłem na niego niespodziewanie w toalecie i o mało nie krzyknąłem, kiedy nagle tuż przed sobą zobaczyłem trójkątną, żółtą mordkę z czarnymi oczkami bez powiek i rzęs. Zamknął się cichutko w ubikacji i słyszałem, jak kawałkiem toaletowego papieru czyścił deskę. Czyścioszki! Siedzę przy zaciągniętej zasłonie, przy zamkniętym oknie, świecę od rana elektryczne światło. Wieczorem będę telefonował do Kazi. 12 IX 1955 Plotki okropne: Przyboś uciekł z Krakowa zostawiając żonę, dzieci, Związek i Bibliotekę Jagiellońską, zamieszkał w “Przeglądzie Kulturalnym'' z Mme Strzemińską, a na list gończy Biblioteki, wymawiający mu jakieś tam nie dochowane terminy, odpowiedział z fantazją: “szczęśliwi nie liczą godzin''. Przyjechał jakiś dziwaczny typ — Jan Papuga, marynarz wyrzucony ze statku, który kiedyś wydał tom opowiadań, a teraz ma całą stertę rozmaitych dzieł. Coś go Hertz strasznie proteguje — dziś mnie nawet spotkał na schodach i prosił o chwilę rozmowy w sprawie Papugi. Ja nie miałem czasu, spieszyłem się do “Twórczości'', gdzie byłem zresztą umówiony z Iwaszkiewiczem. W sekretariacie spotkałem Papugę, który zresztą potem wybiegł za mną na ulicę, żeby mnie spytać, gdzie tu są wystawy malarskie. Bardzo jest zabawny: dziwnie się jakoś jąka, plącze, ciągle powtarza “nic? nic?'' Rozczochrany, o chłopskich rysach (ma koło trzydziestki), o chłopskich, dużych łapach. Dzisiaj był Zagórski, w dziwacznym garniturze, zmiętym i za obszernym, w koszuli w paski i amerykańskim krawacie w fantastyczne wzory. Słobodnikowie — obrzydliwe, obleśne staruchy. Słobodnik powiedział, że my starsi mężczyźni chcemy być Hansami Castorpami i coś jeszcze przeżyć, a z żoną nie da się już nic przeżywać. Przy tym nakrył dłonią rękę żony, która oświadczyła mi poważnie, że gotowa jest natychmiast rozwieść się z mężem. A pół godziny temu ten stary, obrzydliwy ramol opowiadał mi, że się zakochał niedawno i chciał właśnie żonę opuścić. Kiedy Iwaszkiewiczowi opowiadałem historię Przybosia, zarżał cieniutko, jak to on, i zawołał tonem podziwu dla samego siebie: — To ja wczoraj obchodziłem trzydziestą trzecią rocznicę mojego ślubu... Zapewne nigdy jeszcze żony nie zdradził dla drugiej kobiety. Oj, te plotki. Wszystko to nieważne wobec Moskwy. Jakże się zupełnie zmienił ton dyplomacji radzieckiej: 1

po belgradzkich, genewskich i wiedeńskich upokorzeniach , potrafiła się zdobyć na tyle godności, 1

stanowczości i odwagi. Przemówienie Chruszczowa było popisem pogardy i dumy. Wszyscy to przeżyli jako odrodzenie proradzieckich sentymentów. Iwaszkiewicz zaproponował mi wejście do zespołu w zamian za 1000 zł miesięcznie, a

Przemski spotkany po południu na Krakowskim Przedmieściu zaprosił na zebranie redakcyjne. Iwaszkiewicz twierdzi, że recenzja Ścibora była miła i serdeczna. 24 IX 1955 Długo nie pisałem dziennika, natomiast dużo pisałem w ogóle. Dzisiaj był Wirpsza i 2

opowiadał o wczorajszym zebraniu w pałacu Staszica , w sali okrągłego stołu. Przy okrągłym stole zasiedli Berman, Ochab, Morawski, Żółkiewski i Kruczkowski, w krzesłach ze dwudziestu literatów i redaktorów — po linii partyjnego aktywu. Już się więc obraduje w gronie dwudziestu, co będzie potem? W tym gronie dwudziestu wszyscy są przeciw, co będzie potem? Najpierw mówił Żółkiewski — o braku linii politycznej w pismach literackich, które — jak powiedział — redaguje się od skandalu do skandalu, potem o rozdźwięku między pisarzami a kierownictwem partyjnym. Potem Wirpsza — w charakterze sumienia. Czytałem tekst jego przemówienia. Tak, mądre i odważne, tylko mętne i źle napisane. Nikt też tego zdaje się tam nie zrozumiał: ani że kierownictwo partyjne kieruje się idealizmem poznawczym (W. przeczytał zdaje się niedawno podręcznik filozofii, bo się strasznie popisuje), ani teorii immanentnego, a raczej nowego, specyficznie socjalistycznego zła, które zresztą dość sprytnie na przykładach wywiódł, ani wreszcie najistotniejszej myśli — że ostateczny cel nie usprawiedliwia etapowych świństw, bo ustroju nie buduje 1

się dla ustroju. Zrozumiano tylko jedno: że po uchwale 3 I 1953 rozmnożyły się w Polsce kradzieże. Berman temu zaprzeczył, twierdzono, że nie tylko kradzieże, ale i samobójstwa się w Polsce zmniejszyły. Po Wirpszy — Markiewicz — coś tam o beriowszczyźnie i o rehabilitacji KPP. Dobrze, niech mu będzie, chociaż przyznam — nie podzielam ich filozofii, że gdyby KPP, gdyby Bucharin, gdyby Gomułka itd., toby było lepiej. Wcale by nie było lepiej. Są konieczności zupełnie ponadludzkie, którym władza musi ulegać. Ale oczywiście trzeba demaskować jej zbrodnie, a morderstwo tych ludzi należy do zbrodni najpaskudniejszych. Potem Jastrun — zdaje się o samodzielności pisarza. Potem Dziarnowska — bzdury. Skąd ona się tam w ogóle wzięła? Potem chyba już Ochab. Szlachetnie, lecz głupio. Jedno tylko ciekawe: że beriowszczyzny u nas właściwie nie było. (Aha, jeszcze mówił Czeszko o beriowszczyźnie w tym sensie mniej więcej, że zlikwidowano niby beriowszczyznę, ale rządzą ci sami ludzie, a więc nie mają pełnego zaufania, bo gdzież byli, kiedy szalał Beria?). W naszej partii więc beriowszczyzny nie było (co to jest u licha ta beriowszczyzna — stalinizm nie beriowszczyzna), a kierownictwo, poszczególni towarzysze co dzień ryzykowali swoje życie oraz to, że “ich pamięć zostanie zbezczeszczona, a groby w proch zamienione'' (dosłownie tak powiedział Wirpsza) — za co ryzykowali? Ano, zdaje się, żeby u nas tej beriowszczyzny nie było. Coś to mętne — chodzi pewnie o proces Gomułki, do którego nie doszło chyba dlatego tylko, że byłby już zbyt kompromitujący. W końcu PPR była najbardziej fikcyjną ze wszystkich partii komunistycznych. Po przerwie Lasota (?) — nic ważnego, ale w każdym razie także w duchu opozycyjnym, ktoś tam jeszcze i wreszcie Hoffman, tragiczny. Brak linii pisma? Bo jest jedno pismo, które musi zamieścić i to, i to. Skandale? Bo na tle ogólnej jałowizny każda wybitniejsza rzecz jest skandalem. No i bronił Ważyka. Po nim Ważyk — także nie przyznał się do błędu — i to jest właśnie niesłychane: ani Hoffman, ani Ważyk do błędu się nie przyznali. Nie dziwi mnie więc to, co nastąpiło potem: histeryczna, kabotyńska mowa Bermana, który zezując, krzywiąc się, krzycząc, szepcząc, błagał, groził, zaklinał, skarżył się, przeklinał — na to, że pisarze kłamią, obrażają, nie pomagają, nie rozumieją, a oni tymczasem, kierownicy partii i narodu, współczują, boleją, cierpią, czują się odpowiedzialni (za każdego samobójcę — powiedział m.in.). Powiedział, że uchwała 3 I 1953 była bolesna, ale wtedy bomby leciały na Koreę i oni musieli ileś tam miliardów złotych wydobyć z rynku. Powiedział, że teraz czekają nas wielkie zadania, w których pisarze muszą partii pomóc: 1) kolektywizacja wsi, 2) walka światopoglądowa, 3) podniesienie stopy życiowej. Oczywiście, wszystko kłamstwo. Najmniej w tej chwili chodzi o kolektywizację, znacznie pilniejsze jest wyciągnięcie chleba od kułaka, a na rewolucję agrarną nie mamy dość siły i autorytetu. Najmniej chodzi o walkę światopoglądową — co za zmartwienie, że dzieci się religii uczą, a ludzie do kościoła chodzą (to mówił Berman), trzeba robić wszystko, żeby utrzymać względną zgodę narodową i względny spokój wewnętrzny. A co do stopy życiowej — nie wiem — wszystko zależy od polityki zagranicznej. 1

Leyffel twierdzi, że do wyborów w Ameryce mamy spokój. Zarówno na świecie, jak i w kraju. Na świecie tak, wewnętrznie, bo konflikt między doktryną (programem) a rzeczywistością będzie się pogłębiał, partia będzie traciła pozycję po pozycji. Jeżeli jednocześnie pogorszy się sytuacja ekonomiczna, a względna dyscyplina mas (dryl) będzie się rozluźniała, pierwsi zostaną wzięci za mordę pisarze. Oczywiście sposoby, jakimi można teraz brać za mordę, muszą być już tylko jawne, prymitywne, bo tamte, skryte i kunsztowne, zostały już ujawnione, wyczerpane i skompromitowane. Wtedy głos odda się stupajkom, porucznikom nowego chowu, a starzy rozdarci doktrynerzy pójdą do sanatoriów, leczyć stargane nerwy. Chyba że się wszystko rozleci i premierem zostanie Hugo Hanke. W myśl fraszki bezimiennej, która krąży po Warszawie:

Co dzień nam życie niesie nową niespodziankę Utracił wiarę Ważyk, a uwierzył Hanke.

Był kiedyś u mnie Andrzejewski — gratulował recenzji z opowiadań Różewicza i dziękował za artykuł o Złotym lisie. (Wczoraj przemawiał, ale krótko i nieistotnie). Byłem w Krakowie — bardzo miło i dobrze. Kazia kochana, Andrzejek słodki. Anegdotka obyczajowa: Dziś Mirka S. latała zdenerwowana, bo jej mąż, młody partyjny matematyk, zdaje się, obiecujący, zaprosił na kolację do domu jakiegoś angielskiego profesora. Musiała więc na tę kolację pożyczyć 100 złotych i pokłócić się z mężem na temat przystosowania ich jedynego pokoju do wieczornego przyjęcia. Mówiła mi przy tym (bojowa zetwuemówka, która podobno o śmierć przyprawiła profesora Borowego), że tam, u nich, takie wieczorne przyjęcia są bardzo celebrowane: długie suknie, smokingi, służba! Biedna towarzyszka i towarzyszowa asystentowa (żyjąca zresztą z nim bez ślubu) musi 100 złotych pożyczyć na trochę myśliwskiej kiełbasy, szynki i trzy gatunki serów. I z pewnością nie ma długiej sukni. Aha, wczoraj rozmowa ze Słonimskim, Pańskim, Stefczykiem, Szymańską i Ostrowskim na 1

temat Kronik Słonimskiego . Oczywiście stary cynik uchyla się od współodpowiedzialności za skreślenia, przedmowy nie napisze. Powiedział: — Kiedy mi się na “spotkaniach'' pytają, czy Kroniki wyjdą, odpowiadam: wyjdą. Czy skrócone? Skrócone. (Ja się tego nie wstydzę). Ocenzurowane? Ocenzurowane; przed wojną mi cenzurowali, teraz mnie cenzurują. Stąd obcięli, stąd obcięli, ale środek został. Słonimski pozuje na XIX wiek: nosi czarne ubranie w paski, kamizelkę i parasol. 26 IX 1955 Wszyscy bardzo podnieceni tym zebraniem. Wszyscy dumni, że nie dali się zastraszyć i użyć przeciwko Ważykowi. Ktoś użył nawet porównania ze sprawą Dreyfusa. Sam Dreyfus, kanalia skądinąd, przyszedł kiedyś do Ireny Szymańskiej i oświadczył, że jest wdzięczny Andrzejewskiemu i Jastrunowi za ich wystąpienia. Na zebraniu w “Twórczości'' Iwaszkiewicz oświadczył, że cofa swoją notatkę potępiająca poemat Ważyka, ponieważ, niestety, sąd jego pokrywa się z sądem “kolegów Bermana i Ochaba''. No, no... Rozmawiałem z A. Wasilewskim. Proponuje zebranie młodych, celem naradzenia się. Dzisiaj u Leyffla. Phi, phi, ta Europa: wygodne holenderskie meble, dużo książek, płyty z Bachem, dobra herbata z konfiturami, likier Bolsa — Goldwasser ze złotymi nitkami... Ale Leyffel bardzo, bardzo mądry i miły. Kiedyś Irena spytała mię, czemu nie należę do partii. Spojrzałem jak na wariatkę. A ona mi na to, że “trzeba walczyć''. Aha: trzeba być w partii, żeby walczyć z Biurem Politycznym. Wszystko się w jej mózgownicy sprowadza do walki z obecnym kierownictwem. Dowodziła mi m.in., że już Morawski i Matwin to całkiem co innego. Leyffel także dzisiaj mówił, że długo był pod działaniem różnych straszaków; straszaka drobnomieszczańskości, straszaka antypartyjności, teraz straszaka utopijności. Markiewicz na tej naradzie powiedział m.in., że trzeba by sformować jakiś komitet ludzi sztuki do oceny dzieł literackich. — Czy to votum nieufności dla kierownictwa partii? — spytał Berman. Henio się zmieszał i począł tłumaczyć. 27 IX 1955 Dzisiaj dwa lata od śmierci Tatusia. Poza miejscami, w których to wszystko się działo — prawie nie pamiętam. ——— Kolegium w “Nowej Kulturze''. Hoffman próbował lojalnie streścić zebranie w pałacu Staszica, ledwo powstrzymywał się od złośliwości i pasji — zwłaszcza na Żółkiewskiego. Publicznie przyznał się do tego, że jego zdanie rozminęło się z oficjalną i autorytatywną opinią kierownictwa partii... Po zebraniu bardzo szczera i otwarta rozmowa ze Ściborem i ze mną. (Ścibor nie jest w partii!). Musi się czuć bardzo osamotniony i gorączkowo pragnie sojuszników, skoro tak chce rozmawiać. Broniąc Żółkiewskiego powiedział: — On ma bardzo trudną sytuację — ja wiem, ja to przez dwa lata cierpiałem (dwa lata był kierownikiem Wydziału Kultury w Komitecie Centralnym). 1

Podobno jako młody człowiek przyjmował Bermana do redakcji “Czerwonego Sztandaru'' . Twierdził, że Ochab wyszedł złamany. Że trzeba przyjąć zasadę weitermachen i utrzymywać, że była to kontrowersja na konkretny temat. A to wolno. Uwagi o mówcach: Lasota niepotrzebnie poruszył sprawę literatury radzieckiej, bo “stawia ich to w bardzo przykrej sytuacji'' — nawet słuchać im nie wolno. Co on ich będzie powiadamiał! “W cztery oczy można sobie na ten temat z Bermanem pogadać''. Przypuszcza, że XX Zjazd (w lutym) przeprowadzi rehabilitację niektórych ludzi i umożliwi

rehabilitację KPP. (“To przecież wszystko była prowokacja''). ——— Poza tym kłopoty finansowe. Źle się czuję. Kaziunia mi trochę nawymyślała, ale potem była bardzo kochana. Rano w barze mlecznym spotkałem Wykę. Oczywiście zieje nienawiścią do Ważyka. Aha, jeszcze o Hoffmanie: powiedział, że sytuacja jest bardzo trudna i niedobra, bo w historii dziesięciolecia nie było jeszcze wypadku, aby członek partii publicznie pokłócił się z kierownictwem. Spodziewa się, że go zdejmą. W Wydawnictwie bałagan: malowanie i nic się nie dzieje.

2 X 1955 Dzisiaj powrót z Krakowa. Bardzo było przyjemnie. K. miała łzy w oczach, kiedy jej opowiadałem o środzie w pałacu Staszica. Jak ona żywo i świeżo odczuwa. A. szalenie miły, ale nieznośny i rozdrażniony. Zdaje się, ząbki. 2

Dzisiaj telefon od Ważyka. Chce zmieniać Planetarium . “Pan rozumie, po kilku latach...'' No tak, rozumiem. Potem w “Nowej Kulturze''. Jutro “konferencja'' krytyków, ale nie będzie nikogo, kogo szanuję. Zapowiada się to dość infantylnie. Pewnie nie pójdę. A. Wasilewski jako patron grupy młodych? To groteskowe. A w ogóle, co to jest “zebranie krytyków''? Co to jest “krytyka bez literatury?'' Potem Wirpsza nużący i nudny. Jego żona wróciła z Moskwy. Widziała się z Woroszylskim, który był na Litwie w Wilnie i twierdzi, że tam głód. Wirpsza jak zawsze przygnębiony i bardzo rozradowany swoim przygnębieniem. Wydaje mu się, że jest wtedy głęboki i myślący. W Kazachstanie podobno bunt w jakimś obozie pracy. Na Ukrainie nacjonalizm — antypolski i antyrosyjski. W sobotę haniebny komunikat TASS-a o wypuszczeniu niemieckich zbrodniarzy wojennych. A więc w Moskwie zgodzono się na wszystko mimo całej pyskówki — tylko że przemilczano, to ohydne. A ja twierdziłem, że to sukces polityki radzieckiej. Andrzejewski rozpowiada, że trzeba tworzyć frakcje. Ja to już wcześniej wymyśliłem. 8 X 1955 Dzisiaj był Markiewicz. Autorem przeglądu prasy w “Życiu Literackim'' jest Hołuj. 1

Wczoraj oddałem mój przegląd do “Twórczości'' . Dzisiaj dzwoniła Baranowska, że w poniedziałek będzie dyskusja. Pewnie nie puszczą, bo poruszam tam sprawę “dwóch nurtów'', którą 2

podważył świetnie Chałasiński . 9 X 1955

Dużo pisałem (niedziela). Sam cały dzień. Po południu byłem na Nowoberesteckiej — stawiają parter. Widziałem czerwony zachód słońca: kiedy słońce kryło się za pasem mgieł nad horyzontem, tak że widać było tylko jego półokrągły grzbiet, podobny do skorupy żółwia, w momencie jego znikania dostrzegłem ruch słońca — ostatnie jego drgnienie, szybkie jak trzepot, jak ucieczka. Gdybym spojrzał w tamtą stronę tylko w tej ostatniej sekundzie, mógłbym przypuścić, że widzę jakąś cichą, nagłą eksplozję. Wczoraj wieczorem Pascal. Uczucie, jakbym wrócił do domu, zasiadł nareszcie przy rodzinnym stole, po latach jadania w restauracji. Ale tak jeszcze nie jest. Dużo się jeszcze nabłaznuję, zanim napiszę to, o czym naprawdę myślę przed zaśnięciem. A to właśnie jest sztuka: przyznać się publicznie do tego, o czym się myśli przed zaśnięciem. Wczoraj Markiewicz twierdził, że między Cyrankiewiczem a Ochabem była różnica zdań co do poematu Ważyka i innych z tym związanych spraw. Dlatego Cyrankiewicz nie przyszedł na tamto zebranie. A Morawski, choć przyszedł, słowem nie pisnął. 10 X 1955 W “Twórczości'' mieli tylko drobne zastrzeżenia. Iwaszkiewicz napisał “b. dobre''. Andrzejewski się trochę krzywił, że to nie jest takie ważne i że ma dość teorii. I że to, co napisałem, może zaszkodzić Chałasińskiemu. Hoffmana zdjęto. Morawski mu to zakomunikował w sobotę. We wtorek ma wprowadzić nowego szefa. To znaczy jutro. Rozmawiają z Kruczkowskim. Do jutra musi być sprawa rozstrzygnięta. Andrzejewski zgaszony, bo w takim razie nie będzie mógł w “Nowej Kulturze'' drukować swoich felietonów. W “Twórczości'' nastroje bardzo opozycyjne. Andrzejewski był w Nowej Hucie — podano jakieś minimalne cyfry dotyczące gwałtów i dzieciobójstw. Podobne cyfry dostarczono Komisji KC 1

oraz Lovellowi, który w “Życiu Literackim'' napisał cały reportaż mający na celu kłam zadać Ważykowi. Andrzejewski przypuszcza, że po poemacie Ważyka przyszły specjalne instrukcje, aby nie podawać prawdziwych cyfr, ponieważ wiadomość o znalezieniu w stawie kilkuset noworodków była podobno pewna. 11 X 1955 Byłem świadkiem wydarzenia, które przejdzie chyba do plotkarskiej, zakulisowej historii naszego reżimu, a może więcej, może nawet do historii prawdziwej... Przyszedłszy do “Nowej Kultury'' dowiedziałem się, że Kruczkowski się zgodził. O 10 miało się odbyć zebranie Zarządu Głównego, na którym miano tę nominację zakomunikować Zarządowi. Czekaliśmy w atmosferze takiej, jaką w szkole się przeżywało, kiedy np. miał przyjść nowy nauczyciel. Punkt jedenasta Pomianowski zaproponował, żebyśmy usiedli w koło, w gabinecie naczelnego redaktora, przygotowani do kolegium. Czekaliśmy tak godzinę. Pomianowski podniecony dowcipkował, wtórowali mu inni. Np. Konwicki zaproponował, żeby zadzwonić do Zarządu Głównego i oznajmić, że redaktora wybrał sobie zespół, i że już “nie trzeba''. Około dwunastej przyjechali — wszedł Kruczkowski, Hoffman, za nim Przemski, obeszli wkoło wszystkich, przywitali się. Zasiedli za biurkami, po czym Hoffman, jak zwykle ironicznie uśmiechnięty, dziwnie zachrypniętym głosem powiedział krótką mówkę. (Kiedy mu chciano podać krzesło, odrzekł, że dziękuje, on tylko na chwileczkę, a zresztą on zawsze stoi, czy mówi 5 minut, czy też trzy godziny). Że więc wszyscy znają sytuację, jaka się ostatnio wytworzyła, że w związku z tym odbyło się posiedzenie Biura Politycznego, które zdecydowało rozpoczęcie wielkiej ofensywy na froncie ideologicznym. W ofensywie tej wielką rolę musi odegrać “Nowa Kultura''. Biuro Polityczne uznało, że pismo to pod kierownictwem jego, Hoffmana, nie daje gwarancji, iż sprosta tym wszystkim zadaniom i wobec tego poleciło mu na ręce Zarządu Głównego ZLP złożyć funkcję. Tak się też stało, wobec tego on tu jest ostatni raz, a pismo zdaje w ręce prezesa Zarządu Głównego ZLP, tow. Kruczkowskiego. Po czym uścisnął rękę Kruczkowskiego i obszedł wszystkich. Widziałem, jak niektórzy ściskali mu rękę oburącz, a każdy starał się jego ręką jak najmocniej potrząsnąć. Ktoś za nim wybiegł, Matuszewski czy Przemski, ale on powiedział tylko “a po co''? — i odszedł. Kruczkowski wybąkał potem pod nosem, że nie jest redaktorem, że ta decyzja go zaskoczyła, że on by się nie podjął i że sprawa kierownictwa rozstrzygnie się dopiero na plenarnym posiedzeniu Zarządu Głównego za jakieś dwa tygodnie. — Aż się skończy sesja ONZ — mruknął Pomianowski (na sesji ONZ jest teraz Putrament). On zaś wyjeżdża i prosi tow. Przemskiego, żeby się zajął pismem. Przemski na to, że “jest zmęczony'', “choji'', że te “mojalne przejścia'' podkopały jego “zdjowie'' i wobec tego proponuje tow. Matuszewskiego. Na to Matuszewski, że on właściwie ma urlop na pisanie podręcznika, że ma mnóstwo korekt, że chce raczej pisać, że ma IBL, że mógłby równie dobrze prowadzić pismo tow. Zabłudowski albo Drewnowski. (Jest kolegium — warknął na to Wasilewski — zdenerwowany, że jego nie wymienił). Poza tym on, Matuszewski, musi wreszcie powiedzieć, że czuje się tym wszystkim zaskoczony i zasmucony i sądzi, że w tym zespole nie znajdzie się nikt, kto by Hoffmana umiał zastąpić

i kto by chciał usiąść na jego miejscu. Potem Kruczkowski coś mruczał pod nosem, to do Przemskiego, to do Matuszewskiego, nieśmiało, zażenowany, aż wreszcie Przemski zasiadł za biurkiem i poprowadził normalne zebranie, na którym doszło już do dalszych tylko incydentów między Pomianowskim a Matuszewskim, potem znów między Kałużyńskim, który odmówił pisania felietonu, dopóki się sytuacja nie wyjaśni etc. Po tym wszystkim poszedłem do “Twórczości'', gdzie dowiedziałem się, że Zarząd Główny odrzucił zatwierdzenie kandydatury Kruczkowskiego. Zabrał mianowicie głos Słonimski, który powiedział, że redaktora naczelnego może mianować plenarne posiedzenie Zarządu Głównego. W głosowaniu nad jego wnioskiem odłożenia sprawy, Słonimski, Jastrun, Stryjkowski, Brandys (!) i jeszcze ktoś (Maliszewski?) głosowali za wnioskiem Słonimskiego, a inni (Broniewska, Dobrowolski etc.) głosowali przeciwko. Iwaszkiewicz, stara świnia, zobaczywszy, że jest nieparzysta liczba osób, wyszedł. Wynik 5:5. I wtedy uradzili, że Kruczkowski ma przejąć pismo jako prezes Zarządu Głównego, co zresztą wyraźnie stwierdził w redakcji. Bardzo zabawnie zresztą wypadło to w “Twórczości'', bo Iwaszkiewicz opowiedział wszystko do momentu swojego wyjścia, a resztę owinął mgłą. Na to wszedł Stryjkowski, który dokończył i zdemaskował Iwaszkiewicza. Wszyscy podnieceni, cieszą się i powtarzają “bunt'', “bunt''. Wszystko to mi się wydaje chwilami bardzo groteskowe, a chwilami bardzo poważne. Bardzo mi się groteskowe wydaje to, że w historię obchodzącą stu ludzi w Polsce angażują się najwyższe czynniki państwowe, które przypisują tym małym mrówkom jakieś ogromne znaczenie. Z drugiej strony — kto wie — może to jest rzeczywiście istotny fragment walki o demokratyzację ustroju? Dosyć mnie zdenerwowały małe porachunki, które się zaraz rozegrały na oczach Kruczkowskiego. Był dzisiaj poza tym u mnie Leszek Budrecki i bardzo zabawnie opowiadał o Jacku Różańskim, o którym pisze powieść. Według tej powieści działacz typu Różańskiego ma przejść do aparatu kulturalnego, tu realizować kurs liberalny i na tym liberalizmie się przewrócić. Opowiadał, jak Różański witał więźniów na Mokotowie. — Tu nie ministerstwo. Tu Mokotów. Stąd się idzie do nieba obłoki popychać. Będąc dyrektorem PIW-u [Różański] miał przeróżne sztuczki. Wprowadzał byłych więźniów (m.in. B. Sowińską, którą kiedyś osobiście kopał po nerkach), po to — jak twierdzi Budrecki — żeby stworzyć sobie atmosferę zastępującą mu utracony świat. Kiedy wzywał do siebie ludzi w różnych sprawach, stawał przy oknie, plecami do mówiącego, a gdy ten przerywał, Różański warczał: — No, niech pan mówi. Czemu pan nie mówi? Lubił także wchodzić w czasie konferencji i siadać nagle, cicho za plecami referenta. Gdy ten, speszony, odwracał się, Różański uspokajał go łagodnie: — Proszę sobie nie przeszkadzać. Kiedy Gantzowa, z którą wtedy omawiał sprawę jej przejścia do PIW-u, spytała go, czy ma przynieść ankietę, odrzekł ze znaczącym uśmieszkiem: — O, to zbyteczne. Kiedy Lipski przyniósł mu jakiś list z wyjaśnieniem, napisany w jakiejś sprawie do KC, on powiedział: — To bardzo inteligenckie. Niektórzy inteligenci uważają towarzyszy z KC za idiotów. Ale tak nie jest i kto tak uważa, ten źle na tym wyjdzie. Ŕ propos towarzysza z KC. Był Słonimski u Bermana w związku ze swoim wyjazdem do Anglii. — U nas takie teraz zmiany... — powiedział mimochodem. — Jakie zmiany? Jakie zmiany? — wykrzyknął histerycznie Berman. — No, w sposobie odczuwania pewnych spraw, w stylu. Uspokoił się. — Tak, ale żadnych personalnych zmian nie będzie. Żadnych personalnych zmian nie będzie. 18 X 1955 Dzisiaj kolegium w “Nowej Kulturze'', na które przyszedł Żółkiewski. Mówił o dyskusji z Chałasińskim, wytypował kilka tematów, które należałoby poruszyć, nawet bez bezpośredniego nawiązywania do artykułu Chałasińskiego, który nazywał obskuranckim. W ogóle kokietował zespół rykiem, piskiem, “kutasami'', “gnojkami'' etc. i udawał rewolucjonistę zagrożonego przez ciemnogród. Powiedziałem wtedy, że to maskarada, że to przebieranie się w skórzaną kurtkę, kiedy już dawno nosi się wizytowe garnitury, że to cofanie nas do 1945 roku, niedostrzeganie rozwoju rzeczywistości przynoszącego nam nowe konflikty. Żółkiewski mi o poetach debiutujących w “Twórczości'' powiedział, że to “gnojki'', “maminsynki'', które się załamują, kiedy nie zgadzają się z rzeczywistością ich naiwne wyobrażenia o socjalizmie, że w gruncie rzeczy są to drobnomieszczańskie recydywy. Powiedziałem na to, że to młodzi ludzie rozczarowani do ideologii, którą już mieli czas przyjąć, że — krótko mówiąc — to już nasi nowi dekadenci. Cóż to w ogóle za figura ten Żółkiewski! XY pisze, że nie zgadza się ze mną na temat Konrada Wallenroda. Kociątko — powiedziałem mu — jeżeli ty stoisz na moim gruncie, to jesteśmy w

domciu. Metoda, metoda! Jak metoda jest, to dobrze. Co mi tam, czy Konrad Wallenrod jest tragiczny, czy nietragiczny — ze mnie taki uczony jak z kociego ogona wycior do armaty — o metodę chodzi. I to mówi profesor uniwersytetu, do niedawna I sekretarz PAN! 24 X 1955 Wczoraj przemówienie Żółkiewskiego w KC. Dzisiaj znów kolegium w “Nowej Kulturze'', znów Żółkiewski, który jest ohydnym, bezczelnym blagierem. Odnoszą się do niego dokładnie te słowa Miłosza: Żywot grabarza jest wesoły. Grzebie systemy, wiary, szkoły, Ubija nad tym ziemię gładko Piórem, naganem czy łopatką, Pełen nadziei, że o wiośnie Cudny w tym miejscu kwiat wyrośnie. A wiosny nima. Zawsze grudzień. 1 Nie rozpraszajmy jednak złudzeń .

5 XI 1955 Wczoraj Kuśmierek opowiadał bardzo urocze historyjki: o szpiegu amerykańskim, którego nikt nie chciał załatwić, o odkryciu schodów w CDT i o generalnym remoncie domów przeznaczonych na rozbiórkę. Wirpsza — nudziarz. Siedzimy w restauracji — on pijany (przyszedłem spotkać się ze Słapą i Voglerem — pili wódkę). Naraz podchodzi sprzątaczka — staruszka w białym kitlu z jakimś blaszanym interesem do zbierania śmieci i miotłą. — Popatrz — szepnął przejmująco Wirpsza ściskając mnie za rękę. — Co? — No, popatrz — powtórzył oburzony. — No ale co, u pioruna, babunia sobie sprząta. Okropnie się zirytował i do końca już był podenerwowany, za żadne skarby nie chcąc się podzielić swym wstrząsającym spostrzeżeniem. 2

Flaszen napisał zabawny felieton , ale przefajnowany w stylizacji na Gombrowicza i trochę nietaktyczny. Psioczą na niego bardzo, a “Przegląd'' wyskoczył z bardzo paskudnym potępieniem w czarnej ramce — jak nekrolog. Zdaje się dzieło Putramenta. 1

Piszę o Dąbrowskiej . Idzie mi wszystko jak z kamienia. Słowo musi szukać słowa, myśli nie mogą się spotkać. Męczę się jak potępieniec. Dzisiaj poznałem Stawara. Brzydki, cichy, rzeczowy pan o prezencji i wzięciu profesora gimnazjalnego. 6 XI 1955 Wczoraj telefon do Kaziuni i bardzo zła wiadomość o Andrzejku. Dzisiaj rano silny krwotok z nosa. Źle się czuję. ——— 2

Świetny esej Hume’a o wolności słowa . Zestawienie despotyzmu i liberalizmu jako dwóch podobnych w gruncie rzeczy systemów, opartych na swego rodzaju zaufaniu: do despoty lub do ludu. “Despotyzm jest pewnego rodzaju liberalizmem, liberalizm pewnego rodzaju despotyzmem''. Najgorsze są domieszki, ponieważ oznaczają one kryzys zaufania. Domieszki liberalizmu do naszego ustroju oznaczają kryzys partii, nie oznaczają natomiast wzrostu zaufania do narodu. Dlatego utraciliśmy wszystkie korzyści płynące z dyktatury, nie zyskując natomiast korzyści płynących z demokracji. ——— Naszemu narodowi brak celu politycznego — oto dlaczego wszyscy, zaczynając od krawca, skończywszy na architekcie, źle pracują. Nie walczymy ani o swoją wolność, ani o swoje znaczenie w świecie. Budowanie socjalizmu nie jest celem atrakcyjnym, ponieważ został on wpisany w ogromny plan, przewidujący przebudowę 2/3 Europy. ——— W sprawie religii: zupełnie nie wiem, co o tym myśleć. Pewien jestem tylko, gdy czytam Pascala. Ale gdy odłożę książkę, przestaję nawet odczuwać sam problem. Sprostowanie: gdy czytam Pascala i gdy boję się własnej lub cudzej śmierci, lub gdy dotyka mnie inne jakieś nieszczęście. Zresztą może to to samo — Pascal to po prostu strach. 1

Aha, dla porządku: w “Życiu Literackim'' była recenzja Budreckiego o Diable . Dość pochlebna, ale przemądrzona i chyba przeceniająca książkę.

17 XI 1955. Poznałem wczoraj Marka Hłaskę. Miły chłopak, pozujący na chama, w gruncie rzeczy dobrze wychowany i już bliski snobizmu. Stosunek do literatury zadziwiająco świeży i szczery. Mówi mądrze, o współczesności wie chyba dużo. Był u mnie także kiedyś Wiechno. Czytałem kawałek jego powieści. Za pięć lat z niego też będzie pisarz. W “Nowej Kulturze'' jakaś okropna awantura z Kruczkowskim, ale na zebranie nie poszedłem, już mnie to nic nie obchodzi. 20 XI 1955 Przeraźliwa niedziela. Mgła, deszcz, wiatr, po południu śnieg. Chciałem jechać na Powązki, ale wróciłem zaraz z obolałą głową od wiatru. Powiedziałem do starego windziarza: — Dzisiaj tylko się powiesić. — Ale na szyi — odpowiedział — ściągnąć kogo do pokoju, wieszać się i kryski stawiać. 2

W “Nowej Kulturze'' znakomite opowiadanie Hłaski . Czytałem Powiastki filozoficzne Woltera i myślałem o polskim stylu literatury. To na marginesie noweli Hłaski, no i z powodu rocznicy śmierci Żeromskiego. Chciałbym napisać taki artykuł, pod jakimś tytułem ...A to Polska właśnie... Wieczór z L. Kossobudzkim. Opowiadał o wyjeździe do Garwolina — gdzieś tam Wisła zmieniła koryto. Chłop w 1938 roku dostał zagrodę i grunt, dzisiaj ma już tylko mały ogródek, a za płotem już woda. 23 XI 1955 Dzień — brrr! Okno aż jęczy od wiatru. Deszcz zacina. W hotelu wielki zjazd z okazji 1

Mickiewicza . Nawet Tristan Tzara przyjechał. W hallu wciąż widzę naszych biedaków antyszambrujących, zaspanych. Wczoraj Śpiewak, dzisiaj rano Jastrun, wieczorem Kruczkowski nadęty jak stara ropucha. Mieszkanie moje realizuje się, przybliża, przybliża. Kuryluk podobno się zgodził. Jestem podobno na pierwszym miejscu tych CUW-owskich przydziałów. Dajże Boże! Już mam dość i Kazia także. Staff miał atak serca. Szedłem z Pawłem Hertzem przez nasz korytarz, spotkaliśmy zapłakaną Marysię Szypowską. — Mój staruszek... — wyjąkała, patrząc miłosiernie — atak serca... — Co pani mówi — powiedział spokojnie Hertz — a mnie szalenie boli wątroba... Postanowiłem skończyć z pisaniem recenzji. Przecież mnie to nudzi i męczy! Piszę jedną recenzję proporcjonalnie dwa razy dłużej niż jedno opowiadanie. 25 XI 1955

2

Jerzy Andrzejewski ma pomysł znakomitego opowiadania o inkwizytorze . Dzisiaj znów był Hłasko — podlizywał się. Jutro setna rocznica śmierci Mickiewicza. Widziałem w hallu Pabla Nerudę. [...] 26 XI 1955 Już wiem, dlaczego się tak okropnie męczę przy pisaniu recenzji. Gdybym chciał szczerze napisać, co sądzę o Dąbrowskiej, napisałbym, że jest to Schadenfreude reformistki naigrawającej się z 1

niepowodzeń rewolucji. Gdybym chciał napisać szczerze o Filipowiczu , napisałbym o tragedii Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej, o której w książce ani słowa. Tego jednakże napisać nie mogę, a to z dwóch powodów: po pierwsze nikt mi tego nie wydrukuje, a po drugie zrobiłbym przez to straszną krzywdę Dąbrowskiej, której się udało wymknąć cenzorom, i Filipowiczowi, który napisał tylko to, co mógł. Muszę więc wymyślać problemy i na temat fikcyjnych problemów snuć rozważania. A to nie jest łatwe. O, nie. Najgorsze, że już sam straciłem świadomość tego, iż moje myślenie jest fikcyjne. Już często mi się wydaje, że te wymyślone przeze mnie problemy istnieją w rzeczywistości. 10 XII 1955 Bardzo jest okropnie. Wczoraj nasypało śniegu, w nocy była odwilż, a od rana duje zimny wiatr, błoto ścina w skorupę, gwiżdże w szparach okiennych, aż się firanki kołyszą. Trzeszczą dachówki na dachu, Wisła marszczy się i zdaje się płynąć pod prąd, a dymy z dalekiego Dworca Gdańskiego rozlatują się na wszystkie strony jak stadka spłoszonych gołębi. 2

Przyjechała mama, mieszka na górze. Wczoraj była rozprawa , ale bez wyroku. Wieczorem i dziś rano towarzyszyłem jej, to znaczy siedziałem przy łóżku i słuchałem po raz setny tych samych zwierzeń. Nijako było mi ją samą zostawić i samemu nijako wracać do pokoju. Ciężko teraz pracować, kiedy sprawa mieszkania napięta i aktualna niemal z godziny na godzinę. Nie zdążyłem nawet zanotować przyjazdu Kaziuni. Przyjechała, kochana, wieczorem, w

3

bardzo smutny dzień moich imienin. Było uroczo. Byliśmy razem na Dziadach , na dancingu, potem pojechaliśmy razem do Krakowa i odbębniliśmy krakowskie imieniny. Dziady to osobna sprawa. Oczywiście miałem rację, żadnych zbiorowych wzruszeń nie ma, ale trzeba wszystkim wmawiać, że się wzruszają. Sporo sobie ludzie nawmawiali w związku z tą premierą. To znaczy, że bardzo tych wzruszeń potrzebują. Dancing w Bristolu to bardzo ponura impreza: mnóstwo wspaniale ubranych muzyków i kelnerów, i kilka nędznie przyodzianych par. Jakaś paniusia tańczyła w kolorowym swetrze i w czarnych, szerokich deszczowcach, jakiś facet w wyplamionym garniturze bez krawata. Oprócz orkiestry i kelnerów najeleganciej wyglądali Cyganie z zespołu Orkana, którzy się tu przyszli zabawić. Był kiedyś Jastrun i opowiadał o podróży do Niemiec Zachodnich. Dobrobyt olśniewający. “Kubacki miał taki płaszcz — mówił — zwykły płaszcz, nie cudo, ale i nie łachman. W Warszawie by nikt na niego uwagi nie zwrócił — ani w tramwaju, ani w Belwederze. Tam — zobaczyłem Kubackiego z daleka, w tłumie, nie poznałem w pierwszej chwili i pomyślałem: nędzarz...'' Twierdził, że Niemcy są uśpieni i utuczeni dobrobytem, i ani myślą o odwecie. Kraj bardzo ładnie odbudowany, nowoczesnymi, lekkimi, kolorowymi budynkami z plastiku i aluminium. Wczoraj był Ważyk. Właściwie sympatyczny. Bardzo żydowski. 1

W “Przeglądzie Kulturalnym'' genialny artykuł Kotta o Dziadach . Staff ciągle żyje. Przedwczoraj byłem u Kazimierza Koźniewskiego na zebraniu zarządu sekcji prozy. Był Andrzej Wasilewski i Stanisław Wygodzki. Ładne mieszkanie, ale klatka schodowa! — coś strasznego. I to wszystko w reprezentacyjnym domu przy pl. Konstytucji. Nawiasem: do niedawna dom był zajęty przez Rosjan. Po ich wyjeździe stał pół roku pusty. To są stosuneczki w naszym budownictwie. Przeczytałem Śmierć Iwana Ilicza [Tołstoja] — nie bardzo mi się podoba. Nie lubię takiego nachalnego gramolenia się w Nieskończoność. Ona, tj. wieczność, śmierć powinna zaledwie okiem mrugać, zaledwie jej powiew się powinno czuć — a tu siedzi w samym środku, taka ogromna baba i wyje. 1

Przeczytałem artykuł Miłosza o prozie dziesięciolecia . Nic szczególnego, ale jedno genialne zdanie: “Człowiek łaknie wszechświata, a otrzymuje tylko miłość jednego człowieka, który jest śmiertelny''. 21 XII 1955 Było zebranie w sprawie sytuacji ideologicznej w literaturze, zorganizowane przez Sekretariat KC. Referował Berman. Byli prawie wszyscy członkowie Biura Politycznego, redaktorzy naczelni, sekretarze wojewódzcy (!) oraz czterech literatów: Putrament, Kruczkowski, Brandys i Drewnowski (!). Referat Bermana ponoć łagodny. Wszystko się podobno skręciło w ostatniej chwili — miała to być odbitka węgierskiej hecy, ale w ostatniej chwili przyszły wieści, że Centrala Węgrów rozpieprzyła. Więc i u nas się uspokoili. Bardzo głupio przemówili Werfel i Kasman. Bardzo natomiast ładnie Brandys: że nie ma u nas żadnego “zamętu ideowego'' (bo zamiast “odchylenie'', mówi się u nas “zamęt'') wśród inteligencji twórczej, ale że te same objawy, które się w tym środowisku spotyka, dotyczą całego narodu. Cały naród przeżywa w tej chwili ciężkie chwile. Są zresztą do tego obiektywne podstawy: niska stopa życiowa, dezinformacja, brak zaufania. Mówiąc o braku zaufania, przytoczył historię Seweryna [Szczęsnego] Dobrowolskiego. Seweryn Dobrowolski, były uczestnik walk w Hiszpanii, został u nas po wojnie aresztowany. Po kilku (zdaje się sześciu) latach wypuszczony, wykurowany, przeproszony etc. Po pewnym czasie wezwał go prokurator i poprosił o zeznania dotyczące osoby Jacka Różańskiego. Dobrowolski oświadczył, że, owszem, bardzo chętnie złoży zeznania przeciwko Różańskiemu, ale nie może się pogodzić z tym, że spotyka się z mocodawcami Różańskiego, że np. w teatrze siedzi koło Romkowskiego. Prokurator odparł na to, że nie może w tej chwili przyjąć żadnych zeznań przeciwko Romkowskiemu, ale ponieważ fakt ten nie godzi się z jego, prokuratora partyjnego, sumieniem, więc on, prokurator, prosi, aby Dobrowolski złożył zażalenie na niego, prokuratora, oraz memoriał w sprawie Romkowskiego do KC. Dobrowolski ów memoriał złożył, nawet wygotował go w kilku egzemplarzach, bodajże do ZLP jeden egzemplarz przysłał i... I co? — zapytał Brandys wczoraj, na co odpowiedzi nie otrzymał. W podobnym sensie mówił Grosz. O inteligencji mianowicie, że towarzyszy ona narodowi, rozumie jego potrzeby etc. Mądre to podobno nie było, ale ładne. Finkelsztein, redaktor “Życia Partii'' oraz tezy “O pokój, socjalizm, demokrację ludową'', miał podobno coś przeciwko mojemu “Przeglądowi prasy'' w “Twórczości''. Drewnowski ma być redaktorem naczelnym “Nowej Kultury''. Ale jednocześnie udaje, że nie chce “Nowej Kultury'' — tylko nowe pismo — pismo “pryszczatych''. Tymczasem pryszczaci nie chcą się przyznać, że są pryszczaci etc. Długo mi wczoraj Andrzej Wasilewski tłumaczył, ale ja nic nie rozumiałem: wszystko to jest tasowanie pustych kart. Co to kogo obchodzi, gdzie nie będzie pisał Mandalian? Czekam na mieszkanie z godziny na godzinę. Okropnie to denerwujące. Gdzieś podobno na Bielanach, na Kasprowicza. Może, może. Ja w nie nie wierzę. A dosyć mam już tego wszystkiego dokumentnie.

28 XII 1955 Mieszkanie na Bielanach się wściekło. Robi się inne. Piszę nowym wspaniałym Parkerem — prezent gwiazdkowy od Kaziuni. W domu wypadek z Andrzejkiem. Zapadł wyrok na Jacka Różańskiego: 5 lat więzienia za nadużycie władzy. Biedaczek! — jak 1

mawiał Orgon .

1956 2 I 1957 [pomyłka: 1956] Pozwalam sobie niniejszym złożyć najserdeczniejsze życzenia noworoczne. 2

Napisałem do “Nowej Kultury'' artykuł o bohaterze współczesnym . Dobre reakcje na 1

Dąbrowską. W “Nowych Drogach'' artykuł Żółkiewskiego z dwiema bardzo ostrymi wycieczkami przeciwko mnie. Przyjmę chyba kierownictwo działem recenzji książkowych w “Nowej Kulturze''. Dzisiaj w PIW-ie Osmańczyk. A cóż to za idiota! Nie dość, że twierdzi, iż dzień 17 IX 1939 był decydujący dla dziejów Polski, ponieważ przesunął granice rewolucji na zachód, nie dość, że z całą powagą opowiada apokryf o Stalinie wykreślającym granice Polski w obecności Wandy Wasilewskiej, w dodatku wymyślił prześliczną historyjkę o Andersie: to Beria i Mołotow mianowicie mianowali Andersa dowódcą korpusu polskiego w ZSRR, przeciwko Sikorskiemu, no i naturalnie przeciwko Związkowi Radzieckiemu! Twierdziłem, że książki wydać nie należy. Tym bardziej że żaden z poważniejszych recenzentów (do Bermana, Cyrankiewicza i Rokossowskiego włącznie) nie wypowiedział się. Szymańska na to powiedziała, że wobec tego nie będziemy czekać na ich decyzję, bo się nie doczekamy. Na to Wilde, który jest redaktorem odpowiedzialnym książki, opowiedział taką historyjkę w charakterze przypowieści: — W 1947 roku uczestniczyłem w pewnej konferencji międzynarodowej. Obrady dotyczyły sprawy, co do której wiadomo było, że ZSRR się nie wypowie. Słałem do Warszawy iskrówkę za iskrówką pytając, co robić. Nie otrzymałem odpowiedzi. Posłałem wtedy ostatnią iskrówkę, w której zawiadamiałem ministerstwo, że zamierzam zająć takie a takie stanowisko, przy czym zdaję sobie sprawę, że biorę za to całkowitą odpowiedzialność. Na to także nie dostałem odpowiedzi. No i — dokończył z uśmiechem — do dzisiejszego dnia obcinam kupony... Jest to człowiek wyranżerowany z dyplomacji. Zajmuje się konsultowaniem wydawnictw politycznych. Od Osmańczyka dowiedziałem się kilku zabawnych rzeczy. Że np. żaden z naszych mężów stanu i działaczy partyjnych nie pisze pamiętników i nie przechowuje korespondencji, że m.in. taż

Wanda Wasilewska na polecenie jakichś wysokich instancji zniszczyła przy świadkach protokolarnie całą swoją korespondencję ze Stalinem w sprawie polskiej. 4 I 1956 Hłasko próbował popełnić samobójstwo, ale podobno niepoważnie. Twierdzi, że zażył 20 pastylek cyklohezalu, a tymczasem zażył trzy, i to krajowego, o słabym działaniu. Toteż nikt się tym szczególnie nie przejął, z wyjątkiem, zdaje się, Andrzejewskiego. Siedziałem dziś obok niego na kolegium w “Twórczości'' i kiedy o tym zaczęto mówić (a nic nie wiedziałem), spytałem go, co to znaczy. Miał oczy pełne łez i chwilkę nie mógł z siebie wydobyć głosu. Poszło tam podobno o kobietę... Na Sylwestrze, nie wiem gdzie, Marek żalił się Irenie na mnie, że ja jestem tym człowiekiem, z którym on by chciał się zaprzyjaźnić, a tymczasem ja go unikam. Andrzejewski pokazał mi swój felieton, który mu “Nowa Kultura'' odrzuciła. Znakomity, ale zupełnie nie do druku. Jutro jadę do Krakowa. Umówiłem się w pociągu z Andrzejewskim. Sprawa mieszkania pozytywnie rozpatrzona przez Tołwińskiego. Jest teraz u Wajdy w załatwianiu. Artykuł w “Nowej Kulturze'' idzie w tym numerze, na pierwszej stronie. Męczę się nad odpowiedzią na ar.[tykuł] Żółkiewskiego. To jednak zadziwiający łgarz — ten grubas. Wielkie zwycięstwo Francuskiej Partii Komunistycznej w wyborach. Ponad 150 mandatów! Wczoraj Irena wpadła do nas i woła: czy wiecie, ile już mamy mandatów? Ci ludzie nawet nie wiedzą, że już nie są komunistami. Czy mam się z tego cieszyć? Nie wiem. Jeżeli to się dzieje na skutek wzrostu zaufania do ZSRR, to chciałbym powiedzieć francuskim wyborcom, że zostali podle oszukani. Ten Chruszczow zdejmujący buty przed mauzoleum Gandhiego — to przecież czysta komedia. 9/10 I 1956 Piszę i piszę. Żółkiewski podobno niezadowolony z mojego artykułu w “Nowej Kulturze''. Twierdzi, że to socjaldemokratyczne rozdzielanie mas od ideologa, że to atak na Biuro Polityczne etc. Poza tym poufna informacja od Andrzeja W.[asilewskiego]: w pewnej chwili Żółkiewski miał się o mnie wyrazić, że on wie, co ja myślę, do czego ja dochodzę, bo jemu Lipski powiedział... No, przyznam, że to dla mnie grom z jasnego nieba. [...] To tylko powiedzieć jak ten lokator stróżce, o którym ta mówiła przed UB, że “spokojny człowiek i nigdy sam nic politycznego nie wygaduje... Jak tylko ona coś próbuje, to on zaraz: «Pani Kowalska — mordę w kubeł i modlić się do Pana Boga o zlitowanie»''. 12 I 1956 Wajda podobno obiecał w ciągu 3 dni dać mi przydział do ręki. Z hotelu mnie wylewają — przyjeżdża opera murzyńska. Żółkiewski zatwierdził skład redakcji i mnie też. Iwaszkiewicz namawia mnie do pozostania w “Twórczości''. Ostatni przegląd podobno dobry. 13 I 1956

1

W “Życiu Partii'' artykuł R. Granas o pracy ideologicznej wśród literatów. Pisze, że nie można się ze mną zgodzić, gdy ja twierdzę, że bohater współczesności jest wśród tych, co sobie lepianki klecą na Powiślu. Bohater jest świadomy etc. Poznałem dzisiaj Karola Estreichera. Spotkałem się z nim w “Nowym Świecie''. Przysiedliśmy się do stolika Słonimskiego. Słonimskiemu podobał się mój artykuł o Dąbrowskiej. “Zwłaszcza fragment o Kruczkowskim'' — powiedział. Pewnie, co się temu staremu dowcipnisiowi może podobać. Estreicher żywy, gadatliwy, raczej ograniczony megaloman z ambicjami literackimi. Miło wspominał Tatusia. Stosunki w PIW-ie doprowadzają mnie do furii. Ten Stefczyk, który opracowuje przypisy do 2

Boya!

Skórnicki dostał przydział na moje mieszkanie krakowskie. Będę się musiał awanturować, chociaż mi się tak okropnie nie chce! Naprawdę to ja chcę mieć tylko mieszkanie w Warszawie, a reszta mnie nic nie obchodzi. Rano dokuczało mi serce — mam chyba nerwicę. Dzisiaj mi się kazali znów wyprowadzić z hotelu do 24 godzin. Nic mnie to nie wzrusza. 14 I 1956 Dostałem mieszkanie!!! ——— Rozmowa z Ważykiem. “Pojęcie realizmu jako metody twórczej jest idealistyczne i prowadzi do centralizacji sztuki. W ogóle pojęcie metody twórczej jest idealistyczne. Realizm jest konstytutywną cechą literatury. Cała dobra literatura jest realistyczna''. Wpadłem już dawno temu na to samo.

Podobał mu się mój artykuł o Dąbrowskiej i bohaterze. Do tego drugiego dodał, że ja proponuję typ literatury amitologicznej. Jest jeszcze drugi typ literatury — zwalczającej mity fałszywe. Był telefon z “Trybuny Ludu'' do “Nowej Kultury'', do Ścibora-Rylskiego. Jakiś zaufany towarzysz (pewnie Zimand) “radził'' Ściborowi, aby “Nowa Kultura'' zajęła stanowisko wobec mojego artykułu, bo jeżeli nie, to oni to zrobią. Romana Granas to stara działaczka. Podobno (tak twierdzi Ważyk) to ona zaczęła 1

organizować III Plenum przeciwko Biuru . Irena Szymańska pytała Dąbrowskiej, co sądzi o mojej recenzji. “Pani Maria'' dała odpowiedź wymijającą; powiedziała, że w ogóle mnie lubi czytać, bo jestem inteligentny. 14 III 1956, rano

2

Wczoraj w prasie wiadomość o śmierci Bieruta . Miasto nieśmiało udekorowane. Tu i ówdzie przepasane krepą portrety. Na Komitecie Centralnym trzy niewielkie flagi. Portretu nie ma. Po południu były flagi na wszystkich ambasadach z wyjątkiem amerykańskiej (tam flaga była, bo zawsze jest, ale nie opuszczona). Późnym wieczorem zniknęły flagi z ambasady szwajcarskiej i norweskiej. Pozostały tylko na Demokracjach i na jugosłowiańskiej. Komunikaty w prasie serdeczne. Określenia: “wybitny działacz, wierny syn narodu, wypróbowany przywódca''. 1

W KC (oczywiście przedtem) został odczytany list Lenina w sprawie Stalina . Napisałem w “Twórczości'' felieton o przyjęcie [podjęcie?] merytorycznej dyskusji na temat 2

konieczności dziejowej beriowszczyzny oraz doktrynalnej konieczności kultu jednostki . Skreślono mi nazwiska Koestlera i Miłosza jako “wrogie'', reszta poszła. 20 III 1956

3

Dzisiaj Kott o referacie Chruszczowa . Stalin wymordował 18 milionów ludzi... Kott chorował dwa dni. Bierut przypuszczalnie dostał ataku serca, po zapoznaniu się z tym referatem. 4

Wczoraj awantura ze Słuckim, który nie chce usunąć wiersza o Stalinie z tomu . Studenci w domu akademickim powystawiali w pokojach portrety Stalina. W Grecji podobno rewolta w obronie pamięci i czci Stalina. Jestem zupełnie rozbity. Rozum ludzki padł ofiarą największego oszustwa w dziejach. Ulica warszawska uczciła Bieruta jak bohatera narodowego. Masy potrzebują bohatera. Mianowali nim Bieruta, dlatego że umarł w Moskwie na przekór kultowi Stalina, na przekór obaleniu kultu Stalina, na przekór rezerwie, z jaką rozpoczęto uroczystości, względnie na przekór spodziewanej ogólnie rezerwie. Pogrzeb odbył się z generalską paradą. Masy zachwycone. Jeżeli referat Chruszczowa zostanie opublikowany — nie uwierzą ani słowu. — Masy zawsze są po stronie zmarłych przeciwko żywym, zawsze po stronie jednostki przeciwko kolektywowi. A poza tym masy nawet najbardziej reakcyjne — nie zgodzą się, aby Chruszczow zdystansował ich przewidywania. Lud i tak go nienawidził i pomimo to czcił. Nie pozwoli sobie odebrać czci, ani zalegalizować nienawiści, ani wreszcie podnieść jej o jakikolwiek stopień. 30 X 1956 Wracam do dziennika, bardziej niż kiedykolwiek zmuszony do tego okolicznościami. Bardziej niż kiedykolwiek czuję się zdystansowany przez wypadki. Odrzucony za burtę, pozostawiony gdzieś na uboczu spraw, które mi są tak drogie, które uważam za swoje własne — tak własne, jakbym je sam wymyślił i wywołał. Podobne uczucia ma się czasem w kontakcie z doskonałym i bardzo bliskim dziełem sztuki. Pierwszy raz w życiu doświadczam tego w stosunku do historii. Rok temu zaczynałem pisać dziennik z postanowieniem trzymania się faktów. Chciałem być kronikarzem. Liczyłem się z tym, że to, co dzieje się naprawdę wśród ludzi — umknie historykom. Żyliśmy wtedy w okresie międzyhistorycznym, takim, którego wydarzenia wszystkim współczesnym wydają się małe, drugorzędne. Żyliśmy z kompleksem niższości wobec historii, o której wiedzieliśmy, że jest gdzieś za nami albo przed nami. Wyrazem tego kompleksu niższości był i mój dziennik. Wiedziałem, że mnie i nas nikt nie zapisuje, nic nie utrwala. Chciałem więc siebie i nas utrwalić, i zapisać wbrew historii, która kiedyś, kiedyś powie, że był to okres przejściowy. Dziś każdy — od najbardziej opętanego obsesją historii intelektualisty aż do fryzjera, wie, że daty, które widnieją na kalendarzach, które odznaczają nasze dni powszednie, zajmą kiedyś w dziejach miejsce obok marca 1794, listopada 1830, wiosny 1848 roku. Ze środy na czwartek — 17 na 18 X, w nocy Kaziunia miała atak wątroby. Wezwałem pogotowie. Męczyła się do rana. Rano czuła się słaba. Nie poszedłem do pracy, cały dzień siedziałem w domu. W gazecie przeczytałem kilka listów do KC i komunikat o odwołaniu wiecu na Politechnice. Wieczorem Kazię znów rozbolało. Poszedłem po lekarza, potem do apteki. W ten wieczór, właśnie w ten wieczór, w tę noc, którą przespaliśmy spokojnie, rozstrzygało się wszystko. Na drugi dzień, około dwunastej, wyjechałem z Andrzejkiem na spacer do Łazienek. Chciałem przejść pod gmachem Rady Państwa, gdzie miało odbywać się VIII Plenum KC. Był to piątek

1

19 października . Przed gmachem trochę samochodów, drzwi wejściowe otwarte, ludzie wchodzą — wychodzą. Wtem zza gmachu, z ogrodów od strony Bagateli wyjechała pędem kawalkada wielkich ZISów na białych kołach — wśród nich lśniący mały Mercedes Cyrankiewicza. Dostrzegłem go przy kierownicy, obok jakiś chłopski profil — wydało mi się, że Gomułki. Samochody pomknęły do Belwederu, widziałem z daleka, jak zajeżdżały przed ganek, jak wyskakiwali z nich ludzie. Pojechałem potem do Łazienek. Był bardzo pochmurny dzień. Mżył drobny deszczyk, chmury sunęły nisko, w pewnej chwili przeleciał nad parkiem samolot — tuż nad drzewami, a mimo to był owinięty mgłą. Andrzej zasnął — postawiłem go pod drzewem, z którego spadały liście, a sam, z książką, usiadłem na wilgotnej ławce. Czytałem Czerwoną Hiszpanię Ks. Pruszyńskiego, ale wciąż myślałem o tym, co się dzieje tam w Belwederze i w Radzie Państwa. Nie mogłem zrozumieć, co oznaczał ten wyjazd do Belwederu i zamknięcie parku Belwederskiego. Myślałem, że jest jakaś przerwa w obradach, że Biuro Polityczne naradza się osobno. Dlaczego? Czy tym razem poważnie? Czy tym razem dzieje się coś naprawdę? Łazienki, Belweder — wysoko nad drzewami, omglony mżawką Sobieski nad stawem pokrytym złotą łuską liści — pustka, mokre liście pod nogami — wszystko to bardzo nastrajało do myślenia o historii, i o jej nieudanych zrywach. Nie wiedziałem nawet, że krążyłem w pobliżu jednego z największych wydarzeń historii współczesnej. Rosjanie przyjechali podobno z własnym kucharzem. Przywieziono ich z lotniska seryjnymi Warszawami. Chruszczow przywitał się najpierw z Rokossowskim, potem podszedł do Ochaba i powiedział: “Zdrajca. W tę ziemię wsiąkła krew żołnierzy radzieckich, a wy sprzedajecie ją Amerykanom i syjonistom''. Cyrankiewicz go podobno skrzyczał. To zdaje się wariat ten Chruszczow. O tym wszystkim dowiedziałem się dopiero w sobotę. Byłem w “Po prostu''. Tam cała gromada ludzi przyszła słuchać Gomułki przez radio. Czytali na głos artykuł “Prawdy'', rycząc ze złą uciechą. Gomułka zresztą nie przemawiał. Wieczorem wiec na Politechnice. Sala rozwrzeszczana, ale inteligentna. Trochę rozrabiactwa. 1

Okropne hałasy o Wyszyńskiego . Przedziwny widok auli obwieszonej ludźmi od stropu, na wszystkich galeriach. Nie byłem na początku — Kotta podobno lekko wygwizdano, kiedy powiedział, że sprawdzają się słowa o tym, jak na barykadach wolności ginęli studenci, robotnicy i pisarze. W niedzielę referat Gomułki. Wieczorem dodatki nadzwyczajne o wyborze Biura 2

Politycznego. We środę wiec zakończony fałszywym odśpiewaniem Międzynarodówki przez kierownictwo. Wieczorem próbki zamieszek — ale gówniarskie. Komitet Wojewódzki zmobilizował dwa razy tyle kontrmanifestantów spośród robotników i aktywu. 3

No a potem Węgry, Węgry . Prasa nasza coraz ostrzejsza, coraz bardziej antyradziecka. Sobolew w Radzie Bezpieczeństwa oskarża mocarstwa zachodnie o udział w przygotowaniu powstania na Węgrzech. To jednak wariactwa. Dzisiaj wieczorem wiadomości o nowym zaostrzeniu walk, o sprowadzeniu posiłków radzieckich. Zobaczymy, to może się skończyć bardzo źle. Albo bardzo dobrze. Możliwe, że rewolucja polska i węgierska to cena uniknięcia wojny... Rosjanie nareszcie przekonają się, że są zupełnie samotni. Co będzie dalej? Albo w ZSRR dojdzie do głosu skrzydło konserwatywne z Mołotowem na czele i wtedy należy się spodziewać wszystkiego — łącznie z wtargnięciem Armii do nas, albo dojdzie do głosu skrzydło liberalne z Malenkowem — i wtedy może być lepiej. Chruszczow musi ustąpić. 31 X 1956 Absurdalne oświadczenie radzieckie: myśmy zawsze byli za suwerennością i za 1

demokratyzacją . Na Węgrzech dołączyły się elementy reakcyjne. Interweniowaliśmy na prośbę rządu. Nie ponosimy odpowiedzialności. Co do rozlokowania wojsk w krajach uczestniczących w pakcie warszawskim jesteśmy gotowi to z sygnatariuszami paktu przedyskutować. Czyli — decydują się na rewizję paktu. Wrócił Ważyk z Węgier. Dzwoniłem do niego. Siedział zupełnie bezpieczny w świetnych warunkach. Nawet niewiele widział. A tu tymczasem opowiadano, że zabił go palec Stalina spadającego z cokołu. Po mieście ludzie chodzą z węgierskimi rozetkami w klapach, przed uniwersytetem zbiórka na lekarstwa, sztandary węgierskie, plakaty rysowane przez studentów ASP. Na rogu Alei i Nowego Światu na latarni chorągiew węgierska i plakat: łańcuch przerwany plamą krwi. 1

W prasie głupawy artykuł Togliattiego — ten tępy stalinowiec więcej zajmuje się kwalifikacją polityczną powstania węgierskiego niż skutkami, jakie ma ono dla polityki światowej. 4 XI 1956

2

Wojska radzieckie znowu wkroczyły na Węgry. Rząd Nagya obalony .

1957 1 I 1957 Spróbuję znów wrócić do kroniki spraw najbliższych. Nie można żyć całym światem — trzeba stworzyć sobie własny, na miarę własną. A więc — pierwszy dzień nowego roku, który może nam przynieść wszystko: od zagłady, aż po... “status quo'' za rok o tej samej porze. Dzisiaj nie wydarzyło się nic. Rano spacer z Andrzejkiem, w gęstym, mokrym śniegu, zalepiającym oczy. Po południu nuda, wieczorem względnie w nocy szkicowanie artykułu o aktualności dzieła literackiego na marginesie Skowronka Anouilha. 3

Wczoraj w “Życiu Warszawy'' mój artykuł Mit przełomu . W “Twórczości'' opowiadanie Biała 4

kareta, napisane w zeszłym roku w Bristolu . Mam nowe, piękne, duże biurko, przy którym tak się świetnie siedzi, że zupełnie nie można pracować. 3 I 1957 Wczoraj dowiedziałem się od Ireny Sz.[ymańskiej], że pismo Ważyka i Hertza stało się 1

faktem — beze mnie. Wyraziłem swoją irytację. Zaraz potem zadzwonił Hertz i umówił się ze mną dzisiaj. Był także Krzeczkowski, sekretarz redakcji. Twierdzą, że to kwestia ostatnich trzech dni, że nie było czasu, żeby się ze mną porozumieć. Przyjąłem niby do wiadomości z zastrzeżeniem, że w każdym razie nie opuszczę “Twórczości''. Niby wyraziłem gotowość wzięcia udziału w dalszych pracach, ale — chyba zrezygnuję. Hertz po powrocie z Paryża jest raczej optymistą, chociaż twierdzi, że nie ubezpieczyłby Polski ani na jedną złotówkę. Rano rozmowa w radio z Andrzejewskim i Kottem. Ple-ple i nieszczere, protekcjonalne uprzejmości. Wieczór u Zagórskich i Natalia Gałczyńska, Monika Żeromska, Puzynowie i straszna rodzinka pp. Tymowskich. Wszystko w obdrapanym mieszkaniu tych ostatnich, gdzie na ścianie, nad kuchennym kredensem, brudnym jak nieszczęście, są rogi i portret Kościuszki. 2

Zagórski czytał dramat wierszem . Trochę mitologii, dużo zawiłych aluzji politycznych — inteligentne i za mętne jak na zakończenie kolacji... 6 I 1957 Wieczorem Ludwik Flaszen — nie ostrzyżony, brudny i rozżalony na Janka Błońskiego, który przyjął funkcję zastępcy redaktora naczelnego w “Życiu Literackim''. Nie powinien tego robić i ze względu na Ludwika, który jest od początku pisma, i ze względu na Machejka, ktorego nie należy w ten sposób podtrzymywać. Irena gada, że Ludwik sam sobie winien — jak można pozwolić, żeby go tak traktowano w piśmie, w którym pracuje od sześciu lat. 7 I 1957 1

Kolegium w “Twórczości''. Nic ciekawego — przygotowania do numeru francuskiego . Żuławski i Andrzejewski coś tam dalej działają z pismem, bardzo się ze mną “porozumiewają'' — śmieszne to. Andrzejewski poza tym twierdzi, że cała ta nasza rozmowa nie miała sensu i że jest trochę kompromitująca. Ja [tak] nie uważam, ale jak chce, niech ją wyrzuci. Czytam Jastruna i Ważyka (Gorący popiół i Poemat dla dorosłych) — chcę coś napisać. Nie wiem, czy potrafię o poezji. 2

W Budapeszcie wspólny komunikat “pięciu bratnich partii'' — co za cynizm, te kłamstwa uzgadniane na dymiącym pobojowisku.

3

13 I 1957 W “Nowej Kulturze'' opowiadanie pt. Dalszy ciąg nastąpi — w książce zmienię chyba tytuł na

Ballada . Nie udał mi się artykuł o Ważyku. Byłem dzisiaj u Hertza: ten wytworny piękniś i snob mieszka na poddaszu obskurnej oficyny, w ciemnym podwórku przy Nowym Świecie. Nie zastałem go zresztą. Zostawiłem mu materiały do polskiego numeru jakiegoś pisma francuskiego.

21 III 1957 Z rozmów z Barbarą Sowińską: Została aresztowana w roku 1950 zaraz po Spychalskim. (Spychalskiego porwano we Wrocławiu i w worku narzuconym na głowę przewieziono do Warszawy). W przeddzień aresztowania rozmawiała z Fejginem, z którym blisko współpracowała. Pytała go o to, czy to prawda, że więźniów się bije, odpowiedział: — Różnie. Są tacy, którzy ze strachu przed biciem powiedzą wszystko, nawet więcej niż trzeba. A inni znów tacy, których tylko raz uderzyć — a zatną się i ani słowa się od nich nie wydobędzie. Sowińskiej nie uderzono ani razu. Siedziała w Miedzeszynie, w willi otoczonej wysokim murem (na murze tłuczone szkło, nad murem druty, a w rogach wieże strażnicze z reflektorami). Oczywiście w piwnicy, w której mury były tak grube, że ani mowy było cokolwiek usłyszeć. Tylko z krzyków dochodzących czasem z korytarza mogła się domyślać, kto siedzi. Kiedy żołnierz krzyknął: te, generał, może ci ordynansa przyprowadzić, wiedziała, że obok jest Spychalski. Rozpoznała go już potem po krokach, po chrząkaniu — kiedy szedł do wychodka wylać swój kibel. Naprzeciw siedział ktoś, kto darł się na całe gardło po angielsku: I am Mie-rzeń-ski, do kogoś, kto widocznie mógł go po angielsku zrozumieć... 1

— Mierzeński? — spytałem — Stanisław? Wydajemy jego powieść , którą w więzieniu napisał razem z Fieldem, tym słynnym Fieldem, którego afera posłużyła za pretekst do uwięzienia tych ludzi. 2

— Tak — dwójkarz, jeszcze przedwojenny, wywiadowca WiN-u... Ledwośmy to powiedzieli, wszedł do pokoju Mierzeński. Przywitał się ze mną (Sowińska siedziała odwrócona tyłem), oddał mi swój maszynopis i wyszedł. — A oto i Mierzeński — powiedziałem. Sowińska aż podskoczyła na krześle: — Nie może być? A wie pan — przeszło mi to przez głowę: ten chód, głos — tego się nie zapomina. Spychalskiego musiała znać jeszcze lepiej: była jego najbliższą współpracowniczką w czasie okupacji, dyrektorem jego gabinetu po wojnie, podobno kochanką. — Raz usłyszałam, że go wloką przez korytarz. Słyszałam jego krzyk, szamotaninę. Jak oszalała porwałam wieko od kibla i zaczęłam walić w drzwi, tak że całe pogięłam. Był jeden oficer śledczy, któremu wyznaczono dla niej rolę dobrego. Rozmawiał z nią łagodnie, skarżył się na zmęczenie, dawał jej do zrozumienia, że robi na nim wrażenie jako kobieta, schodził na ton poufny, nawet skarżył się na swój ciężki los, współczuł jej. — Przecież my wiemy, że pani siedzi niewinnie. Była pani narzędziem tamtych — Gomułki i Spychalskiego... Musiał wiedzieć o jej miłości. — Ach — powiedział raz wchodząc do celi ciężkim krokiem śmiertelnie znużonego człowieka — miałem dzisiaj taki przykry moment... Spychalski czołgał się przede mną po posadzce, płakał, płakał jak dziecko i wołał: jestem niewinnym człowiekiem. Jakie to straszne... Sowińskiej trysnęły łzy z oczu i wtedy, gdy posłyszała te słowa z ust oficera, i teraz, kiedy to mnie opowiadała. — A jednocześnie — powiedział oficer z tłumioną pasją — nie ma na tyle odwagi, żeby powiedzieć o pani, że pani jest niewinna — nic, wciąga w to panią, człowieka rzeczywiście czystego. Odrywanie Sowińskiej od Gomułki i Spychalskiego było taktyką śledztwa. Powiedziano jej, że zaraz po wojnie usiłowali ją zabić — miał ją przejechać samochód. — Po co? — zawołała Sowińska. — Dlaczego w takim razie przyjechali do mnie pod najgorszym obstrzałem, kiedy leżałam ranna, a Spychalski płakał, kiedy zdawało się, że umrę... On mi przecież życie uratował... — Była pani potrzebna. Dopiero po wojnie przerazili się, że pani za dużo o nich wie... Wie: o kontaktach z Gestapo i z Komendą AK, o zabójstwie Findera i Nowotki, o sabotowaniu akcji zbrojnej. Jak to było. S. mieszkała przez pewien czas w “lokalu'' pewnego Volksdeutscha, “naszego'' towarzysza, który na polecenie partii podpisał volkslistę... Na ten lokal przychodził Gomułka, 1

Spychalski i inni. Kiedy Spychalski odjeżdżał do Moskwy , urządzono mu w tym właśnie mieszkaniu pożegnanie... Sowińska tak zeznała. Potem śledczy dał jej do przeczytania protokół. Tam czyta: “W mieszkaniu tym pili razem wódkę Gomułka, Spychalski i gestapowcy...'' Sowińska skoczyła jak oparzona: — Ja tak nie powiedziałam! To nieprawda! — Przecież powiedziała pani, że to było mieszkanie gestapowca... — To był nasz człowiek. — Ale gestapowiec. Sowińska uparła się, że nie podpisze. Wówczas dopisał pod spodem sprostowanie: “Nieprawdą jest, że...'' itd. Sowińska podpisała. Dopiero po wyjściu z więzienia dowiedziała się, że te

sprostowania po prostu odcinano. Zabójstwo Nowotki: dokonał tego niejaki tow. Mołojec, brat członka Biura Politycznego, narzucony Nowotce w Moskwie w skład grupy “skoczków'', która w 1942 roku miała przybyć do kraju. Jak to było dokładnie — nie chciała powiedzieć. Powiedziała tylko, że z tym Mołojcem blisko pracowała. Kontakty z AK: było mieszkanie, gdzie Spychalski spotykał się z członkami Komendy AK dla 1

wymiany prasy i informacji. Inne kontakty: wywiad AL współpracował z wywiadem “Miecza i Pługa'' . Obydwa wywiady razem wykryły archiwum AK, w którym były spisy członków obydwu organizacji. 2

Razem dokonały napadu (przy ul. Poznańskiej — por. powieść Bratnego ) i rozdzielono materiały bardzo zgodnie... Sabotowanie akcji zbrojnej: Jóźwiak przygotował akcję na jakiegoś Volksdeutscha — robił to w momencie, kiedy Niemcy zapowiadali egzekucję 100 Polaków za Niemca. A ten Volksdeutsch — to był sędzia od spraw kryminalnych. Sowińska doniosła o tym Gomułce i ten sprzeciwił się akcji... Sowińska broniła się, szarpała, przeklinała ich, odmawiała podpisywania. Głodzili ją, trzymali na betonie, przy otwartym oknie (zimą), beton polewali wodą, która zamarzała. Brali ją na “konwoje'', świecili reflektorem w oczy, budzili ze snu. Przy przesłuchaniu siedziała w kącie, daleko od biurka śledczego. Raz nawet posadzili ją na muszli klozetowej — działo się to w takim dziwnym pokoju, który do połowy miał drewniane podium, na którym siedział oficer, a do połowy beton, na którym stał klozet. Na klozecie siedział więzień. W pewnej chwili oficer kazał S. wyprowadzić. Po chwili wróciła — kazał jej usiąść — w muszli szumiała woda, a oficer zasiadł za biurkiem manewrując jeszcze przy rozporku. Bywały także okresy, w których przestawano ją przesłuchiwać. Dostawała szynkę, czekoladę, książki, papier do pisania... Siedziała tak bezczynnie rok, dwa. Potem dali jej towarzyszkę. Była to kobieta z AK, z wywiadu, która po 1945 poszła do UB jako wywiadowca WiN-u. Dostała karę śmierci. Mąż pisał do Bieruta — kobieta była matką czworga dzieci. Dostała dożywocie. A potem naraz wznowiono jej śledztwo i posadzono z Sowińską, która dziś jest przekonana, że był to prowokator. Ta kobieta umiera teraz na raka, Sowińska odwiedza ją i wcale nie ma do niej żalu. I wreszcie, zastanawiając sie nad tym wszystkim, zaczynała sama siebie pytać, czy przypadkiem to wszystko nie jest prawda. Nie wydawało jej się to niemożliwe. Raz tylko naprawdę 1

zawrzała gniewem... Zaraz po wojnie napisała książkę pt. Lata walki — pamiętnik z czasów okupacji . Książkę tę uznano za legendę Gomułki i Spychalskiego, i powiedziano jej na śledztwie, że to tamci pisali. Kazano jej podpisać, jako protokół, artykuł, który na ten temat ukazał się w “Trybunie Ludu''. Rzuciła się wtedy na oficera z pięściami, wymyślając mu od “ubowskich fałszerzy''... Oficer wyszedł, słyszała przez drzwi rozmowę z Fejginem. Potem oficer wrócił, przeprosił ją i zaproponował, żeby ona sama napisała protokół. Fejgin był, jak widać, konsekwentny. 21 IV 1957 Wystarczy wyobrazić sobie małżeństwo dwojga ludzi ponoszących jakiekolwiek konsekwencje historii ostatnich dziesięcioleci — wystarczy przedstawić sobie ich osobliwy stosunek do szczęścia jako dobra, które zostało im odebrane, którego im zabrakło i które, kto wie, czy nie wróci do nich w chwili najmniej spodziewanej; otóż wystarczy takich dwoje ludzi obciążonych urazem zrabowanego szczęścia, aby uzyskać przedstawienie całej generacji. I stąd blisko do tego, co jest jedynym tego pokolenia zadaniem: zakończyć na sobie pasmo obciążeń. Jeśli się rozejdą, jeśli podepczą wzajemne zobowiązania, choćby nawet poczynione w rozpaczy, nad krawędzią ostatecznego zagubienia, choćby formalne, okrutne, masochistyczne, jeśli podepczą te zobowiązania, a wraz z nimi samą zasadę zobowiązań... Jeśli unieszczęśliwią dzieci... (Mówią: jesteśmy zbyt ciężko doświadczeni, aby można od nas wymagać zaprzeczeń. W ogóle moralności). Więc jeśli tak mówić będą, pasmo obciążeń nie skończy się nigdy — cień wojen przedłuży się w nieskończoność.

1958 20 III—21 III 1958 Boże drogi, nie wiem, czy mają jakikolwiek sens tak rzadkie powroty do tego dziennika, który już nie jest ani “powiernikiem'', ani kroniką, ani — jak to miało być — dokumentacją do przyszłych utworów czy wspomnień. Obawiam się, że zapisane jego kartki i luki między poszczególnymi zapisami lepiej o mnie świadczą, wymowniej, niż najbardziej charakterystyczne wyznania. Tu dopiero się okazuje, że nie mam po prostu żadnych rzeczywistych, osobistych i bezinteresownych namiętności, że nie żyję naprawdę żadną problematyką, że wszystko to pozór, handel, drobny detaliczny handelek za złotówki. Co tu dużo gadać — stałem się tym, przed czym mnie kiedyś ostrzegał Artur Sandauer: krytykiem użytkowym. Nie stać mnie dziś zupełnie na pracę długofalową. Już nawet brak mi pomysłów. Mam niby wiele z tego, co chciałem: moje nazwisko zwraca uwagę, dostałem nagrodę

1

krytyki , byłem za granicą, mam raczej pieniądze, zyskuję nawet powoli przyjaciół literackich (mam na myśli środowisko “Twórczości''), ale zdaję sobie sprawę, że wszystko to jest czystym pozorem. Być może pozorem jest całe to nasze życie literackie, ale w takim razie dlaczego upieram się przy tym zawodzie? Trzeba coś z tym zrobić, trzeba się potraktować poważniej. To ruchliwe lenistwo, w jakim jestem pogrążony od paru lat, zupełnie mi nie odpowiada. 21 III 1958 Kazia dzisiaj poszła na obserwację do szpitala. Boże, jak pusto! Czas płynie, jakiś nieforemny, bez puent. Był Leszek. Może się jakoś wywinie z tego kryminału, który byłby bardzo pięknym finałem sagi rodzinnej. A jeśli się wywinie, to poniesie sztandar III Gimnazjum [im. Sobieskiego] w jubileuszowym pochodzie na Wawel. Jest ostatnim przedwojennym chorążym — jak mi powiedział. 22 III 1958 Kazia dobrze. Byłem tam długo, w ładnym szpitalu. Andrzej wciąż stan podgorączkowy. 1

Dowiedziałem się o aresztowaniach w związku z kolportażem “Kultury'' i o sprawie 2

Tejkowskiego , na którego adres miałem przesłać zresztą książki. Teraz mi wstyd, żem tego zaniedbał. Ale może i dobrze. Irena powiedziała z pogardą: — Co za idiotyzm! Nie dość, że prowadzi nielegalną działalność, jeszcze pisze pamiętnik! Tak, rzeczywiście, godne pogardy, zwłaszcza jeśli się zważy, że według Osmańczyka żaden ze znanych mężów stanu w obozie socjalizmu nie pisze pamiętników. 3

Zacząłem pisać powieść . Po raz dziesiąty. Tym razem zacząłem od tego co najgorsze. Są jakieś dziwne wiadomości o Hłasce. On tam zdaje się błaznuje, a ci, którym na rękę jego kompromitacja, biorą to na serio. Giedroyc i Jeleński oczywiście koło niego skaczą i starają się go wciągnąć w różne zobowiązujące politycznie afery. Boże drogi, tyle hałasu o autora jednej książki lepszej od innych... Stryjkowski powiedział: pisze najpierw wszystko, “spłukuje brudy'', potem skraca, skraca, czyści — cała robota polega na skracaniu. 25 III 1958 Mam obrzydliwy katar i jeszcze obrzydliwszy bałagan w głowie, na biurku i w ogóle. Nie mogę niczego ruszyć. Jakiś bezwład, ciężar rąk, które nie chcą sięgnąć po pióro, ciężar myśli, które nie są w stanie ułożyć najprostszego zdania. Nie mogę nawet przeczytać krótkiej noweli Hemingwaya, po jednej stronie już zaczynam kartkować. Żeby mnie coś zasadniczego trapiło — ale nie. Żebym miał jakieś ciekawe dystrakcje — ale nie. Już trzy dni tak się obijam z kąta w kąt. 1

Wczoraj przeczytałem kilkadziesiąt stron Kontry J. Mackiewicza . Ciekawe dane o ruchu antysowieckim w Rosji podczas II wojny światowej. I upiorne zestawienia cyfrowe: około pół miliona zesłańców na Sybir w latach 1817–1877, około 22 milionów więźniów w łagrach sowieckich w latach 1922–1937. Wystarczy? Wystarczy. Od biurka uciekam do Kazi. Przy niej wydaje mi się, że jestem po prostu zmęczony, a nie tak przeraźliwie pusty jak wtedy, kiedy siadam przy biurku. 31 III/1 IV 1958 Kazia wróciła. Ma duży kamień w woreczku. Wróciła mi wena. Piszę mnóstwo. Wiadomość o Hłasce: “Kultura'' wydała Cmentarze. Nazwisko Hłaski na indeksie. Wstrzymujemy druk książki. 2 IV 1958 Rozmowa z cenzorem Strasserem. Tępawe, złotowłose, tłuste Żydzisko z felerem na oku. Spytałem go, dlaczego nie dano komunikatu o nagrodzie “Merkuriusza''. Powiedział: “Co do pana mamy jasne zdanie. Pan otrzymuje wprawdzie nagrodę k024«kMerkuriusza»k, ale jednocześnie są o panu pozytywne wzmianki w prasie radzieckiej. A poza tym mamy własną opinię o człowieku. Ale nagroda «kMerkuriusza»k — skąd oni tam są powołani do osądzania krajowej literatury...'' Cóż — należałoby mu zrobić awanturę. Ale nie warto awanturować się o głupstwa. Nie warto i dlatego pewnego dnia znowu nas osaczą głupstwami. A my będziemy się dziwić, że nic ważnego nie będzie się mogło dokonać. 4 IV 1958, Wielki Piątek Przedwczoraj rozszerzone zebranie Komisji Wydawniczej w KC. Wczoraj zebranie Sekretariatu i uchwała w sprawie wydawnictw. Brutalne, cyniczne uderzenie na literaturę. Przeciwko literaturze obrachunków, która demobilizuje szeregi partyjne, przeciwko literaturze AK-owskiej, która szerzy fałszywe legendy, przeciwko pornografii, przeciwko wydawaniu wrogów, w rodzaju Stanisława Kota, Miłosza i in. Dzisiaj pierwsza próba: musiałem oznajmić Bogdanowi Wojdowskiemu, że jego książka się nie ukaże. “Niech się odczepi od zbankrutowanych komunistów'' — powiedział Strasser. Oczywiście nie wolno mi było powiedzieć mu, że to cenzura. Oczywiście powiedziałem mu,

że to cenzura. [...] Łzy stanęły mu w oczach, spuścił głowę, wysłuchał wszystkiego, co mu mówiłem, po czym zapytał: “Proszę powiedzieć szczerze, czy to jest grafomania''. Odpowiedziałem mu, że to dobra książka, wycedziłem to z pasją przez zęby, bo nie mogłem już znieść tej sytuacji, w której ja muszę łba nadstawiać w imieniu kretyna Strassera. [...] Nie warto, wszystko to nie warto. Zaczną się demonstracje, rejtanowskie pozy, wielkie słowa — wszystko z powodu kilku kiepskich książek. A może warto — może chodzi o wartość formalną, o samą zasadę? A może o charakter? Zobaczymy. Po południu spotkałem Lasotę. Już ma koncepcję: to resztki stalinizmu pomieszane z titoizmem — dlatego to niekonsekwentne etc. Na Sekretariacie zapowiedziano rozmowy z pisarzami. Mają zacząć od “Nowej Kultury''. W każdym razie Irena Szymańska nie została zdjęta, co jej groziło za “środowisko cmokierów'' i “renegatów'' w rodzaju Jana Kotta. No, wszystko jedno: siadajmy do święconego jajka... Jeszcze jedno: w radio był telefoniczny wywiad z Hłaską, który twierdzi, że po podróży do Ameryki i Włoch wraca na jesieni do kraju. 28 XII 1958 Czy chcieć to znaczy zawsze grzeszyć? A może nie-chcenie jest grzechem przez zaniechanie? Co robić, jeżeli zderza się grzech chcenia z grzechem nie-chcenia? Kiedy cnota jest heroizmem, kiedy wygodą moralną?

1959 3 II—4 II 1959 1 Radziecka planeta krąży dokoła słońca , Chruszczow rzuca hasło współzawodnictwa 2

gospodarczego , w Chinach wytapia się stal w rynsztokach, na Węgrzech prześladują Lukácsa, w ZSRR Borysa Pasternaka, a u nas pozbawiono Kotta, Ważyka, Hertza, Jastruna prawa zajmowania stanowisk redakcyjnych — życie jest zajmujące na wszystkich szczeblach i niemożliwe, z jakiego tylko punktu widzenia na nie spojrzeć: kosmicznego, społecznego, politycznego, literackiego, a także z punktu widzenia kuchennego, bo skarpet wciąż nie można dostać. Obawiam się, że za kilkadziesiąt lat tego upiornego pokoju ludzkość zatęskni do wojen jako najbardziej kulturalnego i humanitarnego sposobu załatwiania problemów światowych. Będzie się do wojen światowych wzdychało tak, jak się podczas ich trwania wzdychało do dawnych wojen generałów.

1960 13 II 1960 Kazia dzisiaj miała operację. Znów jestem sam z Andrzejkiem. Oby Bóg dał jej szybko do nas wrócić. 16 II 1960 Jak dotąd wszystko dobrze. Kazia tak cudownie wygląda. Już wstaje i przechadza się powoli po korytarzu. Nie jestem jeszcze całkiem spokojny, nie chce mi się wierzyć, aby to tak szczęśliwie przeszło. Nie potrafię być sam. [Notatka dawniejsza z wakacji nad morzem:] Jest moją ideą; tak ją uwielbiam i tak jej nie cenię, jak wszystkiego co jest mną. Jest zaś moim życiem, nienawidzę jej wtedy i drżę o jej całość, i upokarzam się przed nią, i nigdy jej nie odstąpię, pomimo codziennych buntów i zdrad. Jest to bowiem obowiązek myśli: zdradzać istnienie, i jest obowiązkiem istnienia: zwyciężać co dzień, co godzina, zwyciężać z przykrym, wulgarnym krzykiem istoty pewnej swego, zwycięskiej. Lecz i ona drży?... 24 III 1960 Kazia z Andrzejem w Zakopanem. “Kultura'' nr 3.1960 1

Miłosz : uważa Simone Weil (zm. 1943) za jedną z najwybitniejszych pisarek współczesnych. Szczegóły kampanii przeciwko Camusowi. Interpretacja jego milczenia: milczał, aby nie zasłużyć na poklask. Na uniwersytecie pisał rozprawę o św. Augustynie. Miłosz zalicza go do umysłów jansenistycznych, manichejskich. 2

Uwagi o stylu — por. książkę Klona o awangardzie z powieścią Matuga idzie Pankowskiego. Poleca S. Lagerlöf Gösta Berling.

3

Mieroszewski : wg książki Wooda Komunizm i brytyjscy intelektualiści, partia komunistyczna Wielkiej Brytanii zlikwidowała lewicową inteligencję. “Antykomunizm mógł się stać przeciwwagą komunizmu tylko za cenę przekształcenia się w faszyzm. Jedynie stotalizowana negacja może pretendować do rangi systemu''. “Każda prawicowa partia ma na jednym skrzydle potencjalnego Chamberlaina, na drugim skrzydle potencjalnego McCarthy’ego''. Zachodowi brak koncepcji globalnej, brak systemu. Jedynie socjalizm byłby zdolny przeciwstawić się komunizmowi. Amerykanie: nie mają ani uniwersalnej, ani imperialnej mentalności. 4

Herling-Grudziński o radzieckiej odwilży. Przytacza utwory radzieckich pisarzy “wyłamujące się''. M.in. opowiadanie Siergieja Woronina (red. “Newy'') o własowcu, któremu jego przyjaciel dawny przebacza. Por. Los człowieka Szołochowa. Woronin był przedmiotem ostrej krytyki. ——— W redakcji rozmowa z K. Orłosiem. Kulturalny, niezbyt utalentowany. 1

Lektura Chwalewika o polskich źródłach Hamleta . Zabawne wyjaśnienie imienia Poloniusz. W Londynie w latach szekspirowskich krążyła broszura niejakiego Goślickiego o zaletach wzorowego kanclerza. Szekspir mógł ją czytać, wg niej umodelował swego kanclerza i jeszcze dał mu na imię Poloniusz. Zakładając, że wiedział w ogóle, iż ów Goślicki, który zresztą występował pod jakimś łacińskim, zniekształconym przezwiskiem, jest Polakiem. Ach, ci filolodzy!... 2

* Warszawa, piątek 25 III 1960 Wczoraj po południu byłem u lekarza, raczej lekarki. Czysta komedia! Jakaś rozczochrana baba spytała mi się, co mi dolega, zapisała Vichy, pigułki i posłała na sondę. Na pytanie, co mogę jeść, powiedziała, że “pan sam wie''. Na pytanie, czy pastylki zażywać przed jedzeniem, powiedziała krótko “Nie''. O jakimkolwiek badaniu mowy nie było. W poniedziałek idę na sondę “frakcjonowaną'', czyli sześciokrotną. A to się ubawimy! Potem salon pp. Kottów. Osoby: Irena Krzywicka — [...] pewna siebie, skrzyżowanie Ireny Szym.[ańskiej] z Anną Kowalską, jej syn Andrzej, zwany Jędrusiem, fizyk, kaleka, lat około 30, bardzo sympatyczny, Adam i Mary Tarnowie — jak zwykle, Paweł Hertz – katolik, Polak, porządny pozytywista, zajmujący się niszczeniem Jana Kotta, który jest antyrządowym racjonalistą, empirykiem, cybernetykiem, ironistą; Pawła Hertza wspierała Lidka [Kottowa], która jest coraz starsza, coraz bardziej zmęczona i coraz mądrzejsza. Nadto uczniowie prof. Jana Kotta: Jerzy Timoszewicz — sympatyczny teatrolog albo coś takiego, Grzegorz Sinko — wesolutki, grzeczny anglista z żoną, raczej miłą. W sumie raczej miło, choć bez wspólnego języka, co najgorsze, bez wspólnych zainteresowań. Próby dyskusji ogólnej kulały, rozmowy partykularne kończyły się na głupstwach i polityce. Co do mnie, raczej milczałem i czułem się niemrawo. Na końcu odbyła się taka wymiana zdań: Hertz: — Czytałem Miłosza Rodzinną Europę, wspaniała książka. Kott: — czytałem Rodzinną Europę. Obrzydliwa książka. Hertz do Lidki: — Nieuleczalny. Do widzenia. Wracałem do domu z Tarnami. Rozmawialiśmy oczywiście o pederastach. Zawsze się na tym kończy. * Warszawa, 27 III 1960 [...] Moje życie: cały czas w domu, piszę co mogę i staram się dużo czytać, żeby jakoś połatać moje wiadomości, w których wciąż odkrywam przerażające luki. Staram się wychodzić wieczorami, bo jakoś trudno mi wytrzymać. W piątek byłem na koncercie, ale jakoś mnie nie wziął. Orkiestra trochę 1

jakby zmęczona, pewnie jeszcze konkurs czują w kościach. Pięknie zagrali Bacha, ale koncert Beethovena jakoś bez ognia. Co prawda, Roman Totenberg, choć wirtuozem jest pewnym, nie ma tego temperamentu muzycznego, tj. “duszy'', co Ojstrach, którego słuchałem kiedyś przez radio w tym samym koncercie. A potem jeszcze grali Psalmus hungarius Kodályego — to taki Szymanowski węgierski albo gorzej, jakiś Żeleński węgierski. Dużo huku, krzyku i wzruszeń narodowych. Wczoraj natomiast byłem na premierze takiej sztuczki Różewicza Kartoteki, w Sali Prób w 2

Teatrze Dramatycznym . Sztuka miała w ogóle nie pójść, we czwartek czy w piątek dopiero zezwolono na premierę. Zadzwoniono do mnie w sobotę rano z teatru, czy chcę przyjść — i w ten sposób całą publiczność ściągnięto telefonicznie. Było to okropne. Leży w łóżku brudny facet i przez półtorej godziny, przewalając się z boku na bok, mówi świństwa, impertynencje, złe wiersze, histeryzuje, nienawidzi, zgrywa się etc. Oczywiście jest parę niezłych momentów skeczowatych, ale wszystko razem nie do zniesienia. Mimo to “coś'' w tym było. Co? Sam Różewicz. Siedział w drugim rzędzie, [...] siedział więc, patrzył, słuchał i nienawidził aktorów, publiczności, siebie. I ta jego nienawiść wylazła na wierzch, przelała się przez brzegi, była większa od sztuki, od tego błazeństwa scenicznego. Ta nienawiść mi się spodobała: godziła w literaturę, w blagę, w bujdę, w pozór, w lokajstwo i cwaniactwo. Publiczność robiła dobrą minę. Udawała, że nie widzi, iż to z niej się kpi, starała się wrażliwie

reagować na wszystkie gruboskórności. Ledwo kurtyna zapadła, uciekłem, żeby nie wymieniać banałów. * Warszawa, 30 III 1960 [...] Dni zbiegają właściwie gnuśnie. Robota mi idzie jak krew z nosa. Natrafiam wciąż na ten sam problem: niedouczenia. Wpędziłem się już w taki kompleks, że każde zdanie oglądam pięć razy, wszystko wydaje mi się okropnie głupie. Dobrze, kiedy przyjdzie mi pisać o jakiejś konkretnej książce — ale niech Bóg broni, kiedy się zapędzę na teren czy to teoretyczny, czy też po prostu na jakieś uogólnienia — wtedy zdechł pies: boję się każdego problemu, jakby tam jakieś zasadzki się kryły. Bo też kryją się w istocie: cudze sądy, których nie znam. Odpowiedź jest prosta: czytaj. Ba, na to albo mi brak czasu, albo energii, albo po prostu nie wiem, od czego zacząć. Wciąż coś chwytam, coś zaczynam, odrzucam; tak w kółko. * Niedziela, 3 IV 1960 Wyjechałem dzień później do Jarocina, dopiero w piątek po południu, bo musiałem przedtem coś skończyć. Pociąg okropnie zatłoczony, na stacjach pijacy, gdzieś za Kutnem trupy na torach, jednym słowem — nasza ojczyzna w całej wiosennej krasie. We Wrześni półtorej godziny czekania na osobowy do Jarocina. Września cicha, czysta, pusta. Poszedłem długą aleją, która prowadzi do miasta, minąłem park imienia Wolności Ludów (nazwa prosta i bezpretensjonalna), obejrzałem brzydki kościół rzekomo z XV wieku i tę słynną szkółkę, gdzie od czasu do czasu katuje się dzieci. Na ulicach przeraźliwe pustki, mało sklepów, żadnych knajp i barów, za to liczne warsztaty tapicerskie wystawiające na pokaz monumentalne tapczany. Widocznie jest to miejscowa pasja. Takie miasteczko wielkopolskie tym się ponadto różni od innych, że zawsze jest latarnia tam, gdzie jest potrzebna, stopień tam gdzie trzeba, balustrada i płot tam gdzie należy. To wystarczy, aby mnie wzruszyć i skierować myśl na geniusz człowieka. Potem jeszcze 2 godziny jazdy do Jarocina. Na stacji czekał na mnie dyrektor Ośrodka. Schludny, powściągliwy i skromny jak ksiądz. Uprzejmy i nie narzucający się, uważający na każdy ruch, a przy tym bardzo prowincjonalny i bardzo “ludowy'', chłopem podszyty, nie mający nic z tej inteligenckości zakłamanej. O wszystkim pomyślał, o wszystko zadbał: był przygotowany pokój w bocznej wieży zamku, gdzie latem bywają puchacze i gdzie kiedyś nocował Stryjkowski, była kolacja podana do pokoju i gorąca woda, i elektryczny piecyk, żeby “dogrzać''. Wszystko bardzo skromnie, ale bez zarzutu. Rano to samo na każdym kroku. Mówiłem cztery godziny, przerywając na pauzy. Audytorium raczej prymitywne — bibliotekarze odbywający kurs szkoleniowy — ale zdyscyplinowane i chętne. Pytań prawie żadnych, za to rozdałem parę autografów, bo młodzież wykupiła moje książki, które były 1

w miejscowej księgarni (Oskarżony i Pięć opowiadań ). Po wykładach wyszliśmy z dyrektorem do parku i obejrzeć zamek z zewnątrz. Zamek brzydki, budowany pod koniec XIX wieku w pseudogotyckim stylu, bardzo pretensjonalny. Należał do rodziny Radulińskich, którzy zniemczyli się i nazywali von Radulin. Utrzymany świetnie, w nadzwyczajnej czystości i zewnątrz, i wewnątrz, gdzie pełno ciemnych, niemieckich boazerii i stropów, trochę brzydkich kominków i gratów. Poza tym pozostały ciężkie, złote ramy po wywiezionych obrazach. W te ramy wprawiono portrety Marksa i Engelsa, co wygląda nadzwyczaj malowniczo. Za to park dokoła ogromny i piękny, wybiegający wprost w pola. Dyrektor oddał mnie potem wychowawczyni — polonistce, która chciała “porozmawiać''. Oczywiście chciała rozmawiać o Oskarżonym. Bardzo typowa “polonistka-entuzjastka'', taka co to mówi “wiosna jeszcze nie odważyła się wychynąć'', ale o książce mówiła inteligentnie, 1

znacznie inteligentniej niż Maciąg i Lisiecka . Tyle że to krępujące. Zaraz po obiedzie wyjechałem. Jazda jeszcze zabawniejsza niż w tamtą stronę: lokalnym pociągiem do Wrześni, osobowym z Wrześni do Kutna, pośpiesznym z Kutna do Warszawy. W pierwszym sami robotnicy: cały wagon grał w karty, aż trzeszczało. Wszyscy się znają. Wchodząc do przedziału, mówi się “dzień dobry'' — nawet mnie. Oglądano mnie z zaciekawieniem: obcy w pociągu? W drugim pociągu przezabawne chłopskie pogaduszki o technice robienia kantów. Ci chłopi wielkopolscy! Dowcip, inteligencja, jakiś zmysł obywatelski. Potem dyskusja z oficerem politrukiem... W pośpiesznym już nic ciekawego. Poszedłem coś zjeść do wagonu restauracyjnego: pełno pijanych hochsztaplerów. W ten sposób miałem w tych trzech pociągach przekrój całej Polski. 20 V 1960

2

Konferencja na szczycie została zerwana . Chruszczow w Berlinie. Być może traktat pokojowy z NRD już został podpisany. Z mojego wyjazdu prawdopodobnie nic. Trzeba na nowo zbierać myśli, nie liczyć myśli, nie liczyć na “rekolekcje paryskie''. Trzeba zbierać myśli nie przestając dreptać w tym całym kieracie. Co ja właściwie wiem? Kto ja jestem? Co mogę? Jakie mam prawo być tym, kim jestem, tym za kogo się podaję? Odpowiedź na te pytania. Zapracować na to, aby odpowiedź była rzetelna. Co nas czeka? Być

może nowa próba charakterów, rozumu, kultury. Może trzeba będzie znów, jak już dwa razy w moim życiu, okazywać legitymacje ludzkie. 29 V 1960 1

Wojny jeszcze nie ma. Chcę jechać, chcę jechać, chcę... Wczoraj Diabeł i Pan Bóg . Świetna sztuka, rewelacyjny Holoubek, znakomite dekoracje, dużo myślenia, jakieś pomysły, jakieś irytacje generalne. Lektura Witkacego. Zaczynam rozumieć. Zresztą: “źle zawsze i wszędzie, ta nić czarna...'' 30 V 1960 Ojciec jest obłąkany. Nie ma go na scenie. Jest jak autor, który napisał sztukę, skazał bohaterów na taki czy inny los. Jest jak władca, niedosiężny, nieodgadniony, od którego nie zależy nic, a przecież wszystko. Jest jak Bóg. Realnie: ojciec podporządkował ich swojemu kaprysowi, nauczył ich walczyć o każdą chwilę spokoju. Wpędził ich w nędzę, oddzielił ich od ludzi, uczynił ich innymi, ograniczonymi, zniekształconymi. Moment wyzwolenia: został porwany, wywieziony do szpitala. Nie ma go, wszystko na nowo. Matka chce znowu grać, jej stary przyjaciel reżyser namawia ją do tego. Ona ma skrupuły, jakieś skrupuły — jakie właściwie? Nie umie ich nazwać — nazwie je syn. Córka. Pragnie przede wszystkim się wynieść, zacząć od nowa i na własny rachunek. Siostra matki, stara panna, skwaszona pianistka. Jej postawa. Ona właściwie podtrzymuje ten cały reżim. Głównie ona, ponieważ po prostu kocha. ——— Witkacy: “Lepiej wcześniej zginąć prawdziwym, niż żyć zakłamanym''. 3 V [powinno być 3 VI] 1960 Przedwczoraj dowiedziałem się, że dostałem “zgodę na paszport''. 7 V [powinno być 7 VI] 1960 Trzeba czekać na wizę. Napisałem do Jeleńskiego — może pomoże. Nie wyjadę przed końcem czerwca. Kazi odmówiono poparcia w Ministerstwie Kultury. 1

Pracuję nad “Słownikiem” . Miejscami to niezłe. 12 V [powinno być 12 VI] 1960

2

Lektura Miłosza: Granice sztuki (w tomie poświęconym St. I. Witkiewiczowi) . “Los poezji związany jest z losami wszelkiej swobodnej twórczości duchowej''. Poezja zawierzyła mądrości dyskursywnej, przejęła od niej język, system, kryteria, przyznała się do winy. Lektura powieści Przełom czyli czystość intencji złożonej na konkursie MON. Pregerówna i Michalski określili ją, że jest napisana “przeciwko nam''. Kruczkowski miał wątpliwości, polecił czytać. Dziwne: nie przeciw ustrojowi, ale przeciw człowiekowi. Bohater, naukowiec, przesłuchiwany, zgadza się na wszystkie zarzuty, stara się prześcignąć śledczego, staje się jego pomocnikiem, zeznaje jako świadek w kilku procesach, służy nawet jako ekspert do rozpoznawania. Wypuszczony po 56 roku, otoczony przez pustkę, dochodzi do przekonania, że winien był on sam: nie bito go ani nie głodzono, starał się być po prostu “swój'', starał się okazać sprawny. 31 VII 1960 A jednak wyjeżdżam! Choć przed nami “jądro ciemności''.

* Paryż, 1 VIII 1960 Przechodząc przez płytę, szukałem was po innej stronie, zdawało mi się, że Was widzę, podniosłem rękę, ale nie byłem pewien, czy to Wy, dopiero ze schodków Was dojrzałem, a właściwie tylko białą czapeczkę Jędrusia. I widziałem Was potem wyraźnie z okienka, kiedy samolot kołował, i jeszcze później, kiedy szedł do startu. Patrzyłem ogłupiały i prawdę powiedziawszy, nie czułem nic, jak we śnie, jakby to była wymyślona fabuła, która zaraz zamknie się jakąś puentą i zacznie się normalne życie. Tymczasem byłem już w powietrzu, musiałem się przyzwyczaić, że podróż trwa i trwać będzie. Lot wspaniały na wysokości 5000 metrów, przy zmiennej pogodzie, okrężną drogą nad morzem, które osiągnęliśmy koło Koszalina, nad wyspą Bornholm, która wyglądała z góry jak liść pływający na wodzie, nieopodal brzegów Szwecji, koło Malmö, nad Danią, z ominięciem terytorium niemieckiego. Siedziałem z amerykańskim Polakiem, który wracał z odwiedzin. Cieśla pracujący na budowach, zarabiający ok. 1000 dolarów miesięcznie, właściciel dwóch domów i dwóch samochodów. Wygłaszał opinie, kręcił głową, że bieda i że “źle załatwiają''. Wobec tego powiedziałem mu, że zarabiam 10 tysięcy miesięcznie. Nabrał ogromnego szacunku i postawił mi piwo. Koło piątej podano kawę i sandwicze. Wtedy on pokazał mi statek na morzu, przechyliłem się i cała kawa poszła na spodnie. Oczywiście moje. Czyściłem się do samego Amsterdamu, który jest prześliczny, jak z Andersena. Lot trwał 3 godziny. W Amsterdamie dzieweczka w kwiecistej sukni i w białym kapelusiku przypięła mi czerwony goździk do klapy i życzyła miłego pobytu. Cała gromada takich panienek z koszyczkami pełnymi kwiatów uwijała się wśród podróżnych, i w ogóle Holendrzy są przemili. 25

Natychmiast (o 18

25

— tzn. naszej 19 ) miałem samolot do Paryża. Lot nad chmurami, żadnych 30

widoków, za to kolacja, i to dobra. Nic nie wylałem. 19 lądowanie na lotnisku Bourget. Żadnych komplikacji. Miła jazda autobusem. Pierwsze wrażenie: Paryż skromny, swojski, pustawy. Ani śladu samochodowych szaleństw na placu de la Concorde, przez który przejeżdżaliśmy. Na Invalides czekał Jurek Lisowski. Przyjął mnie bardzo gościnnie. Odwiózł na boulevard de Port-Royal do opustoszałego mieszkania swoich przyjaciół, pościelił łóżko i zabrał do kawiarni na St. Germain. Tam oczywiście Marek Rudnicki, postarzały, zidiociały. Z nim Anna Pozner — ta wielka blondyna, która plątała się z Brezą. Rozmowa! Siedziałem właściwie wściekły na to całe towarzystwo i trochę na spotkanie z Jurkiem. Ale, z drugiej strony, to mieszkanie dobra rzecz — mogę tu zostać do środy. We środę sprowadzają się tu Jurkowie [...]. Poszedłem piechotą do domu, ochłonąć. Szedłem przez rue Monsieur le Prince, stałem pod hotelem, ktoś palił światło w naszym pokoju. Długo nie spałem, słuchałem radia i czekałem końca tej fabuły, która zaczęła być już nie tylko przykra, ale nudna. Rano długie porządkowanie rzeczy, mycie, kąpanie. Spotkanie z Jurkiem, który wprowadził mnie do tego biura i przedstawił właściwemu urzędnikowi. Trochę paplaniny, spacer. Po czym Jurek zaprosił mnie na obiad do chińskiej restauracji. Był miły, ale niemądry. Potem bank, czyli pieniądze. Potem do Jurka na koniak. I wciąż ten sam chłód, ten sam dystans. Wreszcie sam. Jazda metrem. Ten zapach, ten sam zapach sprzed trzech lat i to samo zagubienie jak wtedy w nocy. I dopiero teraz zrozumiałem, że jestem sam. * Paryż, 2 VIII 1960 Już dzisiaj inaczej. Samemu znacznie lepiej, ludzie obcy drażnią, tęskni się bardziej. Wczoraj po napisaniu listu zabawne przygody: panienka w sklepie nie wie, ile kosztuje lotniczy znaczek do Polski, każe iść na pocztę, poczta zamknięta, najbliższa aż koło Giełdy, jadę na Giełdę, tam zawsze otwarte, ale tylko telefony, znaczki tylko w automacie, a ja znów nie wiem, ile kosztuje lotniczy znaczek do Polski etc. Trwało to z godzinę. Dopiero kiedy znaczek wrzuciłem do skrzynki, odetchnąłem i Paryż wydał mi się możliwy. Była 8 wieczór, lunął deszcz, uciekłem do kina. Byłem na znakomitym 1

filmie Ŕ bout de souffle (Do ostatniego tchu ), reżyseria Truffaut — tego samego, który zrobił 400 2

3

batów . Cóż to za talent! Nie rozpisuję się szerzej, bo i tak do “Życia'' napiszę . Krótko: historia młodego przestępcy, który popełnia przestępstwa dla awantury, żeby coś zrobić. Jest zupełnie sam, nie ma ani wspólników — wszyscy go zdradzają i zostawiają. Spotyka dziewczynę, Amerykankę, dziennikarkę, która towarzyszy mu tak samo tylko dla awantury. Współczesna intelektualistka i

przestępca rozumieją się doskonale. Trawi ich potworna pustka. Wszystko jest błazeństwem. Nawet nie chce im się kochać — bo i to już znane. Chłopak ma jednak pewną wyższość nad dziewczyną: jeszcze czegoś chce i umie: kradnie samochody, zabija. Ona jest niczym, pustką, napełnioną tylko schematami literackimi. Bez skrupułów wydaje chłopaka w ręce policji, kiedy sprzykrzyła się jej gra. Jest to oskarżenie literatury, oskarżenie środowiska intelektualnego i jak gdyby oddanie szacunku temu chłopakowi — a w jego osobie wszystkim wykolejeńcom, którzy przechowali zdrowe poczucie życia. Scena śmierci chłopaka wspaniała: umierając robi zabawne miny, uczy błazenady, bufonady, fantazji. Rano zdawałem egzamin do Alliance Française. Jest to egzamin pisemny, dość podstępny. Zaliczono mnie na kurs III (najwyższy). Wydaje mi się, że za wysoko. Nauka jest codziennie, z 30

wyjątkiem soboty, wybrałem ranną godzinę (8 ). Kosztuje 55 nowych franków (5500 starych) miesięcznie. Tłum, aż strach! Ażeby się wpisać, stałem dzisiaj przeszło godzinę w kolejce. Zupełnie jak u metodystów. I jeszcze musiałem zrobić sobie zdjęcie, bo wymagają. Poza tym chodziłem za hotelem. To nie takie proste. Wszędzie pełno: albo turyści, albo studenci, którzy wynajmują już z góry. Na rue Monsieur le Prince powiedziano mi, że nasz hotel zamienił się w “bordel''. Pewnie przesada, ale przykro. Nic jeszcze nie wynająłem. W Alliance ogłasza się mnóstwo mieszkań, może coś złapię. Na razie nigdzie nie jadę. Najpierw język. Najmniej 3 miesiące muszę się intensywnie uczyć, bo mam bardzo duże braki. Zobaczę, jak mi na lekcjach pójdzie. Od jutra zaczynam. Zobaczymy! Nic innego właściwie robić nie można, bo nawet St. Genevičve (biblioteka) zamknięta. A poza tym ciągle ten język drażni. Całuję, Dzieci moje. W tym mieszkaniu jest pokój dziecinny i sporo zabawek po chłopcu. Puszczam sobie czołg po podłodze, bawię się garażem i myślę sobie... Mniejsza z tym, co sobie myślę. * Paryż, 3 VIII 1960 Wczoraj wieczór na Polach Elizejskich w kinie. Pola także pustawe i jakby mniejsze (urosły w pamięci, we wspomnieniu, w wyobraźni). [...] Dzisiaj rano lekcja. To nie żarty: trwa pełne 2 godziny bez przerwy, codziennie!, bardzo serio. Osób niedużo... Po lekcji zdobyłem mieszkanie. Jest w szkole, na dole, tablica, na której rodziny zgłaszają mieszkania dla studentów. Wypisałem kilka numerów i czekam przed okienkiem w długiej kolejce. Wtem podchodzi jakiś pan i pyta, gdzie tu można zgłosić mieszkanie. Odpowiadam, że to nie teraz, że są godziny dla rodzin etc. — wszystko, co wyczytałem z różnych ogłoszeń, których tamten nie zdążył jeszcze zobaczyć. Paplając do niego, wylawirowałem się z kolejki, wziąłem gościa na bok i pytam, czy ma mieszkanie. Ma — umówiliśmy się, dał mi kartę wizytową i po obiedzie poszedłem. W dobrym punkcie, przy pięknej avenue du Géneral Leclerc, niedaleko Alliance. Wchodzi się przez żelazną kratę do małego ogrodu, w którym stoi mała kolonia niewielkich, bardzo ładnych domów. Domy w podkowę, jakby pawilony, które nazywają się “Moličre'', “La Fontaine'', “Corneille'', “Racine''. I “Pascal''. To mój. Gęstwina kasztanów, klomby, ławeczki, cisza zupełna. Mieszkanie na drugim piętrze. Pokój jasny, z miłym widokiem. Pan nazywa się Max Goldenberg i jest profesorem muzyki. Bardzo sympatyczny, elegancki w ruchach, w wysławianiu, mówiący śliczną, staranną francuszczyzną, kochający literaturę francuską (chyba nie urodzony we Francji). Mieszka z drugim panem, lekarzem (dr. Bourgeois, który jest teraz na Saharze). Obydwaj są kawalerami. Rozmawia rzeczowo, pedantycznie. Warunek podstawowy: damy nie mają wstępu. (Zupełnie jak w tej powieści Montherlanta Starzy kawalerowie). Kosztuje to wszystko z pościelą i obsługą (jest służąca dochodząca), gotowaniem wody w kuchence i używaniem łazienki 13 000 starych franków miesięcznie. * Paryż, 5 VIII 1960 (piątek) Wczoraj nie napisałem listu, bo pojechałem do Valiere’ów i późno wróciłem. Wieczorem w środę przeprowadziłem się. Uważam, że mieszkanie jest świetne. Pokój duży, 12–14 metrów kwadratowych z wielkim oknem na wschód, na ogrody i domy w ogrodach, domy niższe od mojego okna, choć mieszkam na drugim piętrze, tak że mam przed sobą ogromne niebo, widzę chmury, jaskółki, samoloty, które startują i lądują na dalekim Orly — mam rano pokój zalany słońcem. Tego się nie spotyka w Paryżu. Mam w pokoju wszystko, czego mi potrzeba, a żadnej drobnomieszczańskiej graciarni. Pokój jest stworzony do pracy, bo przeznaczony właśnie dla studentów. Jest czysto jak na francuski dom, w łazience, choć o połowę mniejsza od naszej, jest nawet bardzo czysto. Tyle że prysznic “chwilowo'' nie działa, a naprawić nie można, bo teraz w Paryżu nie ma “nikogo''. Mniejsza o to. Mieszkanie składa się z czterech pokoi: w jednym mieszka ten pan, który wynajął, prof. Max Goldenberg, w drugim doktor Bourgeois, właściciel mieszkania, który teraz pracuje gdzieś na Saharze, dwa pozostałe wynajmuje się. Obok mnie mieszka teraz jakiś młody Niemiec, Bawarczyk. Mój profesor daje lekcje gry na fortepianie po różnych azjatyckich ambasadach, twierdzi, że za pośrednictwem, czy na zlecenie UNESCO. Podejrzewam, że jest uchodźcą z Niemiec, bo za dobrze mówi po niemiecku. Trochę podobny do Rubinsteina: mały, ruchliwy, elegancki, kojarzący cechy swej rasy (patrz nazwisko) z kulturą francuską, której jest fanatycznym wielbicielem. Urządza mi tu całe wykłady o duchu języka francuskiego, o Francuzach. Interesuje się Polską poprzez Szopena, którego kocha, i Paderewskiego. Gaduła nieprawdopodobny. Wciąga mnie do rozmowy, koryguje błędy, każe jeszcze raz powtarzać całe zdania, przy czym sam jest tak zabawny i tak inteligentny, że bardzo z nim lubię rozmawiać. Zabawny taki dom “mężczyzn''. On bardzo jest dumny ze swojego kawalerstwa i z tego, że w tym domu przede

wszystkim się pracuje, że nikt nikomu głupstwami nie zawraca głowy. Prosił tylko, żeby adresować raczej “chez le dr. Bourgeois'', bo jego “nazwisko może się nie podobać''. On ma lekkiego bzika na punkcie inwigilacji, podejrzeń etc. Ale zaimponowałem mu, bo wczoraj dostałem “kartę pobytu'', co podobno jest bardzo trudne. Z tą chwilą uspokoił się. Na tę kartę straciłem wczoraj całe przedpołudnie. Musiałem dostać list z mojego biura uniwersytetów, iść do prefektury na Cité, tam oczywiście przerwa, musiałem czekać, włóczyłem się nad Sekwaną, przeglądając książki u bukinistów (kupiłem sobie mały tomik Baudelaire’a za 1 franka, który właśnie czytam — to sukces: Baudelaire w oryginale!), zjadłem obiad w małej, przezabawnej restauracyjce koło kościoła St. Severin (gdzie odkryłem wreszcie ten słynny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, który Towiański przywiózł do Paryża), potem wróciłem do 1

prefektury, gdzie stoją ogony po paszporty i rozmaite karty daleko większe niż w pałacu Mostowskich i gdzie załatwia się równie ospale i podejrzliwie jak tam. Ale mnie załatwiono świetnie i w ogóle jestem tym razem zachwycony Francuzami — inteligentni, nie gadają za dużo i mimo wszystko bardzo, bardzo grzeczni. Pp. Valiere mili, byłem na kolacji, ale rozmowa jakoś mi nie szła. On mi się szalenie podoba: ten ogromny chłop, handlarz i mentekaptus, zachowuje się tak dyskretnie, tak elegancko, mówi takie ciekawe rzeczy! Była także “Mimi'' — ta pani z Wersalu. Przyjechała z Dakaru i jedzie z Valiere’ami do Włoch. Wszyscy zaraz o Ciebie pytali — oni tacy uprzejmi — wiesz. W szkole dobrze. Zaczynam jak uczniak drżeć przed lekcją, czekać na stopień etc. Z pierwszego dyktanda dostałem “dość dobrze''. Jestem po prostu na poziomie kursu — znam tyle samo słówek co inni, trochę mniej gramatyki i mam chyba najlepszą wymowę, bo te Szwaby i Włochy absolutnie nie mogą się przyzwyczaić do francuskich brzmień. Patrzą na mnie ciekawie, bo Polak, jedyny “stamtąd''. Towarzystwo raczej okropne. Klępy niemieckie i chłopaki jak z Hitlerjugend, jakiś Anglik, dwie Hiszpanki, które wyglądają na nasze paniusie z jakiegoś Rzeszowa, i dwie wspaniałe Hinduski, w kolorowych sukniach, szalach, ze znakami kasty bramińskiej na czołach. Nauczycielka zrzędna, aż strach. Dziś podejrzewała Hiszpankę, że je, i kazała jej pokazać zęby. Mało baby szlag nie trafił, bo już wcale niemłoda. Aha, mamy jakiegoś pastora, nie wiem skąd, którego wszyscy nienawidzą, bo lizus. Siedzę z jakimś niemieckim grafem, który przedstawia się Carl Gustaw van der Rösten. Lekcje 30

30

są świetne i kupę zadają. Trwa to 2 pełne godziny (8 –10 ) codziennie, z wyjątkiem soboty. Czyli jutro i pojutrze wolne. Będę więc sam przez 2 dni, chyba że mój “profesor'' zaprosi mnie na kawę jak dzisiaj. Od poniedziałku będę czekał na list od Ciebie. Teraz wiem, że jeszcze nie może przyjść. A tak bym już chciał! Pisz często — krótko nawet — ale CZĘSTO. Całuję Cię mocno i Małego ściskam. W szkole kazano mi przeczytać i skomentować mały fragment prozy: ojciec opowiada o tym, jak idzie na spacer do lasu ze swoim małym synkiem. Stara klępa zadawała mi potem pytania, a ja po prostu opowiadałem o moich spacerach z Małym... No, dość. * Paris, 6 VIII 1960 Co ja dziś miałem! Zawsze muszę coś zmalować przez roztargnienie. Wróciłem w południe do domu obciążony: 1) spodniami z pralni (po wypadku w samolocie — 450 franków diabli wzięli), 2) paczką cukru, 3) flaszką wody mineralnej, bo pić się chce, 3) paczką herbaty, 4) herbatników na śniadanie, 5) upałem, i zamiast wsadzić klucz do właściwych drzwi na drugim piętrze, wsadziłem je do takich samych na pierwszym. I ani rusz nie można wyjąć. Ani w tym mieszkaniu nikogo, ani u nas nikogo. Kładę graty na schodach i lecę do konsjerża. Konsjerż u fryzjera, konsjerżka, baba gruba jak dwa piece, ale przepoczciwa, pokazała mi, gdzie ślusarz. Ślusarz — ani mowy: nie przyjdzie, jeśli nie poproszą go ci, którzy tam mieszkają. Trzeba otworzyć drzwi, oni muszą się zgodzić. A tu sobota i prawdopodobnie oni wyjechali na wieś. Mogą wrócić nocą albo późnym wieczorem. Co wtedy? Muszą iść spać do hotelu (na mój koszt), jutro niedziela, trzeba iść na komisariat policji, komisariat da ślusarza, który mimo niedzieli otworzy... Voilŕ! A przy tym ci ludzie, którzy mieszkają, są okropni — powiada konsjerż, który w końcu się zjawił i także próbował otworzyć — robią awantury, wołają policję o byle co... Straszne! Zostawiłem to wszystko i poszedłem w diabły, niech się martwią! Pojechałem na nasz Odeon odetchnąć, wszedłem do tego kina “Danton'', które jest koło metra, przesiedziałem przez koniec i początek jakiejś bzdury, po czym wróciłem. A tu radość. Konsjerżka woła z daleka: “wszystko się ułożyło, niech pan będzie spokojny''... Zjawiła się jakaś przyjaciółka tych państwa (których do tej pory nie ma, wyjechali) i tak jakoś kluczem ruszyła, że go wyciągnęła. Wszyscy się radowali, zwłaszcza mój profesor, który tymczasem wrócił. Powiedział mi, że nie mogło się nic gorszego przytrafić, bo to są ludzie straszni, straszni, o, la, la, jacy straszni... Dobrze, jestem w domu, nie musiałem wysłuchiwać awantur (cała kamienica była podobno poruszona, bo ci ludzie to postrach), nie muszę płacić ślusarzowi, ani odszkodowania za wyłamanie drzwi, ani hotelu etc. Wszystko to przy tym było ogromnym doświadczeniem językowym: wiesz, wytłumaczyć to wszystko konsjerżce, konsjerżowi, ślusarzowi etc. Zmieniłem zupełnie zdanie o Francuzach: są przemili, uprzejmi, życzliwi, inteligentni, wszystko w lot pojmują, nie potrzeba pięć razy tłumaczyć. Kiedy wczoraj oddawałem spodnie do pralni, ekspedientka błyskawicznie wypisała kartkę i daje mi. Patrzę: moje nazwisko bez błędu. Skąd wie? Nie pytała przecież. Zgłupiałem. Prosta rzecz: na ladzie leżała moja torba podróżna, w której przyniosłem spodnie, a na torbie karta wypisana, Twoją ręką... To się nazywa orientacja!

Dzisiaj załatwiłem wstęp do Biblioteki Narodowej, zmianę adresu w administracji “Le Monde'', robiłem zakupy i przechodziłem okropności z kluczem. Obiad jadłem w małej restauracyjce koło St. Severin, tam gdzie kiedyś. Strasznie miła i niedroga. Ale 400 franków najmniej trzeba zapłacić. W ogóle, myślę, że... A zresztą nie będę jeszcze nic rachował. Chciałem Ci napisać, ile będę wydawał, ale to przedwczesne. Dopiero tydzień, wciąż jeszcze płacę drobne frycowe tu i tam! Bardzo mi przy tym trudno zorientować się w wartości pieniędzy, zwłaszcza wobec dwóch walut, które obok siebie kursują. Sami Francuzi się mylą, co dopiero ja, który w dodatku jeszcze liczyć nie umiem. Jurka nie widziałem od środy, [...] jest bardzo uprzejmy, bardzo usłużny, ale zawsze mam wrażenie, że mnie się chce pozbyć. Nie czuję się z nim dobrze. [...] Przebywa z jakimiś ludźmi, którzy go kształtują według określonego fasonu, który już nawet w Polsce się przeżył. Do Janka [Błońskiego] jeszcze nie pisałem, ale muszę to zrobić. Nawet z daleka żadnego Polaka nie widziałem, tylko dzisiaj przechodząc koło magazynów Louvre’u (tam gdzie te laleczki śpiewały Sur le pont d’Avignon), zobaczyłem całe stosy blaszanych bębenków z cukierkami — tak, bębenków “WAWEL'', od nas, takich samych jaki ma Andrzejek...). I reklama: “Bębenki z wyśmienitymi cukierkami...'' Mój Boże... A jutro niedziela. Tydzień. Kocham! Ojciec. PS. Od poniedziałku czekam na list! * Niedziela, 7 VIII 1960 Wczoraj wieczorem kolacja w małej knajpce na rue St. Benoit koło St. Germain-des-Prčs. 1

Towarzystwo jak w “Stodole'' , tylko zabawniejsze, jedzenie tanie, takie jak w “Petite Source''. Kiełbaski, frytki, wino. Posiedziałem, było mi dość dobrze, nikt na mnie nie zwracał uwagi. Potem włóczęga wzdłuż St. Germain, rue Monsieur le Prince (wciąż tam wracam), po tych uliczkach koło St. Soulpice, gdzie pusto, cicho, tylko z jakichś piwnic lub zza jakichś okiennic odzywają się nagle gitary, śpiewy, oklaski — co krok to zamaskowana knajpa. Ciepło było, ładnie. Szedłem potem w górę, w stronę Montparnasse, dolazłem aż do rogu Montparnasse i boulevard Raspail, wypiłem kieliszek wina w słynnej kawiarni “DoQme'' (kiedyś tu siadywała cała cyganeria paryska). Była już pierwsza. Tłum na ulicy, ale przeważnie cudzoziemcy, trochę kolorowych. Dowlokłem się do domu, nie czując nóg (z Montparnasse do mnie już niedaleko). Rano wstałem jak zwykle przed ósmą. Zjadłem po raz pierwszy śniadanie w domu (nesca z mlekiem konserwowym i herbatniki). Mój gospodarz zaprosił mnie do kuchni i śniadaliśmy razem przy małym stoliku. Młody Niemiec, Oskar, jeszcze spał i “profesor'' zaczął się żalić. Rodzice dali mu go w opiekę, żeby mu pokazał Paryż. Chłopak jest nieznośny, ma 16 lat, wygląda na 20. Nic go nie obchodzi, ma masę pieniędzy i coraz to nowe pomysły. Kiedyś oświadczył, że musi sobie “kupić dziewczynę'', kiedy indziej, że chce kupić rewolwer. Profesor ma z nim krzyż pański. Gówniarz śpi do południa, każe się obsługiwać, gardzi całym światem... Bardzo nam się przyjemnie gadało. Siedziałem calusieńki dzień nad zadaniami. Ty nie masz pojęcia, ile oni zadają! Twoi metodyści to zabawa w porównaniu z Alliance. I nie można nic zrobić, bo stara prukwa robi przykrości. Dosłownie: tyle co na obiad do bistro wyszedłem, wróciłem, trochę się zdrzemnąłem i znowu do “exercisów''. Przy tym nie umiem tak wykonywać zadań — trzeba do tego mieć dyscyplinę, którą już straciłem. Mylę się, przepisuję w nieskończoność. Ach, jak bym chciał, żebyś mogła taki kurs zrobić, to bardzo dużo daje. W sprawie mody: nie widziałem ani jednej “kolorowej'' fryzury — włosy naturalne, proste. Nosi się dużo koronek. Koronkowe przybrania sukienek: przy wycięciu, przy kieszonkach, nawet u dołu. Kapelusze raczej słomkowe, z grubej słomki, może być kolorowa. Rzecz jasna, nie widuję eleganckich paryżanek, ale tak z tego co widzę, chyba tak to wygląda. Oglądam wystawy, ale boję się jeszcze cokolwiek kupić. [...] * Paryż, 10 VIII 1960 Piszę ten list w Bibliotece Nationale, w wielkiej czytelni, gdzie wszystko jest stare, poczerniałe, zużyte i trwałe przez pokolenia. Nie bez pewnego wzruszenia zasiadałem tu wczoraj i wziąłem do ręki pierwszą książkę, jaką mi tu dano: historię romantyzmu Teofila Gautier. 30

Zaaklimatyzowałem się od razu i mam już dzień zupełnie ułożony: 8 30

30

do 10

30

szkoła, jazda do

biblioteki, od 11 do 17 biblioteka z przerwą na obiad, który zjadam o pierwszej w pobliskim selfservisie. Potem wracam do domu, od czasu do czasu po zjedzeniu czegokolwiek wyjdę do kina, tak jak 1

wczoraj (byłem na słynnych Niebezpiecznych związkach z Gerardem Philipe’em ). Ale znów zacząłem list od siebie, a nie po to go piszę. Myślę, że jeśli go wyślę zaraz lotniczą pocztą, przyjdzie w sam raz na sobotę, na naszą rocznicę. “Już i siedem lat ubiegło, cyrograf nadal nam służy...'' Kochana moja, nie wiem, jak wypowiedzieć to wszystko, co myślę o Tobie, jak mi jesteś bliska, jak potrzebna, jak upragniona. Wszystko cokolwiek robię, to z myślą o Tobie — żeby Ci się wydać ciekawszym, lepszym, godniejszym zainteresowania i wierności. Wszystko co przeżywam, to przez Ciebie, i będąc teraz bez Ciebie w tym samym mieście, które zwiedzaliśmy razem, nie mogę się odnaleźć i muszę sobie nieraz wmawiać: “Patrz, to co widzisz, jest ładne, jest ciekawe, jest godne zobaczenia...'' W gruncie rzeczy jestem półgłuchy i półślepy i wiem, że gdybyś Ty się tutaj przy mnie znalazła, wystarczyłoby jednego słowa, jednego skinienia głową, aby znaleźć zrozumienie dla tego, co nas otacza. Bo w gruncie rzeczy świat zewnętrzny istnieje dla nas tylko poprzez miłość drugiego człowieka. Dla mnie istnieje dla Ciebie i przez Ciebie, reszta mnie właściwie nic nie obchodzi. [...]

* Paryż, 11 VIII 1960. Czwartek. Dzisiaj rano, jeszcze przed wyjściem do szkoły, dostałem Twój drugi list, ale smutny i potem cały dzień był smutny, i w ogóle jest potwornie smutno. Położyłem się dzisiaj wcześniej, żeby nie siedzieć i nie myśleć, i nie patrzeć w ten tekst francuski, którego już po paru godzinach kompletnie nie rozumiem. Leżałem przy otwartym oknie, noc chłodna, chmurna, jak w Oliwie, z daleka pomrukują samoloty, jak na Okęciu, hałasuje co chwilę metro, które tu niedaleko przebiega nad ziemią — i ten hałas przypomina mi warszawski tramwaj, a z dołu, z jakiegoś okna dochodzi melodia, którą rozbrzmiewa dosłownie cały Paryż — jest to prosta piosenka grana na włoskiej pianoli, powtarza się wciąż ten sam frazes bez końca, tylko zmienia się tonacja. Tę melodię słychać z każdego okna, z każdej kawiarenki, każdy ją gwiżdże i powtarza, a kiedy płyta się skończy, nastawia się ją z powrotem, nie można się od niej odczepić. Wstałem, zapaliłem światło, piszę list, nie potrafię zasnąć bez napisania listu do Ciebie. [...] Czy mój gospodarz jest pederastą? Sam sobie zadawałem to pytanie, ponieważ u nas, jak w każdym kraju biednym, instytucja starego kawalera zanikła. Trudno mi na to odpowiedzieć: w stosunku do mnie zachowuje się poprawnie, z normalnym dystansem. W stosunku do Szwaba nie zauważyłem też nic podejrzanego. O swoim kawalerstwie mówi z humorem, bez kompleksów. W domu, tzn. w całej tej kolonii, ludzie odnoszą się do niego z sympatią — nawet jacyś starsi państwo przychodzą na telewizję. Poza tym, gdyby był pedałem, i to mieszkanie, te pokoje do wynajęcia traktował jako swój harem, nie wziąłby mnie na mieszkanie; ma w Alliance Française kilkunastoletnich ślicznych Włochów, Mulatów, Arabów, Anglików i sporo już ukształtowanych pederastów, jak zdążyłem zauważyć po pewnych oznakach. Mnie wziął i trzyma na zasadzie potwornego, typowo żydowskiego snobizmu literackiego. Opowiada mi o swoich przyjaźniach literackich, pokazuje książki z dedykacjami etc. Poza tym obstawiłem się Twoimi fotografiami i z miejsca zagrałem rolę statecznego, poważnego ojca rodziny. Przy mojej łysinie i okularach to się udaje. Mieszka się dobrze, tyle że brudno coraz bardziej, bo służąca nie przychodzi. [...] Pytasz, co jem. Rano robię sobie nescę z mlekiem skondensowanym i pogryzam herbatnikami. (Dziwactwem G.[oldenberga] jest to, że nie pozwala mi samemu zagotować sobie herbaty — muszę prosić za każdym razem — twierdzi, że trzeba umieć, a ja jestem “trop fou, trop nerveux''). Dzisiaj kupiłem sobie taki chleb witaminowy, krajany już na kromki, podobny do naszego “Lecytalu'', masło (jest lodówka, ale tylko do powrotu doktora, potem nie będę miał prawa korzystać z niej...) i serek “la vache qui rit''. To było dzisiaj na kolację i to będzie na śniadanie. Kolację też jadam teraz w domu, z tym że jem bardzo niewiele — najczęściej brzoskwinie, które są ogromne i tanie, piję herbatę parzoną w tych małych torebeczkach — pamiętasz? Staram się raz dziennie przyzwoicie zjeść, tzn. obiad między pierwszą a drugą. Jem — jak Ci pisałem — w self-servisie koło Biblioteki. * Paryż, 13 VIII 1960. Sobota. Jutro nasza rocznica. Myślę, że dostaniesz na czas mój list, który Ci specjalnie na ten dzień napisałem. Wysłałem we środę lotniczą, więc — na miły Bóg — jeżeli z Buenos Aires idzie do Paryża 2 dni...

Listy Twoje strasznie smutne i wciąż sobie robię wyrzuty, że się puściłem na tę całą historię. Czy to nie szkoda zdrowia i nerwów? I jaka to stawka? Co się przez to nadzwyczajnego stanie? Co się

zmieni? I co się radykalnie ma zmienić? Rozumiem, kiedy przenosiliśmy się do Warszawy — wiadomo było, o co chodzi. Ale tu? Dla mojej przyjemności? Rok nerwowego czekania na wyjazd, rok, który mnie tylko rozleniwił, i rok rozłąki przykrej dla obojga, ale męczącej (fizycznie) dla Ciebie. Wczoraj byłem wieczorem w kinie na słynnym, nagrodzonym w Cannes filmie Felliniego 1

Dolce vita . Czego tu nie ma. Dziennikarze, intelektualiści, arystokracja, prostytutki, businessmani, gwiazdy filmowe, sceny symboliczne i obrazy panoramiczne, wielkie metafory i płaskie “fotografie z życia'' — wszystko i grubo za dużo. Film robiony z zamachem na arcydzieło — i rzeczywiście jest w pewnej mierze arcydziełem, ale w dużej mierze kiczem. Ma to być wielka panorama współczesnego świata (Włoch, Rzymu w szczególności), w tonacji sarkastycznej i katastroficznej. Świat na pięć minut przed końcem. Obłęd techniki, reklamy, ogłupienie intelektualistów, zepsucie wyższych sfer. Nawołuje do powrotu do natury i kultywowania prostych uczuć rodzinnych. Trwa bite 3 godziny (sam film!) — chyba najdłuższy, jaki kiedykolwiek nakręcono. Niestety, okropny aktorsko. W porównaniu z tym dopiero widzę, co to jest ta “nowa fala'' francuska: to prostota, świeżość, dobrzy, młodzi, nie zmanierowani aktorzy. I konkretny, bardzo realistyczny sens (vide: 400 batów). [...] Z gospodarzem wszystko w porządku. Więc to na pewno nie jest pederasta — niedawno kupili to mieszkanie i po prostu je spłacają w ten sposób, że odnajmują dwa pokoje. Jak wyjedzie ten Niemiec (dla którego bezczelności p. Gold.[enberg] nie ma słów), przyjedzie student, Francuz, 22 lata, którego rodzice (ojciec jest profesorem na École Normale) oddają po prostu na stancję. Cieszę się, że Francuz, a poza tym student wydziału literatury. Będę mógł z nim pogadać. Tyle tylko, że coraz więcej dokoła ludzi młodszych ode mnie! Skąd oni się biorą? W szkole także należę do najstarszych. Są jeszcze jakieś dwie damy po pięćdziesiątce i nieznośny, wyrywający się ciągle Hiszpan, także coś koło tego. I jeszcze Hinduska. A reszta takie bubki. [...] 45

* Poniedziałek, 15 VIII 1960. 23 . Ten Twój wczorajszy telefon rozstroił mnie kompletnie — bardzo Cię przepraszam. Nie jest ze mną tak źle, po prostu, kiedy usłyszałem Twój głos, “coś mi się zrobiło''. Bardzo to głupio musiało wypaść. Jest mi okropnie wstyd. Nb. miałem cichą nadzieję, że zadzwonisz. Rano powiedziano mi, że był telefon, spytałem, czy z Paryża, ten młody Niemiec twierdził, że tak, że jakaś pani źle mówiąca po francusku (pewnie warszawska telefonistka), że znowu będzie dzwoniła etc. Czekałem, nie wiedząc kto to, z cichą nadzieją, bo przecież po to Ci podałem numer telefonu i po to Ci napisałem, że będę cały dzień w domu. Dziękuję Ci jeszcze raz z całego serca! Okropne były te trzy dni. W sobotę przede wszystkim — ale już Ci pisałem, co robiłem w sobotę, prawda? Więc niedziela. Rano byłem w kościele tu koło nas, na cichej mszy recytowanej przez wszystkich. Deszcz lał jak z cebra, kościół pusty, cichy i ogromnie swojski. Czułem się wśród swoich, słuchałem tej łaciny kościelnej, którą znam, patrzyłem na znajome czynności księdza, klękałem i wstawałem razem z innymi z zadowoleniem takim, jakbym wrócił z daleka do miejsc bliskich i drogich. Potem wróciłem do domu. Siedziałem aż do obiadu, gryząc ołówek, nad felietonem. W południe wyszedłem. Ulice puste, puściuteńkie, pozamykane wszystkie prawie bary, bistra, restauracje. Oczywiście nie w śródmieściu, ale tu u nas. W poszukiwaniu byle jakiej knajpy zapuściłem się w uliczki starego Montparnasse (nie myl z Montmartre’em — ja właściwie mieszkam na skraju Montparnasse), szare, biedne, małomiasteczkowe, nigdy nie odwiedzane przez turystów, z maleńkimi hotelikami, gdzie gnieździ się jakaś biedota z całego świata — głównie malarska. Wreszcie na rue de la Gaite, gdzie pełno restauracji, kafejek, małych kin i kabaretów, odnalazłem jedyną restaurację otwartą: “A la belle Polonaise''. Podle i drogo dali jeść, ale za to w rogu sali stoi stary, zeszłowieczny portret ładnej brunetki w kontusiku, w konfederatce, na tle pól, łąk i ruczajów. Skąd się on tam wziął? Podpisany jakiś francuski malarzyna. Gdyby obiad był lepszy, spytałbym się o historię tego portretu. Wracając spotykałem gromady biednych, brzydkich kurwiątek, przedziwnych clochardów włóczących się całymi gromadami oraz policjantów — patrole po sześciu, idące gęsiego po obu stronach ulicy, z pistoletami maszynowymi nastawionymi do strzału. Obawiano się widocznie, że pusty Paryż może zachęcić do zamachu bądź to skrajną prawicę, bądź to Algierczyków. Wstąpiłem na cmentarz Montparnasse. Pusto, taka kamienna pustka. Spotkałem naraz trzech chłopców, którzy szukali jakiegoś grobu. Oczywiście Polacy. Minąłem ich bez słowa. Wróciłem do domu i siedziałem aż do Twojego telefonu. Goldenberg się szalenie zemocjonował Twoim telefonem, wydało mu się to niewiarygodne. Widział, że jestem rozbity, częstował mię jabłecznikiem, telewizją, papierosami. Aż wyszedłem. Chciałem iść do Ogrodu Luksemburskiego, ale był już zamknięty. Przewłóczyłem się trochę koło St. Sulpice, kiedy doszedłem do St. Germain, lunął deszcz. Schroniłem się do kawiarni, siedziałem na tarasie w tłumie jakichś niesłychanych mieszańców. W pewnej chwili wszedł facet, który mieszka w naszym domu. Zdaje się, że to Michał Bristiger. On mnie zna z widzenia i ja go znam. On szukał miejsca przy stoliku, a ja je miałem. Ale nie zagadaliśmy do siebie ani słowem. Potem przeszedł tuż koło mnie Jan Paweł Gawlik. Nie zauważył mnie, a ja przetrzymałem jego bliskość z kamiennym spokojem. Dopiłem piwo i wróciłem do domu. Tak spędziłem siódmą rocznicę ślubu. Dziś rano. Dzwony tak wspaniale dzwoniły! Pojechałem do Louvre’u. Ale nie dojechałem. Zboczyłem do Notre Daa-6Qme. Wszedłem — tłum, światła, organy, chór, trąby. Ty wiesz: ja to uwielbiam. Kardynał Feltin, prymas Francji, celebrował “Wielką Mszę''. Za 1 franka wdrapałem się na

galerię i patrzyłem z góry na całą katedrę znad wielkiego ołtarza. Cóż za widok! Kardynał zresztą celebrował na środku kościoła, twarzą do ludzi. Cały kościół odpowiadał mu po łacinie. I cały kościół, wszyscy, chórem, po łacinie odśpiewali Gloria i Credo według trudnej, gregoriańskiej melodii. Byłem tym poruszony do głębi. Ale na tym nie koniec: do komunii świętej przystąpiło kilka tysięcy osób! Szli i szli, parami, w porządku, rozchodzili się na dwie strony, nadchodzili nowi i to nie miało końca, mimo że 30

była godzina 11 w południe, mimo że są wakacje, mimo że to ani Wielki Czwartek, ani rekolekcje. Zrobiło to wrażenie nie tylko na mnie: widziałem zdumienie Niemców, widziałem ludzi płaczących. Ty nie wyobrażasz sobie, jak to wyglądało z góry, pod tymi łukami (dopiero z galerii widać całą potęgę tej architektury), w półświetle. Tyle nowin. Jeszcze tylko tyle Ci powiem, że tak jak przewidywałem, mam bardzo duże trudności językowe. Goldenberg twierdzi, że mówię okropnie, że nie uważam, że się mylę bez przerwy etc. Co prawda, nie lubię z nim rozmawiać, bo jest za nerwowy, przerywa mi, okazuje zniecierpliwienie etc. Nie mogę powiedzieć, żebym go lubił. Lubię po prostu mój pokój i tę dzielnicę, bo jest jasna, czysta, pełna zieleni, a przy tym bardzo paryska. A czy ja w ogóle lubię Paryż? Chwilami go nie znoszę. Odrzuca mnie po prostu od metra. Dlatego jeżdżę raczej autobusami. Szkoły też nie lubię. Właściwie tylko biblioteka. I nadzieja, że jak przyjedziesz, wszystko będzie inne. Nawet metro. * Niedziela, 21 VIII 1960 [...] Wczoraj po południu zatelefonował do mnie pan Czesław M.[iłosz]. Zygmunt Hertz podał mu mój telefon i powiedział, że bardzo chcę go poznać. Wyobrażasz sobie moje wrażenie, kiedy usłyszałem, kto mówi. Zaprosił mnie do siebie na poniedziałek na obiad, w południe. Jadę tam z tremą i radością. Książki oczywiście nie dostał. Zygm. Hertz pytał o Ciebie, czy przyjedziesz. Mówiłem o zaproszeniu, powiedział, że to się da łatwo zrobić — chyba że uważasz, iż lepiej czekać na Valiere’ów. Może i lepiej? To rzeczywiście żadna różnica w czasie. [...] Potem obraziłem się na Goldenberga, który jest czasem cham, [...] był u niego jakiś Niemiec. Goldenberg prezentuje mnie, po czym proponuje kieliszek koniaku. Ja mówię “chętnie'' i wkładam z powrotem marynarkę. Na to Goldenberg: “Nie, ja panu przyniosę do pokoju''. Ja: “To dziękuję bardzo. Piłem''. I zamknąłem drzwi. Po wyjściu gościa przylazł do mnie, żebym zobaczył proces Powersa w telewizji. Odpowiedziałem: “Przepraszam pana, teraz pracuję''. Spłynął — wie, że się tym procesem pasjonowałem. Ale to taki dureń, że chyba nie zrozumiał. Przy kolacji w kuchni pytał mi się, czy jestem zadowolony z mieszkania i czy mam jakieś “ale''. Powiedziałem, że owszem, chciałbym, żeby jednak co jakiś czas sprzątano, bo ja na to nie mam czasu. Potem zaczął gadać, gadać w nieskończoność. Dziwaczna figura. Okazuje się, że on po prostu był guwernerem doktora Bourgeois, którego rodzice się rozwiedli i powierzyli go Goldenbergowi, który jest nauczycielem. Bourgeois ma 33 lata, jest podobno szalenie zdolny, babiarz i w ogóle indywidualność. Nacjonalista, nienawidzi Niemców, Murzynów, Algierczyków, de Gaulle’a. Jest człowiekiem skrajnej prawicy, natomiast kocha Rosjan (typowe!). Kiedyś przyszła jego ciotka, lekarka, inspektor szpitali — dystyngowana dama, którą starałem się oczarować, podobno z dobrym skutkiem. Ciotka czuwa nad wszystkim, Goldenberg jest czymś w rodzaju rządcy dr. Bourgeois, który nb. wraca dopiero za jakie 2 miesiące z Algierii. * Wtorek, 23 VIII 1960, w bibliotece Wczoraj byłem u p. Czesława [Miłosza]. Jedzie się z Gare de Lyon 15 minut przez bardzo piękne miasteczka wzdłuż Sekwany. Górki, laski. Samo Montgeron leży na stoku wzgórza, na skraju dużego lasu. P. Czesław wyszedł na stację. Niedźwiedziowaty blondyn o niebieskich oczach i krzaczastych brwiach, uderzająco podobny do Andrzeja, który jest jego — jak się okazało — rodzonym bratem. Ładny, prosty domek jednopiętrowy, w małym ogródku, gdzie zatrzęsienie owoców. W domu skromnie, ale przestronno. Pani Janina siwa i zaniedbana, wygląda od niego dużo starzej, niezmiernie miła. Podrwiwa z niego podobnie jak Lidka z Kotta, jest złośliwa i dowcipna. Dwaj chłopcy, chude blondasy, 8 i jakie 11 lat. Jedliśmy w kuchni, potem siedzieliśmy pod jabłonką. P. Czesław gadał, pani Janina, trochę znudzona, zbierała owoce i znosiła mi na talerz: jabłka, gruszki, brzoskwinie. Samoloty przelatywały zupełnie jak nad Stawiskiem. O czym gadaliśmy? Pokazywał mi nowe wiersze: prześliczne. Dał mi książkę. Dużo mówi o tym, co napisał, jak dziecko czeka pochwał. Wciąż powtarza, że jest szczęśliwy. Widocznie jest mu bardzo smutno. Często wybucha śmiechem, jak chłopak, niepohamowanym, szaleńczym. Błaznuje, wtedy pani Janina strofuje go. Mówił o mojej książce [Oskarżony]. Bez zachwytów, nawet bez komplementów, ale — jak powiedział — z szacunkiem. Że forma nowa. Że widzenie rzeczy (przedmiotów) ostre — że przedziwna aura Krakowa, biur, mieszkań, nędzy, ostateczności. I że sprawa odpowiedzialności. Do pisania prozy mnie nie zachęcał (sam nie wie, czy należy to robić), ale i nie zniechęcał. Kazał czytać Brzozowskiego. Wciąż mówi o Brzozowskim. (I o sobie). 17

40

Przyjechałem o 12 . Wyjechałem o 18 . Odprowadził mnie na stację. Pożegnaliśmy się serdecznie. Jestem bardzo zadowolony, choć nie zaspokoiłem mojej potrzeby autorytetu. Zbyt często sam pytał “co sądzę'' i zbyt nieśmiało czekał na dobre słowo. Gdzież ja w końcu znajdę ten autorytet? Tomasz Mann nie żyje... “W domu'' wszystko w porządku i w brudzie. Wiem już prawie na pewno, że Goldenberg nie

myje się nigdy. Chociaż o siódmej rano jest w garniturze, przy krawacie i w eleganckich butach. Tak odziany sprząta, myje garnki, i takim go widzę do późnego wieczora. Nigdy nie wychodzi z formy. Mamy nowego sublokatora: blondynowatego Niemca, którego nazywam przed Goldenbergiem “notre cochon blond''. Niemczysko głupie (studiuje “sport''!) i nieśmiałe. Może będzie spokój. Zresztą tylko do przyjazdu doktora, bo ten brzydzi się Niemcami jak pluskwami i traktuje z taką pogardą, że nie mogą wytrzymać. Zabawne to wszystko. * 25 VIII 1960 [...] Ŕ propos: mam kłopoty mieszkaniowe. Goldenberg mnie uprzedził, że ciotka dr. Bourgeois bardzo grymasi, że tak tanio wynajął pokój, zwłaszcza że zakładają nowe ogrzewanie i mają w sobotę malować pokój. Chce 15000 — czy to rzeczywiście inicjatywa tej pani, czy samego Goldenberga, który w Alliance i gdzie indziej lepiej zorientował się w cenach i w olbrzymim popycie (sprawdzałem: nie ma już pokoi poniżej 15000 — chyba na przedmieściach) — nie wiem. Siedzę właśnie jak mysz na pudle, bo przyszła ta pani i siedzi u Goldenberga, który “przypuszczał'', że będzie chciała ze mną rozmawiać. Albo poprosi, żebym pokój zwolnił, bo “niestety'' go potrzebuje, albo zażąda wprost podwyżki. Ja na razie odmówię, bo 1) nie ma łazienki (nieczynna), 2) nie ma służącej, 3) umowa jest umową. Poza tym mam cichą nadzieję, że mnie Valiery wezmą, jak wrócą, jeśli im powiem, że mieszkania nie mam. Nie martwię się specjalnie, tylko mnie brzydzi. Widziałem się wreszcie z tą znakomitością tutejszą, z tym “uroczym'', “przemiłym'', “mądrym'', “Kotem'', “Kociem'' [Je- leńskim] etc. — wiesz, jaką litanię każdy Polak musi wyśpiewać na cześć tego pana. [...] Był oczywiście bardzo uprzejmy etc., ale od razu widać było, że nie mamy sobie nic do powiedzenia. Nie przypadliśmy sobie do gustu nawzajem — zdaje się. Rozstałem się z nim z dużą ulgą. Dał mi parę książek (polskich!), zafundował kawę i cześć. * Dno, 31 VIII 1960 Mój nowy pokój ma trzy nieduże kroki wzdłuż, dwa wszerz. Mieści się w nim szafa, która ma tylko półki oraz trzy nogi, umywalnia z marmurowym blatem, ale bez bieżącej wody, żelazne łóżko nakryte różową kapą, nocna szafka, kwadratowy stolik na jednej nodze i krzesło. Ubrania wiszą na drewnianym wieszaku ładnie okryte szlafrokiem. Wszystko tu właściwie jest, tylko ja mieszczę się z trudem. Albo kładę się od razu na łóżko, albo siadam do stolika. Można tu tylko spać albo pracować. Mieści się to wszystko niedaleko mojego dawnego mieszkania, nawet w niezłym punkcie, bo na rogu ruchliwej av. du Général Leclerc. Kosztuje toto niewiele, bo 4000 za 2 tygodnie, 6500 za miesiąc. Dałem na razie 2000 i mogę mieszkać tydzień. Za tydzień przyjeżdżają Valiery — może mnie wezmą, a jak nie wezmą, spróbuję tu przetrzymać gdzieś do listopada, bo tu nie ma ogrzewania. Zresztą może we wrześniu trochę wyjadę. Wtedy w ogóle się wyniosę, a rzeczy gdzieś zostawię. Goldenbergowi musiałbym płacić nawet w czasie nieobecności. Trochę przynajmniej oszczędzę — wyrzucam sobie, że w sierpniu za dużo wydałem. [...] Goldenbergowi na pożegnanie przypomniałem, że mieszkałem od 3 VIII, a wyprowadzam się 31 VIII. Powiedziałem, że wobec tego chcę zostać do 3 IX. On jednak chciał, żebym się już wyprowadził, i oddał mi 1000 franków. Do końca był uprzejmy, żałował, gadał, paplał, latał koło mnie, ale miałem chwile, kiedy zaciskałem zęby, żeby go nie opluć. Nie mogłem go znieść, tak jak nie mogę czasem znieść Jurka Stryjk.[owskiego] — a to bardzo podobne typy. Kto wie czy na dnie tego wszystkiego nie tkwi pederastyczna tajemnica — po prostu nie byłem typem, którego chciał mieć u siebie. Nie przyjmowałem jego zaproszeń, zamykałem się w pokoju etc. Powiedziałem mu zresztą: Pan przede wszystkim chce, żebym się wyprowadził, i szuka pan pretekstów. Maszyna jest pretekstem. — Ale, ale — rzucił się z zapewnieniami etc. Tu jest dość okropnie, ale wydaje mi się, że odetchnąłem. I ci Niemcy! To bydlę rozwalone cały dzień na kanapie! Ta nieustanna, wstrętna berlińsko-żydowska niemczyzna za ścianą, ten wrzaskliwy śmiech... [...] Wczoraj wieczorem, kiedy byłem bardzo tym wszystkim stłamszony, zadzwonił Miłosz. Serdeczny, miły, przyjazny. Chciał się spotkać — jesteśmy na jutro umówieni w mieście. Bardzo się cieszę. Do Jurka L.[isowskiego] wczoraj nawet zadzwoniłem spytać, czy nie wie o jakim pokoju. Był miły, ale nawet nie zaproponował spotkania! Dostałem za to przyjazny list od Anki. Czekam na list od Ciebie — bo to najprzykrzejsze, że tutaj tak mi się wydaje, jakbym był dalej od Ciebie. A jeszcze Ty w Zakopanem... * Ulica, 2 IX 1960 Siedzę na bulwar Strassbourg, w pobliżu dworca wschodniego i czekam na moją maszynę. Jeszcze jej nie dostałem. Załatwia to kompania UAT, bo LOT nie ma przedstawicielstwa na lotnisku Bourget. [...] Pierwsza noc w mojej klatce była okropna. Przy otwartym oknie piekło z ulicy, przy zamkniętym jakieś kasłanie i gwizdanie w hotelu. Miałem chwile, kiedy chciałem się spakować i po prostu wyjść na ulicę. Wyszedłem rano z niezłomnym zamiarem znalezienia mieszkania. Nic z tego. Chodziłem po agencjach, telefonowałem, wszystko albo drogie, albo już wynajęte. W Alliance beznadziejnie. Codziennie olbrzymie kolejki do kilku adresów, które wiszą już od dwóch tygodni. Wpisałem się zresztą do Alliance, bojąc się, że mi się rozleci porządek dnia. I dobrze zrobiłem: pozmieniano klasy, znalazłem się w grupie profesorki młodej, energicznej, bardzo żywej, która świetnie

prowadzi, nie tak jak tamta paniusia, która potrafiła robić tylko dyktanda. Po południu dwie godziny z Miłoszem. W ciągu dwóch godzin ani minuta nie stracona na paplaninę. Rozmawia bez przerwy, rzeczowo, ciekawie, serio, żywo, rozwija temat, podchwytuje myśli, pyta o zdanie, informuje, uzasadnia sądy. Żadnych błazeństw ani grymasów, żadnej pozy, ogromnie naturalny i bezpośredni. Dziwna mieszanina ociężałości, bardzo litewskiej, i chłopięcej żywości. Dla mnie bardzo serdeczny. Poza tym nie widuję nikogo, nie rozmawiam z nikim. Do hotelu wchodzę nie zauważony. Do klasy i do restauracji w Alliance wchodzę nie zauważony. Każde odezwanie się w metro czy na ulicy cenię na wagę złota. Najbliższym człowiekiem wydaje mi się właściciel pralni, który przyjmując moje koszule, zwierzył się, że wojnę spędził pod Rawą Ruską jako jeniec, a przejeżdżał przez Kraków. Aż na ulicę za mną wyszedł, a uśmiecha się, kiedy mnie widzi przechodzącego. Zresztą jestem jak szpilka w stogu siana. Zwłaszcza teraz, kiedy nikt nie zna mojego adresu i kiedy nie mam telefonu. * Wciąż na dnie, sobota, 3 IX 1960 Piszę na maszynie, żeby Ci donieść, że cała afera została szczęśliwie zakończona: maszyna dotarła cało, bez żadnych uszkodzeń, nawet nie draśnięta. I spodnie też nie bardzo się zmięły, chyba nawet wcale nie, tak że nie trzeba ich na razie prasować. Genialnie to wszystko urządziłaś i nie wiem, jak Ci dziękować — maszyna jest wprost cudowna, aż mi się wierzyć nie chce, że moja. Popatrz, jak ślicznie pisze, jakie ma czcionki maleńkie, ładnie wykrojone, a przy tym lekka i cicha, znakomicie urządzona. Układ czcionek prawie ten sam co w “Olimpii'' tak że nie muszę się wcale uczyć — samo idzie, nawet błędów mniej robię. [...] Siedzę na razie w tej norze, ale trudno powiedzieć, żebym się dobrze czuł. Najgorsze to, że nie mam się gdzie rozłożyć i gdzie ruszyć. Te ubrania, które wiszą na wieszaku, bo szafa ma tylko półki. O detalach toaletowych nie wspominam. Poza tym ten smród klozetowy w całym hotelu i te gęby... Boję się, że tu nie wytrzymam po prostu. Swoją drogą, jak to kurczą się możliwości człowieka wraz z wiekiem: kiedyś zwiałem z domu na kilka dni i wynająłem za jakieś grosze pokój w Zakopanem, do którego wchodziło się po drabinie, gdzie było na wpół rozwalone żelazne łóżko z siennikiem, z którego wyłaziły ogromne szczypawice. Gospodarz był cały dzień pijany, nikogo nie można się było doprosić o wodę. I jaki byłem szczęśliwy. Siedziałem na drewnianym ganku, który groził w każdej chwili zawaleniem, i czułem się jak Słowacki nad Lemanem albo w tym klasztorze w Libanie. Co prawda, miałem wtedy Giewont przed sobą, a nie obskurne kamienice rue Ripoche z zakładem pogrzebowym na rogu. [...] Pytasz o moją rozmowę z p. Konstantym J.[eleńskim]. Ani jednym słowem nie pisnął o swojej obietnicy, chociaż spytałem go raz jeszcze, jak mu się książka podobała. Przywitał mnie tym, że mu się podobał “wagon sypialny'', więc tym bardziej mogłem spytać o tamto. “Bardzo, bardzo'' i ani słowa więcej. Pisałem Ci już, jakie na mnie zrobił wrażenie. Powiedziałem zresztą o tym panu Czesławowi [Miłoszowi], który twierdzi, że to jest dobry człowiek, że mogło mi się jakoś z nim nie udać. Zobaczymy. Za jakiś czas do niego zadzwonię. [...] Pytasz, z kim się widuję. Z nikim, kochanie. Po prostu z nikim. Janek zniknął, podobno wyjechał, Jurek — kiedy do niego zadzwoniłem, nawet nie zaproponował spotkania, Maciąg, którego zresztą przypadkowo spotkałem pod Alliance Française, wystarczył mi zupełnie i zerwałem z nim kontakt, Zygmunt Hertz dzwonił w sprawie książek i na tym koniec (nawet nie mam jego telefonu), Pawła [Hertza] nie szukam, bo po co etc. Po paru dniach (dwóch czy trzech, zdaje się) wytrącenia z równowagi przez mieszkanie etc. 45

30

wróciłem do mojego dawnego rytmu: szkoła 8 do 10 , potem spacer piechotą do biblioteki z bananem w teczce na drugie śniadanie, a w bibliotece zwykła nasiadówka do południa, Nie jest to takie proste, to co robię w bibliotece. Postanowiłem nauczyć się współczesnej filozofii. Muszę do tego przedrzeć się przez tekst, który mnie zawsze nudził i męczył (nie mam, wbrew pozorom, zdolności do myślenia abstrakcyjnego), pokonując przy tym trudność dodatkową — tj. język. Chwilami dostaję kręćka, zwłaszcza że to trwa obłędnie powoli. [...] Moja głowa zresztą jest g... warta: ciężko myślę i, co najgorsze, wszystko zapominam. Na drugi dzień już nie pamiętam, co czytałem. Być może pochodzi to stąd, że o tym wszystkim nie myślę, że zaprzątam sobie głowę wciąż jakimiś głupstwami. Jestem niesłychanie podatny na wszystkie obsesje. Jak przez pewien czas opanował mnie Lumumba, tak teraz Goldenberg. Wciąż w jakimś idiotyzmie upatruję źródło katastrofy, albo doszukuję się tam właśnie problemu, gdzie go nie ma. W gruncie rzeczy, nie powinno się mnie nigdy zostawiać bez opieki. Nie chodzę właściwie nigdzie. Kina mnie już znudziły. Kiedyś poszedłem na film amerykański Kiedy śmiech był królem i wyszedłem chory ze śmiechu. Była to składanka niemych fars z Charlie Chaplinem, Busterem, Flipem i Flapem, i innymi słynnymi komikami z lat dwudziestych, których nigdy nie oglądaliśmy. Ależ to była zabawa, to pierwsze nieme kino, kiedy ludzie dostali do 1

ręki tę magię ruchu! Pan Hulot jest zaledwie bladym odbiciem tamtych cudownych, poetyckich i bardzo jarmarcznych (i przez to tak świetnych) kawałków. Poza tym nie chce mi się chodzić — zrażają mnie wielkie plakaty z nagimi dziewicami. Tak tutaj, jak wiesz, reklamuje się nawet dobre filmy — tak że nigdy nie wiadomo, co właściwie w trawie piszczy... W dodatku śpi jeszcze prasa literacka, nie ukazują się recenzje.

Ale już zaczyna się życie. W ciągu dwóch ostatnich dni sierpnia wróciły do Paryża ok. 3 miliony ludzi i ileś tam tysięcy samochodów. Nagle zrobiło się ciasno, hałaśliwie nie do wytrzymania. Nagle zrozumiałem, co to był ten sierpniowy cichy Paryż. Pojawiły się dzieci na skwerach — przedtem ani na lekarstwo. Nie wiedziałem, czego mi brakuje: właśnie dzieci, krzyku, wózków. Ze zdumieniem zobaczyłem dzisiaj na skwerze przed biblioteką chłopców stawiających zamki z piasku: przez cały sierpień na tym skwerze Louvois z wielką fontanną nie pojawiło się ani jedno dziecko. Ale ze skweru nie można teraz przejść do biblioteki, bo samochody prują jak wściekłe, a przedtem przechodziło się spacerkiem. Zaczęły grać już niektóre teatry, ale nie ma nic ciekawego. Wciąż ten nieśmiertelny Ionesco w teatrze “Huchette'', dwie sztuki Anouilha, może trzeba się będzie w końcu wybrać. Chociaż siedzieć na jakiejś paplaninie? Bardzo chciałbym usłyszeć albo zobaczyć coś rzeczywiście bardzo ładnego.

* Czyściec, 4 IX 1960 Dzisiaj niedziela. Rano wysłałem list napisany wczoraj wieczorem, piszę znowu, żeby opowiedzieć, co się dzisiaj działo. 30

Otóż nic się nie działo. Rano spałem trochę dłużej, do 8 . Hałas mnie już tak nie dręczy, tylko trzeba okno zamykać. I tak zimno i wstrętnie jest późną jesienią. Potem nie mogłem się z tej mojej komórki wygrzebać. Ma ona tę dobrą stronę, że wszystko można w niej zrobić, nie ruszając się z miejsca: zapalić światło, otworzyć szafę, sięgnąć pod poduszkę. Kiedy się wygrzebałem, pojechałem do Louvre’u, co jest o tyle śmieszne, że po raz pierwszy, i o tyle wzruszające, że po raz pierwszy od trzech lat, od naszych wspólnych tam wypraw. Tłok okropny, bo to dzisiaj darmocha. Głupie gęby turystów oglądających wszystko z bliska i wlepiających wciąż oczy w jakieś objaśnienia. I pomimo wszystko, pomimo ten cały tłum i rozgwar, pomimo że ja sam jestem zasadniczo przeciw wszystkiemu, że nic nie przyjmuję i wszystkim gardzę, pomimo śmierdzącego hotelu, deszczu, ugniatających butów, kataru, pomimo Goldenberga i Lumumby, poczułem coś, zrozumiałem coś, zobaczyłem coś — i to jest cała tajemnica tych zasmarowanych płócien, które tam wiszą. Przeszedłem obojętnie obok Fra Angelica, który mi się wydał pomadkowy, obok Giotta, który mnie zirytował tą mieszaniną burości i pozłotki, minąłem bez wrażenia jeszcze pięćdziesiąt metrów arcydzieł (przystając tylko przed naszą cudowną Białą Madonną Baldovinettiego, tą która wisi nad łóżeczkiem Andrzejka) i stanąłem jak wryty przed świętym Sebastianem Perugina: tym nagim efebem o twarzy uniesionej w górę; ni to mężczyzna, ni to kobieta, ciało bez mięśni i żył, bez włosów i zmarszczek, ciało, które się nie poci ani nie krwawi (kilka kropelek krwi jak dla ozdoby, i te strzałki rozmieszczone tu i ówdzie kokieteryjnie), całe ciało w słońcu, całe ze światła, ciało anioła. Potem znów nic, aż nagle nowy szok: śmierć Matki Boskiej Caravaggia. Powinnaś to pamiętać: apostołowie już bardzo starzy, łysi, pomarszczeni, pochyleni nad marami, gdzie leży postać tak bardzo ludzka, tak bardzo martwa. I ten kontrast młodej postaci wyciągniętej na deskach ze starcami, którzy ją opłakują. Na pierwszym planie jakaś dziewczyna, pochylona, szlocha i jest tak rozpaczliwa, tak bliska w tym swoim skuleniu, że poczułem wzruszenie, jakiego normalnie nie doznaje się przed obrazami. Pamiętam, że ten sam obraz przeżywałem tak samo trzy lata temu. Trochę pozmieniali. Dodali niezbyt ciekawych Francuzów, ale za to jest nowy José de Ribera (pamiętasz tego bosego, wyszczerzonego karła?): jest to hołd pasterzy. Scena jest dość konwencjonalna, za to na pierwszym planie stoi ogromny pastuch, bosy, okryty skórą, i taki straszny, taki chłopski, aż śmierdzi. A u stóp leży spętany baran i on jest prawdziwym bohaterem tego obrazu; ile w nim bólu, strachu, męki. Poza tym niewiele zmian. Oczywiście, zanim doszedłem do tych bocznych gabinetów, zamknęli, bo obiad, i nie zdążyłem już zajrzeć do naszej koronkarki Vermeéra. Z Rembrandta znów ten anioł ukryty za św. Mateuszem, a dalej nowe “odkrycie'': malarze weneckiej szkoły z końca XVIII wieku: Guardi i Tiepolo. Toż to prawie impresjoniści: znali światło, błękit prześwietlony słońcem, migotanie wody, mgiełkę i tę podstawową prawdę malarstwa, że barwa zależy od światła, nie od gatunku materii (dlatego Wyczółkowski namalował świeżo zoraną ziemię we wszystkich barwach tęczy). Zgłodniawszy do nieprzytomności (to moje nieszczęście: kiedy jestem głodny, tracę głowę, czuję się jak zatruty), pojechałem do Alliance na obiad. Przeczuwałem, że będzie “poulet roti'' i instynkt mnie nie zawiódł. Potem lunął deszcz. Powlokłem się do celi. Czułem senność (druga osobliwość mego organizmu), więc zaszarpałem klamką naszego bistra. Nasz hotel ma także bistro, które prowadzi ta sama gospodyni. Było zamknięte, ale patronka wpuściła mnie i zrobiła kawę. Pogawędziłem z nią trochę, wypytując o biografię. To Szwajcarka. Zdziwiłem się: trochę za brudna. Ale z włoskiej Szwajcarii i to mi dużo wyjaśniło. Znalazłem zresztą na ścianie szwajcarski zegar z szarotkami i góralem tańczącym na końcu wahadła. Uruchomiła go, i tak siedzieliśmy, zegar tykał, góral się huśtał, deszcz padał, baba myślała o swoich Alpach, ja o Giewoncie, na który macie szczęście teraz patrzeć, i o Was. Polazłem na górę, wywlokłem maszynę i zacząłem pisać. Pisałem trzy godziny, może coś z tego będzie (felieton jutro). A potem napisałem list. I znowu poczułem głód. Wyjdę, wrzucę list do skrzynki, zjem kolację w Alliance (instynkt szepcze mi, że będzie szynka), wrócę, poczytam, może popiszę i będzie po niedzieli. Przyznasz, że niewiele się ona różni od niedzieli samotnego oficera

odbywającego służbę wojskową w nadgranicznym garnizonie. Np. w Brodach. Co prawda, w Brodach nie ma Louvre’u. * Ulica, 9 IX 1960 Zadzwoniłem był wczoraj do pana Ochęduszki, aleć on na urlopie. Więcem z panem radcą Żuławskim wszedł w kontakt i dzisiaj — jak powiada Gombrowicz — do nóg mu (Mu) padłem. Bardzo był dla mnie łaskawy, rozmową częstował i papierosami, myśli mi swych użyczył, odejść nie pozwalał. Właściwie to zupełnie miły człowiek, choć ma trochę w głowie przewrócone. Przekazał mnie zaraz swojej sekretarce p. Klimek, aby mi potrzebne papiery do teatrów i muzeów przygotowała. A pani Klimek okazała się znajomą z MSZ, która u mnie kiedyś artykuły zamawiała i w ogóle jest tzw. wielbicielką pióra. Osoba to moc (jak mówi di Sarra) zwariowana, która tyż mnie rozmową bawiła, dawała adresy hoteli “tanich'', za 700–800 franków. Ja oczywiście nie przyznaję się, za ile mieszkam, i Ty też nikomu nie mów, bo mi wstydno. Dała mi adres tego hotelu PAN i chyba jednak tam pójdę, choć tam wcale nie za darmo i wcale nie najtaniej. Zrobię to jednak, bo się u mnie w ogóle z robotą rozłożyć nie można. W sumie byli dla mnie bardzo, bardzo mili, pokazali mi moje artykuły w gazetach, co mnie upewniło, że świat po moim wyjeździe istnieje nadal. Bardzo mnie ta wizyta ubawiła i w sensie ludzkim pokrzepiła: państwo i jego urzędy są mimo wszystko ostoją człowieka w jego metafizycznej samotności. Teraz siedzę na avenue Bosquet. Za chwilę otworzą kino, gdzie pokazuje się bezpośrednio z Rzymu olimpiadę. Po raz pierwszy w świecie i tylko tutaj zastosowano transmisję telewizyjną do kina. Chcę to koniecznie zobaczyć, tym bardziej że dzisiaj ważą się losy dwóch polskich medali w oszczepie i w biegu na 10 km. Z powodu ambasady, która zajęła mi przedpołudnie, i olimpiady dałem sobie na dziś urlop od biblioteki. Rano oczywiście byłem w szkole, z której jestem teraz bardzo zadowolony. W świetle tego, co teraz mam, sierpień z tą starą panią Zenienko wydaje mi się stracony. 1

Wczoraj dostałem “Twórczość'' z moim artykułem o Brezie . To niezły artykuł. Przed wyjazdem do Paryża byłem nawet zupełnie zdolny. I co się teraz ze mnie zrobiło? Teraz dopiero chyba obudziło się we mnie uczucie ojcowskie, bo — jak nigdy — tęsknię za Małym. Uściskaj go mocno. Wasz O. PS. Powiedz Małemu, że jego drewniana maszyna zawsze jest przede mną, a w kieszeni noszę cukierka, którego mi dał przed odjazdem. PS. A książki, które czytam, zakładam Twoim zakopiańskim zdjęciem (na leżaku), kiedy wieczorem przed zaśnięciem otwieram książkę, Ty, uśmiechnięta, wypadasz mi na kolana... * W bibliotece, 12 IX 1960 Dostałem od Ciebie dziś kartkę z nietrzeźwymi dopiskami. Dziękuję! To bardzo miłe, że pijąc poczciwą polską wódkę, rodacy pamiętają o wygnańcu skazanym na 9 miesięcy szampana. Muszę do nich napisać. Pisałaś mi kiedyś, żebym koniecznie zmienił mieszkanie, że trzeba z ochotą wracać do pokoju, gdy się jest samym (czy sam — nie wiem, dzięki szkole mam obsesję błędów gramatycznych nawet we własnym języku). Wszystko to święta prawda. Pokój może nie jest taką najokropniejszą norą, bo ma okno. Jest w naszym hotelu sporo pokoi bez okien na piętrze. Niektóre mają maleńkie okienka na wewnętrzne schody, ciemne i strome jak drabina, inne zaś nie mają w ogóle nic — tylko drzwi i cztery ściany. Z tych pokoi śmierdzi najbardziej. Ponieważ nie widziałem nigdy, aby ktoś z nich wychodził, przypuszczam, że leżą tam rozkładające się ciała starców, których nie ma kto po śmierci wykupić z hotelu. Może zalegali z rachunkiem. Na tle tego uważam więc swój jasny pokoik z widokiem na zakład pogrzebowy (“Pompes funebres'') za rodzaj luksusowego buduaru. Wobec tego pojechałem dziś do stacji PAN-u. Nie zastałem tego pana, który rozdziela pokoje, ulica i dom zrobiły na mnie odpychające wrażenie, straciłem dwie godziny czasu i energię na pół dnia 1

(upał!). Wielkie domostwo, podobne do Sławkowskiej 17 , z takimi Lepszymi i Tyrowiczami w dzielnicy pozbawionej wszelkiego “szarmu'', daleko, bez żadnych połączeń z dzielnicami, które mnie interesują. A ceny? Podobno ok. 16000 miesięcznie... Gdzie łaska? Wniosek: siedzieć na razie na rue Ripoche, gdzieś do końca października, zaoszczędzić trochę grosza, a na zimę wynająć nawet za 700 franków, jeśli nic się nie trafi. Na razie zresztą trzyma mnie w tej dzielnicy Alliance. Dobrze. Co dalej? Wczoraj na Champs Elysées zajechał karawan (czarny autobus pogrzebowy) i wysiadło z niego 17 wesołych Rosjan. Byli to uczeni radzieccy, którzy wracali z N. Yorku z konferencji astronautycznej. Chcieli zwiedzić Paryż, ale w drodze z lotniska popsuł się autokar AIR FRANCE i uczeni zatrzymali karawan. Nie bardzo zresztą orientowali się, czym jadą, i dziwili się, czemu ludzie zdejmują kapelusze. 17 Rosjan w karawanie... Może to coś znaczy?

* Paryż, 18 IX 1960 Mówisz mi często, że jestem sentymentalny, więc nie chcę wypisywać rozmaitych głupstw,

które śmiesznie wyglądają utrwalone na papierze. Nie wiem dosłownie, jak Ci przekazać to wszystko, co dla Ciebie czuję, kiedy się po tej Sodomie plączę i kiedy jesteś przy mnie jak cień widzialna i jak cień nieuchwytna, mówię do Ciebie i prawie dziwię się, że nie odpowiadasz, prawie gniewam się, że milczysz. Tęsknota jest podobna do snu, stwarza fikcyjny świat, w którym panują jakieś inne prawa: coś jest i nie jest zarazem, obecne i nieobecne. Wyławiam Cię z głosów i twarzy obcych ludzi, z obrazów i miejsc, rodzisz się w ruchu mojej własnej ręki, spod przymkniętych powiek. Nigdy w życiu nie tęskniłem naprawdę, chyba za umarłymi. Ty byłaś zawsze blisko. Minęło sześć tygodni, jak rozstaliśmy się, nigdy nie byliśmy tak długo rozłączeni, właśnie sześć tygodni najdłużej. Mówiłaś przed wyjazdem, że ten mój wyjazd będzie próbą naszego małżeństwa. Nasze małżeństwo zniesie tę próbę doskonale, ja gorzej. Mam chwile, kiedy czuję się jak kłębek nerwów, którym bawi się złośliwy kot — tak jak to koty lubią tarmosić kłębki nici. Kotem jest Paryż, świat i w ogóle “to wszystko''. Twoja fotografia wypada zawsze z otwartej książki, Twój ostatni list noszę zawsze przy sobie — kiedy włożę rękę do kieszeni, czuję gładką powierzchnię papieru, i to jest jak muśnięcie dłoni. Pisałem Ci wczoraj (list pisany na rogu boulevard St. Michel w kawiarni podczas ulewnego deszczu, który pryskał na papier — noszę zawsze przy sobie papier listowy, żeby pisać do Ciebie w jakimś wolnym momencie), otóż pisałem Ci, że po klęsce piątkowej u pp. Valiere cały czas poświęciłem na szukanie hotelu. Mimo wszystko pozostawanie tutaj jest niemożliwe, ze zbyt wielkim wstrętem tu wracam i nie mogę się zdobyć na to, aby zostać tu przez cały dzień i pracować. Tracę więc więcej czasu i energii niż warte zaoszczędzone w ten sposób pieniądze. Wczoraj, jak już wiesz, nic z tego nie wyszło. Po napisaniu listu poszedłem więc do kina na ósmą. Widziałem prześliczny film, który nigdy w Polsce pewnie nie będzie grany, chociaż w zeszłym roku był wysoko nagrodzony na którymś z festiwali: 1

Zielone pastwiska (Les verts paturages) . Film, o ile się nie mylę, nakręcony przez zespół amerykańskich Murzynów, przedstawia dzieje biblijne, tak jak sobie je wyobrazić mogą Murzyni. Stary, siwy Murzyn w surducie, jaki noszą pastorzy, jest Panem Bogiem, piękny Murzyn w białej sukni i z papierowymi skrzydłami jest archaniołem Gabrielem, raj jest ślicznym ogrodem zawieszonym w chmurach, gdzie przechadzają się tłumy skrzydlatych Murzynów, którzy codziennie dostają smażoną rybę i palą cygara za sto centów. Murzynami są Adam i Ewa. Wcale zresztą nie są nadzy; Adam rodzi się w długich spodniach, Ewa w kraciastej, perkalowej sukience. Noe jest biednym pastorem w murzyńskiej wiosce, chodzi we fraku i podartym cylindrze i targuje się z Panem Bogiem: za każdą parę zwierząt chce wziąć do arki baryłkę whisky — Pan Bóg zgadza się tylko na jedną. Murzynami są wszyscy żydowscy prorocy: Mojżesz i Aaron. Faraon także, a egipscy żołnierze noszą papierowe czaka napoleońskie i mnóstwo orderów. W Babilonie przed Baltazarem tańczy się boogie-woogie jak w kabaretach Nowego Orleanu, a do Filistynów strzela się z karabinów. Pan Bóg pracuje przy biurku, z którego ścierają proch stare Murzynki w kraciastych pokrowcach na skrzydła. Kiedy chce mówić do ludzi, wychyla się przez okno i krzyczy. [...] Wróciłem do hotelu, gdzie wywołałem niechcący awanturę. Wstąpiłem do naszego bistra na kieliszek wina. Tu zawsze można zastać podpite towarzystwo najbliższych sąsiadów. Przysiadł się do mnie podpity gruby robotnik i dowiedziawszy się, że jestem Polakiem, zażądał, abym mu wyjaśnił sytuację Polski “au point de vue international, social, economique, politique et culturel''... Tylko tyle. (To cała Francja w tym wyliczeniu i w tym “point de vue'' — punkcie widzenia). Coś mu zacząłem klarować, ale w tym momencie wmieszał się jakiś typ z bródką, który zaczął do mnie mówić “camarade'', na co grubas wybuchnął przeraźliwym rykiem, wymyślając temu z bródką od komunistów w imię “republikanizmu''. Wymknąłem się czym prędzej, mimo protestów brodacza. Ryki trwały do północy. Patronka wywaliła ich na ulicę i tam jeszcze skakali sobie do oczu, przy czym imię naszej ojczyzny powtarzało się dość często. Rano pytałem, kto był zacz ów z bródką. Nikt go nie znał, nawet grubas, który jest stałym bywalcem bistra i wielkim poczciwcem. Cóż to za politykierzy ci Francuzi! A w dodatku mają szalenie słabe głowy. [...] Potem przyszła mi do głowy idea. Nie ma takiej sytuacji, w której nie pomógłby Polakowi sprytny, uczynny Żyd. Mam tu jednego: właściciel tego hotelu, gdzie mieszkała Hania Stankówna, “przyjaciel'' Ziemka [Fedeckiego]. Poszedłem — może znajdzie coś u siebie (ale on raczej drogi, koło tysiąca), albo niech coś wyszpera. Nie zastałem go. Będzie wieczorem. Poszedłem na piwo pomyśleć. Posiedziałem na bulwar St. Michel w tzw. “Select Latin'' (tam gdzie był Dupont), po czym zerwałem się i znowu ruszyłem na poszukiwanie. Zajrzałem do hotelu “Monsieur le Prince'' (obok naszego), będzie może pokój dopiero w listopadzie. Nic. Poszedłem ulicą Casimir Delavigne w stronę ThéaQtre Odéon. Zobaczyłem nazwę “Hotel St. Sulpice'' i coś mi się przypomniało: mieszkała tam ta znajoma Frybesa, dla której miałem kiedyś coś zawieźć, czy coś takiego. Wszedłem na los szczęścia. Hotel czysty, ładny, miła patronka. Tak, tu mieszkała ta pani przez trzy lata i jest pokój. Woda bieżąca ciepła-zimna, centralne ogrzewanie, telefon, wszystko co potrzeba, 680 franków dziennie. Na razie zajęty, będzie wolny za kilka dni, jutro rano mogę obejrzeć i ewentualnie zadatkować. Jestem zdecydowany brać. Wiem, jaka jest sytuacja, wiem już, co ofiarowują za 600 franków, wiem także, co to znaczy taka taniocha jak moja obecna. Biorę: punkt jest wspaniały, muszę pamiętać o tym, że od października będę miał dwa razy dziennie zajęcia na Sorbonie, która jest tuż-tuż. Wezmę ten pokój, niech się dzieje co chce, oszczędzę inaczej na auto. I kiedy sobie tak powiedziałem, poczułem się tak szczęśliwy, że miałem ochotę tańczyć i śpiewać na ulicy Monsieur le Prince. Pojechałem czym prędzej do siebie na rozpaczliwą ulicę Maurice Ripoche, pojechałem pisać list. I napisałem. I — jak powiada Norwid —

“zagrałem i jeszcze mi smutniej''. W każdym razie jest nadzieja, że jeszcze w tym tygodniu będę mieszkał jak człowiek, co mi daj czarny, murzyński Boże, amen. * Paryż, 23 IX 1960 Co dzień rano, po szkole, chodzę teraz na rue Ripoche po pocztę. Dzisiaj znalazłem “Nową Kulturę'' z artykułami Alicji Lisieckiej, moje dwa wycinki i — co najważniejsze — długo oczekiwane zdjęcia. Są przede mną poprzypinane szpilkami do ściany. Wciąż im się przyglądam i — nie wiem dlaczego — wydajecie mi się oboje smutni, poważni, mizerni. Robi mi się jakoś ogromnie przykro. Mówię do Was: uśmiechnijcie się, mordki moje, ale Wy nie chcecie i wtedy mi się wydaje, że ja jestem winien, że zabrałem Wam rok spokoju, zdrowia, pogody, której nam nigdy w domu nie brakowało. Zdjęcia zresztą bardzo dobre, tylko Ty w cieniu, przecięta jakąś smugą. Bardzo Wam dziękuję za nie. Czy to są zdjęcia robione jeszcze za mojej obecności, wtedy kiedy Andrzej zepsuł pistolet? Chyba nie, prawda? Za wycinki też dziękuję, dawno nie widziałem swego nazwiska w druku i chwilami wydaje mi się, że wszystko co tu piszę, gdzieś ginie. [...] Prawdę powiedziawszy, to się trochę gubię. O ile wiedziałem na początku, co mam robić, to teraz “im głębiej w las, tym więcej drzew'' i zaczynam błądzić. Dręczę się urojonymi planami, systemami, zamiast czytać to, na co mam ochotę. Z drugiej strony ten szantaż “korzystania''. Wszyscy mi mówią, że trzeba korzystać, że to “ostatnia szansa'', że oni gdyby mieli, toby wiedzieli etc. Tylko pan Czesław mi powiedział tak, jak Ci napisałem: “A ja bym spał''. * Sobota, 1 X 1960 Gdybym chciał czytać porządnie, czytałbym z szybkością 20 stron na dzień. Tzn. że przeczytałbym jedną książkę na miesiąc. Tzn. 6–8 za cały pobyt. Dużo, prawda? Pozostaje inne wyjście: ślizgać się po powierzchni, czego nie znoszę. Albo: czytać urywkami. Albo — i to jest najrozsądniejsze — sięgnąć po rzeczy łatwiejsze. Co to znaczy łatwiejsze? To znaczy literatura. A więc to, od czego chciałem właśnie uciec w stronę filozofii, eseju, estetyki. Na to jest odpowiedź: wszystko jedno, co czytasz, byleś czytał w ogóle. To prawda, ale w takim razie jedynym realnym skutkiem pobytu będzie francuszczyzna, z czym się nie mogę pogodzić. Jest to naturalnie pewien błąd w rozumowaniu: chciałbym zbyt wiele spraw sobie tutaj załatwić. I język, i luki w wykształceniu, i pisać. Tak nie można. To się nie da. [...] Nie wypłacono mi jeszcze stypendium i jestem w lekkich tarapatach, tym bardziej że wczoraj już musiałem sobie kupić buty — czeskie przemokły i rozlazły się jak stara szmata, kupiłem sobie więc śliczne, czarne buciki o włoskim fasonie, ze szpicem tak ostrym, że gdybym kopnął w d..., tobym wbił jak na pal, i zabił. Kosztowało to 1995 franków i jest to najniższa cena w Paryżu, za co ręczę, bo studiowałem ten problem przez 60 dni pobytu. Chodzić w nich nie można, ale jak się postawi pod ścianą, to bardzo ładnie wyglądają. Trochę przesadzam. * 9 X 1960 Niedziela, deszcz, ciemno, zimno, jak wtedy w listopadzie, kiedyśmy już Boga prosili, żeby być w domu. Tylko wieczory i noce są piękne, ciepłe, księżycowe, aż się nie chce iść do domu. W piątek po teatrze (pisałem Ci, że byłem na Elektrze Giraudoux) poszedłem w Paryż i do pierwszej chodziłem w okolicach Opery, Madelaine, zapuściłem się aż w okolice Gare St. Lazare. Było pusto jak w Warszawie, ciemno jak w Krakowie, z bram i barów proponowano mi usługi erotyczne, zajeżdżały mi drogę samochody i przez szybki kiwano do mnie zachęcająco. Cały czas miałem wrażenie, że statystuję w filmie. Wczoraj wieczór spotkałem się z Marcinem Czerwińskim, który, jak Ci wiadomo, jest socjologiem. Opowiadałem mu o tym, strasznie się zapalił, więc pojechaliśmy na Pigalle. Wydawało mi się tam wszystko dziwnie uboższe i smutniejsze niż trzy lata temu. Najbardziej zadziwiła mnie strzelnica, w której strzela się z pistoletów automatycznych. Figurki stoją rzędami w sadzawce, kulki rozpryskują wodę, strzela się krótkimi seriami, figurki kładą się rzędami w wodę. A wzdłuż bulwarów włóczą się spadochroniarze w czerwonych beretach, których nagle spora ilość zjawiła się w Paryżu, jak zwykle, kiedy coś wisi w powietrzu. W bramach stali portierzy i proponowali nam poufnie najróżniejsze atrakcje: filmy, seanse perwersyjne etc. Marcin chciał po prostu siusiu i gorączkowo szukał tej najprostszej męskiej przyjemności. A mnie się chciało pić, piwko było moim największym pożądaniem. Wobec tego weszliśmy do baru. Była to nora zupełnie ciemna, z wysokim kontuarem, przy którym siedziało kilku mężczyzn w płaszczach. Poprosiliśmy o to piwko i toaletę. Otrzymaliśmy wszystko. Potem coś zagrało: był to zwykły patefon, w jakimś kącie sali zapaliło się światło, ktoś wyszedł i długo się rozbierał. Mówię ktoś, bo rzecz tak była urządzona, aby ci od piwka przy barze nic nie mogli zobaczyć, byłoby im za tanio i za dobrze. Za to koło nas zjawiły się panie o prezencji konduktorek autobusowych przyodzianych na sylwestra i przez nasze ramiona prosiły barmana o szklankę wody. Niby że im się pić chce i że to właściwie przydałoby się piwko na nasz koszt. Wobec tego zajęliśmy się z Marcinem uogólnieniami socjologicznymi, których dokonawszy, opuściliśmy lokalik. Zdumiony portier zaproponował nam z szacunkiem znów coś z perwersji, ale my, znużeni starsi panowie, podążyliśmy do metra. Wysiedliśmy na St. Germain uradowani, że nareszcie będzie można spokojnie napić się piwa. Marcin mi przysięgał, że mu to wystarczy za cały Paryż. Posiedzieliśmy do pierwszej, było coraz ładniej i coraz cieplej. Punkt o pierwszej z ciemności wyłonił się Pawełek Hertz, wygolony,

śliczny, łobuzerkowaty, podniecony. Przypomniałem sobie, że to sobota. Pogadaliśmy, oczywiście o cenach, po czym ja powlokłem się do hotelu, Marcin też do hotelu, Pawełek natomiast ulotnił się w kierunku nieokreślonym. Tak zakończyła się nasza noc rozpusty. [...] Dziś rano poszedłem znów do kościoła. Weszło to już u mnie w nawyk, bardzo formalny i bardzo “spektakularny'', by tak rzec, w każdym razie muszę iść i cieszę się na to, że pójdę. Pisałem Ci kiedyś o niezwykłym nastroju tutejszych mszy niedzielnych, podczas których stwarza się przy pomocy szeregu zewnętrznych, dość teatralnych środków atmosferę i poczucie gminy. Wszyscy są zaangażowani w mszę. Razem się recytuje z księdzem, śpiewa się chórem gregoriańskie wersety, ochotnicy spośród publiczności zbierają ofiary do koszyczków, które potem uroczyście składają przed ołtarzem. Zeszłej niedzieli byłem w kościele St. Severin, gdzie lekcję czyta dziecko, chłopczyk o cudownym, czystym głosie, inny wylicza intencje zbiorowej modlitwy za zmarłych. Msze paryskie są najpiękniejszymi spektaklami, jakie dotąd widziałem. Kościoły zawsze pełne i zawsze ten ogromny tłum do komunii. Mimo to procent praktykujących jest stosunkowo niewielki: na terenie paryskiej diecezji (Paryż i Wersal), liczącej 8 milionów mieszkańców, zaledwie 700 tysięcy. Z tym że Francuz, gdy praktykuje, to całą duszą. Stąd ta gorąca atmosfera gminy, wspólnoty, organizacji. Potem obiad jak zwykle u Greka: Brandysowie, Joanna Guze, Marcin Czerwiński. Po obiedzie pogawędka przy kawie. Te rozmowy tutejsze są ciekawsze niż w Warszawie. Wszyscy jakoś żyjemy tutejszymi wydarzeniami, które prowokują mnóstwo sprzecznych sądów. Czy rację mieli ci intelektualiści, którzy ogłosili apel przyznający Francuzom prawo do dezercji? Czy rację miał Sartre, 1

twierdząc, że obowiązkiem każdego Francuza jest współpraca z powstaniem algierskim (jest to postawa dekabrystów wobec powstania listopadowego). My z Pawłem [Hertzem], jako konserwatyści, jesteśmy przeciw, Brandys za, kłócimy się i to jest rzeczywiście temat. W ogóle tu jest temperatura życia politycznego: wszędzie w prasie czyta się wspaniałe teksty, jak zwykle w momentach podniecenia, zagrożenia, w momentach kiedy ludziom rzeczywiście o coś chodzi. Artykuły w “Mondzie'' i “Expressie'', przemówienia de Gaulle’a, Mendčs-France’a, manifesty intelektualistów, komentarze dziennikarzy, felietony redakcyjne — wszystko to pulsuje aż do lęku, pasji, rozpaczy, jadu. Najpiękniejsze są dzienniki Mauriaca w “Expressie''. Mauriac wbrew wszystkim, którzy odwracają się od de Gaulle’a, zaciął się w wierności do niego, żarliwie mówi o jego samotności i starości (“starcy mają rację przeciwko wszystkim'') i jednocześnie w sposób rozdzierający błaga go, aby nie zawiódł resztek nadziei, jakie w nim Francja pokłada. Wszystko to jest coś bardzo wielkiego i prawdziwego, i jestem szczęśliwy, że mogę patrzeć na Francję w chwilach, kiedy — zagrożona — okazuje to, co ma najlepszego. [...] Dziś wieczorem (wczesnym) idę na koncert. Dyryguje znakomity dyrygent światowej sławy o bardzo francuskim nazwisku i imieniu: Igor Markevitch, i gra skrzypek Izaak Stern. Będę więc między swymi. [...] Taka nasza wygnańcza niedziela. Jutro lecę załatwiać bilety i dalej pracować. Muszę znów parę dni oderwać się od rodaków. Bardzo mili, zwłaszcza Twój Kazio, ale szkoda czasu. Staram się dołączyć do nich tylko w soboty i niedziele. Bo smutno i głupio. Leje strumieniami. Moje 40

40

dzieci patrzą ze ściany pochmurnie, jakby z wyrzutem. Co teraz robią? Jest 16 , tzn. u Was 17 . Całuję mocno te moje dzieci. Wasz najdroższy Ojciec. * Paryż, 15 X 1960, sobota Przez cały tydzień prawie nie miałem od Ciebie listu, dziś w sobotę też nie, ale nie mam pretensji, bo to pierwsze dni w War- szawie, musisz się urządzić. Ale mi smutno. Posyłam Ci felieton; coś ja, zdaje się, zgubiłem rytm, zmylił mnie ten felieton, który nie został wydrukowany. Chciałbym, żebyś mi napisała, jak one tam przychodzą. Widziałem się dziś z Gottesmanem, pytałem o te felietony, twierdzi, że dobre, widzę, że jest z nich raczej zadowolony, w “Nowej Kulturze'' czytałem notatkę 1

cierpką, ale przychylną . Napisz, co sądzisz o tych, co teraz posyłam. Przyznam, że zaczynają mnie bawić, tzn. przestałem je traktować jak chałturę. Z Gottesmanem spotkałem się dzisiaj przed południem w kawiarni, jestem z nim umówiony na wieczór, bo on czuje się samotny i chce, żebym z nim poszedł do kina. Jutro, jeżeli będzie miejsce w samochodzie, pojadę z nim, z Ochęduszką i Marcinem Czerwińskim gdzieś za Paryż, jeszcze nie wiem dokąd. [...] Moja aktywność ostatnio spadła. Mam po prostu dni lub chwile, kiedy nie jestem w stanie wziąć do ręki książki francuskiej. Bardzo mnie ten język męczy, zwłaszcza że mam ambicje czytania rzeczy trudnych. Może to błąd? Trzeba czytać może wpierw rzeczy łatwiejsze? Może, ale te znów nie są mi do niczego potrzebne. Ostatnio czytam świetną książkę pisarza pochodzenia rumuńskiego Ciorana 2

(Sjoran), o której napiszę do “Twórczości'' , bo Simone Weil, o której początkowo chciałem, wymaga jeszcze przygotowania. [...] Do teatrów nie mogę się dostać. Co pójdę z tym moim papierkiem, to mnie odsyłają do administracji albo każą przyjść później. Ale nie ustępuję. Tyle że jak odpędzą od teatru, idę do kina. Chodzę do maleńkich kin na stare filmy. Widziałem cudowny film niemy z roku 1928 Męczeństwo 1

Świętej Joanny . Wychodząc z kina wieczorem, natknąłem się na zmarzniętego Puzynę, który w pustej, dalekiej uliczce czekał na następny seans. Odziany w wielką skórzaną kurtę, którą mu ktoś pożyczył, wydał mi się żałosny. Pogadaliśmy trochę — twierdzi, że czuje się bardzo szczęśliwy. Przypuszczam,

2

wreszcie ma spokój. Wczoraj byłem z Joanną G.[uze] na tych słynnych Poziomkach Bergmana . Jeśli to jeszcze gdzieś grają w Warszawie, jeżeli możesz iść, to idź koniecznie, bo to bardzo piękne, choć okropnie się zaczyna. Powiedz Piotrowskim, którzy mnie tak za Bergmanem agitowali, że bardzo mi ich 3

mistrz odpowiada. Zaraz polecę na Siódmą pieczęć , bo akurat grają. Dziś idziemy z Guciem 4

[Gottesmanem] na Ostatni brzeg — jakiś taki “mocny'' amerykański film. Natomiast nie chodzę na koncerty, tak jak to sobie obiecywałem: jest ich za dużo naraz i są bardzo drogie. Z rodakami spotykam się ciągle — mieszkamy w tej samej dzielnicy, jadamy w tych samych restauracjach. [...] Ale co mam robić? Muszę czasem tzw. gębę otworzyć. Innych ludzi nie mam. Dzisiaj mi Gott.[esman] prawił długo, że powinienem chodzić do nocnych knajp, żeby robić znajomości — tam najłatwiej. Na to to ja się nigdy nie zdobędę, nie ze skąpstwa, jak twierdzi G.[ottesman], ale dlatego po prostu, że tego nie cierpię. Zresztą, co za znajomości! “Na to trzeba mieć coś z kurwy'' — powiedział mi dziś Marcin [Czerwiński]. Ano — jak mówią Czesi. Jak przyjedziesz, to pochodzimy, zupełnie co innego, gdy przychodzi się z kobietą. Do samotnego mężczyzny przyczepiają się nie francuscy intelektualiści pragnący rozmowy, ale dziwki. Tak więc wyglądają towarzyskie aspiracje rodaków w Paryżu — gdyby nie brak miejsca, opowiedziałbym Ci zabawną przygodę prof. Porębskiego, który postanowił także robić znajomości. Następnym razem. * Paryż, 31 X 1960 [...] Byłaś taka kochana, że zadzwoniłaś. Akurat tego dnia byłem w Chartres — dostaliście pewnie moją kartkę stamtąd. Przyjechałem dopiero po pierwszej w nocy, bo koncert był o dziewiątej, a to jednak 89 km od Paryża. Bardzo to była dziwna impreza. Chciałbym Ci to szczegółowo opisać, ale jakoś nie mam siły. Piszę ten list, zdjąwszy z maszyny wypociny, nie chcę wypacać czego innego. W 1

ogóle taki jakiś zwariowany był cały ubiegły tydzień. Zaczęło się od tych rozruchów czwartkowych . Nasza prasa musiała trochę przesadzić, ale — prawdę mówiąc — była to rzecz dość mocna. Właśnie wracałem do domu z biblioteki, kiedy się to rozgrywało. Dostałem się w sam środek “kontrmanifestacji'', którą urządzała skrajna prawica. Tłumy chłopaków pędziły bulwarem St. Germain, wrzeszcząc “Algérie française'', a za nimi policjanci, waląc pałkami gdzie popadnie. Musiałem i ja wziąć nogi za pas. Policjanci zresztą ze szczególną satysfakcją okładali przechodniów, nie oszczędzając absolutnie nikogo. Widziałem, jak uderzono studenta, który coś im klarował: padł na twarz pod jednym ciosem, a policjanci spokojnie odeszli. Słyszałaś pewnie, że sprano trzech byłych ministrów. Razem było 98 rannych... Kiedy zobaczyłem, jak ten chłopak padł, przemknąłem czym prędzej do hotelu i nawet zrezygnowałem z kolacji, bo bałem się wpadania do okolicznych barów, gdzie poukrywało się sporo ludzi. A już na drugi dzień wszystko było na swoim miejscu. Na drugi dzień pojechałem właśnie do Chartres. Ciągle do tego wracam, bo zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Siedziałem w bocznej nawie, przycupnięty w tłumie, na jakimś klęczniku (miałem miejsce stojące, bilety były bardzo drogie). Nie widziałem w ogóle estrady. Przede mną był las kolumn, za mną las kolumn, sklepienie, kolumny, łuki oświetlone bladym, ukrytym światłem. Miało się wrażenie, że łuki nie kończą się nigdzie, nigdy, jeden wynika z drugiego. Muzyka odezwała się nagle z daleka, z tak daleka, jak gdyby katedra była dwa razy większa niż w rzeczywistości. I jedno, i drugie, i muzyka, i katedra, były takie, że coś mi mówiło: to nieprawda, ani jedno, ani drugie takie być nie może. Istnieje jakaś muzyka wewnętrzna, ta którą sobie wyobrażamy, i jakaś architektura, którą nosimy w snach. Właśnie taka jest katedra w Chartres i taki jest Beethoven... Kiedy wyszedłem, padał deszcz. Katedra stoi na wysokim wzniesieniu, nad miastem, wokoło jest równina. Wiatr pędził niskie chmury, które czepiały się wieży katedry. Katedra w białym świetle, cała biała, parowała jak kawał rozżarzonej stali wyjętej z pieca. Kiedy odjeżdżałem pociągiem, świeciła w chmurach jak zjawa... Dziwne to było, bardzo dziwne. Mam plan opowiadania na ten temat i chyba je napiszę, ale muszę trochę poczytać o gotyku i średniowieczu. Sobota bez wrażeń. Nie liczę Twojego telefonu, bo należał jeszcze do piątku. Przyjechałem i zaraz mi powiedziała dyżurna pokojówka, że był telefon i będzie. Czekałem jeszcze do drugiej, zasnąłem i zaraz było rano: mówiłaś do mnie. Jedyna moja, kochana. Tak dobrze, że istnieją telefony i fotografie. Potem wykłady, nudne, bo deszcz. Po południu zjawił się Marcin Czerwiński. Jakiś niespokojny, smutny, pokorny. Pogadałem z nim trochę, umówiłem się na niedzielę. W niedzielę mi się przyznał, że miał jakiś bardzo zły dzień, czuł się sam, rozpaczliwy, musiał do mnie zajść. Spędziliśmy razem dwanaście godzin. Od popołudnia do późnej nocy. Po obiedzie u Greka pojechaliśmy na Montmartre, na górę. Było tam tak jak w małym miasteczku w dzień odpustu. Bębniły chłopaczki przebrane w stroje z czasów rewolucji, maszerowała rada municypalna w tradycyjnych strojach, przygotowano jakiś festyn, w kościele biskup odprawiał mszę; malarze na pl. du Tertre malowali obrazy na deszczu i sprzedawali je głupawym Niemcom. Siedzieliśmy w winiarni “Cadet de Gascogne'' przy kieliszku wina, patrzyliśmy na to wszystko jak na film. Potem zjechaliśmy na dół. Weszliśmy do baru, gdzie grali Murzyni, wypiliśmy piwo, obserwując niedzielną publiczność: Murzynów, całe rodziny z dziećmi, starsze panie podrygujące w rytm dzikiego jazzu. Potem weszliśmy do innego baru, gdzie orkiestra rzępoliła stare walczyki, po czym siwy, podpity konferansjer opowiadał stare dowcipy, przygadywał publiczności, plótł świństwa, z

których połowy nie zrozumiałem. Potem wróciliśmy do naszej dzielnicy i poszliśmy na zupę i “pizzę'', to takie włoskie, gorące placki z przedziwną mieszaniną — do włoskiej restauracji “Il teatro''. Podają młodzi Włosi, którzy przy tym śpiewają, błaznują, rzucają w siebie talerzami, gonią się, wrzeszczą, kucharz wyskakuje z kuchni z rondlem i śpiewa sopranem, itd. Posiedzieli, zjedli, wypili wina, poszli dalej. Zaprowadził mnie Marcin do przedziwnego baru, gdzie spotykają się pederaści. Ciemna salka zatłoczona jak tramwaj. Tłum czarno ubranych wygolonych, pachnących, bardzo grzecznych panów rozmawia na stojąco. Nikt nie siedzi przy stoliku. Ktoś pije piwo, ktoś whisky. Wchodzących ogląda się bacznie: ciekawscy czy “swoi''. Poczułem na sobie te uważne spojrzenia, taksujące, oceniające. Zrobiło mi się niedobrze z wściekłości i obrzydzenia, litości i zaduchu perfum. Wywlokłem Marcina na ulicę — nie zabawiliśmy ani trzech minut. Połaziliśmy po ulicy, deszcz przestał padać. Było po dwunastej, dochodziła pierwsza. Wysłuchałem zawiłej, krętej mowy Marcina, który zwyczajnie skarżył się, że jest sam, że mi zazdrości domu, Ciebie, dziecka. Było mi bardzo smutno. Pożegnaliśmy się serdecznie. [...] * Paryż, 2 XI 1960 [...] Wtorek (Wszystkich Świętych) miałem niespodziewanie przyjemny. Pojechałem rano na cmentarz Pčre-Lachaise. Ślicznie położony na stoku wzgórza, które dominuje nad miastem od zachodniej strony. Rozciąga się stamtąd piękny widok na Paryż. Było mgliście i deszczowo, ale z czasem rozjaśniło się i miasto wynurzyło się z mgły w metalicznym świetle. Ludzi było bardzo mało, rzadko widziało się kwiaty, prawie nigdzie świec, z wyjątkiem dwóch na grobie Szopena. Ten może najbardziej ubrany i oczywiście otoczony grupką melancholików, którzy popatrują na siebie chyłkiem: Polacy. Znalazłem skromny grób Balzaca. Rzecz dość osobliwa: Balzac leży obłożony samymi Polakami: razem z nim leży nie tylko żona, pani Hańska z Rzewuskich, ale jej szwagierka, z Hańskich hrabina Mniszech. Jakież to dziwne — te nazwiska na cokole Balzaca i te nazwy miejscowości, jakieś Pohrebyszcze etc. Polskie groby oczywiście co krok. Pochyliłem się nad jednym, chcąc odczytać zatartą tablicę: była to poczciwa Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (autorka słynnych wierszy Urszuli Kochanowskiej: “Mamo, źle Ci będzie mieć swego aniołka...''), nadeszło dwóch młodych ludzi, także próbowali odczytać. Rozmawiali po francusku. Wyjaśniłem im, kto zacz, jeden z nich wyznał kiepską polszczyzną ze śladem lwowskiego akcentu, że jest polskim Żydem z pochodzenia. Od dwunastego roku życia przebywa we Francji. Natychmiast przeszedł na francuski, którym mówił ślicznie. Nazywa się... Jolles. (Naszego [Zygmunta Jollesa] nie zna, ale twierdzi, że na pewno krewny). Drugi też Żyd, ale paryżanin. Bardzo mili chłopcy, zwłaszcza ów Jolles. Ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Zaprowadziłem ich do Chopina, potem obeszliśmy cały cmentarz aż po słynny “Mur de Federes'', gdzie zginęli ostatni komunardzi w 1871 roku. Leżą tam wkoło z naszym Wróblewskim, a nieopodal luminarze francuskiego ruchu komunistycznego. Rozmawialiśmy cały czas. Jolles odbywa służbę wojskową pod Paryżem jako sous-lieutenant, zresztą jest inżynierem, mieszka z rodzicami gdzieś pod Lyonem. Zachwycił się, że jestem pisarzem, bo sam próbuje pisać. Rozstaliśmy się serdecznie, dałem mu telefon, w sobotę ma przyjechać, spotkamy się, porozmawiamy. Dla mnie to i ciekawe, i cenne ze względu na język, którym władam jak hiszpańska krowa. (Ten drugi, który przysłuchiwał się raczej w milczeniu, powiedział na końcu, że zrobiłem jakieś trzy błędy przez całe dwie godziny, ale ja nie wierzę). Po południu nic: spałem, próbowałem pisać, czytać, tłumaczyć (to mi idzie “perfektnie''). Dzisiaj wykłady, po południu kurs, cały dzień diabli wzięli. Wieczorem ze strachu przed pisaniem 1

poszedłem do kina na stary film Renoira Na dnie według powieści Gorkiego . Grał młody Jouvet z młodym Gabinem — ależ to arcydzieło, ale to cudowne, ależ aktorzy! W ogóle, co tu najcenniejszego, to te stare filmy, które można oglądać. Sztuka filmowa na psy zeszła, widziałem wielki (niemy) film 1

Chaplina Gorączka złota : nic lepszego od tego czasu (lata dwudzieste) nie zrobiono, nic! * [3 XI 1960] [...] Wczoraj wysłałem wielki list, dzisiaj już trochę nie mam o czym pisać. Dzień spędziłem pracowicie: wykłady (3 godziny), biblioteka (3 godziny), felieton (3 godziny), razem 9 godzin pracy — można wytrzymać. W międzyczasie chodzenie, jedzenie etc. Są pewne dziedziny, w których czytam już prawie tak jak po polsku, zupełnie bez użycia słownika. Czasem czegoś nie rozumiem, ale się nawet nad tym nie zastanawiam. Do takich dziedzin należy np. historia, historia sztuki, częściowo historia literatury. Gdy przyjdzie do literatury pięknej, filozofii, eseju, zaczyna się męczarnia. Bywają ludzie, z którymi bez trudności zamieniam parę zdań, o których wiem sam, że są poprawne. Innych nie rozumiem i nie potrafię przy nich mówić. Do takich należą np., niestety, nasi patronowie, zdaje się, Bretończycy, którzy mówią w sposób całkiem dla mnie niezrozumiały. Patronka nie wymawia w ogóle “ż'', tylko “h'' (arhent zamiast arżent). Patron do tego nie wyjmuje cygara z zębów. Oboje są mili zresztą, zwłaszcza ona, młoda jeszcze, nieśmiała, łagodna, chętnie ze mną rozmawia, zawsze pyta o Twoje telefony, o małego, którego zna z fotografii. Zazdrości, że taki duży, bo jej Chantal (także 6 lat) malutka i blada, i w ogóle do mnie nie mówi. Najmilszy chłopak, jakie 16 lat, uczy się, zastępuje ojca, przychodzi naprawić światło etc. Dobrze mi tu dosyć, lokatorzy bardzo jacyś porządni, wszystko jacyś stypendyści, młodzi naukowcy etc. Prawie sama młodzież, ale kontaktów z nimi żadnych. Na kursie też niełatwo o rozmowy. Trzeba zacząć samemu, bo szczeniaki nieśmiałe.

Najsympatyczniejsi Amerykanie — bezpośredni, rozmowni, serdeczni. Mój kolega — pisarz z Wenezueli (chyba Ci pisałem o nim), to jakiś melancholik, ponurak rozpaczliwy, zapraszał mnie do siebie, ale mieszka daleko i przeraża mnie ten dom z trojgiem dzieci i te jego sztuki, zmartwienia wenezuelańskie... Poza tym mówi po francusku dość okropnie. Co do kursu: właśnie geografia jest bardzo interesująca — jest to właściwie socjologia współczesnej Francji. Wykłada młoda profesor, inteligentna, energiczna, masę daje z siebie. Za to “historia cywilizacji'' okropna, literatura średniowiecza okropna, historia idei — inteligentnie, ale chaotycznie. Znakomity jest wykład literatury XVII i XVIII wieku, polityka, historia sztuki, miły wykład historii muzyki. I właśnie geografia. Natomiast zły jest kurs praktyczny: “pani'' jest kompletną wariatką, nie pozwala dojść do głosu, opowiada bez przerwy głupawe anegdotki, traci czas, wygłupia się, kokietuje — coś okropnego. Chciałbym zmienić, ale nie mogę się zdecydować. Za to zespół miły, bardzo miły, wszyscy siedzą wściekli i robią miny. Nie ma porównania z tą panią w Alliance, którą miałem we wrześniu. * Paryż, 10 XI 1960 [...] Niepokoję się, czyście nie chorzy, taka wstrętna pogoda, niepokoję się, czy nie masz kłopotów. W dodatku ja tak źle pracuję, nie przesyłam Ci artykułów, knocę wszystko za powoli. Za mało mi czasu pozostaje z dnia, postanowiłem zredukować moje zajęcia, bo przestaję chodzić do biblioteki i przestaję pisać, a ostatecznie to jest najważniejsze. Nie mogę codziennie spędzać pięciu godzin na słuchaniu wykładów. Męczy to zresztą bardzo, bo uwaga jest napięta kilkakroć więcej niż przy słuchaniu własnego języka. Wracam do domu skończony. Jeszcze jestem zdolny do czytania, do niczego więcej. W dodatku mam jakieś trudności z zasypianiem. Nie zasypiam do drugiej i dalej, boję się zaczynać coś robić, żeby się nie wybić ze snu kompletnie, potem rano nie mogę się zwlec, cały dzień jestem senny i zmęczony. Nie wiesz, co to jest, może dlatego, że te noce tutaj takie duszne, pamiętasz, wtedy także tak było. Nie widuję się znów z nikim i tak jest dużo lepiej. [...] Sympatyczny jest Krzemień, chociaż nudnawy, za poprawny, za gładki, no i siedzi w nim wieczny zetempowiec. Jadłem z nim kiedyś kolację w restauracji, którą odkryliśmy w pobliżu Odeonu. Nazywa się “Gaudeamus'', prowadzą ją białoruskie babuszki, które mówią mieszaniną polskiego i białoruskiego, gości witają z taką naszą kresową serdecznością, sadzają “blisko pieczki, sztoby tiepło w nożki było'', gotują świetne “barszcze'' i “buliony z legimów i miasa''. Schodzą się tam smutne białe Rusiny, na ścianie wisi gitara z różową kokardą, coraz to który bierze gitarę i śpiewa, po czym zbiera datki na talerzyk. Ulubowali sobie tę knajpę Hiszpanie i też śpiewają. Tanio jak u Greka, a jedzenie lepsze, na maśle, bardzo nasze. Zachodzę tam czasem, chociaż mnie te wschodnie opary rozstrajają. Muszę z babuszkami pogadać, może mi jaką praczkę znajdą, bo mi te dranie wszystko w strzępy zedrą — nawet pojęcia nie masz, w jakim stanie wracają koszule: zżarte proszkiem, poszarpane przez maszynę, kołnierzyki zniekształcone, powyciągane — a! Chodzę, co prawda, głównie w tej nylonowej, ale pisałem Ci, że mankiety nie puszczają, choć szczotką trzyj: już zmechaciłem, a nie wyprałem. Mówiłem z mężczyznami, wszyscy na to samo cierpią, tylko się nie przyznają. W ogóle rozmowy intelektualistów w Paryżu wyglądają w ten sposób mniej więcej: “Długo pan moczy? Uważam, że lux lepszy. Ja mam zaufanie do omo. A te płatki owsiane pan przygrzewa? Czy też tak na zimno pan spożywa? Próbował pan befsztyczek na margarynie przysmażyć?'' etc. Twoje sardynki zmusiły mnie do zmiany życia: musiałem raz wreszcie kupić bułkę, serek, butelkę wina i “zaprowadzić'' dom. Pierwszy raz było to koszmarne, bo wszystko mi z rąk leciało. Ale spodobało mi się. Połowa tych zacnych żyjątek została spożyta wczoraj, połowa została na dzisiaj i chłodzi się za oknem, na specjalnym gzymsiku. Jeśli coś się zdarzy, litrowa butelka wina, sardynki i serek runą z piątego piętra na dół. He, he. Poza tym jestem kompletnie opanowany manią mówienia po francusku. Zaczepiam ludzi w barze, wdaję się w rozmowy z patronką, z pokojówkami, komplikuję umyślnie sprawy w sklepie, byle tylko powiedzieć dwa, trzy zdania, wyjść i potem analizować błędy. Doszedłem do tego, że w przerwach między wykładami idę podlizywać się profesorom. Przedstawiam się, pytam, czy mógłbym chodzić na jakiś inny wykład, który tenże pan prowadzi na danym fakultecie, etc. Odbyłem w ten sposób dwie bardzo miłe rozmowy: jedną o Janie Potockim (tym, który pisał po francusku) z profesorem od XVIII wieku, drugą z przemiłym panem Duverger, który wykłada politykę (taki, co pisuje do “Monde’u''). Zna Polskę, był tu w 56 roku, plotkowaliśmy trochę. Gdzieś w grudniu pochodzę na jego wykład dla doktorantów prawa “Historia i socjologia lewicy francuskiej''. Muszę jeszcze wybrać się do profesora Fabre’a. Jest to bardzo wybitny uczony i przyjaciel Polaków, znawca zresztą polskiej literatury. Jest tu także Bourrilly, dawny attaché z Warszawy, który zaczął wykład o polskim teatrze romantycznym. Pójdę porozmawiać, jak się odważę. Przestałem natomiast chodzić do kina i do teatru, co nie jest właściwe, ale nie mam sił i czasu. Wieczorem marzę tylko o tym, żeby się znaleźć u siebie. Opisałbym Ci jeszcze przezabawny wieczór w tzw. klubie przyjaciół kursu “cywilizacji francuskiej'', ale dochodzi wpół do siódmej, a jeśli chcę, aby to dzisiaj jeszcze odeszło, muszę biec na pocztę przed zamknięciem.

Jutro pewnie dostanę list. Czegoś się dowiem. Malutka! Dziecku powiedz, że domino nie było na imieninki, że ja pamiętam o fajeczce i papierosach, że już się te rzeczy pokazały, jak zwykle przed Noëlem, i że 23 bm. pan Maciąg to przywiezie. Żeby dziecku nie było przykro. [...] * Paryż, 25 XI 1960 [...] Ograniczyłem moje wydatki do minimum żebraczego i mimo wszystko, żebym nie wiem jak kombinował, z hotelem, fryzjerem, kąpielą, praniem (część koszul, piżamy, chustki piorę już sam!), muszę te 60000 wydać, co mnie zupełnie wytrąca z równowagi. Już nie chcę hotelu zmieniać, bo to kłopoty z pocztą, zresztą tu dobrze, ciepło, czysto, nie śmierdzi, patrony życzliwe. Patronka po każdym Twoim telefonie pyta, czy mam dobre nowiny z domu. Tylko mała Chantal pogardza mną jak przybłędą, co mnie gnębi, bo za dziećmi bardzo patrzę. Nasza dzielnica — to maleńkie miasteczko z naszym piekarzem “merci bię'' — takie urocze. Jedyne miejsce w Paryżu, gdzie się jako tako czuję. W barze, gdzie piję rano kawę, patron i garson witają się ze mną jak ze starym znajomym, kawa robi się bez proszenia i w ogóle jest dobrze, chociaż klozet za ścianą. Co gorsza, mieszka na tym samym piętrze jakieś stworzenie, Greczynka chyba, która w klozecie śpiewa, i to pełnym głosem, jakieś żałobne bałkańskie pieśni. Diabli mnie biorą, ale co mam robić. [...] Prof. Duverger (ten od polityki) przyjął mnie na wykład dla doktorantów. I to jest bardzo zabawne. Zespół nieduży — kilkanaście osób, które zamierzają się doktoryzować z prawa, Francuzi naturalnie. Wykład pasjonujący: historia i socjologia lewicy francuskiej jako tło do problemu dyktatury we Francji. Jest to właściwie cotygodniowy komentarz do sytuacji politycznej, prowadzony przez człowieka, który jest prawnikiem z wykształcenia, a historykiem i politykiem z temperamentu. Świetny mówca, mówiący piękną, żywą, bardzo paryską francuszczyzną (pisuje też czasem wstępniaki do “Le Monde''). Wykład połączony jest zawsze z dyskusją — myślę, że to będzie ciekawe, chociaż brak trochę dyscypliny historycznej, tego uformowania ogólnego poglądu na historię, który nam wszystkim dał marksizm. Moje lektury natomiast układają się dziwacznie i przebiegają nie bez bólu. Postanowiłem dokształcić się w materiach, których nigdy nie tknąłem, a bez których nie bardzo mogę poruszać się w kulturalnym świecie. Ten Lupesco popchnął mnie trochę w stronę teoretycznych problemów fizyki i matematyki, nad którymi płaczę rzewnymi łzami, bo nie mogę ugryźć tekstu. Interesują mnie filozofie zajmujące się psychoanalizą i w ogóle “życiem wewnętrznym'' — także dochodzę do subtelności językowych, których nie rozgryzam. Literaturą nie zajmuję się prawie wcale — załatwia mi to kurs. Nie czytam powieści współczesnych, bo mnie nie stać na ich kupowanie. W bibliotece trudno czytać powieści — szkoda czasu. Znowu teraz częściej chodzę do biblioteki, którą opuściłem najpierw dla wykładów, a potem dla tych zaległości w pisaniu. Czy robię postępy w języku? Bo ja wiem? Nie czuję absolutnie żadnej swobody językowej. U Valiere’ów mówiłem strasznie. W mieście mówię okropnie. Odezwanie się do tzw. przeciętnego Francuza jest dla mnie bardzo trudne, nie chcę się zdradzać, że nie jestem Francuzem, a wiem, że ten to odgadnie po pierwszym zdaniu. Porozmawiałbym chętnie z kimś, przed kim nie czułbym się skrępowany. Pisałaś mi o tej p. Suzanne Arlet. Co ona tłumaczyła? Kto ona jest? Muszę o niej coś wiedzieć. Spotkałem Wojciecha Natansona, muszę jego poprosić, żeby mnie z kimś skontaktował. On, zdaje się, rzeczywiście ma niejakie znajomości, bo z resztą to czysta fikcja — te sukcesy europejskie naszych rodaków. Brandys zna tylko sekretarza “Temps Modernes'' — to był jedyny Francuz, z którym on tutaj rozmawiał. Joanna G.[uze] udaje taką paryżankę — nie zna nikogo, jedyna Francuzka, z którą tutaj rozmawiała, to była patronka. Dzisiaj widziałem się z Michałem Bristigerem (sąsiadem z pierwszej klatki, z naszego domu). Jest to muzykolog, człowiek bardzo szerokiej kultury. Przyznał mi się, że przez cały czas z nikim tutaj po francusku nie rozmawiał. Widzisz, nie tylko ja na to cierpię — to jest powszechne. Tylko dziewczęta mają ułatwione życie, bo znajdują z łatwością tzw. “situation'' w rodzinach francuskich, gdzie mieszkają, jedzą, mówią, w zamian za pomoc przy sprzątaniu i pilnowaniu dzieci albo lekcje niemieckiego i angielskiego. Dręczą mnie przeróżne problemy gospodarskie. Buty mi naprawili, ale są tak twarde i niewygodne, że porobiły mi się odciski. Powalałem sobie garnitur (ten stary, na szczęście) farbą (podczas mojej nieobecności pomalowali okno, nie wiedząc o tym, otarłem się lekko i koniec). Co mam robić? Całe ubranie do czyszczenia? Powinienem zrobić awanturę, ale to za trudne. Poza tym powinienem kupić termos i pić wieczorem gorącą herbatę, ale mi żal wywalić 1500 na termos. Wszędzie coś urwanego albo coś rozdartego, albo coś poplamionego, albo coś głupiego, albo coś nie

dokończonego, albo coś niezrozumiałego. Stąpam po trzęsawisku. Miasto jest okropne, wstrętne, mgliste, zadeszczone, zgniłe. To jest krakowski klimat. Spać się chce bez przerwy. A kiedy przyjdzie noc, sen odchodzi — bardzo się nieraz męczę z zasypianiem, czasem prawie do rana. W dodatku żadnej nadziei na skrócenie wyroku. Kochana, rozpisałem się jak głupi. Wszystko to Ci się wyda śmieszne. Ludzie daliby pół życia, żeby pomieszkać połowę tego co ja w Paryżu. A ja narzekam. Narzekam, bo przede wszystkim potwornie za Wami tęsknię. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak bardzo. Nie przeżyłem tutaj w Paryżu przez cały czas ani jednej chwili takiej czystej, absolutnej radości, którą przeżywam prawie co dzień w domu, przy Was, z powodów zupełnie błahych. Kiedy idę z Tobą na banalny film do “Warsa'', drżę jak dziecko z radości, że jestem w kinie, że będzie kronika, potem film. Tutaj — zmuszam się, żeby gdzieś iść. Więcej radości przeżywam jadąc 125 na Nowe Miasto i więcej mnie rzeczy ciekawi po drodze — niż to miasto, przepiękne przecież i tak piekielnie ciekawe. Nie wiem, co to jest, a raczej wiem: to jest to ciągłe uczucie odcięcia od prawdziwych źródeł życia, radości, spokoju, szczęścia — to znaczy od Was. * Paryż, 1 XII 1960 [...] Uczę się wciąż: 1) wykłady — chociaż zredukowane, zawszeć 10 godzin w tygodniu; 2) kurs języka 6 godzin w tygodniu. Mam teraz takiego starego mękołę, typowego belfra gimnazjalnego, który zamęcza “rozbiorami'' tekstów. Zupełnie jak p. Deszcz u Sobieskiego, albo Bladaczka w Ferdydurke. Ale to konieczne — mówię dzięki temu bardzo dużo. Gdybym chodził na zwykłe seminaria, bałbym odezwać się pośród Francuzów. Nb. jestem teraz na kursie najwyższym, gdzie ludzie już mówią świetnie, dużo lepiej ode mnie. Tyle że nic nie umieją: potwornie niska kultura humanistyczna, ogólna. 3) Czytam coraz dziwniejsze rzeczy. Ostatnio nawet fizyki się douczam, żeby coś zrozumieć z filozofii współczesnej. Wyobrażasz sobie, jak to wygląda przy moim antytalencie i przy trudnościach językowych. Siedzę i płaczę. 4) Piszę też dziwne rzeczy — koło świąt powinienem Ci jakieś rezultaty przesłać. Przerwa w felietonach i w artykułach bardzo mi się przyda. Za to już prawie nigdzie nie chodzę — co może nie jest najlepsze, ale “mi wisi''. Ewa F.[iszer] przywiozła mi list od Jarosława [Iwaszkiewicza], o który pytałaś. List ma 2–3 zdania bez znaczenia: przysłał mi po prostu czek na 5000 franków z prośbą, żebym mu krawat kupił. Resztę mi sprezentował — oczywiście kupię mu krawat za całą sumę i jeszcze jakieś spinki czy coś takiego. Przywiezie to Natanson. * Paryż, sobota 10 XII 1960 Po przyjeździe Wandy [Leopold] napisałem już do Ciebie list, ale wiem, że ten, który wysyłam przez p. Julię Hartwig, przyjdzie wcześniej. Więc raz jeszcze: po pierwsze dziękuję, a raczej już nie mam siły dziękować. Czegoś podobnego jeszcze nikt nigdy z Warszawy do Paryża nie wysłał — tzn. myślę o choince, bo wódkę wysyłano. Rozbroiłaś mnie kompletnie: jak można aż tak o mnie myśleć? Czy Ty mnie aż tak kochasz, że na początku grudnia, w Warszawie, myślisz o tym, żebym ja za miesiąc w Paryżu, podczas świąt, miał tę zieloną gałązkę w pokoju? Przyznam, że mnie to wybiło zupełnie z równowagi, nawet nie wiem, jak Ci podziękować, bo za takie prezenty się nie dziękuje — to nie kamizelka czy co tam. To tak dużo, Kochanie, ja dobrze rozumiem, jak to dużo, i przyjmuję tę choineczkę tak, jak przyjmuje ją dziecko: jak aniołka, jako rzecz pewną, która zawieść nie może. * Paryż, 13 XII 1960 [...] Ostatnio mam nową “manię prześladowczą''. Jestem przekonany, że zjawisz się niespodzianie, tak jak wtedy w Warszawie na moje imieniny. Siedząc w bibliotece, wyobrażam sobie, że patronka przywita mnie: “ktoś u pana jest na górze''... Popędzę na górę i znajdę Cię porządkującą moją dziuplę. Albo wyobrażam sobie, leżąc już na łóżku, że za chwilę beknie telefon i patron powie, że ktoś czeka na dole. I ja zejdę zły, że ktoś mi głowę zawraca, a to Ty będziesz. Albo patrzę w telefon i zamawiam: dziś ma być telefon... I jestem tak tego pewien, że nie ruszam się z pokoju. Budzę się teraz wcześniej, koło szóstej, kiedy jest jeszcze noc. Zbieram się czym prędzej i wychodzę. Lubię te poranki. Dzieci biegną do szkoły, konsjerżki po bułki, w barach już się pije kawę, [je] rożki, czyta gazetę. Na ulicy robi się tymczasem szarawo — ósma. Idę powoli rue Mazarin, przez pont des Arts. Zza katedry Notre DaQme wyłazi wielkie czerwone słońce, Sekwana jest liliowa w stronie Cité, ciemnoniebieska w stronie Etoile, na mostach jeszcze świecą się pomarańczowe lampy. Przecinam Louvre, przechodzę pod kolumnadą Komedii Francuskiej i wchodzę w długą rue Richelieu. Zjawiam się przed biblioteką, akurat kiedy otwierają czytelnię. Wchodzę jeden z pierwszych do chłodnej sali, odbieram książki zostawione poprzedniego dnia i wtedy chce mi się spać. Rzuciłem w kąt filozofię i politykę, bo to wszystko zawracanie głowy. Zabrałem się po prostu do literatury, nawróciłem się na literaturę, zaczytałem się w krytyce literackiej i doszedłem do wniosku, że to jest świetna rzecz, i ta literatura, a zwłaszcza krytyka literacka. Już chyba nic innego nie będę robił, tylko to. Nie żałuję godzin i dni strawionych nad filozofią, bo trzeba się było raz przez to przegryźć, ale mam tego na dłuższy czas dosyć. Nie widuję się znów z nikim, od sześciu dni rozmawiam tylko ze sobą. I z Waszymi fotografiami. Pewnie trochę zdziwaczeję. Ale może przejdzie.

* Paryż, 17 XII 1960 Dzieci moje najmilsze, życzę Wam wesołych świąt, miłej Wilii w “Astorii'', ładnej choinki, troszkę śniegu i słońca. Chcę, żebyście były wesołe. Niedobre to, że nie jesteśmy razem, ale samiśmy tego chcieli. Dobrze nam tak... Następne (wszystkie następne) święta będą już razem. Połamcie się za mnie opłatkiem. Zadzwońcie do mnie w Wigilię, bo z tego wyjazdu nic. Spróbujcie, może nam się uda jakoś połączyć. Będę czekał wieczorem od jakiej osiemnastej. Cały czas zresztą będę w hotelu, może potem pójdę na pasterkę. Tulę Was mocno do siebie, Wasze główki i buzie całuję i jak umiem, tak się za Was w tę Wigilię pomodlę. Bądźcie mi zdrowi — Wasz Tatuś. * Paryż, 26 XII 1960 Już na szczęście po świętach. W drugi dzień już się tu nie świętuje, życie jest zupełnie normalne. Dziwne były w ogóle te święta, pierwsze i mam nadzieję jedyne, których nie spędziliśmy razem. W Wigilię rano poszedłem na “zakupy'' na rue de Saine, ale kiedy zobaczyłem te zwały wędlin, indyków, pomarańcz, ryb — wszystko ślicznie przybrane kwiatami, gałązkami choiny, kolorową bibułą, odeszła mnie ochota do wszystkiego i poprzestałem na pudełku jakichś rybek i kawałku sera. To i parę pomarańcz — cała moja Wigilia. Cały dzień spędziłem zresztą normalnie w bibliotece, przyszedłem punkt o szóstej i nawet mi nic nie powiedziano, że już był telefon. Punkt o siódmej nakryłem sobie, odkorkowałem wódkę, choinkę oczywiście ustawiłem na kominku i zaraz w pokoju zapachniało domem, wychyliłem pod Twoją fotografię i dziabałem te kwaśne rybki. Wtedy zadzwoniła patronka, że telefon już był. Zdenerwowałem się okropnie, bo bałem się, że będą trudności z powtórnym połączeniem. Na szczęście zadzwoniłaś i zaraz wszystko zrobiło się inne. Potem, jak kazałaś, poszedłem do Wandy. [...] Przyjęli mnie serdecznie, kazali coś tam jeść, ale ja już na nic nie miałem ochoty. Porozmawialiśmy trochę i poszliśmy w miasto. Na ulicach i w mieście tłum ludzi, wszystko ubrane jak na bal, nastrój sylwestrowy, baloniki, maski, papierowe czapki. Pojechaliśmy do kościoła St. Eustache, słynnego z koncertów wigilijnych. Kościół był dosłownie oblężony, niepodobna było wejść. Czekaliśmy aż do północy, wreszcie zdołaliśmy się wedrzeć do kruchty, w tłumie z lekka pijanym, bijącym się i wrzeszczącym na cały głos. Cudem jakoś zdołałem się wydobyć z tego piekiełka, uciekłem Leopoldom i poszedłem do Notre DaQme. To samo: tłum w wieczorowych sukniach i koafiurach, pachnący, elegancki. Jakoś wszedłem w końcu. Kardynał Feltin odprawiał cichą mszę, chór chłopców z N. DaQme śpiewał kolędy — tak cudownie, że tego się nie słyszy zbyt często. Pobyłem chwilę i poszedłem dalej. U St. Julien le Pauvre śpiewano stare greckie pieśni (kościół antiocheński), u St. Severin kolędowali wszyscy gdzieś do wpół do drugiej. O drugiej jeszcze niektóre sklepy były otwarte, kupowano wino, szampana. Wszystkie restauracje pełne — suknie, smokingi — przy świecach odprawiano wigilię. Wigilię tu je się na mieście, wszystkie restauracje prześcigają się w organizowaniu menu i nastroju. Wciąż gromady ludzi, niektórzy nawet śpiewali kolędy, idąc do domu. Wróciłem po drugiej. Następny dzień, do południa martwota zupełna. Po południu zaroiło się znowu. Poszedłem na bulwary — ruch ogromny, przed kinami ogonki, wzdłuż bulwarów stragany ze słodyczami, strzelnice, 1

loterie. Byłem na filmie Candide (unowocześniona powieść Voltaire’a). Jest to coś w rodzaju 2

francuskiego Zezowatego szczęścia , tylko sto razy bardziej jadowite i nie oszczędzające nikogo. To czego brakowało naszemu Piszczykowi: sprawiedliwego rozdziału okrucieństw — jak już drwić, to ze wszystkich. Jest to najokrutniejsza satyra polityczna, jaką mi się zdarzyło widzieć. Oczywiście dla nas zupełnie niecenzuralna, ponieważ Kandyd w swoich wędrówkach trafia i w nasze strony... A jednocześnie Amerykanie potraktowani są jak głupcy i bandyci. A Francja sama? A Niemcy? A z jaką sadystyczną rozkoszą Francuzi znęcają się nad nimi? W ogóle ten film mnie raczej uradował. * Paryż, 27 XII 1960 Po raz pierwszy od długiego czasu spotkało mnie coś przyjemnego. Zadzwonił przed chwilą pan Winczakiewicz, o którym Ci już kiedyś wspominałem, i powiadomił mnie, że Wierzyński zaprasza mnie do siebie, do Montgeron, na kolację 2 I. [...] Ciekaw jestem, co mi powie o Starym. Hierarchia Skamandra wyglądała tak: Tuwim– Wierzyński–Lechoń prawie na równi, potem Słonimski, potem dopiero Iwaszkiewicz i to raczej jako prozaik niż jako poeta. Bo jako poeci jednak przewyższali go Liebert — co prawda luźniej związany ze Skamandrem — no i Jasnorzewska-Pawlikowska. A Iwaszkiewicz był gdzieś na równi z Balińskim i Iłłakowiczówną. Tymczasem on jeden (prócz Tuwima jeszcze) doczeka się zbiorowych wydań, honorów, jubileuszów etc., włącznie z wystąpieniami w loży honorowej Opery Moskiewskiej. Bardzo to będzie śmieszne. No i ten dom w Montgeron, skąd mam takie dobre wspomnienia po jego poprzednim lokatorze. 28 XII 1960 Jestem pusty, martwy, milczący. Zaczynam żyć, kiedy pióro dotyka papieru — jak lampa,

której kontakt wetknie się w ścianę. 29 XII 1960 [...] Przeżycie estetyczne jest zawsze rodzajem prowokacji. 30 XII 1960 Na pytanie “dokąd idzie literatura'' Maurice Blanchot odpowiada: “idzie ona ku sobie samej''. Czego wyrazem jest kształtowanie się “krytyki'', która krytyką jest tylko w cudzysłowie. W rzeczywistości zaś jest nowym gatunkiem literackim (nie tyle nowym, ile zmartwychwstałym) — jest jej esencją myślową. * [...] Bardzo jestem ze siebie niezadowolony. Nie chcę już na ten temat rozwodzić się zanadto, ale... Życie mnie kosztuje za dużo, ściskam jak mogę, odmawiam sobie wszystkiego, nie kupuję nic, dosłownie nic, jem jak mogę najskromniej, z imprez pozwalam sobie tylko na kino, kiedy już zupełnie nie mogę wytrzymać, a pieniądz idzie. Absolutnie za drogo płacę za hotel, ale nie mam już siły przenosić się, a poza tym po doświadczeniu z rue Ripoche mam niepohamowany wstręt do dziadostwa, które oni tu dają poniżej 20000 franków. [...] U mnie przynajmniej codziennie sprzątają, 2 razy w miesiącu zmieniają pościel, dają czyste ręczniki etc. Krzemień i cała kolonia na St. Louis mieszkają w pokojach bez okien. Inne znów tańsze pokoje są, ale bardzo daleko i wtedy trzeba uganiać metrem, do którego ja prawie nie wchodzę. Zresztą może źle robię, ale nie mam już energii na szukanie, przeprowadzanie się etc. Siedzę w bibliotece od 9 do 18. Wieczorem w hotelu. Deszcze okropne. Kiedy rano idę do biblioteki, jest jeszcze mroczno, kiedy wracam, jest wieczór. Lubię w południe wyjść na obiad do pobliskiego selfu. Przeważnie sam. Ostatnio chadzam z takim historykiem, młodym docentem Łepkowskim z Warszawy. Tylko w bibliotece mam towarzystwo: jest Krzemień, Bristiger, Łepkowski, jeszcze ktoś. Potem koniec. O moich lekturach też by się dało dużo powiedzieć. Błądzę jak w lesie. Są dni, kiedy nic nie rozumiem, a kiedy wracam do hotelu, jestem zmęczony, że ani czytać, ani pisać zupełnie nie mam siły. Kładę się z gazetą, leżę, patrzę w ścianę, czekam, może ktoś zadzwoni. Próbuję wcześnie iść spać, rozbudzam się, wstaję z powrotem i wtedy z wściekłości — uda mi się czasem coś napisać. Ale najszczęśliwszy jestem, kiedy mogę wcześnie zasnąć — wtedy zrywam się rano, aby lecieć przez ciemne ulice do tego stołu, gdzie jeszcze czuję, że mój pobyt ma jakiś sens.

1961 * Paryż, 4 I 1961 [...] Co ja robiłem? W sam dzień sylwestra dostałem zaproszenie od p. Anny Pozner na “prywatkę''. Uznałem to za zbyt późne zaproszenie i poszedłem do ambasady, gdzie w cudownych salonach barokowego pałacu odbyło się coś w rodzaju zabawy w Wojewódzkiej Radzie Narodowej w Kielcach. Zobaczyłem w komplecie nasz personel dyplomatyczny i konsularny z żonami i zachciało mi się gorzko płakać. Posadzono mnie koło jakichś starszych dam w atłasach i biżuteriach zakupionych w najordynarniejszych sklepach Paryża, wśród jakichś wytwornych panów, których akcent zdradzał pochodzenie chłopsko-semickie, i zabawiano mnie jako “literata'' albo “redaktora'' z Warszawy, tak właśnie jak się takiego typa zabawia, gdy przyjedzie do Olsztyna. Odnalazłem potem samotnego Ochęduszkę, pogadałem z nim, podowcipkowałem zgryźliwie z Żuławskim. Potem jeszcze odszukałem parę znośnych osób: takich pp. Hoszowskich (p. Hoszowski jest pracownikiem działu kulturalnego), poznałem zabłąkaną w charakterze żony miłą studentkę z Warszawy, która tak się czuła jak ja. Ale to potem. O północy, podczas strzelania korków z szampana, wyszedłem do pustej sali, stanąłem przy oknie, nos przylepiłem do szyby i było mi smutno jak nigdy w życiu. Wtedy Ci złożyłem życzenia, ale ich nie słyszałaś. Potem zabawa zamierała (bo już się najedzono). Znaleźli się skądsiś “paryżanie''. Wszechobecny Allan Kosko i taka mme Klossowska (pół-Francuzka) z mężem Francuzem. Towarzystwo to postanowiło pojechać do Anny Pozner, żeby jej nie było przykro. Pojechaliśmy koło trzeciej. W dwóch maleńkich pokoikach chodzili koło siebie ponuro trzeźwi brodacze, oglądając się nieufnie nawzajem. Tam znalazłem Wandę z mężem, znudzonych śmiertelnie (tak przynajmniej twierdzili). Spotkałem także znajomego malarza, jeszcze z krakowskich czasów. Anna P. z rozwianym włosem, rozpromieniona biegała i “zabawiała''. (Nie jest to bruneta, lecz płowa blondyna). Po trzech kwadransach wymknąłem się. Na drugi dzień dowiedziałem się od Wandy, że wszyscy musieli zapłacić przy wyjściu 1000 franków od osoby tytułem “składki''... Przy czym oprócz neski, paru kanapek i 30

butelki koniaku nie było nic do jedzenia. Wracałem sam, była zdaje się 3 , na Montparnassie spotkałem trochę wesołych przebierańców, w barach trochę pijanych. Tak się skończył mój szampański, paryski sylwester. 30

Na drugi dzień już o 9

rano byłem na Wyspie św. Ludwika, gdzie umówiłem się z

Krzemieniem. Pojechaliśmy na Pigalle do mieszkania niejakiego tow. Nogi (!). Z tym to towarzyszem Nogą i jego żoną pojechaliśmy do Normandii. Dzień był przepiękny, droga śliczna. Normandia taka malownicza mimo zimy. Ale tow. Noga, towarzyszowa Nogowa!... To gadanie, te głupstwa — Boże! Zwiedziliśmy cmentarz polskich żołnierzy pod Falaise, obejrzeliśmy miasto Caen, zburzone zupełnie podczas inwazji, po czym pojechaliśmy do miasteczka górniczego Potigny na polską choinkę. Przyjechaliśmy akurat na koniec. Połaziłem trochę po uliczkach, pogadałem z sympatycznymi górnikami, a potem pojechaliśmy do tamtejszego nauczyciela. Sympatyczny, energiczny, bystry, zabójczy antyklerykał, spryciarz przy tym — zrobił na mnie dobre wrażenie. Przyjął nas po królewsku gęsią i szampanem, ponieważ przy okazji chciał sobie ubić podwyżkę pensji. Rozmawialiśmy dość, ja go wziąłem na spytki po dziennikarsku, nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa. Wyjechaliśmy po 30

11 w nocy, w okropnej zawierusze. O 3 nad ranem byliśmy dopiero w Paryżu. [...] Jesteśmy więc przy poniedziałku. Po południu pojechałem do p. Winczakiewicza, a z nim i jego żoną do Montgeron, do Kazimierza Wierzyńskiego. Przyjął mnie z nadzwyczajnością. Starszy już, siwawy, ale czerstwy pan, zaciągający z lwowska, otwarty, jowialny, alkoholiczny. Bardzo sympatyczna i rozumna żona. On zbyt inteligentny nie jest i bardzo trudno mu wytłumaczyć nasze różne sprawy. Na Jarosława jechał strasznie i nawet trudno go było bronić przed tym wszystkim, bo Wierzyński po prostu nie rozumie “okoliczności łagodzących''. Zresztą nie znosi go jeszcze sprzed. 1

Czytał z moich rzeczy tylko Różowe i czarne i dużo mi na ten temat mówił, pochlebnie nawet. Zobaczymy się pewnie jeszcze u Winczakiewiczów. Ten ostatni zaproponował mi audycję w radio — jakąś rozmowę o tutejszych spektaklach. Nie bardzo wiedziałem, jak się do tego ustosunkować, wobec czego zadzwoniłem do Ochęduszki. Ten mi powiedział, że można to zrobić bez skrupułów, kto żyw tam mówił. Dzisiaj więc tę rozmowę nagrałem. Dobrze to podobno wyszło. Płacą niewiele, ok. 6000 franków (starych) za 20 minut. Ale niech będzie. Spotkałem tam zresztą kupę znajomych, m.in. p. Grodzicką, żonę tego dziennikarza z “Życia Warszawy'', i umówiłem się na telefon. [...] Wczoraj Wanda powierzyła mi swoją siostrę przyrodnią, która tu do niej przyjechała z Londynu. Taka młoda, świeżo upieczona lekarka. Pokazałem jej trochę miasto i byłem z nią w kinie. Byłem nawet z tego zadowolony, bo miewam chwile i dni, kiedy sam ze sobą po prostu nie mogę wytrzymać. [...] Nic poza tym. Nigdzie nie byłem, nic nie widziałem. Bo mi się nie chce. Biblioteka była zamknięta przez parę dni, więc hotel tylko pozostawał i te wszystkie łazęgi. W hotelu nie mogę wytrzymać, to klatka. Kiedyś zbudziłem się o piątej rano, z uczuciem, że nie wytrzymam ani chwili. Ubrałem się, zbiegłem na dół, ale brama była zamknięta, wszyscy spali; wróciłem więc, położyłem się z powrotem. Głupie przeżycie. W ogóle różnych rzeczy można się dowiedzieć o sobie samym, kiedy zostaje się z samym sobą. [...] Pytasz, czy pisałem co. Pisałem, ale zupełnie nie wiem, ani ile tego jest, ani co to jest. Bałagan kompletny. Myślę, że sporo, i niewiele brak, aby jakaś nieduża książeczka była gotowa. Może mi się uda wysłać Ci to jeszcze przed Twoim wyjazdem. Można by to dać do Wydawnictwa Literackiego na zaspokojenie tamtej umowy, gdyby gwałtowali. O literaturze polskiej oczywiście nie jestem w stanie tutaj pisać, jak tego dowiódł artykuł do “Il Ponte''. Za daleko odszedłem od dawnych schematów, a nowe mi się jeszcze nie skrystalizowały. Ja miałem tutaj sporo lektur, które na mnie zrobiły pewne wrażenie — myślę po prostu o krytyce francuskiej, która jest świetna, pasjonująca, zupełnie inna niż to, co dotąd robiłem, a przecież bardzo mi bliska. Bardzo mi się zmieniły pojęcia literackie pod jej wpływem. * Paryż, 8 I 1961 [...] Bardzo mnie martwi wszystko, co mi powiedziałaś. Mały zawsze trochę był nieznośny, nigdy jednak w tym stopniu. Czy to jest rodzaj buntu? Może on nie lubi tych pań? Może są za “słodkie''? A może po prostu jakiś taki zły okres przekory i okrucieństwa? Niechże go pilnują lepiej i nie zostawiają mu zapałek w ręce, jakim sposobem się do nich dorwał? [...] Co do finansów: powinnaś teraz dostać trzecią ratę, jakąś resztę. Spytaj może Wandy, czyby nie podpisali ze mną nowej umowy na niewielką książeczkę prozy (ok. 120 stron), której połowę mogę w każdej chwili wysłać. [...] U mnie: parę znajomości, oczywiście polskich, parę otwartych domów. Wczoraj Winczakiewiczowie zaprosili mnie do polskiego kabaretu “Mazurka'', aby mnie poznać m.in. z pewną panią, która pochodzi z Krakowa, chodziła do Münnichowej razem z Leszkiem, a od dwudziestu lat jest w Paryżu. Bardzo miła osoba, polonistka, uczennica Kridla (w Stanach Zjednoczonych), współpracująca obecnie z Bourrillym i Fabre’em. Był jeszcze jakiś taki poecina z “Kierunków'' (nie pamiętam nawet, jak się nazywa). W kabarecie było strasznie, śpiewano Góralu czy ci nie żal, więc pojechaliśmy do Wincz.[akiewiczów]. Tam znów zaczęła się straszna emigracyjna rozmowa: że w Polsce nie ma ręczników i ścierek, a ludzie chodzą w łachach, że “Warszawa jest martwym miastem'' etc. Z tym poeciną kłóciliśmy się zażarcie w obronie Warszawy i absurd tej dyskusji pogrążał nas coraz bardziej. Skończyło się na tym, że polonistka od Münnichowej zasłabła jak gdyby, co było o tyle skomplikowane, że przyjechała samochodem. Wobec tego razem z poeciną ofiarowaliśmy się ją odwieźć, tzn. towarzyszyć jej, aby nie jechała sama. To uczyniwszy, znaleźliśmy się o godzinie pierwszej czy wpół do drugiej w nocy na końcu miasta, bez metra i autobusu, na deszczu. Klnąc na czym świat stoi,

wlekliśmy się wzdłuż Sekwany tak długo, aż nam się to zaczęło podobać, zwłaszcza że przestało lać. O wpół do czwartej rano byłem w domu: zrobiłem chyba jakie 10 km! Ale dzisiaj niedziela i można było spać. * Paryż, 11 I 1961 Przyszedł dziś zapowiadany Twój list. Radzisz mi iść “do ludzi, a z nimi w świat'' i stawiasz siebie za przykład. Dobrze, że chodzisz do ludzi, z nimi w świat, dobrze, że będziesz miała pewien okres swobody od małego i ode mnie — dawno Ci się to już należało. Zawsze miałem skrupuły, że izoluję Cię od świata. Cały sekret polega jednak na tym, że ja wcale nie jestem towarzyski, przeciwnie, bardzo lubię być wśród ludzi, lubię być lubiany, witany, przyjmowany, tylko mi to jakoś nie bardzo idzie. Np. tutaj bynajmniej ich nie unikam, wykorzystuję najdrobniejszą okazję spotkania z kimkolwiek, i to naprawdę z kimkolwiek, ponieważ jak nigdy jeszcze w życiu odczuwam potrzebę mówienia głośno do kogoś, kto słucha i odpowiada, i zagłusza mój dialog wewnętrzny, który bez przerwy prowadzę. [...] Wyszukuję nawet naszych uczonych w bibliotece, aby tylko rozmawiać. Jest to środowisko, które znasz z opowiadań Mamy. Właściwie urzędnicze z jakimiś mętnymi ambicjami. Na obiady chodzę z takim historykiem Łepkowskim, który zanudza mnie opowiadaniami o swoich dzieciach. I że gdyby on miał talent, toby pisał satyryczne nowelki. Widuję się z Krzemieniem, który ma ogromne życie towarzyskie wśród “towarzyszy'' z konsulatu. Przypomnij sobie wszystkich kadrowców, jakich w życiu widziałaś, wyobraź ich sobie dobrze urządzonych w Paryżu, wyobraź sobie ich żony — będziesz miała obraz tego towarzystwa, w którym m.in. “szalałem'' na sylwestrze. W poniedziałek spędziłem dwie przyjemne godziny u pp. Grodzickich. Spotkałem p. G.[rodzicką] w radio, dała mi telefon, a potem on zaprosił mnie na śniadanie. Mieszkają w Neuilly, w umeblowanych pokojach, bardzo skromnie. Kupili od razu na początku samochód, ale nie po to aby go potem sprzedać czy pokazać w Warszawie. Tym samochodem zjeździli całą Francję, departament w departament, dotarli do najmniej znanych zakątków, potrafią o tym mówić godzinami z entuzjazmem wprost dziecinnym, chociaż oboje mają już sporo siwych włosów. Z tym samym entuzjazmem oglądają imprezy paryskie, nie przepuszczają ani filmu, ani przedstawienia. Rozstałem się z nimi bardzo serdecznie. Obiecali zadzwonić do mnie, gdy będą znów gdzieś jechali, a także proponowali, abyśmy gdzieś razem w ten “świat'' poszli. Gdy już nie ma do kogo pójść (a to jednak zdarza się najczęściej), uciekam do kina, dosłownie uciekam, bo jak się przekonałem, pozostanie w domu wieczorem kończy się prawie z reguły bezsenną nocą. Najgorsze są niedziele: ostatnią, po Twoim telefonie, który mnie dziwnie zasmucił, spędziłem do południa na pisaniu, a po południu poszedłem na koncert. Koncert Bacha, najpiękniejszy chyba, jaki w życiu słyszałem. A po koncercie, który skończył się wcześnie, do kina — żeby nie wracać. I 1

zobaczyłem słynny film Hitchcocka Psychozę — jeden z najbardziej makabrycznych filmów, jakie były na ekranie. Ale świetny. Ta smakowita mieszanka Bacha i Hitchcocka dała mi to, czego wciąż potrzebuję: uwolnienia od udręczeń, które sam sobie zadaję. W sztuce tej doszedłem do dużej perfekcji i potrafię dzień za dniem przeżywać pod znakiem urojonych obaw. Krótko mówiąc: jestem bardzo niespokojny o nasz dom. Jak on z tego wszystkiego wyjdzie? Rozumiesz chyba, o co mi chodzi. To jedyne moje własne miejsce na świecie, i dla mnie takim jest “serce Europy''. Gdyby temu domowi, gdzie jesteś Ty i Andrzej, coś zagroziło, odczułbym to tak, jakby spłonął Paryż, razem ze wszystkim co posiada. Bardziej nawet: wszystko można zrekonstruować, z wyjątkiem spokoju serca. * Paryż, 12 I 1961 [...] Dzisiaj miałem dobry dzień, bo przyszedł od Ciebie list, niespodziewany, gdyż dopiero wczoraj otrzymałem poprzedni. Poza tym zatytułowany był “Dziecinko moja'', a nie jak poprzedni “Drogi Andrzeju'' (wyobraź sobie, że ja do Ciebie piszę “Droga Kazimiero''), a zakończony też trochę cieplej, choć bez dawnego “Twoja''. Tego “Twoja'' nie ma już od Zakopanego. Dawniej, bywało, znajdowałem to słowo dopisywane specjalnie, tak wielką przywiązywano doń wagę. Obecnie nie ma go wcale. “Owszem, owszem'' wymuszone podczas rozmowy telefonicznej (na to zwykłe moje sakramentalne pytanie), do tej chwili jeszcze brzmi w uszach, dziwne wywołuje myśli, od których odpędzić się trudno. Mimo wszystko jednak list jest ciepły, troskliwy, mam być po nim wesoły, więc jestem wesoły i zgodnie z poleceniem idę natychmiast “spojrzeć okiem mężczyzny na jakąś ładną buzię''. Dobrze, więc od dzisiaj jestem mężczyzną. A Wanda jest idiotką. Co ona Ci naopowiadała? Co ona w ogóle o mnie wie? Kiedy widziała mnie smutnym, ponurym, zagłodzonym? Było mi niedobrze po świństwach, którymi mnie nakarmili w dzień Wigilii, po bigosie, którym uraczono mnie na sylwestrze w ambasadzie, było mi poza tym niedobrze na widok ich brudu i małpich ryjów, które — zawsze ilekroć wchodziłem — wynurzały się spod jakichś szmat zwalonych na łóżko. Komu ona zaleca kulturalne życie — mnie, który każdy prawie wieczór spędzam w kinie, w teatrze lub na koncercie, mnie, który cały dzień czytam i który rzeczywiście staram się coś poznać z tej literatury? Sama nie widziała tutaj nic, nawet gazet nie brała do ręki, tylko uganiała za urojonymi sprawami tego maniaka, po czym kładła się do łóżka i od popołudnia do rana spała z przerwą na kolację. Kto żyje jak człowiek? Ja, który wolę zjeść mniej, ale ładniej i przyjemniej w mieście, czy ona i jej gorylowaty geniusz, którzy w zakopconych, tłustych rondlach

gotowali wciąż tę samą zupę Knorra na boczku przywiezionym z ojczyzny? Na samo wspomnienie trzęsie mnie z obrzydzenia i “nudno'' robi się, jakbym całą kuchnię polową bigosu musiał naraz zjeść. A propos: czy wspominała Ci coś o pieniądzach? Dzisiaj odjechał Krzemień. Chciałem dać mu artykuł dla “Twórczości'' albo przynajmniej list. Nie mogłem jednak artykułu skończyć, ani przyjść na dworzec lotniczy, bo czułem się niedobrze, on zaś na tyle był grzeczny, że nawet do mnie przed odjazdem nie zadzwonił, choć wiedział, że do biblioteki nie przyszedłem, i wiedział od Łepkowskiego, że czuję się niedobrze. Popatrz sama: czy nie można nabrać generalnego obrzydzenia? Nb. dziś czuję się już zupełnie dobrze i artykuł kończę. Nie było to nic poważnego. Radziłem się lekarza nawet, ponieważ były to zawroty głowy, nudności, bezsenność. Zbadał mnie i powiedział, że jest to jakieś przewrażliwienie organu równowagi — dał mi lekarstwo, środek nasenny, i kazał iść do ludzi. Dobrze. Wszyscy z tymi ludźmi. Pisałem Ci w poprzednim liście, jak to wygląda. Wszystko to jest idiotyczne. Nie można wszystkiego sprowadzić do takiej czy innej higieny. Kto raz nie przeżył paru miesięcy w izolacji, sam ze sobą, w ogóle nie jest człowiekiem, nie umie myśleć i nie ma o czym myśleć. Jeśli czasem czuję się tu nieszczęśliwy, to nie dlatego, że wokół siebie, ale w sobie znajduję pustkę. Skarga na brak ludzi jest skargą przeciw sobie samemu. A czym innym jest tęsknota: od niej nie należy uciekać, podzielona z kimś innym przemieni się w uczucie wulgarne, ckliwe, bez wartości duchowej. Tęsknię za Wami ogromnie, ale wtedy wolę być sam — nie od wszystkich udręk należy się uwalniać, tak jak od bólu głowy uwalniamy się przez zażycie proszków (ŕ propos: kończą mi się). [...] Kochanie, proszę być o mnie zupełnie spokojną. Jestem zupełnie zdrowy, jadam regularnie, co było nie w porządku, to załatwiłem u lekarza, który powiedział, że wszystko jest w porządku i nawet czerwone wino pić kazał. Do ludzi chodzę w miarę ochoty — w sobotę idę do Valiere’ów, jutro jestem umówiony z p. Hoszowskim, w poniedziałek mam autentyczną randkę z p. Wirską, tą polonistką z Krakowa, obecnie emigrantką, co się zaś Greczynki tyczy, to przestała śpiewać i do ustępu chodzi piętro wyżej. Coś się stało. W naszym hotelu mieszka ich dziewięcioro, tych Greków, i krzyżują się ze sobą bez przerwy. Widocznie nowa krzyżówka. Sympatyczni są zresztą i lubię słuchać, jak wrzeszczą do siebie na korytarzu tym swoim językiem, który brzmi trochę jak dziecinne zaklęcia przed zabawą w chowanego. Widuję ich także w bibliotece, bo to są stypendyści — archeolodzy i historycy.

* Paryż, 17 I 1961 [...] Na sobotę byłem zaproszony na kolację do Żuławskich. Był tam prof. Bourilly, ten który niegdyś był dyrektorem Instytutu Francuskiego w Polsce, potem przez parę lat attaché kulturalnym w Warszawie, a obecnie doktoryzował się pracą o młodości Słowackiego i ma wykłady o polskim dramacie romantycznym na Sorbonie. Bardzo chciałem go poznać. Jest inteligentny, energiczny, ma jakiś własny sposób widzenia polskich spraw, nie ma w sobie nic z takiego polonisty, który zostaje polonistą tylko dlatego, że mu się we własnej kulturze nie powiodło. Od niego zresztą zależała także kandydatura Janka [Błońskiego] na lektora. Nb. kandydatura została ostatecznie zatwierdzona. Oprócz Bourrilly’ego było także takie literackie małżeństwo, państwo de Villefosse, na których Żuławscy się szalenie snobują. On jowialny powieściopisarz, stary już, ona typowa baba od robienia poczytnych książek, koszmarna. Było właściwie nudno. Żuławscy sympatyczni, zwłaszcza ona. Mają uroczych trzech chłopców, z których najstarszy Andrzej objawił talent poetycki i oświadczył, że więcej w Paryżu siedział nie będzie. Potem pp. de Villefosse zaprosili mnie na następną niedzielę do siebie razem z Żuławskimi, a z Bourrillym umówiłem się na jego wykładzie. Rano w niedzielę telefonowałaś. Wszyscy uprzedzali mnie, że prawdopodobnie najpierw dostaniesz odmowną odpowiedź w sprawie paszportu, ponieważ taka jest zasada, od której potem jak się

chce, to szuka się wyjątków. Nie zaskoczyło mnie to więc, tyle że z wielkim niepokojem oczekuję poniedziałku. Mam niezbitą nadzieję, że się uda, zresztą Ty chyba też. [...] Niedziela zapowiadała się koszmarnie jak zwykle, ale zadzwoniła Ewa Fiszer i zaprosiła mnie na obiad. Mieszka we wspaniałym apartamencie jakiejś aktorki amerykańskiej, więc zabawne było to zobaczyć. Jej męża, Ivensa, poznałem już dawniej. Byli Lenicowie (młodzi), dość mili, ale nie bardzo. Graliśmy w karty ogromnie długo, żeby tylko nie wychodzić na zadeszczoną ulicę... [...] Kochanie, przerwał mi pisanie listu Kajetan, który zjawił się z wizytą. Przez półtorej godziny opowiadał mi niestworzone bzdury o swoich przedsięwzięciach, kontaktach etc. Z tego wszystkiego wyniknęło tylko tyle, że pieniędzy nie ma i wcale się nie zanosi na to, żeby je miał. Niestety, przekonałem się, że jest to nieprawdopodobny, chorobliwy kłamca, Wanda zaś, wciągnięta przez niego w te fikcyjne sprawy, kłamie także. Nazywało się, że pieniądze są im potrzebne w ciągu paru godzin na wykup obrazów z cła, po czym okazało się, że obrazów wcale nie trzeba wykupywać etc. No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać. (Ledwo wyszedł Kajetan, przyszedł Tomek Łubieński. Ale on taki zabawny). [...] Wczoraj, w poniedziałek, do południa pisałem, po południu spotkałem się z panią Wirską i poszliśmy na wernisaż jakiegoś przedziwnego malarza z Polski, Moszkowicza. Spotkałem tam sporo znajomych, m.in. Tadeusza Brzozowskiego z żoną. On świetny malarz, miał tu wystawę, wszystkie obrazy sprzedał. Znam go jeszcze z Krakowa, a jego żona rysowała dla Wydawnictwa Literackiego. Oboje mieszkają teraz w Zakopanem, gdzie Tadeusz jest dyrektorem szkoły artystycznej. Poszliśmy wszyscy potem na kolację do takiej wrzaskliwej knajpki, którą jeszcze w lecie odkryłem i gdzie prowadzę wszystkich moich znajomych. [...] Tak wyglądają moje ostatnie dni. Trochę zaniedbałem bibliotekę, jak zawsze kiedy muszę coś napisać. Trochę ludzi się zjawiło, może to dobrze, przynajmniej tak się ogólnie sądzi. Czuję się dobrze, odłożyłem znowu papierosy, zawroty głowy mi ustąpiły. Czekam. Na listy, wiadomości, na Ciebie. * Paryż, 19 I 1961 [...] Wczoraj byłem u Wierzyńskich na kolacji. Zawiozła mnie samochodem ich przyjaciółka p. Wirska. Bardzo było miło. Wierzyński ciągnie wódkę jak fiakier i tak jak ja lubi źle mówić o ludziach. Pani Wierzyńska przemiła, do mnie odnosi się z wielką serdecznością, karmi etc. Oboje bardzo o Ciebie się dopytywali, powiedziałem mu, że jesteś jego imienniczką, obiecał urządzić wielkie “podwójne'' imieniny. Przez dwa ostatnie dni znów siedziałem w bibliotece, ale znów trzeba będzie przerwać na jeden dzień dla napisania felietonu. Tylko na imprezy żadne nie chodzę, bo mi czasem szkoda latać za tym (stracone przedpołudnie na rezerwowanie biletów). Szkoda, bo jest parę przedstawień. Muszę się w końcu zmobilizować. Za to lektury mam przedziwne, wciągają mnie szalenie, i zaczynam czuć, jak bardzo mi się w głowie pozmieniało. Czytam głównie dzienniki, wyznania, autobiografie, autoanalizy psychologiczne, zajmuję się różnymi odmianami surrealizmu, różnymi dziwactwami językowymi, różnymi pisarzami, których Francuzi wciąż odkrywają i odczytują na nowo — to zupełnie nieskończona literatura. Czuję się dobrze, tylko bardzo dokucza mi bezsenność. Nie chcę zażywać środków, które mi lekarz zostawił, męczę się, stosuję różne sposoby — na nic. Bardzo już chciałbym wrócić, tylko myśl o Twoim tu przyjeździe mnie trzyma. * Paryż, 25 I 1961 Przeżywasz teraz ciężkie chwile, a ja właściwie nie mogę w niczym pomóc. Siedzę teraz w hotelu i myślę, co robić: iść do tego lekarza, czy nie. W moim przekonaniu na nic się to nie zda. Cóż on może mi napisać? Że mam zawroty głowy i wobec tego przyjazd żony jest konieczny? Jeśli nawet tak napisze, to nie wiem, na kim to w Warszawie zrobi wrażenie. Gdyby mieli paszport dać, daliby bez tego zaświadczenia, jeśli mają nie dać, to zaświadczenie o niczym nie przesądzi. Im chodzi o to, żeby ktoś wziął na siebie odpowiedzialność, względnie o przepis, według którego minister kultury i sztuki musi dać zgodę, jeśli wyjazd jest pośrednio bodaj związany z kulturą. Dlatego też myślę, że nie najlepiej zrobiło się, składając moje zaproszenie zamiast zaproszenia Valiere’ów. Moja rada dotycząca owego zaświadczenia z Dep.[artamentu] Wydawniczego (Zatorskiej) i z redakcji polegała na stworzeniu pretekstu kulturalnego: tak np. żony malarzy, mogące się wykazać jakimś tam plastycznym stażem, wyjeżdżają jako ich współpracowniczki i dostają tego typu zaświadczenia z różnych instytucji. Chodziło mi o to, aby Markowski mógł Ci takie zaświadczenie wydać. Na wszystko to jest jednak za późno, bo Markowski nie może działać bez komisji. Pozostaje tylko protekcja. [...] W sobotę byłem u Valiere. Znowu żarcie, żarcie, słuchanie w milczeniu radia, komentarze polityczne etc. P. Valiere jakoś zagustował w moim towarzystwie, bo w pewnej chwili ocknął się i zapytał: właściwie dlaczego my tu pana tak rzadko widzimy. Powiedziałem, że nie zaproszony nigdy nie przychodzę, na co otrzymałem zapewnienie, że jestem zaproszony na wszystkie obiady (wieczorne) sobotnie. Dziękuję ślicznie. To są straszliwi samotnicy — wszyscy ich przyjaciele, których znasz, wyjechali do Afryki i u nich zupełnie nikt nie bywa. Kiedy przychodzę i widzę znów te trzy nakrycia, mdleję. O Marcie nie mówi się w ogóle, ani słowem, raz pytałem — odpowiedzieli krótko, że wyjechała.

W niedzielę do południa leżałem czytając, po południu pojechałem do Żuławskich, a potem z nimi do państwa Villefosse. Tam zastaliśmy w małym salonie stłoczonych kilkanaście osób, wśród których przeważały upiorne staruchy. Był tam Jean Cassou, dyrektor muzeum sztuki współczesnej, ten protektor Aliny Śl.[esińskiej], z żoną, której wyschła ślina i wszyscy jej żałują. Był Maurice Nadeau, redaktor “Les Lettres Nouvelles'', tego pisma, które zamieściło w swoim czasie słynny list Jurka 1

[Lisowskiego] . (Najzabawniejsze, że sympatyczny ten, choć trochę nadęty pan, którego Jurek w liście traktował per “Cher Maurice'', absolutnie nie mógł sobie przypomnieć, jak się ten gruby pan z “Twórczości'' nazywał...). Nb. Nadeau jest także dyrektorem u Juliarda i wszystkie polskie książki wydawał. Żuławski wmawiał mu najpierw Witkacego, a potem mnie, tzn. żeby u mnie zamówił artykuł “krytyk polski wobec literatury francuskiej'' czy coś takiego. Wyniknęło to z rozmowy, gdzie wykazałem się dość dziwacznymi lekturami, tymi właśnie, które interesują Francuzów i które uważają za swoją wyłączną własność. Nadeau kiwał głową etc., że naturalnie, oczywiście — jak to oni. Ale nic z tego nie wyniknęło, ja zaś — jak wiesz — mam w tych sprawach dość sceptyczną postawę i nie znoszę tego rodzaju narzucania się. Wszystko zakończyło się ciężką nudą. Żuławski, leżąc na tapczanie, śpiewał francuskie piosenki, pan de Villefosse udawał Włocha etc. Krótko mówiąc: przyjęcie u państwa Zagórskich... Była także malarka polskiego pochodzenia Alice Halicka, żona czy wdowa takiego Marcoussisa (Żyda rosyjskiego, też malarza). Stara już pani, ale miła i bardzo dobra malarka. Zaprosiła mnie razem z Żuławskimi, z którymi już tak będę chodził w charakterze szwagra. Mili oni są, żyją ze sobą 25 lat, mają trzech synów, z których najstarszy ma już 20 lat; ona bardzo ładna i wesoła (trochę w Twoim takim czupurnym typie), on szalenie przystojny, trochę szorstki w manierach, trochę snob, dobry, choć mało płodny pisarz. Bardzo ich polubiłem. * Paryż, 30 I 1961

1

Przesyłam kolejny felieton. Przypuszczam, że Poezja krytyków w końcu poszła, nie było tam nic, co by się mogło nie podobać; zatrzymali tylko ze względu na inne materiały. Nie pamiętam zupełnie, co tam napisałem, pamiętam tylko, że mi na tym felietonie zależało. Boję się natomiast o ABC 2

sadyzmu , może tytuł trzeba zmienić, aby nie drażnić niedźwiedzi? Listów od Ciebie nie ma i nie ma. Już zaczynam się przyzwyczajać i schodząc rano na dół, nawet nie żywię nadziei, że coś tam w mojej przegródce znajdę. Jutro będę czekał na telefon, może dostanę jakieś dobre słowo i dobrą wiadomość. Mnie tu jako tako. Zdrowy jestem, nie mogę narzekać. Drażni mnie tylko coraz bardziej mój pokój. Ciasnota daje się we znaki i to, że nie mogę się rozłożyć. Nie mam ani szafy, ani nocnej szafki, wszystko porozkładane na półce, w walizce, na kominku, co tylko ruszę, to coś spada. W piątek odwiedziłem Jadwigę Kukułczankę (tłumaczkę Anouilha, współpracowniczkę “Teatru''). Mieszka w ogromnym pokoju z dwiema szafami, z osobną toaletą za 650 franków miesięcznie. Tyle że nie można do niej dzwonić, bo telefon na dole i przez nikogo właściwie nie obsługiwany. Trzeba nadsłuchiwać przez cztery piętra, a potem lecieć. Ja bym bez przerwy słuchał. Ale i tak się chyba przeniosę. Zależy od wiadomości od Ciebie. Dla nas obojga ten pokój nie wystarczy, a większe u nas są za 875 fr. W ogóle mój patron jest świnia, bo jak się tak długo mieszka, powinien dać zniżkę. Nie cierpię go, patronka też się na niego skarżyła, że “ciężki człowiek''. W sobotę pisałem, wieczorem wyszedłem i wróciłem ni mniej, ni więcej, tylko w niedzielę w 1

południe. Najpierw poszedłem do kina na dziewiątą. Porte de la nuit — Carnégo, stary film rozgrywający się w ciągu jednej nocy na dalekim przedmieściu Paryża. Po kinie (była jedenasta), spragniony ludzi, których cały dzień nie oglądałem, przypomniałem sobie, że na pobliskiej ulicy des Boulangers jest małe, bardzo obskurne bistro “Chez Maurice''. Maurice jest Arabem z fantazją, robi wszystko, aby jego bistro było możliwie jak najbrudniejsze, urządza “bale'', liczy tanio, robi kawały. Tym ściągnął do siebie bardzo szczególne towarzystwo, m.in. polskich malarzy i różnych włóczęgów. Wszedłszy zastałem tam przy zsuniętych stolikach zbieraninę, pośród której rozróżniłem mojego dawnego krakowskiego kolegę, malarza Andrzeja Meissnera, słynną rozrabiaczkę Alicję Tomaszewską, żonę (dawną) Henryka Tom.[aszewskiego], jakąś malarkę (a raczej studentkę) z Krakowa o nazwisku mi nie znanym, jakiegoś reżysera filmowego (mendę), wreszcie znanego “Piotrusia'' Skrzyneckiego, założyciela i szefa krakowskiej “Piwnicy pod Baranami''. Poza tym jakieś dwa żydowskie małżeństwa, znany dziennikarz z “Le Monde'' Philippe Ben, specjalista od spraw wschodnich i od Izraela (świetny zresztą), jakiś dziennikarz holenderski, który okazał się kolegą tego Brugsmy, z którym w Warszawie rozmawiałem, jakiś tancerz-mim również Holender, ale rodem z Indonezji, jakiś Hiszpan, który pośrodku tego całego bałaganu, nie zwracając na nic uwagi, czytał i robił notatki, jakaś rozszalała hiszpańska Żydówka, praktykująca u Heleny Rubinstein... Poza tym robotnicy z pobliskich hal winnych, ich dziewczęta, Arabowie, stare, pijane prostytutki, a raczej clochardki ze swymi towarzyszami, dosłownie w łachmanach. Wszystko to przemieszane, lekko pijane, coraz to jakaś para wychodziła na środek i tańczyła, wokół żelaznego piecyka, przy muzyce z płyt prawie wyłącznie arabskiej... Opuściliśmy ten lokal około pierwszej, chyba, a za nami powlókł się mim z Indonezji, kelnerczyk od Maurice’a, może szesnastoletni Arab, który zakochał się w malarce z Krakowa, przedziwna Hiszpanka-lesbijka, która nie wiem skąd się znalazła. Piliśmy kawę gdzieś koło Odeonu, potem szliśmy ulicami do hal, na zupę, potem uciekaliśmy przed Alicją Tomaszewską i jej kupą, aż wreszcie wylądowaliśmy, koło czwartej

chyba, w halach, gdzie panował ruch jak w biały dzień. Wszystkie restauracje były otwarte, pełno ludzi, którzy przychodzili z najwykwintniejszych lokali, na ostrygi prosto z samochodu i na szampana. My jedliśmy zupę cebulową zapiekaną z serem, przy barze, już tylko Meissner, reżyser i malarka z Krakowa, i ja, a potem jeszcze byliśmy w barze, który nazywa się “Świńska Nóżka'', i w innym, “który pali fajkę'', i w jeszcze trzech innych. Gdzieś poznałem starego białego Rosjanina, gdzie indziej fanatyka z Płd. Ameryki, który z wściekłością wmawiał we mnie, że jestem Jankesem, bo noszę okulary i nie mam wąsów. A potem już byli tylko Arabowie, z których jeden uczęstował mnie całym repertuarem paskudnych polskich słów. Wreszcie dwóch przyczepiło się do nas na amen. Zniknął gdzieś Meissner i reżyser (menda), zjawił się natomiast “Piotruś'', zupełnie nie wiem skąd, i została niezmordowana malarka, i ja, i ci Arabowie znów nas gdzieś zaprowadzili, gdzie się zaprzyjaźniłem z intelektualistą murzyńskim z Ghany. Potem było już jasno, chyba ósma. Piliśmy białą kawę znów w innym barze i rożki jedliśmy, bo to była pora, kiedy cały świat pije białą kawę i je rożki. Ale byliśmy głodni i wtedy jeden z Arabów zaprowadził nas do bistra, które prowadzi jego brat. Wsadził nas do taksówki i pojechaliśmy. Ja się wściekałem i zapewniałem malarkę (wciąż nie wiem, jak się nazywa) i “Piotrusia'', że oni nas wszystkich wezmą do haremu, a Arabowie cieszyli się tak, że śpiewali całą drogę, klaszcząc w ręce. I zajechaliśmy na przedmieście, do maleńkiego starego bistra, przy wąskiej uliczce uwikłanej w tory kolejowe, a wtedy nagle zobaczyłem, że to jest świat z filmu Marcela Carné i taka właśnie noc paryska, kiedy się nie śpi, tylko zawiera przyjaźnie nie trwające dłużej niż do rana, przyjaźnie, które kończą się na schodach metra — przekonałem się, że taka właśnie noc jest za mną, i przestałem żałować zmęczenia, przestałem zżymać się na absurdalność tego wszystkiego. W bistro wszyscy byli dla nas bardzo mili, nawet znalazł się stary polski robotnik, a właścicielką była gruba poczciwa Francuzka. Tyle tylko że jeść nic nie dali, a nasz Arab postawił nam po kieliszku białego wina. Wyszliśmy źli na niego, śpiący (było już chyba koło dziesiątej rano), Arabowie zaś z nami. I zaczęła się dopiero głupia historia, bo oni postanowili się z nami nie rozłączać, lecz być z nami cały dzień, aż do następnego wieczora, kiedy znów pójdziemy do Maurice’a, tylko żeśmy ich nie widzieli, bo ich wyrzucono za “historie'', zanim myśmy przyszli. Zrobiło się nieprzyjemnie, ich upór jest innym uporem, a przyjaźń inną przyjaźnią, szli za nami, jak zabłąkane psy idą za człowiekiem, który im skórkę z kiełbasy rzucił. Na schodach metra rozeszliśmy się z “Piotrusiem'', za którym pociągnął jeden z Arabów, ja zaś zostałem z malarką i drugim. Jechaliśmy metrem, wmawialiśmy mu, że tu właśnie ma wysiąść, on zaś, ledwo po francusku mówiący, powtarzał tylko “Allons ensemble'' — jedziemy razem. Wyskoczyliśmy wreszcie na jakiejś stacji, zostawiając go kompletnie ogłupiałego. Była chyba jedenasta w południe. Na placu Denfert-Rochereau malarka wsiadła w taksówkę, a ja, sam, powlokłem się przez bulwar Raspail, którym leciały samochody na weekend, przez Ogród Luksemburski, w którym bawiły się już dzieci. Mojej nieobecności w hotelu nawet nikt nie zauważył. Cały dzień potem spałem, jadłem, goliłem się, wyleczony na jakiś czas z tęsknot “do ludzi''. Ale dzisiaj wieczorem idę na herbatę do pani Ireny Paczkowskiej. Jest to wdowa po poecie Jerzym Paczkowskim, siostra Eug. Szrojta, tego z PIW-u. Będą tam Wierzyńscy i Tad. Brzozowscy. [...] * Paryż, Hopital Cochin, 5 II 1961 Piszę po kilkudniowej przerwie, bo jak wiesz, zabrano mnie do szpitala. Wiem od Żuławskiego, że dzwoniłaś, że masz paszport, i teraz będę już z dnia na dzień oczekiwał Twojego przyjazdu. Wiem, że oboje jesteście zdrowi i chyba mnie kochacie. Co do mnie, sprawa tak wygląda: we środę 1 II dostałem rano bardzo ostrych bólów w lewym boku. Poprosiłem o pomoc patrona, który postawił diagnozę, że to ślepa kiszka, i wezwał pogotowie. Przyjechało dwóch sanitariuszy, bez lekarza, bez zamiaru interweniowania na miejscu, i zawieźli mnie prosto do szpitala Assistance Publique (Opieki Społecznej). Mnie tak bolało, że nawet okularów i pieniędzy nie miałem siły zabrać, a paszport sami znaleźli. W szpitalu dano mi zastrzyk, rozpoznano kamicę nerkową i skierowano od razu na internę. Ból niebawem się uspokoił i resztę dnia spędziłem na rozmyślaniu, jak się stąd wydostać bez ubrania i pieniędzy. Czekałem na jakiś znak życia z ambasady, bo patronowi już z karetki krzyknąłem, żeby zadzwonił. Ale na drugi [dzień] dostałem znów bólów jeszcze gorszych. Trwały pełne 12 godzin pomimo sześciu zastrzyków atropiny etc., nie licząc czopków. Uspokoiło się przed nocą, ale nad ranem znów mnie wzięło, tym razem już na krótko. Rano zabrali mnie na rentgena (prawdę mówiąc, kazali pójść — musiałem jakoś poczłapać). Zdjęcie wykazało kamień w przewodzie. Wobec tego muszę w szpitalu zostać aż do wtorku, do następnego zdjęcia. Prosiłem lekarza, żeby mnie zwolniono, absolutnie nie chciał się zgodzić. Kamień w przewodzie grozi zapaleniem i trzeba go wypłukać lub wyjąć. Piję więc 5 litrów wody dziennie i dostaję dwa razy dziennie atropinę na rozszerzenie przewodu. Czuję się dobrze, nie mam już gorączki (trochę miałem), wolno mi właściwie wszystko jeść, mam tylko pić. Jeżeli kamień nie wyjdzie, trzeba będzie go wyjąć przez cewkę. Tego się boję, ale powinien sam wyjść. Jednocześnie walczyłem o moje rzeczy. Dopiero na trzeci dzień zjawiła się Ewa Fiszer, lunatyczka, niezdolna nic załatwić. Przyniosła mi fiołki, wobec tego wysłałem ją po mydło, bo nie miałem się czym umyć. I co najważniejsze, pożyczyła mi pieniędzy. Zadzwoniła do ambasady, żeby wreszcie ktoś przyszedł i pomógł mi. Oni tylko dzwonili do lekarza i pytali, czy dobrze już. Przyjechała więc pani Klimek z ambasady [...]. Ja zresztą już o nic nie prosiłem, bo miałem nadzieję wyjść w sobotę. Dopiero późnym wieczorem w sobotę dowiedziałem się, że mam jeszcze zostać. Dzisiaj rano był

Żuławski, a po południu Tadeuszowie Brzozowscy. Żuławskiemu pokazałem moją pięciodniową brodę i wszystko co miałem: paszport. Spytał, oglądając sobie paznokcie, czy powiedziałem to wszystko jego sekretarce. Wobec tego zmieniłem temat. On, już Francuz, póty uprzejmy, póki się go nie niepokoi. Przypuszczam, że przyjazd do mnie uważa za bohaterskie poświęcenie. Dopiero Brzozowscy zrobili to, co należało: po prostu natychmiast pojechali do hotelu bez robienia problemów i w ciągu półgodziny byli z powrotem. Dzięki nim mogłem się po raz pierwszy od 5 dni uczesać, ogolić, umyć, napisać list. I przywieźli mi jabłka. Zdołałem ich zawiadomić zupełnie przypadkowo, że jestem w szpitalu: jedna z pielęgniarek okazała się stryjeczną wnuczką J. Conrada-Korzeniowskiego i powiedziała mi, że idzie na wernisaż do polskiej Galerii Lambert. Wiedziałem, że tam będą Brzozowscy, Wierzyńscy itd., i prosiłem, żeby powiedziała o mnie Romanowiczowi — właścicielowi galerii. I nie zawiodłem się: dzięki Conradowi wróciłem do normalnego stanu. Przerażała mnie sprawa płacenia, ale Żuławski zapewnił mnie, że “to się załatwi''. Prosiłbym Cię, Kochanie, abyś od Ziemka dowiedziała się, jak on załatwił swój pobyt w szpitalu, także w Paryżu. Wszystko jest więc na dobrej drodze. Tutaj brudno, tłoczno, bardzo hałaśliwie, ale opieka dość dobra. Jedzenie podłe. Mimo wszystko tłustej baraniny i zupy fasolowej, którą tu dają, jeść nie mogę. Fiołków też nie, a oprócz Brzozowskich nikt mi nic nie przynosi. Dokoła mnóstwo starców, Arabów, dużo bardzo ciężko chorych. Smutno — szpital stary, ciemny, korytarze zatłoczone łóżkami. Ale, w końcu. Kończę, bo papieru mało — Całuję, czekam, Twój A. * 7 II 1961 Zrobiono mi dzisiaj drugi raz rentgena nerek i stwierdzono, że kamień tkwi wciąż w tym samym miejscu. Na nic zdało się wypicie 10 litrów wody w ciągu dwóch dni. Jutro muszę przejść do kliniki urologicznej na sondę. Wciąż pytam, czy to takie pilne, czy nie można z tym wstrzymać się do mojego powrotu do Polski, tłumaczę, że nie mam czasu na to wszystko, że obawiam się wciąż trudności finansowych — wszystko to nie obchodzi lekarzy. Odpowiadają mi wciąż, że kamień tkwiący w tym samym miejscu sprowokować może jakieś tam komplikacje. Tak się cieszyłem, że już dzisiaj wyjdę. Zmęczył mnie już bardzo ten ruch i hałas, który nawet w nocy nie ustaje. Moje łóżko stoi przy wejściu na korytarz, obok apteki, narzędziowni, stołu, na którym przygotowuje się zastrzyki etc. O tyle to lepiej, że mam przed sobą wciąż zdrowych, roześmianych, zabieganych ludzi i nie widzę całej sali z tymi strasznymi starcami. Dwóch chorych już przy mnie umarło. Tutaj nie ma żadnej selekcji chorób i stanów. Jakiś człowiek konał trzy dni, a wokół niego przechadzali się, żartowali, jedli i przyjmowali gości inni chorzy. Goście to plaga: wizyty są codziennie dwa razy — w południe i wieczorem — to niesłychane. Przychodzą całe rodziny z sąsiadami, z małymi dziećmi etc. Do mnie na szczęście nikt więcej nie przyszedł. Aha, był taki historyk Łepkowski, z którym pracowałem w bibliotece i chodziłem na obiady. Prosiłem p. Klimek z ambasady, żeby mu dała znać, bo wydawało mi się, że on będzie zdolny do przyniesienia moich rzeczy. Przyszedł wyraźnie obrażony, że go do takich rzeczy wzywam, i dał mi do zrozumienia, że nie jest taką tragedią pójść do domu w pidżamie. Na szczęście dzięki tej pielęgniarce i Brzozowskim już wszystko miałem i mogłem go zwolnić z obowiązków koleżeńskich. Dla mnie tu wszyscy są bardzo dobrzy — i lekarze, i pielęgniarki. Z chorymi mam mały kontakt. Każdy w sobie zamknięty. Zaprzyjaźniłem się bardzo z jednym młodym robotnikiem. Fanatycznym “lewicowym katolikiem''. Przychodził na długie rozmowy, płakał przede mną, przynosił pomarańcze. Dzisiaj odszedł, zapraszając do siebie. Włoch z pochodzenia. Cóż mi pozostaje: pić dalej wodę, siusiać, słuchać rozmów, starać się rozumieć. Martwię się bardzo, że nie mogę napisać felietonu. Nie mam po prostu na czym — zapomniałem powiedzieć Brzozowskim, żeby mi przynieśli papier. Dzisiaj prosiłem o pozwolenie wyjścia na kilka godzin po listy — odmówiono mi. Chciałem też kupić sobie pidżamę, bo moja zupełnie już przepocona, a szpitalne to wstrętne, grube, drapiące łachy. Z tym wszystkim czuję się właściwie bardzo dobrze. Nic mi nie jest, kamienia nie czuję (atropinę wciąż biorę). Poza tym cała ta historia uratowała mnie być może od depresji psychicznej, której byłem bardzo bliski. Pośród tych wszystkich biedaków czuję się rześki i zdrowy. Smutno tylko, że z Tobą żadnego nie mam kontaktu. Listy od Ciebie leżą pewnie w hotelu, ale nie ma nikogo, kto by mi je przyniósł. Jakoś to będzie — czekam na Ciebie. Jak okropnie daleko jesteście ode mnie. * Paryż, 8 II 1961 Przed godziną wyszedłem ze szpitala. Zrobiono mi cystoskopię, czyli sondę pęcherza, kamienia nie znaleziono. Albo wypłynął w nocy, albo go nigdy nie było, a plamy, które wyszły na kliszy — jak mi powiedział urolog — są jakieś wrodzone. Skąd bóle w takim razie? Wzruszył ramionami, powiedział, że to może kurcze nerwowe, które od czasu do czasu będą wracały. Oczywiście brednie — przy nerwowych kurczach nie wymiotuje się żółcią i nie ma się gorączki. Pożegnałem się ze wszystkimi bardzo czule, zwłaszcza z moim lekarzem, który — jak wszyscy lekarze na świecie — szanował we mnie “literata'' i popisywał się wiedzą literacką; przy tym wszystkim był rzeczywiście miły. Rachunek wynosi ok. 80000 franków... Teraz dopiero zacznie się polka. Poprosiłem na wszelki wypadek o zaświadczenie, że mój pobyt w szpitalu był absolutnie pilny,

konieczny. Dostałem je. W ostatni dzień pobytu odwiedzili mnie jeszcze Tadeusz Łepkowski i p. Olga Wirska, a wieczorem przyleciał Bernard, syn patrona, z paką poczty i flaszką wina od rodziców. Bardzo mnie rozczulili moi patronowie. * 11 II 1961 Piszę w pośpiechu, bo chcę list ten i felieton nadać jeszcze dziś “na kuriera'', który odjeżdża. Czuję się dobrze, tylko wariatowato, tzn. nie mogę usiedzieć ani chwili na miejscu, “wynosi'' mnie z hotelu, z biblioteki, nie mogę wytrzymać bez ludzi i bez ruchu. CZEKAM, i zachowuję się jak na peronie przed przyjściem pociągu: wtedy rozmawia się z tragarzami, z zawiadowcą etc. I chodzi się tam i z powrotem. Przyjeżdżaj czym prędzej. Pokój u nas może być za 875 franków, ale bardzo ładny. W moim już sam nie mogę wytrzymać, wszystko leci.

4 III 1961 [Paryż] [...] Ekshibicjonizm jedynym zyskiem francuskiej literatury, odkąd przestała walczyć i być prześladowana. Chwile ryzyka politycznego: Dreyfus, Résistance. Stąd wskrzeszanie tych momentów: 1

afera 121 . Nieporównane ryzyko literatury rosyjskiej: dekabryści, narodowolcy, komuniści. Ryzyko literatury polskiej: rozbiory, komunizm, okupacja. Wątek “pierwszego okresu'': ryzyko wobec band etc. Mit awangardy — jedyne jej ryzyko: utrata czytelnika. ——— Czym ryzykuję dzisiaj? Na to pytanie pisarz musi odpowiedzieć poważnie. 7 III 1961 [Paryż] [...] Poszukuje się ryzyka poza literaturą, jej potwierdzenia z zewnątrz — sankcji. Gdyby poszukać w niej samej: aby słowo każde było samobójczym ciosem, aby akt twórczości i publikacji, był spektaklem ścinającym krew w żyłach. Aby talent stał się powołaniem do szczerości.

1963 1 I 1963 1 [...] Wieczorem lektura artykułu Witolda Jedlickiego pt. “Chamy'' i “Żydy'' . Przysłał mi go nieznany nadawca z Montrealu w formie odbitki z “Kultury''. Artykuł poruszył mnie, ponieważ pozbawił resztek złudzeń co do “polskiego października'', a raczej dowiódł mi, że złudzenia takie miałem. 3 I 1963 Dzisiaj rano w bibliotece Związku jałowa godzina nad kartką papieru. Próbowałem pisać kolejny felieton dla “Przeglądu''. Wreszcie zdecydowałem się nie pisać. Miałem na ten temat długą rozmowę z Kazią w Zakopanem. Domagała się ode mnie przerwania felietonów i przejścia na dłuższe szkice. Zbiegłem więc do telefonu i pytałem, czy potwierdza to. Potwierdziła stanowczo. Wróciłem więc na górę w płaszczu i w kapeluszu i powiedziałem Ketowi Puzynie, który tam siedział, że koniec z felietonami. Przyklasnął smutno. Zabawne są te nasze spotkania w bibliotece. Sami jesteśmy w dużym pokoju, gadamy trochę, milczymy, pracujemy, tak jak to było trzynaście lat temu na Karmelickiej 56, gdzie się do jego pokoju, który z Jankiem Błońskim zajmował, kryłem przed domowym piekłem oraz własną nieporadnością. Teraz kryjemy się obydwaj. [...] Pojechałem więc do “Przeglądu''. [...] Rozmawialiśmy o artykule Jedlickiego. Gottesman przypuszcza, że artykuł był inspirowany przez grupę, która zwalcza “puławczyków'', może przez Moczara. Kto wie? Może za cenę paszportu do Izraela? Paweł [Beylin] określa Jedlickiego jako wariata,

Andrzej Osęka, który do rozmowy się wtrącił, przypomniał, iż tenże Jedlicki usunął go kiedyś z uniwersytetu, a na pytanie, jakie są powody, odpowiedział, żeby lepiej nie pytać. Był członkiem partii, o czym nie wiedziałem. W trakcie tej rozmowy odwołano mnie do telefonu. Zgłosił się jakiś pan z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i poprosił o poufną rozmowę celem “wyjaśnienia pewnej sprawy''. Wyznaczenie czasu i miejsca pozostawił mnie. Wyznaczyłem mu spotkanie na jutro, na godzinę 10, w “Świteziance''. (Był gotów przyjść do domu, jeśli “są u mnie warunki''). O co może chodzić? Pierwsze skojarzenie miałem z ową anonimową przesyłką z Montrealu, ponieważ dopiero co Ket powiedział, że dostał już kiedyś podobną, od tego samego nadawcy, i że to może być prowokacja. Ale to nonsens. Do czego mnie można prowokować, dając mi Jedlickiego do 1

czytania. Przypuszczam, że chodzi raczej o Janka w związku z nagrodą . Mam zasadniczą wątpliwość, czy powinienem w ogóle dać się wciągać w rozmowę. Jakiekolwiek wyjaśnienia złożę w sprawie, która nie podpada pod kodeks karny i nie jest przedmiotem śledztwa prokuratorskiego, stanę się faktycznym współpracownikiem władz bezpieczeństwa. Z tym że jeśli odmówię — zaszkodzę temu, o kogo może chodzić. Oczywiście, może chodzić o coś zupełnie innego, czego jeszcze nie znam. Okaże się. 5 I 1963 Był to zażywny, starszawy pan, z wyglądu bardziej sklepikarz z Chmielnej niż funkcjonariusz policji. Czekał przed “Świtezianką'', bo w kawiarni był remont. Zaproponowałem, aby udać się do redakcji (już wczoraj żałowałem, że umówiłem się akurat w kawiarni), zgodził się, choć niechętnie. Zaprosiłem go do samochodu. Wydawał się stremowany, pokasływał, pytał, “jak się skoda sprawuje'', że “koledzy też mają skody'' etc. “O, choinka'' — powiedział wchodząc do redakcji i zainteresował się zaraz, czy nikt tu nie przyjdzie. Chodziło mu o moje kontakty z przedstawicielami obcych “kapitalistycznych'' ambasad. Powiedziałem swobodnie, że znam Scanlana, i opowiedziałem tonem żartu, jaką depeszę dostałem do Kazimierza. (“Przyjeżdża plus Scanlan z żoną''), jak nie mogłem zrozumieć, kto ma przyjechać, jak nie mogłem rozróżnić Vierecka od Scanlana etc. Potem mówiłem możliwie jak najwięcej o dziwactwach Vierecka, mój rozmówca natomiast chciał koniecznie dowiedzieć się, o czym mówiło się w domu Scanlana. Wobec tego wspomniałem o cocktailu z okazji pobytu Irvinga Stone’a, pytał, kogo jeszcze tam z Amerykanów poznałem, nie umiałem wymienić mu nazwisk. [...] Na koniec, pochrząkując i ćmiąc nerwowo carmeny, zapytał, czy może do mnie zadzwonić i “porozmawiać''. Gdyby pan coś interesującego zauważył..., nas by interesowały różne, powiedzmy, sposoby ich pracy etc. Przyznam, że zmieszałem się potwornie. Długą chwilę nie wiedziałem po prostu, co powiedzieć, w końcu powiedziałem, że nie nadaję się do roli informatora. Zaczął się zastrzegać, żebym go źle nie zrozumiał, a ja znów powiedziałem, że byłoby to dla mnie nieznośne chodzić tam i wiedzieć, że potem będę miał telefon i rozmowę. Powiedziałem, że utrzymuję z ludźmi tylko prostolinijne stosunki, bez ubocznych myśli. “To znaczy, nie chce pan mieć więcej telefonów?'' Odpowiedziałem: “Nie''. I dodałem: “Jeżeli interesuje pana moja osoba, mówię lojalnie wszystko, bo to jest pana funkcja, ale żebym miał przekazywać treść rozmów...'' “Ależ nie, pan to zbyt szeroko bierze...'' Na tym skończyło się. Nic groźnego, a przecież miałem przez cały dzień i dotąd jeszcze mam takie uczucie, jakbym zetknął się z jakimś obrzydlistwem; z kurwą np. albo podłością, z czymś lepkim, oślizgłym. Nie przypuszczałem, że to na mnie zrobi takie wrażenie. Najgorsza jest towarzyska gładkość takiej rozmowy i wrażenie, że to on się męczy. Poczułem w pewnej chwili, że byłbym gotów powiedzieć więcej nawet, niż on by chciał, na jakiejś dziwnej zasadzie wyniesienia się ponad sprawy, o które pyta. Warszawa, 1 VII 1963 Chrystus: był, nauczał, czynił cuda. W porządku historii zbawienia. Co oznacza w porządku ludzkim: był, nauczał, zapisano jego historię. Historia Chrystusa, jego misji, jego cudów rozciąga się na tysiące lat. Cud zapisany przez ewangelistę jest cudem, choćby nigdy nie został uczyniony, tzn. choćby współcześni o tym nie wiedzieli. Jan XXIII nie uczynił żadnego cudu widzialnego. W średniowieczu przypisano by mu już ich sto. Jan XXIII jest świętym (załóżmy). W naszych dzisiejszych pojęciach tłumaczymy to jego taktyką, mądrością, wpływem, stylem. Gdybyśmy żyli w średniowieczu, tłumaczylibyśmy to cudami. “Cud'' jest metaforą, historyczną postacią świętości, jej hipostazą. [...] 5 VII 1963 Despotyzm nigdy nie prowokuje rewolucji swoimi okrucieństwami. Prowokuje je dopiero swoimi ustępstwami. Wielka Rewolucja Francuska wybuchła wtedy, gdy Stany Generalne już były zwołane, rewolucja rosyjska wtedy, gdy konstytucja była nadana. Polskie powstania wybuchały w odpowiedzi na liberalne koncesje. Poznańskie rozruchy 1956 roku skierowane przeciwko systemowi stalinowskiemu wybuchły wtedy, gdy ten system już nie istniał. Żaden despotyzm nie został obalony przez rewolucję. Despotyzm wyczerpuje się sam i sam wykonuje gest samobójczy. Wtedy wybucha rewolucja, która dobija leżącego albo... dodaje mu sił i sprawia jego odrodzenie. 15 VII 1963

Rozmowa z Jankiem. Pytanie przemysłowca-Francuza: co to jest wiara? Próba odpowiedzi: w katechizmie występuje obok dwóch innych cnót ewangelicznych: nadziei i miłości. Stanowi więc z nimi nierozerwalną całość i tylko poprzez nie da się wytłumaczyć, podobnie jak każdą z nich da się wytłumaczyć przez dwie pozostałe. Miłość jest gotowością oddania się bez granic. Nadzieja — przekonaniem, że istnieje przedmiot godzien naszej miłości. Wiara jest przemianą nadziei i miłości w stan absolutnej pewności. Wiara jest miłością i nadzieją w stanie wiedzy. Jest wiedzą w przedmiocie miłości i nadziei. 12 IX 1963 [...] Za dużo myślenia o Polsce normalnej, to znaczy bogatej i dobrze rządzonej. Wydaje mi się to odwoływaniem się do dziecinnych przekonań o tym, że świat dorosłych jest doskonały i bogaty; mamy ten stosunek do Zachodu — Zachód jest aktualizacją infantylnych stanów zachwycenia. Wszystko polega na lęku przed odpowiedzialnością i pracą. Ponieważ wielką część tego lęku wpoił w nas ustrój, w którym żyjemy, infantylna procedura odnosi się w pierwszym rzędzie do niego: poprawiamy go, zamiast pracować, poprawiamy wedle dziecinnych wyobrażeń. Zamiłowanie do neonów, kolorowych etykietek, ubrań i butów z ozdobnymi metkami. Moje wzruszenie na widok czerwonej, samotnej reklamy Kodaka w Innsbrucku. Taka sama widoczna była nad dachami Zakopanego, gdy się podjeżdżało do Krupówek od strony dworca. Dzisiaj jeszcze sterczy jej ciemny szkielet na domu Schabenbecka. Wtedy w Innsbrucku o tym nie pamiętałem i widok tej reklamy był dla mnie tylko symbolem dobrobytu. Przypomniałem sobie o tym w tej chwili, gdym zrozumiał związek marzeń o Zachodzie ze wspomnieniami dzieciństwa. Na tę reklamę Kodaka musiałem patrzeć co wieczór z balkonu “Stamary'' podczas wakacji w sierpniu 1939 roku. 13 IX 1963 [...] Dusza zimna, głowa tępa, wiotkie łydki. Nędza. 21 IX 1963 Pascal: Jeżeli człowiek nie jest stworzony dla Boga, czemu jest szczęśliwy tylko w Bogu? Jeżeli człowiek jest stworzony dla Boga, czemu jest tak przeciwny Bogu. [...] Szukać dowodów na istnienie Boga? Żaden z dowodów niczego nie dowodzi: istnieje lub nie, to zależy od sprawności dowodu, który w każdej chwili może być obalony. Dowieść trzeba, że istnienie Jego ma związek z moim istnieniem, tzn. dowieść, że we mnie jest la part divine, że natura człowieka jest boska. Dlatego antropologia jest metodą teologii. 22 IX 1963 Jestem bardzo zmęczony. Są chwile, kiedy nie mogę po prostu znieść koło siebie nikogo. Nigdy nie jestem sam. Nigdy nie mam swobodnej myśli. 90% mojej energii idzie na życie rodzinne. W chwilach kiedy o tym pomyślę, jestem prawie zdolny do zbrodni. Ile pokory trzeba mieć, żeby być dobrym. Z drugiej strony — czy nie ma się obowiązku obrony? Jest przecież miłość mała i wielka. Co zrobić, gdy miłość mała przeszkadza rozwinąć się wielkiej? [...] Może więc miłość mała jest warunkiem miłości wielkiej. Bóg ma czas na wszystko. 25 IX 1963 [...] W mieście powitanie Ulbrichta. Wszystkie szkoły i zakłady pracy na trasie. Gazety wykupiono do jednej, bo dzieci mają na zadanie nauczyć się życiorysu Ulbrichta. 27 IX 1963 [...] Dziesiąta rocznica śmierci Tatusia. Kazia wyjechała do Białowieży. Andrzejek ma anginę, czyta Ogniem i mieczem. Wczoraj wizyta Janka z Teresą. Teresa umie kochać przedmiot swego wyboru. ——— Spowiedź: pokusa mówienia źle o sobie czy strach przed nieodwołalnym podporządkowaniem się sprawiedliwości najwyższej; strach przed rozgrywką o niebo, o świętość. Bo jeśliby o to nie

chodziło, to po cóż bym szeptał do owłosionego ucha za drewnianą kratką i po cóż bym słuchał słów przychodzących do mnie wraz z kiepskim oddechem... 29 X 1963

1

Piszę opowiadanie (Sierota) , więc nie prowadzę dziennika. 19 XI 1963 Spotkanie z Teodorem Parnickim. Był niestety pijany. Rozpili go marynarze na statku “Krynica'', teraz wciąż jest pijany. Ogromnie przeżywa konfrontację z ludźmi, którzy o nim piszą. Spytał mnie po prostu, czy to naprawdę dobre, czy też go tylko “wydmuchują''. Powiedziałem mu, że Beatrycze to arcydzieło — rozpłakał się i mówił, że na tę chwilę czekał etc... Jest żenujący i wzruszający, dziecinny i wielki. Mieszka w Meksyku, bo tam najtaniej, nie pracuje i żonie pracować nie pozwala, chce pisać i chce, aby ona jego pisania pilnowała. I tak lata całe. 21 XI 1963 [...] Dzwonił St. Żółkiewski, żeby napisać do “Pamiętnika Literackiego'' o literaturze XXlecia. Napiszę o krytyce i publicystyce literackiej. Doszedłem do przekonania, że to bardzo piękny temat: np. o tekstach stalinowskich (o Andrzejewskim, Borowskim, Lasocie) można już dzisiaj pisać tak 1

jak o jakichś obłąkaństwach z epoki powstaniowej . 1 XII 1963 35 lat przeszło. Co dalej? Pisarstwo jest zastępczą realizacją jakiejś gigantycznej zachcianki. Pisarza poznaje się po tym, “kim chciałby być'' — jak dziecko. Ja np. chciałbym być... Ba, to właśnie trzeba by dopiero wyznać. Ale chyba tak: prezydentem Rzeczypospolitej albo proboszczem w zapadłej wiosce góralskiej.

1964 4 IV 1964 Uchwała KC KPZR o konieczności położenia kresu “rozbijackiej'' działalności KPCh. [...] U 2

1

nas sprawa “manifestu 34'' . Aresztowanie Janka Lipskiego . Otrzymawszy wiadomość o tym, zatelefonowałem do jego żony, dowiedziałem się, że już jest wolny. Nazajutrz spotkałem się z nim. Spotkałem się także z Jasienicą. Zależało mi na wejściu w kontakt z ludźmi, którzy podpisali manifest. Zakaz publikacji dla 12 pisarzy. U nas zdjęto Kotta i Lipskiego. Radziłem Jurkowi Stryjkowskiemu, aby zwołał zebranie i napisał list do Jarosława “z prośbą o instrukcje''. Jarosław wyjechał do Włoch, nikomu nic nie mówiąc. Kiedy Stryjkowski był u Bidy (obecnego prezesa Cenzury), Strasser (cenzor) miał powiedzieć, że “nie był to moment na wyjazd''. Stryjkowski usiłował się dostać do Kliszki, odpowiedziano mu, że wyjeżdża. Przypuszczam, że ma spotkanie z Chruszczowem, gdzie chyba 2

zostanie podjęta uchwała “bratnich partii'' w sprawie Chin i prawdopodobnie powstanie projekt utworzenia czegoś w rodzaju Kominformu. 11 V 1964 Drugi miesiąc afery “listu 34''. Wczoraj “protest'' pisarzy przeciwko “dywersji''. Moja odpowiedź na list egzekutywy partyjnej: “W związku z pismem... komunikuję, że odmawiam podpisu pod oświadczeniem, które wprowadza w błąd nie poinformowaną opinię publiczną, odwracając jej uwagę od istotnych problemów życia kulturalnego w Polsce''. Czekam na rezultaty. Powiedziałem Jarosławowi, że taki list napisałem. Wysłuchał z uwagą i powiedział z przekonaniem: dobrze zrobiłeś... 14 VI 1964 Po zebraniu przedzjazdowym w ZLP. Maria Dąbrowska wygłosiła przemówienie, które określa się w kołach egzaltowanych jako historyczne. Zawierało ono historię “sprawy 34'', którą wszyscy znają, oraz opinie, które od dwóch miesięcy znajdują się w powszechnym obiegu. Wartość przemówienia polegała na dokładności w zestawieniu faktów oraz na jasności i precyzyjności w komentarzach. Cała historia nabrała naraz godności, wszyscyśmy się w naszych własnych oczach podnieśli, gdy nam o nas samych dokładnie, chłodno i spokojnie opowiedziano. Dąbrowska w swoim referacie nie odkryła nic nowego w sprawie, którą znamy, i w nas samych. Odkryła po prostu sekret literatury, tj. porządek estetyczno-moralny skryty pod tym całym bałaganem plotki i głupstwa. Wygłoszono potem przemówienia, najczęściej zbędne (Cat-Mackiewicz, Putrament,

Iwaszkiewicz, Koźniewski, Grzędziński, Załuski, Łaszowski, Kisielewski, Jasienica, Wańkowicz), krzyczano, obrzucano się obelgami, Zawieyski dzwonił i ręce łamał. Afera toczy się dalej, rozpoczyna się już czwarty miesiąc jej nieprzerwanego ciągu. Wczoraj wezwano do Komitetu Warszawskiego Partii Stryjkowskiego, Śpiewaka, Karsta, Lisowskiego, tj. członków partyjnych zespołu “Twórczości''. Domagano się od nich deklaracji przeciwko akcji Wolnej Europy, tzn. po prostu podpisania aktu, który stał się kryterium. Stryjkowski i Karst odmówili wszelkiego poparcia dla tej akcji, twierdząc, iż nie mogą się izolować od pisarzy, którzy są chlubą polskiej literatury, Lisowski swój podpis złożył (pod czym, nie wiem), Śpiewak chyba także. Stryjkowski zdradził mi wczoraj, że Iwaszkiewicz chciał mnie usunąć z redakcji, gdym ogłosił w “Życiu Warszawy'' artykuł o współczesnej powieści. Prosił mnie o dyskrecję. Dobrze, że mi to powiedział, będę bardziej zdecydowany, gdy mi przyjdzie ostatecznie “odciąć się'' od krętactw Jarosława. Jutro rozpoczyna się IV Zjazd PZPR. 17 VI 1964 [...] “Akt 34'' był aktem publicznym i jako taki stanowił precedens dla innego typu postępowania obywatelskiego. Odwoływał się do prawa, a nie do “dobrej woli'', “życzliwości'', czyli — krótko mówiąc — “łaski''. Trzydziestu czterech uznało siebie za obywateli, Putrament i Iwaszkiewicz uważają się za poddanych. Taktyka Putramenta jest skuteczniejsza, lecz chodzi nie tylko o to, aby osiągnąć skutek bezpośredni, tj. papier, lecz skutek dalszy, tzn. taktykę audiencjonalną uczynić nieskuteczną. Zakopane, 29 VII 1964 [...] Po obiedzie rozmowa z Karolem Teutschem. Stalin na koncercie w 1953 roku był ubrany w jasny, piaskowy mundur. Siedział w loży po lewej stronie, a więc w tej samej co ja na Spartakusie w 1962, w drugim rzędzie za Berią i Malenkowem. Teutsch twierdzi, że to nie był Stalin. Mówi się, że w styczniu 1953 Stalin już nie żył albo był umierający. Jego “obecność'' na polskim koncercie miała tylko usunąć możliwość powstania plotek o jego śmierci czy chorobie. Muzycy dostali po 500 rubli na głowę jako osobisty dar od Stalina. Podczas koncertu agenci NKWD siedzieli w orkiestrze, obserwując każdy ruch muzyków (wydobywanie stołków, wpisywanie w nutach). ——— [...]

1

Na czym polega historia Josipa Brodskiego ? “Le Monde'' podał niedawno wiadomość o jego uwolnieniu. I. Lewandowska opowiadała dzisiaj coś o oskarżeniu go o nieproduktywność. Nie należał do żadnej organizacji, nie przyjmowano jego przekładów, więc go aresztowano za to, że nie pracował. Sprawdzić. Dziś na Krupówkach czarny, otwarty mercedes z eleganckim, ulizanym, wąskogłowym gangsterem. Telefon od Kazi. 2

W telewizji jakiś nieprawdopodobny wodewil Kulmowej . 2 VIII 1964 [...] Z opowiadania wujka Janka: pradziadek Ludwik Woźniakowski miał remizę pocztową, trzymał “karyjolki'' i bryki, obsługiwał pocztę na Kraków zachodni, na Wadowice, na Skawinę etc. Miał pałasz i strzelbę nabijaną stemplem “dla ochrony'' — ale jak mawiał — najlepszą ochroną byli Żydzi, którzy obsiadali bryczkę. Ładowali się przy rogatce na moście Dębnickim. W święta państwowe dziadek wkładał kapelusz stosowany i do boku przypasywał karabelę. Charakter miał twardy, “dragoński'', jak mówiła babcia, miał swoje manie, od których nie było odstępstwa: chleb tylko w domu pieczony etc. Nikt lepiej od niego nie umiał ustawić mebli, nikt też lepiej od niego nie umiał gasić pożaru. Kiedy stodoła się zapaliła, sam wlazł na dach i dyrygował gaszeniem. Podawano mu konwie na drągach, które były ciężkie. Zachwiał się, biorąc jedną z nich do ręki, spadł, odbił sobie nerki i po trzech dniach umarł. Był rok 1900. Ten Ludwik Woźniakowski (ur. około 1830) był żołnierzem w armii Bema. Razem ze swoim przyjacielem Sawickim przybył do Transylwanii, gdzie poznali dom młynarza Knopflocha pochodzącego z bawarskiej rodziny, która przywędrowała w XVII wieku. Młynarz miał cztery córki. Wszystkie cztery wyszły za Polaków. Najstarsza za owego Sawickiego, z którym wyjechała do Sarajewa. Druga, Berta, za Woźniakowskiego, ale nie Ludwika, innego, który był przyjacielem Ludwika, a nawet nie krewnym jego. Trzecia została żoną Borysiewicza ze Lwowa, czwarta zaś wyszła

za owego Ludwika Woźniakowskiego, który został z czasem poczmistrzem w Krakowie. Ten ze swą żoną z Knopflochów miał cztery córki, jak teść: Emilię, która wyszła za aptekarza Steczkowskiego, Franciszkę, która została panną, Julię, która wyszła za Lachmayera, syna oficera austriackiego (pochodził ze Steyermarku), co kiedyś stacjonował we Lwowie, a czwarta, najładniejsza Alojza (a właściwie Luiza czy Lojza), wyszła za niejakiego Kijowskiego Franciszka. Urodzony był w 1863 roku w Kopyczyńcach. Był synem administratora majątku Potockich w Kociubieńczykach. Jedynak, kończył gimnazjum w Tarnopolu. Ojciec odumarł go wcześnie. 6 VIII 1964 [...]

1

Wybór Krzysztofa Baczyńskiego z serdeczną dedykacją Kazimierza Wyki . Przeczytałem parę wierszy znajomych i... rozpłakałem się. Supetar na wyspie Brač, 18 VIII 1964 Czwarty dzień kolorowego i hałaśliwego koszmaru. Plecy mnie bolą, spieczone, oczy mnie pieką, oślepione blaskiem słońca, nieba i fal, głowa mnie boli z nagrzania i niewyspania. Sąsiedzi wrzeszczą, dzwony dzwonią o najdziwniejszych porach, nawet o 4 rano, i jakaś piekielna lodówka w domku naprzeciw włącza się z hałasem takim, jakby to był agregat. Osły, osty, oliwki, figi, winogrona etc., etc. — śródziemnomorskie peQle-meQle. Moi szczęśliwi i przemili. Ja chyba też — quand méme. Przeraża mnie powrót, bo z Dubrownika nie ma pociągu. Jutro jedziemy na Hvar. Chcieliśmy zwiedzić Korčulę, ale nie ma jak się tam dostać — trzeba by do Splitu wracać. Split wart sam za całą tę podróż. Dla mnie jeszcze w osobliwy sposób, bom się przy wejściu na dzwonnicę katedry przekonał, że mam autentyczny lęk przestrzeni. Wylazłem na szczyt, ale ze łzami w oczach. Supetar, 23 VIII 1964 Dochodzę do granicy wytrzymałości. Prawie bezsenne noce z koszmarami. Sen o Jarosławie Iwaszkiewiczu, który na oczach dużego towarzystwa siada w kucki na grobie swej siostry, ściskając w rękach suchy kij, sen o wywiezieniu mnie do Oświęcimia czy na Sybir — matka, która mówi mi, żebym przede wszystkim “sam ze sobą nie grzeszył'', i ksiądz Kozłowski, który jedzie tym samym pociągiem do Zakopanego, a ja za nim chodzę, żeby mnie po raz ostatni w moim życiu wyspowiadał, i mijanie stacji — stref, przyspieszanie rytmu pociągu i coraz pełniej uzbrojone i umundurowane warty; sen o Jastrunie, w którego obecności mam wygłosić referat o jakimś jego poemacie Arkadia etc. Upał od rana, mgiełka przed oczami, które nie mogą już znieść nadmiaru barwy i blasku, spalone plecy, z których złazi dziesiąta skóra, stanowią wiązkę plag adriatyckich, od których chciałbym natychmiast uciekać do strefy umiarkowanej. [...] Wczoraj różne głupie myśli polityczne. O swoistej solidarności krajów byłej okupacji hitlerowskiej i byłego imperium Stalina: równoległość resentymentów, lęków, zahamowań i aspiracji stworzyła nowy rodzaj pokrewieństwa i ową wspólnotę w tej części Europy. Cyrkulacja turystyczna ze wszystkimi jej atrybutami, z przemysłem i czarnym rynkiem, wspólnotę tę przenosi w sferę najściślej prywatną. Jest to ruch społeczny, rodzaj wędrówki ludów sezonowej i jako tako skanalizowanej przez policje, ale w skutkach równie doniosły jak te rozmaite “poussées barbares'' z wczesnego średniowiecza, bo wytwarzający również nowy układ sił i nowe zjawiska. Inż. Ramm tu jest, bo buduje Skopje, ja — bo wydałem książkę. Kto inny, bo zahandlował ręcznikami chińskimi. Wszystko jedno: przyczyny są te same — niemożność pomieszczenia się w gospodarczej autarkii: “pousée'' ku południu, ku słońcu. I skutki te same: narastanie resentymentów w stosunku do tego, co było (Hitler, Stalin, Turcy, Rosjanie, Austriacy, Niemcy), wzajemne udzielanie sobie tych resentymentów oraz narastanie aspiracji do bogactwa, porządku, wolności. 28 VIII 1964 W krużganku Franciszkanów: kapitele rzeźbione w karnawałowe [sceny] i zwierzęta. Jest tu np. kozioł, który bodzie w tyłek starca śmiesznego. Są psy, skrzydlate barany, roześmiane gęby, wykrzywione przeraźliwie. Znaczy to, że krużganek był miejscem zabawy, rozrywki. Może bracia gonili się po krużganku, wykrzywiając się do siebie? Pośrodku dwie ławy kamienne naprzeciw siebie. Słyszę teraz ich śpiew. Gra fisharmonia. Warszawa, 2 IX 1964 [...] Dziś przez telefon groteskowa rozmowa z Kazimierzem Wyką o restytucjach. On: — Czy świat będzie trwał? Ja: — Tak, ale kocioł bałkański wybuchnie. On: — To świetnie, nareszcie będzie pierwsza wojna światowa.

Lublin, 18 IX 1964 1

Zjazd . Referat Iwaszkiewicza. Lizusostwo we wszystkich formułach powitalnych etc. Niezręczności. O sobie: l’homme du dialogue. Bo rozmawiał z Gomułką etc. Mentalność petenta. Cenzury nie można znieść, ale należy ją zreformować w celu “podniesienia autorytetu i odpowiedzialności urzędu kontroli'', tak aby sprawa była prosta i jasna (jak mówi kol. Żukrowski). O 2

3

zjeździe szczecińskim : istotną rolę odegrały tam nie referaty Kubackiego i Żółkiewskiego, ale przemówienia kolegów radzieckich. Zjazd ten jest niesłusznie nie doceniany, gdyż np. rozpoczął wyjazdy w teren, z których wyniknęło sporo dobrych książek. 1 XII 1964 Po imieninach. Mam 36 lat. 8–13 XII 1964 w Oborach Stanisław Stomma został przyjęty przez Kliszkę celem ustalenia liczby posłów grupy “Znak''. Kliszko sprzeciwił się wysunięciu kandydatury Stefana Kisielewskiego; jako argumentu użył taśmy magnetofonowej, na której nagrano telefoniczną rozmowę Kisielewskiego z Jerzym Andrzejewskim. Ci dwaj panowie, prawdopodobnie pijani, rozmawiali sobie w taki sposób: Andrzejewski: — Jest strasznie nudno. Kisielewski: — Zabij Gomułkę, zobaczysz, jak będzie wesoło. — Widzi pan — powiedział Kliszko Stommie — co to za ludzie: przestępca i degenerat.

1965 22 V 1965 Braki w dzienniku: W dzień 7 bm. rozmowa z pp. tajnymi policjantami w kawiarni “Muranów''. Ładnie byłoby to opisać, ale mi czegoś wstyd. Nie opisuje się wizyty u prostytutki, ani zaczepki pederasty. Paszportu nie mam, tzn. zachowałem się dobrze. [...] Życie prywatne: Kazia pojechała do Jeleniej Góry z cyklem odczytów “Piękno w życiu codziennym''. 1

Umarła Maria Dąbrowska . Dzisiaj był pogrzeb. 2

29 V — 3 VII 1965, Paryż 2 VII 1965 Umarł Wilek Mach.

7 VII 1965 Na pogrzebie Wilka gromada generałów, marszałek [Spychalski] w cywilu, “osobisty przyjaciel zmarłego'', jak napisały gazety. Skąd ci generałowie do tkliwego Wilka. Po pogrzebie siwy Kazimierz Wyka opowiadał Kazi i mnie, jak to przyszło do niego kiedyś podanie o przyjęcie do Związku i że już po 10 stronach wiadomo było, kto to jest. Mieć zawsze cierpliwość na to, by te 10 stron przeczytać! Zacząłem składać listy Jacka Leszczyńskiego. Kto wie, co z tego wyniknie. 8 VII 1965 Wczoraj premiera Tanga Mrożka (reż. Erwin Axer, grali Michnikowski, Fijewski, 1

Czechowicz, Ludwiżanka i in.) . Sztuka rozpaczliwa i dziecinna; miota się pośród pojęć, formuł, zaklęć “intelektualnych'', a zarazem wstydzi się tej swojej filozofii i raz po raz wyskakuje z gąszcza świecą farsową. Stąd przedziwna mieszanina sztubackiego humoru ze sztubacką filozofią i ogólne wrażenie szlachetnego chałupnictwa intelektualnego. 10 VII 1965 Myśli o szczęściu, pracy i miłości.

12 VII 1965 Listy od Andrzejka z obozu. [...] Gaston de Cérizay z “Kultury'' to Mackiewicz. Nowy proces staruszka. 16 VII 1965

2

W prasie sprawozdanie z konferencji prasowej w sprawie Cata, Grzędzińskiego i Millera . Mówi się ogólnikowo o “niezgodnej z prawem'' działalności, nie precyzując, czy pisarze ci zostaną postawieni w stan oskarżenia. Mówi się także o uchwale ZLP, według której współpraca z wrogimi Polsce Ludowej ośrodkami nie licuje z godnością członka ZLP.

1

21 VII 1965 Wczoraj zakończył się proces Karola Modzelewskiego i Kuronia. Dostali wyroki po około 3

lata . Wprowadzono ich na salę w kajdankach. Młodzież zgromadzona na korytarzu odśpiewała Międzynarodówkę wedle rytuału ustalonego na pogrzebie Hollanda. Wydaje mi się, że to “byli komuniści'', ze zbuntowanej i zliberalizowanej kadry stalinowskiej, tworzą sobie bohaterów. Sami 2

montują proces “orlątka'' (Zygmunt Modzelewski zmarł w opinii komunistycznej świątobliwości), sami reżyserują sceny Dziadów części III, sami tworzą później publiczność i wzburzoną opinię. Święto 22 Lipca zbliża się w jakiejś dziwnej atmosferze. Prawie nie ma portretów, nie ma żadnej akademii ani innej uroczystości, na której konieczna byłaby obecność Gomułki. Wciąż krążą pogłoski o jego chorobie. Na dzień 27 lipca zapowiedziano plenum KC. 22 VII 1965 Spokój, duszno, deszcz. “Życie Warszawy'' ukazało się z kilkugodzinnym opóźnieniem i zniknęło w ciągu godziny. Nie ma w nim zresztą żadnych wiadomości interesujących. Ani jeden członek “kierownictwa'' partii i rządu nie zaszczycił obecnością uroczystości w przeddzień święta; brak też informacji o miejscu ich pobytu. Nagrody ministra [kultury] otrzymali m.in. Brzechwa, Dobrowolski, Lem, Filipowicz, Bryll. Na mieście bardzo mało portretów przywódców. 23 VII 1965 Sen na temat Parnickiego. Ktoś o nim mówił czy pisał: “po nieprzespanej nocy, w podnieceniu i zmęczeniu, uzyskiwał świadomość średniowieczną...'' Jest w tym jakaś racja: akt pisarski wydaje się być u P. aktem ostatecznej desperacji, aktem końcowym, zamykającym cykl przygotowawczy. Stąd to zmęczenie stylu i jakby pośpiech w pisaniu. 16 VIII 1965 [...] W “Tygodniku Powszechnym'', nr 33 (864), artykuł ks. Bardeckiego o “laicyzacji''. Pisze o dyskusji wewnątrz ruchu “laickiego'', notuje z satysfakcją ewolucję tego ruchu w kierunku “humanizmu'', odnotowuje punkty styczne humanizmu typu Kołakowskiego z katolicyzmem “otwartym'' (typu Jana i Pawła). Styczność ta, według niego, polega na wspólnym u “humanistów'' i katolików — strachu przed “pustką'' i “nihilizmem''. [...] Jak bardzo ten pogląd zakorzeniony jest w katolicyzmie, od jak dawna straszy się katolików pustką, która się przed nimi otworzy, gdy przestaną wierzyć...! 24 VIII 1965 [...] Comment la réligion est-elle possible? 1. argument antropologiczny: religię łączy się z myśleniem mitycznym; antropologia współczesna (Lévi-Strauss, Eliade, Jung) odkrywa w języku, w kulturze, w nauce, w psychologii obecne struktury mityczne. Ergo: religia jest tym, czym była, tj. syntezą kulturową mitologii. Religia, względnie to, co za religię uważać będziemy: dla Eliade “homo religiosus'' jest ten, dla kogo sens poprzedza egzystencję. To za mało. System znaczeń nie jest jeszcze religią, lecz swoistą filozofią. Religia zaczyna się tam, gdzie kończy się filozofia. Filozofia jest aktem umysłowym, operacją logiczną. Religia jest aktem fizycznym. Idealizm epistemologiczny stwierdza zależność idei — religia oddaje im hołd. Religia jest systemem posłuszeństwa, dyscypliną, obédience; jest posłuszeństwem, które wyraża się przez rytuał i przez uzasadnienie moralności. 19 IX 1965 Eucharystia i miłość. Kobieta, której mówię: “kocham panią, jesteś pani jedynym moim pragnieniem, przez ciebie i dla ciebie tylko żyć mogę'', jest kim innym, niż była przed wyznaniem moim. Jest kim innym w psychicznym i fizycznym sensie, jest kim innym dla siebie samej, choćby nawet moim wyznaniem wzgardziła; jest kim innym dla wszystkich, którzy ją otaczają; i to nie moje

pożądanie zmienia ją i mnie, i cały świat skupiony wokół nas dwojga; nie pożądanie, gdyż ono zawsze istniało, choć nie wyrażone, nie skierowane, nie wyznane. Moje wyznanie, moje słowo, mój akt wiary w możliwość spełnienia miłości — oto źródła zmiany, oto bodziec reakcji, jaka zaszła, oto przyczyna transsubstancjacji, jaka się dokonała. Tego samego aktu dokonuje kapłan, mówiąc “hoc est corpus meum'' w imieniu wszystkich, którzy pragną, aby tak było, to jest w imieniu Chrystusa i tych, co miłują się nawzajem w jego imieniu. Przeistoczenie jest wyznaniem miłości, komunia — jej spełnieniem. 29 IX 1965 [...] Pisanie z pamięci, a nie z wyobraźni jest pisaniem bez myśli. Porządek pamięci jest różny od porządku myśli. Pamięć jest światem odkrytym i poznanym — cokolwiek by się mówiło na temat jego tajemnic. Proust odkrywa samą pamięć, i przez to wzbogaca świat. Natomiast eksploatowanie pamięci jest okradaniem samego siebie, nierozsądną wyprzedażą rodzinnych pamiątek. Człowiek musi potem poczuć się spustoszony. [...] 7 XI 1965

1

100 stron przekroczone . Chyba to dobre. Czekam z niecierpliwością na wyjazd do Zakopanego. Źle się czuję. Niepokój wokół serca. A może histeria. 8 XI 1965 Kazi przeszło... Zakopane, 27 XI 1965 Wczoraj 4 1/2 strony w ciągu 6 godzin nieprzerwanej, intensywnej pracy. Nieprawdopodobne. A przez dwa poprzednie dni przeszło 30 — co prawda z rekonstrukcjami. Wciąż nie rozstrzygnięta sprawa “wiersza'', który płynie, płynie, ale nie wiadomo, czy to ma jakiś sens. Gomułka w towarzystwie Kliszki, Wichy i Witaszewskiego przyjął delegację PAX-u, z Piaseckim na czele. Byli także Lichniak, Przetakiewicz, Hagmajer i jeszcze ktoś. Co to znaczy? I dlaczego resort MSW był tak bogato reprezentowany? Żydzi zaraz powiedzą, że to przeciw nim. Telefon od Kaziuni o nagrodzie Kościelskich do spółki z Woroszylskim (!). 2000 fr. szwajcarskich, z którymi będzie mnóstwo kłopotów. Prawdę mówiąc, spodziewałem się tej nagrody po 1

zeszłorocznym wyróżnieniu przez Wolną Europę .

2

1 XII 1965 [...]

Na zjazd

1. Propozycje dyskusji ideowej (w referacie Hołuja, w wywiadach “Życia Literackiego'', w artykułach wstępnych, np. Putramenta). Na jaki temat mianowicie miałaby się ta dyskusja toczyć? Miałaby to być kontynuacja jakiejś starej dyskusji czy też chodzi o dyskusję nową. 2. Przypomnijmy dyskusje, jakie były. a) o ustroju; zwłaszcza w okresie referendum i wyborów 1946–1947. Dotyczyła spraw podstawowych: granic, struktury społeczno-politycznej, polityki zagranicznej, wymiaru sprawiedliwości. Dyskusja toczyła się na łamach pism — w jakiejś mierze dotyczyła literatury w najgłębszym sensie. Chodziło niejako o uznanie rządu, o akceptację jego programu i tradycji, na którą się powoływał. Była to dyskusja, z której wyłaniała się moralna oraz ideowa zasada afirmacji tego ustroju. Dyskusja polityczna miała swój odpowiednik literacki: była to dyskusja o dwudziestoleciu i o realizmie. b) o humanizmie socjalistycznym i realizmie socjalistycznym. Łączę je obydwie, ponieważ sens ich był wspólny. Chodziło w niej o kształt kultury socjalistycznej w ideowo-politycznych warunkach zimnej wojny. c) dyskusja o schematyzmie. Ukazała niebezpieczeństwa, kwadratury koła, niemożliwości sztuki pisarskiej etc. Była przygotowaniem do dyskusji następnej: d) o stalinizmie. e) o granicach wolności ideologicznej w kraju, którego struktura polityczna jest homogeniczna, a struktura ideowa heterogeniczna. Pytanie: która z tych dyskusji straciła na aktualności? Która z nich może być podjęta? Odpowiedź: żadna. A zatem, jeśli słuszne jest przeczucie tych kolegów, którzy sądzą, iż nadszedł czas do dyskusji ideowej, dyskusja ta musi być nowa — jest to dyskusja, której tematu nie znamy. W tych dyskusjach mniej więcej zamyka się ideowa historia 25 lat. Co ją charakteryzuje? 1) Wszystkie dyskusje odnosiły się do faktów dokonanych. 2) Wszystkie odnosiły się do adaptacji kultury do istniejących warunków politycznych.

W sumie powiedzieć można, iż były to dyskusje — lub jedna dyskusja o zmiennych motywach — o warunkach istnienia twórczości. Nie były to dyskusje nad propozycjami ideowymi, próby stworzenia ideowej nadbudowy rzeczywistości, która jest dana. Inaczej: każda z tych dyskusji sprowadzała się do odpowiedzi: w jakim stosunku pozostaje dana rzeczywistość do tradycji ideowej, w jakim stopniu dadzą się do niej zastosować idee znane. Jak się ma “demokracja ludowa'' do tradycji realistycznych. Stąd wrażenie, jak gdyby te dyskusje były wstecz obrócone. Da się to wyjaśnić nawet psychologicznie. Wszyscy, jak tu jesteśmy, żyjemy pod wrażeniem, że świat się zmienił za naszego życia, że są to zmiany epokowe, rewolucyjne i że my jesteśmy tym pokoleniem, które ponosi cały ciężar biograficzny i intelektualny owych zmian. [...] Tkwi w nas przekonanie, że pokolenie następne żyć będzie w tych strukturach, które ukształtowały się w naszej przytomności i do których myśmy się z takim trudem adaptowali. Jest to przekonanie groźne, starcze. Stajemy się podobni do starzejącego ojca, który dorosłemu synowi potrafi opowiadać tylko anegdoty z wojska i ze szkoły. Twórcze założenie kultury jest jedno: że nic nie jest trwałe i niezmienne w ludzkich dziełach i że cywilizacje są nieskończenie zmienne. Możemy być zupełnie pewni, że ci, których na tej sali jeszcze nie ma, żyć będą w zupełnie nowych warunkach, których nie umiemy sobie wyobrazić, i sądzić nas będą. [...] Żadna z dyskusji, które nas kiedyś dzieliły, nie daje się wznowić. Nie ma potrzeby jej wznawiania — wątpię, czy kogo z nas zdołają podniecić rozważania Putramenta o “dwupotokowej'' kulturze. Panuje wśród nas pokój ideologiczny, który burzą czasem kwestie proceduralne lub administracyjne. Ten pokój naprawdę może tylko zburzyć krnąbrne dziecię, które na nas wszystkich dostrzeże brak poszczególnych części garderoby. Spróbujmy je uprzedzić.

1966 Warszawa, 10 I 1966 Dzisiaj w gazetach komunikat Urzędu Rady Ministrów o wstrzymaniu paszportu kard. 1

Wyszyńskiego , z uzasadnieniem, które powołując się na odpowiednie paragrafy ustawy o paszportach (działalność szkodliwa dla państwa), powtarza argumenty poprzednio użyte już przez publicystykę oficjalną. [...] W obecnej fazie przypomina to już menueta odtańczonego przez elewów akademii smorgońskiej. Niemniej trzeba zająć jakieś stanowisko. Wydaje mi się, że w tej chwili meritum sprawy nie ma już znaczenia. Chodzi znowu — jak w “sprawie 34'' — o prawa obywatelskie. Biskupi są ciałem reprezentatywnym; mają zatem prawo — jak każdy obywatel — do wypowiadania opinii politycznych i moralnych. Mają także prawo do wypowiedzi partie polityczne, stowarzyszenia, osoby prywatne. [...] Albo przyjmuje się zasadę, że domena polityki zagranicznej jest zarezerwowana wyłącznie dla rządu, albo trzeba być przygotowanym na wypowiedzi antagonistyczne. Jeżeli nie kwestionuje się praw PAX-u do deklaracji w kwestiach granic, nie wolno także kwestionować praw Episkopatu, do podobnych deklaracji, tylko dlatego, że są “nie uzgodnione'' i że rząd nie został o tym powiadomiony. Obrona listu biskupów jest więc w tej chwili obroną praw do wygłaszania i publikowania opinii. Odmowa paszportu dla Wyszyńskiego jest jawnym uznaniem istnienia w Polsce praw kagańcowych. [...] Tak więc obrona listu biskupów staje się w końcu obroną czystości gry, obroną prawdy. Co do meritum: sprawa jest jasna. Gest był potrzebny, ale został źle wykonany. Należało przede wszystkim doprowadzić do tego, aby biskupi niemieccy pierwsi wyciągnęli rękę. Należało tak list ułożyć, aby opinia narodowa nie została urażona. Mniej mówić o przebaczeniu, a raczej o konieczności współżycia i “duchu miłości chrześcijańskiej, w której wyrównują się szale'' albo o “wspólnej modlitwie do jedynego Sędziego Sprawiedliwego, który widzi nasze uczynki etc. etc.'' Stylistyka kościelna dostarcza mnóstwo wzorów, z których wybrać można było sto enigmatycznych a wzniosłych wariantów. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że “List'', którego rezultaty polityczne są, jak dotąd, negatywne (konflikt między Kościołem a państwem po raz pierwszy nie poparty jednomyślnie przez katolicką opinię w kraju, a antykomunistyczną na świecie), nie stał się faktem religijnym, nie przyniósł nic w sferze duchowej. Lekcja miłości chrześcijańskiej została przeprowadzona w mało pedagogiczny sposób. Należało równocześnie z oddaniem tego listu biskupom niemieckim skierować list do wiernych z wyjaśnieniem tego kroku oraz szerszym uzasadnieniem, w duchu ewangelicznym. Nie wolno było dopuścić do tego, aby katolicy polscy dowiedzieli się o liście z prasy rządowej, oraz do tego, aby owe pouczenia duszpasterskie były odpowiedzią na kampanię publicystyczną. [...] Kiedyś polscy pisarze dziewiętnastowieczni tłumaczyli Polakom, że dobrobyt kraju zależy

od pracy. Bardzo to było potrzebne, ale jakież nieciekawe dla społeczeństw, które nauczyły się tego o kilka stuleci wcześniej. 11 I 1966 Lektura sprawozdania Kazimierza Wyki na temat IBL, przeznaczonego dla Sekcji Polonistycznej Wydziału Oświaty i Nauki KC. Widać toczy się jakaś kampania, będąca przedłużeniem prasowych ataków Jakubowskiego i innych. Wyka broni się zaciekle, ale żałośnie, powtarzając nieustannie, że główną zasługą IBL jest wprowadzenie “marksistowskich dyrektyw do badań nad kulturą polską''. Każdą indywidualną pracę naukową, a nawet działalność krytyczną czy wprost chałturniczą (np. wstępy dla Wiedzy Powszechnej) poczytuje za zasługę IBL. Błędy tego Instytutu składa na karb jego zasług: tak więc jego zasługą jest to, iż stanowił młody, rewolucyjny zespół, który miał przełamać tradycjonalizm w dziedzinie badań literackich, a błędem jest również to, że był młody i rewolucyjny. Zasługą jego jest to, że przełamał tradycjonalizm, ale błędem to, że nie opracował podręcznika. A oczywiście jedno wynika z drugiego. Warszawa, 13 I 1966

1

Wczoraj we Wrocławiu nędzarskie polskie Hollywood (Has jedzący łyżką z menażki, poniemieckie szafy, piklingi w bufecie). Brednie w sprawie scenopisu. Tajemnica błędów filmów polskich: nie trzymają się scenariusza. Scenariusz, choćby najgorszy, ma swoją logikę dramaturgiczną; scenopis tworzy logikę własną, techniczną, która tamtą, pierwotną, niszczy. 17 I 1966 W sobotę Artur [Międzyrzecki] (przyszedł w pióropuszu indiańskim na głowie i z baretkami orderów w klapie marynarki), Julia [Hartwig] i Joanna [Guze]. 1

Przemówienie Gomułki w sprawie orędzia . Polemika z Turowiczem. Tony pojednawcze wobec Kościoła, ostre wobec Kardynała i “reakcyjnej części kleru''. [...] ——— Wizyta u Żółkiewskiego w sprawie lektoratu w Paryżu. Nic z tego: Trznadel został mianowany. Żółkiewski chłodny i raczej lakoniczny. O sytuacji w ministerstwie: tam jest taki, wie pan, rozpieprz, tzn. nikt nic nie załatwia. Sympatie i antypatie ubowskie. 2

Pokaz filmu de Sici Uwięzieni w Altonie . Bzdura całkiem w polskim stylu. [...] Stanisław Lem, Astronauci, 1951. Pierwsza tego typu powieść w Polsce, nie licząc Żuławskiego. Ale nie to jest ważne: temat science-fiction Lem połączył z tematem katastrofy atomowej, użył zatem tematu fantastycznonaukowego do celów publicystyki współczesnej. Nie pierwszy, zapewne: zrobili to przed nim Wells i Čapek. Ale Lem miał już do czynienia z pierwszym konkretem: z bombą atomową. Kiedy pisał tę powieść, ZSRR, zdaje się, jeszcze bomby nie miał; mowy jeszcze nie było o rakietach zdalnie kierowanych, zagrożenie atomowe, które wtedy wydawało się nieskończone, 3

było w stanie zalążkowym. Bikini chyba był ostatnim “słowem'' w tej dziedzinie. Rzeczywistość wyprzedzała Lema; jako pisarz fantastycznonaukowy znalazł się w szczególnej sytuacji: musiał w swoich pomysłach wyścigować się z prawdziwym rozwojem nauki i techniki. Nie tylko w tej dziedzinie zagrożenia, lecz także w dziedzinie astronautyki, która go w głównej mierze zajmowała: sześć lat przed wypuszczeniem pierwszego satelity Ziemi publikował swoją pierwszą książkę; doczekał tego, że do 1

rosyjskiego tłumaczenia kolejnej jego powieści, przedmowę pisze jeden z radzieckich kosmonautów! [...] Dwie cechy u Lema występują [...] wyraziście: temperament satyryczny i dramatyczna wizja losów ludzkości. 1 II 1966 Artur M.[iędzyrzecki] zaproponował mi udział w seminarium harwardzkim. Wziąłem opinię od Jarosława. Wczoraj wybory do zarządu oddziału warszawskiego. Wszedłem na ostatniej pozycji z 126 głosami. Za mną przepadli Załuski, Kuśniewicz, Guze, Kołoniecki. Zresztą — poza mną — przeszła cała lista zarządu. Do sądu na moje miejsce wszedł Hertz. Będę musiał chyba wycofać się z komisji kwalifikacyjnej. W zarządzie chciałbym być człowiekiem bez funkcji. Albo zająć się biblioteką. Niedyskrecje R. M.[atuszewskiego] na temat opinii o mnie lansowanych w KW: zarozumialec, ma gdzieś wszystkich, etc. 11 II 1966 Wczoraj złote gody Wańkowiczów w podziemiach SARP-u. Ze 200 osób. Od Leona

Pasternaka do Cata-Mackiewicza. Uroczystość prowadził jakiś kolega szkolny Wańkowicza z gimnazjum Chrzanowskiego. Udzielił kolejno głosu: staremu profesorowi tejże szkoły, który wspominał rok 1905, pułkownikowi Radosławowi, który wspominał powstanie warszawskie, Pawłowi Jasienicy, który wygłosił już bezpośrednią pochwałę jubilata, oraz samemu jubilatowi, który mówił pięknie o swojej zdziesiątkowanej rodzinie, a zakończył toastem “kochajmy się''. Miał przemawiać jeszcze Artur Międzyrzecki w imieniu bohaterów spod Monte Cassino, ale dostał grypy. Ze wstydu. Rano składaliśmy z Wandą Żółkiewską wieńce na grobie Broniewskiego. Orszak prowadziła Mme Zatorska z jakimś szoferem z ministerstwa w bereciku na głowie. Po uroczystości jakiś wesoły generał kazał się sfotografować na tle mogiły z wdową po poecie. Wdowa pozowała z uśmiechem. Wieczór u Kottów. Piękne jego opowiadanie o rozmowie z Adolfem Rudnickim (“jesteś nieszczęśliwy... nic nie możesz napisać... Słuchaj: nosisz podkoszulek? nie drapie cię?''). Powiedzenie Pomianowskiego o Lisieckiej: mózg elektronowy zaprogramowany przez pralkę. Janek [Kott] rozdawał swoje fotografie, swoje autografy i swoje obrazy. 16 II 1966

1

[...] W Moskwie proces Siniawskiego i Daniela . Lektura artykułów w “Izwiestijach''. Oni nawiązują dialog z oskarżeniem na tej samej płaszczyźnie ideologicznej — pewnie po to, by uzyskać łagodny wymiar kary. A rezultat taki, że zostają ośmieszeni, ponieważ tym językiem powinno się mówić tylko z pozycji siły lub podporządkowania. Człowiek wyrzucony za burtę nie może udawać, że chodzi po pokładzie. 22 II 1966

2

Dzisiaj był pogrzeb Cata-Mackiewicza . W imieniu ZLP składałem wieniec, a towarzyszył mi w tym jedynie Wacek — kierowca. Łysy staruszek z teczką okazał się ostatnim ułanem z wileńskiego pułku. Jasienica wygłosił znakomite przemówienie; nawet trochę do śmiechu. Mówił tak interesująco, że wszyscy zapomnieli o trumnie stojącej na brzegu jamy i o wdowie, która zapadała się powoli w glinę. W pewnej chwili powiedział: “lecz los płata czasem'' — i urwał, bo słowo “figle'' wydało mu się naraz niestosowne. Powiedział: “zasadzki''. Tarsis, który jest teraz w Moskwie, został pozbawiony obywatelstwa radzieckiego. Mimo to wygląda na prowokatora. Antoni Słonimski dostał paszport. Powiedziałem mu, że jest to odpowiedź naszego rządu na proces Daniela i Siniawskiego. Odrzekł: “Dziękuję za taką wolność, bo jak ich puszczą, to mnie posadzą''. Aragon wypowiedział się przeciwko moskiewskiemu wyrokowi i kilka partii komunistycznych. Polski PEN-Club przyłączył się do próśb o ułaskawienie. Zielona Góra, 30 III 1966 Z Andrzeja nigdy nie zrobimy normalnego, zrównoważonego, pracowitego człowieka. Możemy z niego zrobić tylko człowieka utalentowanego. Portier w hotelu wziął mnie za ministra. I dobrze. (Jechał ze mną jakiś minister otoczony podskakiewiczami. Potem równocześnie z nim brałem pokój w hotelu. Kiedy w chwilę potem zeszedłem do recepcji, aby o kąpiel prosić, zaspany portier krzyknął do pokojowej: kąpiel dla pana ministra! Ja na to ani okiem nie mrugnąłem). [...] Rozmowa z dyrektorami bibliotek. Powiedziałem im, że granice polityczne nie mogą pokrywać się z etnicznymi i że narodowy porządek Europy jest przestarzały. Byli niezadowoleni i bronili polskości tych ziem. Opowiedzieli mi o sąsiedzie biblioteki, Niemcu, który nb. nazywa się Grocholski, ale który nie zmienił na jotę swych obyczajów. Mówi tylko po niemiecku, hoduje świnie, uprawia ogródek, a wieczorem staje z całą rodziną przy parkanie i obserwuje przechodniów. Przyglądałem się potem jego schludnemu ogródkowi — zielonym sztachetom i pobielonym drzewkom, i czułem się z nim solidarny. Wczoraj czytałem niemiecką notę do wszystkich państw świata. Proponują zawarcie paktów o nieagresji z Polską i ČSR oraz wymianę obserwatorów wojskowych. O ile mi wiadomo, nie było na ten temat żadnej wiadomości w naszej prasie. “Prawda'' moskiewska odpowiedziała ostro, twierdząc, że to jest manewr propagandowy. Co odpowie rząd polski? Pewnie to samo i żądać będzie wstępnego uznania granicy na Odrze i Nysie. Z pozoru zdawałoby się to słuszne, bo po cóż pomagać Niemcom w zjednoczeniu? W gruncie rzeczy jednak jest to niesłuszne, ponieważ my nie jesteśmy tak jak ZSRR zainteresowani w status quo. Zainteresowany tym może być tylko obecny aparat rządzący, bowiem to status quo odnosi się również do wewnętrznej sytuacji. Punkt widzenia społeczeństwa jest odmienny. Za cenę nienaruszalnej granicy naród traci zdolność samorządzenia się, pogrąża się w apatii, wyobcowuje się z Europy, staje się jej krewnym ubogim i dalekim. Te granice wstrzymują pochód rewolucji technicznej i utrzymują nas w zacofaniu i ubóstwie. Tylko zjednoczone Niemcy, związane z nami paktem o nieagresji i układami gospodarczymi, mogłyby nam pomóc przekroczyć próg rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego, na którym zatrzymały nas układy zwycięskich sprzymierzeńców. Co się tyczy “agresywności'' Niemców oraz niemieckiego nacjonalizmu, stanowią one groźbę dzięki podziałowi Niemiec. Podział ten, poza wszystkim innym, stwarza w środku Europy niebezpieczne

ognisko rewanżowych, narodowych dążeń, które podsycane są przez różnice ekonomiczne, jakie powstały między obydwoma państwami niemieckimi. Zjednoczenie i tak nastąpi, lepiej, żebyśmy w tym pomagali, niż przeszkadzali. Jeszcze nigdy polityka status quo nie przeżyła tych, co ją rozpoczęli. Jest to porządek ustanowiony na życie jednego pokolenia; już następne będzie zbierać zatrute żniwo Poczdamu. Zielona Góra, 31 III 1966 Wczoraj koszmar w Skwierzynie. Olbrzymia, obskurna sala, w krzesłach gromadka spędzonych dzieci z internatu. W Międzyrzeczu trochę lepiej. Piekielny staruszek z orderami. Urodzony w powiecie międzyrzeckim, syn polskiego nauczyciela. Jako żołnierz niemiecki ranny w Prusach Wschodnich w 1915 roku. Awansowany, odbył szkołę oficerską, a jako oficer zdezerterował. Brał udział w powstaniu wielkopolskim i w walkach pod Lwowem; tam ranny po raz drugi; potem znów walczył w 1920 roku z bolszewikami i został ranny po raz trzeci, tym razem w głowę (poprzednio w lewe jądro — oświadczył dumnie). Od tego czasu przepowiada pogodę: lewa strona łupie go na deszcz, prawa na burzę, środek na mróz. W dwudziestoleciu był komendantem straży granicznej w Rawiczu. W 1939 znowu poszedł do wojska, po czym ukrywał się w Kieleckiem, gdzie oczywiście kombinował z BCh i AK. Wrócił do Międzyrzecza natychmiast po wyzwoleniu. Od 10 lat na emeryturze i przewodniczy miejscowemu klubowi inteligencji. Właściwie kompletny kretyn, ale jak się do tego przyznać wobec tak żywotnego wcielenia polskiej krzepy żołnierskiej. Moi przewodnicy, którzy ze mną jechali, z dumą oświadczyli, że szosa wiodąca nas do Skwierzyny jest zbudowana przez Polaków. I obrazili się, gdy ich zapytałem, dlaczego wobec tego jest w takim stanie, jakby przetrwała sześć wojen. A to była zastygła nierówno skorupa asfaltu — postrzępiona na bokach, spękana i z dziurami. Warszawa, 1 IV 1966 Wieczór w Zielonej Górze raczej udany. Po prelekcji podszedł do mnie jakiś pan i opowiedział mi o tym, jak pewien stary, umierający pułkownik czytał przed samą śmiercią moje Różowe i czarne, ożywiał się nad tymi głupstwami, dyskutował, chciał do mnie pisać list. Mój Boże, nigdy nie wiadomo, co się stanie ze słowem publikowanym. Para cmokierów odprowadziła mnie na stację, a wśród nich były ułan z Wołynia oraz miejscowy cenzor. Jestem wyspany i wypoczęty jak niedźwiedź po zimie. Czytam Zawieyskiego Wawrzyny i cyprysy. Gdyby był bardziej wykształcony, wiedziałby, że miejscami pisze po prostu podręcznik popularny. Ale są tam ładne miejsca: Matylda Massou i Manuella, Eugenie i Maurice de Guérin, i ksiądz Lamennais niezły... Wydaje się, że pora napisać historię romantyzmu jako aberracji politycznej i religijnej. Literatura im wszystkim na mózgi się rzuciła. 3 IV 1966 [...] Drobny epizod ze Związku: ogłoszenie Grzędzińskiego “bezrobotny literat prosi kolegów o pomoc w znalezieniu pracy''. Pokazałem to Maliszewskiemu, który akurat się zjawił. Pokusztykał natychmiast do Gisgesa na skargę. Odruch donosiciela? Może u mnie też? 5 IV 1966 Wczoraj parę stron powieści i szkicu dalszy ciąg. W “Le Monde'' recenzja Raviera z książki 1

Jerzego Kosińskiego L’oiseau bariolé . Autor jest pół-Polakiem, pół-Rosjaninem, a chyba Żydem, sądząc ze streszczenia książki. Historia dziecka “obcego'' (Żyd? Cygan?) ukrywanego na wsi przed Niemcami. Ciąg epizodów baśniowych, które przypominają trochę Grassa: dziecko nie rośnie, nie mówi etc. Zafajdają całą literaturę te umęczone niemowlęta. Przeżyłem wczoraj ciężkie chwile nad tekstami naszych filozofów do numeru 1

Brzozowskiego . Nic nie rozumiem, co oni piszą! Albo oni bełkoczą, albo ja jestem idiota.

Zakopane, 7 IV 1966 [...] Dla Teilharda de Chardin przesłanką wiary jest charakter pracy ludzkiej — jej mianowicie finalna orientacja i absolutna wartość, jaką ma dla wykonawcy. Bez Boga — mówi — nie ruszyłbym palcem. [...] Myślę, że dowodem istnienia Boga, względnie inaczej — śladem jego działania, jest Chrystus,

czyli postulat miłości nadnaturalnej. Jest to jedyny autentyczny stygmat boski w świecie ludzkim, jedyny element życia, który nie ma żadnego uzasadnienia, poza nadprzyrodzonym. Cała reszta: bios, śmierć, praca — to kwestia interpretacji. Zakopane, 12 IV 1966 Rozmowy nocne z Arturem i Julią. Na spacerach, w kuchni, przy stole obitym blachą — w tej kuchni, która do historii chyba przejdzie, bo aż tylu ludzi w niej obmówiono z niemałym talentem. ——— Wizja Teilharda de Chardin człowieka mijającego strefy materii: te, które za nim pozostają, ciemne są i materialne w najgorszym, piekielnym, diabelskim sensie, a te, co przed nim — przebóstwione nadzieją, aspiracją człowieka. ——— “Znajduję Boga w tych, których kocham, w miarę jak oni i ja uduchawiamy się coraz bardziej. Podobnie znajduję Go w głębi Piękna, Dobra, w miarę jak poszukuję ich coraz dalej, oczyszczając nieustannie swe władze duchowe''. Warszawa, 14 IV 1966 Dziś podobno mija 1000 lat od chrztu Mieszka I, o szóstej wieczorem, gdy szedłem do biblioteki, biły dzwony, to znaczy dzwon u św. Krzyża i mizerna sygnaturka u Wizytek o blaszanym głosie — wszystko co zostało bogatemu klasztorowi po licznych rabunkach. Przedziwne uczucie samotności wśród bicia tych dzwonów, które ani dla mnie biją, ani przeciw mnie, bom ja ani w kościele, ani przeciw kościołowi. 1

Dziennik Brzozowskiego : “Religia twoja nie powinna być nawróceniem. Strzeż się, strzeż się tego i tamtego błędu. Katolicyzm niewątpliwie, ale ani momentu nie wolno ci uronić''. Tak i ja lękam się dewocji i daję się jej pociągać. B. o Meredicie pisze, że to był “istotnie organizm duchowy''. Otóż to się winno odnosić do B. Jego opinie szczegółowe są mi w gruncie rzeczy dość obojętne, a jego lektury najczęściej przestarzałe. B. pociąga jako styl przeżywania i przetwarzania lektur; pociąga stylem intelektualnej pracy. W gruncie rzeczy jest wzorem intelektualnej świętości. “Starać się, aby ani jeden dzień nie przechodził bez wzniesienia się myślą do zasadniczych celów i zadań''. Porównać to z zasadą aktywnej ascezy, którą Teilhard de Chardin głosi. “Módl się — pisze dalej B. — przez wzniesienie umysłu codziennie, choćby na chwilę do dziedziny, gdzie stają się widocznymi twoje zagadnienia''. “Miej ciągłą obecność własnych zainteresowań''. [...] Jeszcze o modlitwie: “Modlitwa jest obecnością w dziedzinie praw i celów, zatopieniem się w tych sferach, gdzie istnieją prawa i cele''. [...] “Poezja musi być pojmowana jako twórcza autodefinicja człowieka''. [...] Asceza i heroizm Brzozowskiego; asceza pracy i walki: “Czymkolwiek bądź jest twój świat umysłowy, musisz z niego uczynić narzędzie walki i pracy!'' “Nie umiesz już być dobrym w domu, kiedyś umiałeś... Robiła ci dobrze atmosfera troski o drobiazgi. Dobrze jest mieć taki pierwiastek łatwo dostępnej prawdy, dziedziny, w której zaraz występuje różnica pomiędzy kłamstwem a prawdą''. Jak dobrze to znam — ja, który należę do pokolenia mężczyzn zakładających rodzinę “nazajutrz'' — nazajutrz po wojnie, nazajutrz po śmierci Stalina, w przerażeniu, że nikt mnie już do żadnej armii nie powoła, za nic cierpieć nie każe, do więzienia nie wsadzi, nie wymusi zeznań, nie da szansy bohaterstwa. Wtedy rodzinę zakładałem, z pośpiechem i nie pytając o prawdziwą naturę uczuć, które mną kierowały, a zwłaszcza o powody wyboru... Wybierałem najgorzej, aby ciśnieniu ustępującemu nowy odpowiednik stworzyć; postępowałem jak człowiek, co drapie rany, gdy go bić przestano, tak boli go nagłe ustanie bólu. A teraz należy w tym przymusie zadanym sobie, w tym legacie przeżytego cierpienia rozżarzyć iskrę miłości i radości. Miłość bowiem żyje w nas niezależnie od przedmiotu ukochania; jest zdolnością unicestwiania siebie. Daje szczęście w ostatecznym rachunku; lecz szczęście nie jest jej celem. Przeciwnie, tym głębsze, im więcej wymaga wyrzeczeń. Ludzie biorą skutek za cel, jak dzieci, które dziwią się, że lekarstwo, co je miało uzdrowić, osłabia je i usypia. 15 IV 1966 [...] Na dziś zapowiedziane było zebranie w Związku na rozpoczęcie Dni Oświaty, a związane z milenium. Myślałem, że chodzi o sprawy obchodzące mnie z racji mego stanowiska w zarządzie i przyjąłem to dość naturalnie. Ale Jarosław powiedział mi w redakcji, że referat ma wygłosić minister Rusinek i że na pewno będzie związany ze sprawą biskupów. “Bylebym tylko nie musiał podsumować dyskusji...'' Dał do zrozumienia, że dyskusja będzie (ma tak absolutnie bierny stosunek do spraw politycznych, które sam realizuje, że mu do głowy nie przyszło zająć jakieś inne stanowisko...).

Miałem chwilę wahania, czy nie wystąpić w takim razie z jakimś oświadczeniem, ale ten zamiar, jadąc tam, porzuciłem; co miałem do powiedzenia, powiedziałem na zebraniu u Kociołka. Takie zebranie nie jest właściwym forum. Przy wejściu mi wskazano jakąś listę do podpisu z “rubryczkami''. Cofnąłem się czym prędzej i zwiałem do biblioteki, widząc tylko paxowców wokoło. Kiedy godzinę później wymykałem się chyłkiem, natknąłem się na Bratnego i Czeszkę, którzy nie przywitali się ze mną ostentacyjnie. [...] 16 IV 1966

1

Wczoraj wieczorem miałem telewizyjną recenzję o książce Zawieyskiego . W Gnieźnie odbywa się krajowa konferencja biskupów i uroczystości inauguracyjne 2

tysiąclecia chrztu Polski . Jednocześnie przygotowano tam zlot jakichś sztafet, defiladę wojskową etc. — jako contrę dla uroczystości kościelnych. Jest to konfrontacja ideologiczna, która może zamienić się nawet w starcia uliczne. Chyba że wojsko pójdzie do kościoła, a lud na defiladę. ——— [...] W Gnieźnie podobno koncentracja wojska i policji. Nad katedrą podczas nabożeństwa krążył helikopter. Zatrzymywano samochody na drodze, legitymowano podobno prymasa. W Poznaniu wyznaczono dziesiętników w zakładach pracy, którzy mają pilnować, aby nikt do kościoła nie poszedł. W fabryce Cegielskiego mają się podobno robotnicy zmawiać, aby masowo pójść do katedry. (Nie bardzo w to wszystko wierzę). Rozkopano węzeł kolejowy koło Częstochowy. Mówił mi o tym wczoraj Kazimierz Traciewicz, który pracuje w kolejnictwie. Dziś rano sam słyszałem na dworcu, gdzie czekałem na naszą babcię, jak zapowiadano godzinne i półtoragodzinne spóźnienia pociągów idących przez Częstochowę: z Gliwic, z Wrocławia, z Pragi czeskiej. Dziś w “Le Monde'' notatka o odmowie wiz dla trzydziestu kardynałów, a także dla arcybiskupa Westminsteru. Dzień 2 maja ma być ogłoszony światowym dniem modłów z Polską. ——— Asceza Kanta. “Chrześcijaństwo występuje jako naturalny żywioł człowieka [...]. Jeżeli widzimy, że wrasta ono tak bez reszty w ziemskie życie, to nie jest to dowód, że chrześcijaństwo jest ludzkie, lecz że człowiek jest chrześcijański, nadprzyrodzony, że nie może być myślany inaczej''. “Cóż bowiem, że chrześcijaństwo jest faktem ludzkim, tylko ludzkim, że nie ma w nim ani jednego atomu, który by nie był z człowieka — przecież znaczy to i to także, że nie ma w człowieku pierwiastka, który by nie był «k008kknadprzyrodzony»kk, wpleciony w przędzę dzieł i zamyśleń Bożych. Człowiek samopoznaje się w chrześcijaństwie...''

1

2

Kobieta z wydm — reżysera japońskiego, którego nazwisko oczywiście wymknęło mi się z pamięci. Bardzo piękny film, który mnie zresztą zupełnie zimnym pozostawił. Jest to historia człowieka, który został pochwycony w pułapkę przez piaskarzy mieszkających na wydmach; zorganizowani w spółdzielnię, łapią błąkających się po wyspach wędrowców, turystów, fotografów, uczonych (bohater filmu jest robakologiem — jak to się nazywa?), aby osamotnionym kobietom swej wspólnoty zapewnić mężów i pomocników. Praca ich polega na odgrzebywaniu nocą domów z piasku, który sypie się na nie w ciągu dnia. Bohater, sprowadzony uprzejmie niby na nocleg i spuszczony na sznurowej drabinie na dno wykrotu, gdzie stoi chata, zostaje dożywotnim więźniem młodej kobiety i gminy, która nad nią sprawuje władzę, wymaga nocnej porcji piasku, a w zamian za to zapewnia dostawę wody, żywności, odzieży, a nawet przedmiotów zbytku. Mężczyźni dostają przydział wódki i papierosów. Bohater podejmuje próby ucieczki, snuje różne plany wydostania się z pułapki, rozpacza, szaleje, a w końcu odnajduje czułość i pożądanie. Kobieta w końcu zachodzi w ciążę pozamaciczną — ludzie z wioski zabierają ją do szpitala. Po wyciągnięciu jej zapominają zabrać drabinkę sznurową — czy też mężczyzna wydaje im się niepotrzebny? Ten wychodzi, staje nad brzegiem morza, o którym wciąż marzył, ale wraca z dobrej woli na dno dołu, do swej chaty. Tam jest zbiornik wody, który sam wykopał wedle wymyślonej metody. Odnajduje rację swego życia tutaj, w tym miejscu, i wolność... Film jest właściwie historią ludzkości wedle naturalistycznej tezy o pracy, która łączy i wyzwala. Okrutny w swym pozornym, nieludzki w swym biologicznym humanizmie. Jest w nim ukryty ten sam nóż zatruty, który człowiekowi marksizm wbija w plecy, gdy powiada: jesteś tylko naturą socjalną, zrozum to, będziesz człowiekiem. Co do mnie, myślę, że ów sens człowieczeństwa zawarty jest w miłości, a więc w akcie ofiary dla drugiego człowieka — w akcie unicestwienia siebie. Dla mnie ten człowiek godzien jest wrócić dlatego tylko, aby tej kobiecie nieść pomoc, a nie po to, aby się własnym wynalazkiem zachwycać. Brzozowski z okresu filozofii pracy zachwyciłby się tym filmem, a Brzozowski z okresu ostatniego — przekląłby go, jak ja go przeklinam.

Bytom, 20 IV 1966

1

16 IV — na przedstawieniu Namiestnika Rolfa Hochhutha . 17 IV — rien — pusta niedziela. 18 IV — pisanie głupiego felietonu dla radia. 19 IV — wyjazd do Bytomia. Częstochowa. Błąkanie się po Bytomiu. Głupia prelekcja. Kolacja u pp. Studenckich z p. Drohojowskim. Fatigue. 20 IV — Gorączkowe przygotowanie do prelekcji we Wrocławiu. W głowie pusto. Jestem bezczelny blagier. Warszawa, 23 IV 1966 Po Bytomiu były Gliwice (głupstwo). Rozmyślania o socjologii pośród tłumów wychodzących z pracy z kopalń, hut i biur. 21 IV Wrocław. Film. Nieudały wieczór. 22 IV Warszawa. Rozmowy z Kazią, Julią, Gustawem Holoubkiem. Wieczorem Sprawa 1

Oppenheimera Kipphardta w Teatrze Polskim z okropnym Marianem Wyrzykowskim. Dzisiaj postanowiłem pisać w kawiarni. Więc zająłem uroczyście stolik w rogu, w “Świteziance''. ——— Z Brzozowskiego: “cokolwiek bądź możemy powiedzieć o świecie, będzie to zawsze wynik pewnej historii wypowiedzianej w terminach pewnej literatury (pojmując przez tę ostatnią całą twórczość językową)''. [...] ——— Brzozowski jest dla mnie nade wszystko losem. Zbyt mało znam filozofię i zbyt nikłe nadzieje łączę ze sztuką formułowania słownego, abym potrafił czytać Brzozowskiego merytorycznie. Myślę, że meritum filozoficzne wcale nie istnieje, a w każdym razie jest ono czymś innym, niż sądzą zawodowi filozofowie. Myślę, że życie i wszelka jego teoria mają wspólny temat, a jest to temat genezy i kontynuacji. Skąd jestem i dokąd zmierzam; kim jestem i kim się stanę, co otrzymałem i co zrobię z tym, co mam. Proces myślenia, tworzenia, życia jest łańcuchem decyzji; a więc jest to udręka, walka — walka ze skrupułami, z błędem, ze słabością, która wypowiada się poprzez figury. 26 IV 1966 [...] Brzozowski jest — poza wszystkim innym — osobowością. Brzozowski fascynuje etycznym ujęciem kultury. [...] Próżne jest — zdaje się — poszukiwanie “koherentnego systemu'' w poglądach Brzozowskiego. Próżne dlatego, że sprzeczne z jego własnym ujęciem procesu myślowego. Proces ten Brzozowski ujmował jako pracę nad przezwyciężeniem błędu. Jego historia duchowa rozgrywa się pośród nagłych olśnień, w których rolę przewodników pełnią “wzniosłe duchy'' Mereditha, Blake’a, Newmana. Wydaje mi się, że każda kultura tworzy własną figurę procesu myślowego. Dla kultury greckiej np. figurą taką jest historia mitycznego bohatera uwikłanego w plany bogów. Dla każdej kultury kluczowym jest temat genezy własnej. Kultura grecka uważa się za wykradzioną bogom, zrealizowaną wbrew ich woli, w konflikcie z nimi, pośród pertraktacji, podstępów, przez przekupstwo lub otwartą walkę. Bohater jest buntownikiem, a filozof złodziejem prawd boskich, złodziejem tajemnicy stworzenia i prehistorii. Bóg judejski, potężniejszy i sprawiedliwszy od greckiego, prawdy swoje powierza sam, wedle wyboru, tym którzy się go prawdziwie boją: narodowi żydowskiemu, który w owej “bojaźni'' prześcignął inne narody, prorokom, których “bojaźń'' była najdoskonalsza spośród narodu wybranego. Kwalifikacją myśliciela żydowskiego jest pokora i prostota, kwalifikacją greckiego filozofa — spryt, zdolność przenikania bogów i znajomość ich “gry''. Chrześcijaństwo łączy element gry z elementem bojaźni; łączy je elementem nowym: etycznym. Prawdę w chrześcijaństwie otrzymuje się od Boga i tylko od Boga, jest ona łaską, ale można na nią zasłużyć, wywalczyć ją, “wykupić'' od Boga zasługę osobistą życiem, świętością. Filozof chrześcijański jest świętym, a praktykowanie filozofii w chrześcijańskim duchu jest równoznaczne z praktykowaniem cnoty i modlitwą. Związek myśli i modlitwy oczyszcza się w rozwoju myśli chrześcijańskiej. Ciążą na nim judeogreckie relikty: jeszcze średniowieczny filozof kupuje od Boga swoje dzieło “w zamian'' za modły, ascezę i inne świadczenia duchowe — czy nawet fizyczne. W nowożytnej filozofii chrześcijańskiej sama myśl jest modlitwą; wszelka aktywność, wszelka praca,

wszelka gotowość jest stwarzaniem gruntu dla łaski. (Por. Teilhard de Chardin i Simone Weil). 29 IV 1966

1

Wczoraj przedstawienie Awantury w Chioggi — Goldoniego w teatrze Piccolo di Milano . Śliczny plener w przydymionym jakby błękicie, aktorzy grający na contre-jour, w smugach światła przedostającego się przez wąskie uliczki. Pyszne typy rybaczek i rybaków. Z Arturem coś głupio wyszło. Zdaje się, że ma do mnie jakieś pretensje. A ja, jak zwykle, zawiniłem nadmiarem zapału towarzyskiego i zbyt skrzętnym ukrywaniem własnych pożądań. ——— Jak należy rozumieć “Kościół'' Brzozowskiego: 1) w sensie dosłownym — jest to opcja, jego engagement. 2) opcja ta wynika z przekonania, że człowiek musi wybierać, przyłączać się, przystawać do ludzkości zorganizowanej; przekonanie to jest skierowane, zdaje się, także przeciw nonsensowi wolnomyślicielstwa. Dla B. ostatecznie liczy się tylko fanatyzm, tylko żarliwe uczestnictwo w zbiorowych dziełach. 3) opcja na rzecz Kościoła jest także uznaniem aspiracji Kościoła jako organizacji jednoczącej ludzkość w poszukiwaniu genezy i celu. Rozumienie genezy i celu winno być według Brzozowskiego wspólne całej ludzkości, winno być uniwersalne. Kościół jest dla niego — tak jak dla Newmana — organizacyjną, myślową i kulturową strukturą uniwersalizmu; jest zarazem siłą ekspansywną, zdolną transmitować wartości kultury zachodniej i dokonać pracy nad zjednoczeniem duchowym ludzkości. (Cytat z Newmana). 4) Kościół jest przy tym organiczny. To znaczy wyrasta z całych dziejów duchowych, w przeciwieństwie do ruchów ideowych przypisujących sobie inaugurację nowych er. [...] Całe dzieło Brzozowskiego jest próbą integracji świata ludzkiego; próbą odkrycia siły zdolnej przyciągnąć rozpoznawcze jego elementy: chodzi o integrację człowieka poszczególnego w zbiorowość, a więc o przezwyciężenie romantycznej antynomii jednostki i społeczeństwa, chodzi o włączenie narodu w ludzkość, a więc o przezwyciężenie specyficznego polskiego osamotnienia w kulturze i historii, chodzi o zagarnięcie przez kulturę ogólnoludzką klas upośledzonych, a to przez uznanie w pracy wartości etycznej i nadania jej znaczenia metafizycznego, chodzi w końcu o przezwyciężenie pozornych, wtórnych, tradycyjnych antynomii wiary i nauki, rozumu i intuicji, psyche i woli; o syntezę tradycji i postępu, rewolucji i trwałości. “Kościół'' Brzozowskiego, jako figura ludzkości pogodzonej z samą sobą, jest przeciwieństwem “parlamentu'', który z jego podziałem na wszystkie odłamy prawicy i lewicy może być figurą ludzkości wierzącej w to, że z podziałów, z konfliktów, ze starcia sił czerpie ona swą siłę dynamiczną. My, ludzie XX wieku, mamy już inną wizję owej dynamiki. 1 V 1966

1

O Brzozowskim skończyłem. Wczoraj rozmowa z Bossakiem na temat ewentualnego wejścia do zespołu “Kamera'' w charakterze kierownika literackiego. Bossak to wesoły arendarz, taki co dziedzicowi przynosi pieniądze, nowinki i filozofię życia. Gada do zupełnego zmęczenia [...]. 3 V 1966

2

Lektura Próchnika: Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej . Chwilami czyta się to jak opis jakiejś gigantycznej dintojry; ale przecież tak właśnie wygląda historia oglądana z bliska. Libermann: ...nie dość że Polska jest wolna, i Polacy muszą być wolni... ——— Przeczytałem Próchnika, bo pod wpływem ostatnich wydarzeń zaczęła się już we mnie umacniać polityczna brednia. Mój światopogląd zaczął upodabniać się do tego, który baba kościelna wyznaje. Tymczasem historia dwudziestolecia jest gorzką lekcją polityczną; te dwa okresy naszej historii (1918–1939 — 1945–1965) właściwie dają się zrozumieć dopiero wtedy, gdy się je razem zestawi. W końcu ten mord na demokracji polskiej zaczął się, widać, nie w 1945 roku, ale w 1926. A to znaczy, że trwała ona kilka lat zaledwie, korzystając raczej z przedwojennych parlamentarnych doświadczeń i żywiąc się tymi wszystkimi treściami, które powstały w publicystyce lat rewolucyjnych. Demokracja polska istniała tylko na papierze i nie wytrzymała konfrontacji z realnością społecznopolityczną. Demokracja polska istniała na zjeździe PPS i na naradach przywódców socjaldemokratycznych, w Zurychu czy Rapperswilu, ale gdy ją przyszło realizować we własnym sejmie przy ul. Wiejskiej, zgasła rychłą śmiercią. 4 V 1966 Wczoraj uroczystości 3-Majowe w Częstochowie (agencje obliczają pielgrzymów na około

300.000), uroczystości w Katowicach (45 lat powstania śląskiego), uroczystości w Opolu, w Warszawie etc. Cały kraj opanowany przez mistrzów ceremonii. Papież odprawił mszę św. przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, ale nie powiedział ani słowa. Johnson wygłosił przemówienie do delegatów Polonii i stwierdził, że Polska należy do Zachodu. ——— O Różewiczu: Różewicz jest poetą trzeciej wojny światowej, która dla niego zaczęła się z chwilą zakończenia wojny drugiej. Jest to wojna przeciw wojnie i przeciw pokojowi zarazem. Jest to wojna przeciw podziałowi historii na wojnę i pokój; plugawa wojna może pociągnąć za sobą tylko plugawy pokój. I na odwrót: wojna nie może stać się niczym pięknym ani czystym w pamięci ludzkiej, bo pokój, który po niej następuje, może być tylko plugawy. Dlatego ci, co przechodzą z jednej strefy w drugą, są podejrzani moralnie. Pełną rację mają tylko ci, co wojny nie przeżyli, albo ci, co jej wcale nie dostrzegli: zabici partyzanci, łagodne staruszki (stare kobiety), dzieci. Nieżywi — żyją, nieświadomi — wiedzą, niemi — mówią, ślepi — widzą. Poezja Różewicza jest zbiorem paradoksów eleackich. Wojna Różewicza jest przeciwko złudzeniu życia, które jest tak długo złudzeniem, jak długo jest zagrożone w sposób równie bezsensowny jak podczas wojen. Przeciwko złudzeniu sztuki, która tak długo jest złudzeniem, póki istnieje ten bezmiar ohydy. Przeciwko złudzeniu miłości, zdrowia, piękna, świata etc. On, poeta, jest po stronie przeciwnej, a przyjaciół ma w trupach, dzieciach, starcach, przedmiotach martwych. Jest więc bliżej prawdy; bliżej stanu faktycznego. ——— Słowa Chrystusa “pójdź za mną'' rozumiano w pierwszym tysiącleciu nie tyle, jak się wydaje, jako wezwanie do naśladowania wzoru życia, ile do pójścia za Chrystusem do ojca. A zatem w chrześcijaństwie pierwotnym jest pierwiastek eschatologiczny, który z czasem zostaje wyparty przez pierwiastek twórczo-etyczny. Chrześcijaństwo się w pewnym sensie humanizuje. W eschatologicznej perspektywie mnich, podobnie jak Chrystus, który zstąpił z nieba i z powrotem tam poszedł, ma być na tej ziemi pielgrzymem; wyraz peregrinus oznaczał po prostu mnicha. Irlandczycy pielgrzymowanie to rozumieli często dosłownie, jako opuszczenie własnego kraju. Gdzie indziej wystarczało akcentowanie wagi oderwania się od świata, wzmocnione klasztorną klauzurą, ciszą i spokojem oddalonego od gwaru życia miejsca. Istotne było, aby mnich czuł się na ziemi pielgrzymem, a nie człowiekiem ustabilizowanym. ——— [...] Świat Różewicza jest światem masochisty. 6 V 1966 [...]

1

Lektura Austerii Stryjkowskiego . Dobre! 9 V 1966 W sobotę wieczór z Brandysami u Stryjkowskiego. W niedzielę idiotyczna impreza u 1

Mauersbergera. Umarł Lec . Spotkanie z Hertzem w Alejach. Wieczorem w kabarecie “Owca''. Krótka informacja Bossaka o rozmowie ze Starewiczem na mój temat. Uspokojenie na odcinku biskupów. 20 V 1966 [...] Zamyśliłem się naraz nad Szyframi, których kolaudacja ma się odbyć w poniedziałek. Otóż cytaty z Anhellego, które Has włożył w usta matki i ojca, nie są literaturą, lecz modlitwą, psalmodią. [...] 21 V 1966 Dzisiaj rano otwarcie uniwersytetu kultury w Żyrardowie. Jazda z Wandą Żółkiewską do Stawiska po Jarosława. Wanda całą drogę opowiadała o Stefanie. “Taki dobry, taki dziecinny, taki łakomy, słodycze lubi...'' Stawisko przecięte nową szosą, wilgotne po nocnym deszczu. Dom zamknięty, tylko pies, czarny Trop na schodach. Jarosław w workowatym ubraniu. Po jego pogadance i ceremoniach zaproszono nas na kawę, gdzie St. Ryszard Dobrowolski opowiadał anegdotki o Broniewskim. Dwie interesujące: że B. niesłychanie serio traktował służbę wojskową (miał naturę żołdaka — powiedział D.) i że Bierut proponował mu (Broniewskiemu) napisanie słów do nowego hymnu państwowego. Broniewski miał dwukrotnie odmówić. Potem poszliśmy zobaczyć dom, gdzie mieszkał Hulka-Laskowski (czerwony blok robotniczy, jednopiętrowy, z klozetami w podwórku), i

witraże Mehoffera w żyrardowskim kościele. 23 V 1966 [...] Dzisiaj kolaudacja Szyfrów. Straszne podejrzenie, że film jest okropny. Natomiast mówcy (Petelski, Kraśko, Pomianowski, Zaorski, Wohl) wytarzali się u nóg Hasa, obłapując i mnie po drodze. A naprawdę to są sny maturzysty przed zadaniem piśmiennym z polskiego. Konwicki jeden się trochę krzywił, ale nie śmiał powiedzieć dlaczego. 26 V 1966 [...] 1

Schaff przyznaje (za Feuerbachem), że Bóg jest projekcją i absolutyzacją cech i właściwości człowieka w postaci typu idealnego. Czy w takim razie można powiedzieć, że tworząc tę projekcję, człowiek “sam siebie zubaża, gdyż pozbawia się własnych cech i treści na rzecz projekcji''... Czy pisarz pozbawia się jakichś cech, gdy tworzy bohatera lub narratora na podobieństwo swoje, czy też na odwrót, wzmacnia swoją osobowość przez to, że realizuje jej ukryte cechy i skłonności... Czy religie zubożyły ludzkość? Jak może Schaff takie głupstwa powtarzać? 5 VI 1966 W Związku wielka awantura z Bristigerową, której nie przyjęliśmy na komisji kwalifikacyjnej. Flora Bieńkowska, Bartoszewski i ja byliśmy przeciw. Pollak i Śpiewak wszczęli histeryczną akcję — zdaje się o reasumpcję uchwały. Ŕ propos Frischa: sympatyczny, ale nie powiem, żeby z niego tryskała inteligencja albo żeby talent zeń promieniował. Jest to twarz bardzo zdolnego debila, o pewnych cechach ułomności (ociężała powieka, jakieś zniekształcenie twarzy), twarz brzydaka bitego przez kolegów, który sobie odwet bierze na wszystkich polach, posługując się literaturą. Ta jego ładna, młoda dziewczyna, którą wozi ze sobą, jest jednym z elementów owego odwetu. W swoim rozkapryszeniu i w zachłanności życiowej przypomina mi trochę Staszka Lema, ale ten jest żywszy, inteligentniejszy, bardziej sprzeczny w sobie. Twórczości Frischa nie znam zupełnie. Przypuszczam, że jest to sukces wylansowania podobny do Mrożka. Czy dobrze, że ja do tego filmu wszedłem? Na jedno (na pieniądze) dobrze, na drugie (na charakter) źle. 8 VI 1966 1

[...] W prasie wczorajszej wywiad arcybiskupa Kominka dla Europe ? Zacny, bezradny, [...] przerażony proboszcz, uwikłany w wielkie sprawy tego świata. “Gdyby nie komuniści, nie byłbym arcybiskupem Wrocławia'' — powiedział. Cóż to byłoby za nieszczęście! Byłem na mszy z Andrzejem w kościele Zbawiciela. Chorągwie, kadzidło, dzieci w potwornych welonach i kokardach — katolicyzm masowy! Czy może być inny? Czy może być w ogóle, skoro masowym być przestanie, bo wszystko — industrializacja, mass-culture, bogactwo mas, dobrobyt — przeciw niemu pracuje? Nietrudno być katolikiem w komunizmie; wystarczy trochę antykomunizmu i przywiązania do tradycji, trochę lęku o duchową przyszłość dziecka, trochę infantylnego sentymentalizmu i miłości do rodziców (jeśli byli katolikami). Jak być katolikiem, gdy katolicyzmowi nic nie zagraża poza obojętnością? Dziś państwo już ma potężny instrument do walki z liturgią: 40

telewizję, która w każde święto kościelne nadaje atrakcyjny program dla młodzieży. Dziś o 8 już szedł film Flip i Flap w Oxfordzie, a zaraz potem Wacuś z Dymszą (zabawne te usługi polityczne, jakie komunizmowi oddaje przedwojenna polska, głupia komedia — w Wielkanoc dawano Jaśnie pana 2

szofera ...). To jednak nie wystarczy; najwyżej może zmniejszyć frekwencję, natomiast nie naruszy duchowych związków z Kościołem, którego wymagania liturgiczne i etyczne wciąż nie kolidują z ideałem życia. Kościół wygra walkę przeciw kontroli urodzeń, bo argument zdrowia, higieny etc. nie jest dość mocny dla ludzi. Mocny jest dopiero argument bogactwa. Robotnik może wyrzec się dla dziecka trochę jedzenia i przestrzeni mieszkalnej; gdy natomiast będzie miał mu dom do przekazania i konto z oszczędnościami, powstrzyma się — dla jego dobra — przed spłodzeniem drugiego. ——— 1

Widziałem niedawno jugosłowiański film Szalone wakacje — głupawy, prospektowy, który mimo woli trafił w rzecz najistotniejszą dla Kościoła. Rzecz dzieje się na jednej z wysp dalmatyńskich. Wszyscy mieszkańcy czekają z utęsknieniem słońca, upałów, bo z nimi zjadą turyści. I oto przyszły upały, a z nimi turyści. Dla proboszcza natomiast upały to susza, czyli jedna z plag, przed którą mieszkańcy wyspy — rolnicy, plantatorzy brzoskwiń i winnic — bronili się zawsze modlitwą. Organizuje więc z nawyku procesję wedle prastarego rytuału; mieszkańcy wyspy z nawyku w niej uczestniczą. I ciągnie procesja czarno ubranych kobiet i mężczyzn brzegiem plaży, na której byczą się roznegliżowani Niemcy, modlą się Dalmatyńczycy bezmyślnie o deszcz, który byłby dla nich ruiną. Ich

winorośle i brzoskwinie niszczeją na słońcu — zresztą to spółdzielnia na tym straci, nie oni — a ich byt to nagie ciała, na które spoglądają pożądliwie młodzi chłopcy dorabiający sobie jeszcze na boczku erotycznymi usługami. Oto dwa światy — komunizm w tym konflikcie jest nieobecny, chyba jako czynnik przyspieszający industrializację, urbanizację i kosmopolityzację zacofanych krajów i zakonserwowanych w wiekowej biedzie kultur. Tak też z katolicyzmem Wyszyńskiego. Ma jeszcze ten atut, że broniąc “wolności religijnej'', broni zarazem demokracji, czyli staje się wyrazicielem wolnościowych aspiracji społeczeństwa uchwyconego w kluby totalnej organizacji i scentralizowanej ekonomiki. [...] 10 VI 1966

2

Jezioro Bodeńskie — Dygata . [...] Zdumiewające te głupstwa o Francji, Niemczech etc. I ta zupełna niemożność oddzielenia tego, co u Dygata jest po prostu głupkowatym nudziarstwem, i tego, co jest świadomością własnej głupoty i własnego nudziarstwa. Np. dwa zdania obok siebie: “Moc narodowa Polski zawiera się w zmartwychwstaniu. Polska od czasu do czasu musi zmartwychwstać''. Zdanie pierwsze zostało wypowiedziane przez głupka, którego cała zawartość umysłowa wypracowana została na lekcjach języka polskiego (pisał pewnie zawsze zadania na wolny temat). Drugie zdanie pochodzi ze stylu kawiarnianego, który jest parodią pierwszego. Dygat nie jest pewien, którym stylem powinien operować, aby być pisarzem. 17 VI 1966 Umęczony do ostateczności Jędrkiem, upałem, domem, gonitwą, nieróbstwem. 1

Wczoraj wieczór u Arturów — opowiadanie Artura o biwaku z Moczarem . Nie ma on zbyt wiele talentów narracyjnych, bo w końcu nic nie opowiedział. Rozmowa z Groszową w sprawie Kuronia i Modzelewskiego. Rozmowa z Jarosławem: — Całym sercem jestem po stronie tych chłopców. Kiedy tylko list będzie napisany, podpiszę go natychmiast. — Po chwili mętnie: — Bez względu na konsekwencje... Najwyżej przestanę być prezesem. (Prezeeee-sem — powiedział). Jutro spotkanie z Jerzym Zagórskim w tej sprawie. 29 VI 1966 21–26 VI — uroczystości milenijne, zamieszki, tłum i “kontrtłum'', patrole milicji, bicie 2

pałkami, konfiskata obrazu — scenariusz w całkiem hiszpańskim stylu. Wczoraj w Łodzi. Opowiadanie Krakowskiego o bójce z Sobiesiakiem. Oficer, który 3

prowadził natarcie na przyczółek czerniakowski , zwariował. Nazywa się Garlicki, był synem radzieckiego generała polskiego pochodzenia. Wygląda, że desant był manewrem propagandowym, którego dla własnych celów potrzebował Berling, żeby oczyścić się z zarzutów współpracy z Rosjanami na rzecz wyniszczenia powstania. Desant kosztował śmierć 800 ludzi! 9 VII 1966

1

Umarli: Brzechwa, Grodzieńska-Pollakowa, Starowieyska-Morstinowa . Pogrzeb Brzechwy w rzęsistym deszczu; jakaś staruszka w zielonej pelerynie wygłosiła wierszyk zupełnie nie ŕ propos, a na końcu powiedziała swoje nazwisko: mówiła....ska... Bardzo ładnie. Dotąd nie zatwierdzono mnie w filmie. I być może wcale mnie nie zatwierdzą. 15 VII 1966 Urodziny Andrzejka — dwunaste. Daj mu Boże dużo szczęścia i miłości. Wczoraj wieczór z Joasią... 22 VII 1966 Defilada i uczucie przykrości na widok tego żelastwa nadzianego ludźmi. A przecież nie jestem ani pacyfistą, ani antymilitarystą z temperamentu. Po prostu jestem głęboko przekonany o nieprzydatności tego wszystkiego i o tym także, iż to już za parę miesięcy może będzie przestarzałe i zostanie przetopione dla wykorzystania nowych modeli; a wreszcie nie daje spokoju myśl o kosztach tych piekielnych zabawek, które każdy z nas ponosi, aby Związkowi Radzieckiemu sformować niewielki korpusik posiłkowy przeznaczony do obrony jakiegoś odcinka wybrzeża. Sycowa Huta, 23 VIII 1966 2

“Powieść'' skończyłem. Było to, zdaje się, 8 sierpnia. Kazi podoba się. Już jest w wydawnictwie. Pojutrze Rogoziński ma się “wypowiedzieć''. Mnie już przestaje interesować. Miałem z nią 5 lat zmartwienia, a 10 miesięcy pracy, licząc od października ubiegłego roku, i wliczając okresy zupełnego jej porzucenia — tzn. od grudnia do maja. Po przepisaniu ma 137 stron. Zdaje się, powinna jeszcze mieć epilog na jakieś 10 stron. A może krótszy. No dobrze. Jedziemy dalej.

Kierownikiem “Kamery'' już nie jestem, bo podobno Kraśko się nie zgodził. Tak mi to oznajmił przynajmniej Bossak, proponując zarazem “luźną'' współpracę. Sycowa Huta, 24 VIII 1966

1

Kupiłem sobie dziś w Kościerzynie Dziennik Guittona . Czytam bez przerwy z wzrastającym podnieceniem, być może z wdzięcznością za to jedno zdanie znalezione we wstępie: “pragnąłbym pozostawić po sobie tylko jedno dzieło, a pisanie jego rozpocząć dopiero w wieku lat czterdziestu, w okresie drugiego i prawdziwego startu życiowego''. Bo trzeba wam wiedzieć, kończę w tym roku lat 38 i zdaje mi się, że umieram. Tam też, w Dzienniku tego pięknego człowieka, znalazłem rozdział pt. “Rady na okresy jałowe''; tych rad udzielił mu pewien mądry jezuita. Jest wśród nich taka: “Mówił mi o ćwiczeniach, którym oddaje się każdego ranka, aby zachować w całej pełni umiejętność pisania: pisze białym wierszem, nie dbając o sens, zwracając uwagę jedynie na asonanse. Ćwiczenie to polecał François genialnemu dziecku'' (str. 62). 24 VIII 1966 [...] Guitton cytuje raz jeszcze O. Valensin, który mógłby być mną: “jestem godnym podziwu połączeniem inteligencji i głupoty, z przewagą głupoty. To jest moją siłą i moją słabością. Jest moją siłą wtedy, kiedy innym wykładam trudne zagadnienia. Moją słabością jest wówczas, kiedy mam zrozumieć to, co tłumaczą inni''. 14 IX 1966 1

Po koncercie Rubinsteina . Wielka sztuka nie jest wypracowana. Rodzi się radość w chwilach absolutnego powodzenia. Jest łaską, olśnieniem. Tylko że na te chwile trzeba pracować latami jałowej orki i zapłacić za nie trzeba smutkiem dni jałowych, upokorzeniem, milczeniem, dezaprobatą lub obojętnością. 1 X 1966 W Gdyni po Mamę. [...] W kawiarni “Fregata'' na Dworcu Gdańskim: ktoś podszedł do okna, odchylił firankę, aby spojrzeć na statek, który z kawiarni lepiej widać było niż z nabrzeża. Na to kelnerka: proszę odejść od okna, tu nie wolno przez okno patrzeć... 12 X 1966 Wczoraj byliśmy u Arturów, którzy urządzili drinka ku czci Lundkvista. Szwed chłopowaty, oczy miał błękitne i nos kluskowaty jak Machejek. Mówiłem z nim z pomocą Łanowskiego, to znaczy po szwedzku. Nie byliśmy sobą nawzajem zaciekawieni. Chwalił szwedzki system informacji i krytyki literackiej; recenzje winny ukazywać się w dniu, w którym książka ukazuje się na rynku księgarskim. Spóźnienie recenzji uważa się za despekt, machinację, “przemilczenie'' etc. Był Verdiani, Włoch wesoły, kompletnie spolonizowany, jak się okazuje, przez armię Andersa. Opowiadał o swojej rozmowie z Buczkowskim Leopoldem; zapytał go o jakąś kwestię z Czarnego potoku: kto mianowicie mówi tam w jakimś momencie. Buczkowski obruszył się w pierwszej chwili, a przyciśnięty do muru przyznał, że sam nie wie. Verdiani był z żoną, młodą Polką [...], którą przez cały czas brałem za żonę Różewicza, bo ten obok niej siedział twardo, jakby pod jej opiekę chronił się przed nadmiarem towarzyskim. Różewicz mówił mi o Szyfrach, że “wizje'' przerysowane i za długie, ale że niewiele brakuje, aby to był zupełnie dobry film. Dzisiaj rano spotkałem Żukrowskiego w anielskim humorze; medal — powiada — dostałem za obronność kraju... Był naprawdę szczęśliwy, stał ze mną chwilę pod kawiarnią “Europejską'' (szedł z wojskowych budynków przy pl. Saskim) i prawił komplementy oraz wyrażał się antyrządowo. Po południu u Wańkowicza. Zastałem tam Dygata sennego po obiedzie, zakatarzonego, znudzonego, wpatrzonego w niemy telewizor, w którym pokazywano mecz piłki nożnej. Wańkowicz bardzo posunął się w latach i sprawności umysłowej. Rozmowa rwie się co chwila, wciąż ją usiłuje uporządkować i metodycznie prowadzić, martwi się nową utratą wątku, i w kółko albo przeprasza, albo prosi o jakieś rady lub pouczenia: jak uporządkować sobie bibliotekę, do kogo zwrócić się o wieczory autorskie, jak zgnębić Kąkola, jak czytać, co czytać, jak marksizm łączy się z egzystencjalizmem. Za to kiedy sam sobie pozwoli mówić, wyzbywając się skrupułów, że odchodzi od tematu, odnajduje swój wigor publicystyczny, styl i ogień obywatelski, który chyba nie jest udawany. Wychwala gospodarcze osiągnięcia komunistów, ale — powiada — kultura polska wyjałowiona, cofnięta w strefę wschodu europejskiego, społeczeństwo polskie rozproszkowane, przeżarte rosyjskim naplewatielstwem. Polakami dziś łatwiej rządzić niż kiedykolwiek, bo upodobnili się do Rosjan. Opowiadał mi, co Dąbrowska kiedyś powiedziała mu o Żukrowskim: — Pan nawet nie przypuszcza, jaki to głupi człowiek. 14 X 1966

1

Rozmowa z Michałem Rusinkiem i Matuszewskim na temat Table Ronde krytyków . Wysłuchawszy listy osób, które zgłosiły swój przyjazd, powiedziałem, że będzie to zjazd anonimów, bo

żadne z tych nazwisk nic nie mówi. Rusinek zgodził się z tym chętnie, ale — powiedział — na mieście o tym lepiej nie mówić. 19 X 1966 Dziś 10-lecie Października. W sobotę byli u nas Lemowie. [...] Wczoraj w Żyrardowie. ——— Strasser (czy Sztraser) — cenzor, zażądał od PIW-u maszynopisu Dziecka. ——— W charakterze literatury polskiej leży katastrofizm, profetyzm i krytycyzm. Polacy są nieustannie bici przez swą literaturę — może stąd niebywała kariera historycznych powieści Sienkiewicza. Rzecz dziwna: Sienkiewicz odniósł zwycięstwo na tym samym gruncie, na którym literatura polska miała szczytowe osiągnięcia: połączył historię, gawędę i profecję w całość w końcu dość przeciętną i nieoryginalną. W stosunku do swych własnych źródeł (Pasek, Skarga, Kroniki, historycy XIX w.) jest, excusez le mot — tym czym adaptacja popularna wobec arcydzieła literackiego. ——— Sienkiewicz jest jedną z pokus duchowych, jakie prześladują mnie od czasu do czasu: wrócić do niego tak, jak się wraca do opowiadań dzieciństwa. 21 X 1966 Dziś w nocy na spacerze zobaczyłem, zrozumiałem, uwierzyłem. Objawienie jest to zupełnie to samo co literatura: starą, zużytą prawdę rozumiesz na nowo, gdy ją nowym wyrazisz słowem. Pomyśl życie pozaczasowe zamiast pozagrobowe, ujrzysz wszystko na nowo. Życie pozagrobowe? Nie wiem, nie rozumiem. Ludzie średniowiecza rozumieli, bo mieli jeszcze kontakt bezpośredni z archaiczną wiarą w pozaziemską egzystencję fizykalną. Życie pozaczasowe? Wiem, rozumiem, bo mnie cała współczesna literatura i filozofia pouczają o względności czasów. Wiem, bo doświadczyłem. Sfera nadprzyrodzona zawsze stanowiła część doświadczenia; ale to doświadczenie zmienia się wraz z kulturą. Człowiek średniowiecza wierzył w życie pozagrobowe, ponieważ widywał duchy, upiory, strzygi etc. Ja w to nie wierzę, ale wierzę w egzystencję pozaczasową, ponieważ jej doświadczam, żyjąc świadomie pośród światów mojej pamięci i mojej wyobraźni. Bergson i Freud, Proust pouczyli mnie, że jest to moje życie prawdziwe. Wiem, co to jest sąd ostateczny, ponieważ mam poczucie winy. Obcowanie świętych jest syntezą ludzkości, która mi się objawi jako osoba nieskończenie bliska, nieskończenie wyrozumiała, czuła i inteligentna. Czyś wybrał to, co w twojej epoce i w twojej kulturze najlepsze było i najbliższe miłości mojej, jaką do ciebie żywię? Czyś mnie kochał i czyś mi tę miłość spróbował przekazać? Czy potrafisz wyliczyć się z czasu, który ci dałem? Z tego stypendium? Pomysł ze stypendystą. Stypendium, czyli życie. 24 X 1966 Rano na spacerze spotkałem czterdziestu mameluków w białych burnusach i czerwonych fezach, króla Hasana II, Władysława Stefczyka i jak zwykle sympatycznego wyżła, któremu Kali każe się obwąchiwać. Nic nie wiedziałem o pobycie Hasana, który w drodze do Moskwy, zdaje się, z powodu złej pogody, nocował w Warszawie. Kiedym nagle zobaczył czterdziestu śniadych facecików z wąsikami, wyglądających zza szyb autokaru orbisowskiego, myślałem, żem zwariował. 30 X 1966 Przyjechała do Warszawy grupa przemysłowców i publicystów amerykańskich. Nie podano ani jednego nazwiska w komunikacie, za to pod zdjęciem przedstawiającym wiceministra handlu zagranicznego Modrzewskiego ściskającego dłoń jakiemuś grubasowi widniał podpis “Henry Ford na Okęciu''. Bagatela! Natychmiast ci panowie zostali przyjęci przez Jędrychowskiego, nazajutrz przez Cyrankiewicza, któremu towarzyszył Rapacki. Ambasador Gronouski obecny jest przy wszystkich występach potężnej gromadki. Ważyk mi powiedział wczoraj, że przyjechało 80% kapitału amerykańskiego. Po co? Na dziesięciolecie Października pokazały się w prasie artykuły sumujące “osiągnięcia'', głównie w gospodarce. Na uniwersytecie natomiast odbył się podobno wiec, na którym mówiono o 1

“zdradzie Października''. Przemówienie takie wygłosić miał Kołakowski; usunięto go z partii . Po co? Nie można jedną ręką pertraktować z amerykańskim kapitałem, a drugą walczyć z “rewizjonistami''; nie można być “rewizjonistą'' w ekonomii, w systemie zarządzania, w polityce zagranicznej, a “dogmatykiem'' w polityce personalnej, kulturalnej; nie można być liberałem na eksport i totalistą na rynku wewnętrznym; nie można kosztami polityki obciążać obywateli, a nawet własnej

partii. To znaczy, oczywiście, można tak postępować, czego dowodem jest postępowanie Gomułki od lat 10; jest ono praktyczne i w historii wielokrotnie wypróbowane. Podobnie zachowywał się Ludwik Filip, król-obywatel, wyniesiony na tron przez episjerów na to, aby ich strzegł przed liberałami; Ludwik Filip — owo minimum liberalnych postulatów, które, gdy zostały spełnione, przeciw niemu się zwróciło. Tak było z Gomułką. Monarchia Lipcowa trwała 18 lat; została zniesiona przez rewolucję lutową, stworzywszy bagno polityczne i wielką literaturę, w którą wszedł cały duch wolności wygnany z życia publicznego. Poza tym był ktoś — klasa cała — zyskujący na sterroryzowaniu liberałów i ludu. Kto korzysta na panowaniu naszego Filipka? Wszak on rządzi z nikim przeciw wszystkim: nie daje satysfakcji nawet swemu własnemu aparatowi. Arnold Słucki, zapytany, co o tym wszystkim sądzi, mruknął tylko: “średnie chłopstwo zwyciężyło''. Przypuszczam, że taka była opinia stalinowskiej kadry partyjnej. W końcu, zdaje się, słuszna. Średnie chłopstwo jest jedyną klasą, która skorzystała na Październiku, gdyż zlikwidowano upiora kolektywizacji, zniesiono system obowiązkowych dostaw na kontraktację, otworzono im kredyty budowlane. Jest to korzyść zminimalizowana przez ograniczenia, przez drakońskie zasady stosowania owych kontraktacji, przez braki w dostawach etc., lecz jest! A przy tym nie zahamowano odpływu rąk roboczych ze wsi do miast, gdzie nadal, jak za Minca, łatwo znaleźć byle jakie zajęcie, aby odciążyć gospodarstwo rodzinne. Teraz, na plenum KC, które wczoraj się skończyło, Jaszczuk mówił o nadmiernym zatrudnieniu w przemyśle i o konieczności zahamowania owego odpływu ze wsi. Wieś bardzo by odczuła taką zmianę w polityce i zaczęłaby ponosić koszta własne wzbogacenia, które, jak dotąd, my ponosimy w zamian za jaką taką równowagę na rynku żywnościowym. Wszystko to wygląda na politykę krótkiej kołdry: podciągniesz pod brodę — nogi wyłażą. Pewnie, że nie ma takiej polityki, która by wszystkich zadowoliła; przynajmniej w państwach ekonomicznego totalizmu. W systemie liberalnym wzajemne interesy klas realizują się i docierają w walce; wszyscy są nią zainteresowani i wszyscy w niej mają jakieś szanse. W państwie gospodarczego totalizmu szans nie ma nikt, można tylko liczyć na przejściową koniunkturę, na złagodzenie sezonowe; raz nogi się przyginają, raz szyja. Ustroje takie są niebywale stabilne; stoją na bardzo mocnych nogach, ale siłę swoją czerpią z osłabienia społeczeństwa. Im bardziej apatyczne społeczeństwo, tym rząd silniejszy. Temu apatia nie udzieli się nigdy, ponieważ zbyt wiele energii wymaga manipulowanie masą oraz spełnianie warunku sine qua non swego istnienia, którym jest trwałość. Dwudziestoletni staż premiera Cyrankiewicza jest symbolem ustroju; nie może on sobie pozwalać na żadne zmiany wewnętrzne, a w każdym razie musi przeprowadzać je z szaloną ostrożnością. Zbyt napięta jest równowaga, aby można było dokonywać jakichś manewrów. Już się nienawidzą, już na siebie patrzeć nie mogą, ale milcz serce — muszą sobie wciąż mówić, ciągnąć dalej, powiązani ze sobą węzłem wspólnie dokonanego spisku przeciw wolności i aktywności narodu. Największym zagrożeniem tego reżimu jest energia społecznie nie kontrolowana, nie nakazana, choćby nawet, na pozór, zgadzała się z ich założeniami. Stąd nadzwyczajna czujność wobec wszelkiego rodzaju jej przejawów. Można tak postępować, ale kiedyś trzeba za to zapłacić, jak Ludwik Filip: infamią historyczną! 1 XI 1966

1

Artykuł o Sienkiewiczu dla “Tygodnika Powszechnego'' . 2

Uwiedziona i porzucona — znakomite! Sycylia, ach... 3

Kołakowskiemu podobno grozi utrata katedry .

4

Odnalazłem moje opowiadanie z 1953 (?) albo z 1954 roku pt. Denuncjacja . Niezłe! I jest temat ojca. 2 XI 1966 Rola historii w literaturze polskiej. Czy my się nie upieramy przy głupstwach? Cały nasz geniusz i cała sytuacja nasza pcha nas w bardzo zdecydowanym kierunku. Źle oceniamy i źle propagujemy naszą literaturę. Upieramy się przy naszych drugorzędnych powieściach, starając się wszystkim wokół wmówić, że są uniwersalne, podczas gdy naprawdę tylko Faraon na takie miano zasługuje. Mamy wielką literaturę, której nie tylko w świecie, ale wśród nas samych nie propagujemy. Tą literaturą jest historia. Moim zdaniem, największym dziełem napisanym polską prozą w XIX wieku nie jest żadna powieść, ale Powstanie Narodu Polskiego Mochnackiego. [...] Mochnacki uzależnia powodzenie powstań polskich od współdziałania z “ziemiami zabranymi'', to jest z Litwą i Rusią. Zostaliśmy stamtąd raz na zawsze wyrugowani, ewakuowani — raz po 1917, drugi raz po 1940 roku. Zostaliśmy raz na zawsze zredukowani do Królestwa Kongresowego, do kraju nadwiślańskiego, “zewsząd zamkniętego''; bez zaplecza. Jedyną szansą naszego trwania narodowego jest współdziałanie z tymi ziemiami opuszczonymi przez nas, które kiedyś mogłyby się z nami połączyć w federację, opuszczając rosyjską kuratelę. 15 XI 1966 Z życia towarzyskiego: w sobotę ładny wieczór u Arturów: Kołakowscy, Woroszylscy, Białostoccy, Joasia, Bereza. Jakieś docinki Kołakowskiego, ale się nie zastanawiałem.

1

Straszna sprawa Czachorowskiego . W niedzielę u Puzynów. Nuda na tematy afrykańskie. W poniedziałek u nas Woźniakowski. “Tygodnik'' wydrukował mojego Sienkiewicza na honorowym miejscu, ale były podobno jakieś sprawy doktrynalne w redakcji. (Telefon Grodzickiego, abym już, natychmiast coś dla “Życia'' napisał, może znowu o Sienkiewiczu). Dziś Harasiewicz — miły, ładny, rozpieszczony. 24 XI 1966 [...] Na zebraniach partyjnych w wojsku rozpowszechnia się podobno wiadomości, jakoby Kołakowski przekazywał “szkalujące'' wiadomości za granicę. Kilkunastu członków organizacji partyjnej przy ZLP wystosowało list zbiorowy do kierownictwa partii. Wszyscy (chyba wszyscy?) dostali wezwania na rozmowy. Oni się ciągle dziwią — ci członkowie partii; dziwią się “metodom'', choć sami podpisali i podpisują ustawicznie weksel in blanco, należąc do organizacji, której struktura i której prawa wewnętrzne takie są w samych założeniach, i nie dziś zostały wynalezione, ale pół wieku temu, gdy stronnictwa przetwarzały się w partie nowoczesne. W ZSRR intelektualiści ogłosili “Białą księgę'' w sprawie Daniela i Siniawskiego; to się nazywa odwaga oraz poczucie politycznej realności. 25 XI 1966

2

15 podpisów dotąd zebrano . Inni chcą uzupełnić. Artykuł w “Le Monde'' z 16 XI o procesach na Ukrainie (we Lwowie, w Łucku, w Tarnopolu, w Odessie, w Kijowie, w Stanisławowie) i o zakazie obchodu szewczenkowskiego w Cecorze. Oskarżeni w procesie lwowskim odmówili wysłuchania aktu oskarżenia po rosyjsku. Pomóżmy Ukraińcom, pokażmy solidarność, aby ich ruch narodowy stał się nam przyjazny, abyśmy kiedyś, gdy Ukraina i Polska razem się wyzwolą z jarzma, stali się sąsiadami, a nie wrogami. Pomóżmy Ukraińcom wrócić do Europy; tylko przez Polskę droga do niej prowadzi. 26/27 XI 1966 40

1

Opowiadanie Stryjkowskiego o wizycie w “Białym Domu'' : poproszono go na godzinę bodaj

19 . Zastał wszystkich piętnastu (Flora Bieńkowska, Marian Brandys, Wiktor Woroszylski, Igor Newerly, Jacek Bocheński, Witold Wirpsza, Tadeusz Konwicki, Paweł Beylin, Leon Przemski, Seweryn 2

Pollak, i jeszcze jacyś, których nie mogę ustalić ) okropnie zdenerwowanych, wokół stołu nakrytego do 00

kolacji. O 20 — pojawili się towarzysze z Sekretariatu i Komisji Kontroli Partii: Kliszko, Starewicz, Kraśko, Jarosiński, Szyr, Wicha, Roman Nowak, Tejchma, Syczewski (!), oraz Dziarnowska jako przedstawicielka egzekutywy. Zjedli razem, po czym zaczęły się przesłuchania. Każdy z wezwanych wchodził osobno; otrzymywał wpierw tekst przemówienia Kołakowskiego. Był to nie autoryzowany, nie poprawiony stenogram (z taśmy pewnie sporządzony), urwany przy końcu. Z tekstem badany wchodził do osobnego pokoju, a po przeczytaniu wracał; pytano wtedy o stanowisko. Stryjkowski powiedział od razu, że się z tym “solidaryzuje'', co wywołało odruch zdumienia Kliszki; zawołał zaraz, że inni przynajmniej kręcili. Stryjkowski przyznał nam (opowiadał to Ważykowi, Lisowskiemu, Fedeckiemu, Ance [Baranowskiej] i mnie), że mu się “tak powiedziało'' i że zaraz przeraził się własnej odwagi. “Ja chciałem koniecznie iść do domu, spać''. A była już godzina czwarta nad ranem. Przez tyle godzin ciągnęły się badania. Przez tyle godzin ci starsi już ludzie, niektórzy po zawałach serca (jak Pollak) lub po operacji, jak Przemski, czekali, aż ich towarzysze przed siebie zawezwą! “Kilkanaście razy miałem wypróżnienie'' — skarżył mi się potem biedny Stryjek. Rozmowa jego trwała krótko i była, zdaje się, zupełnie głupia, bo on przecież na temat polityczny trzech zdań nie umie sklecić. Kazano mu potem napisać oświadczenie i złożyć je w Komisji Kontroli. Wszyscy, czy prawie wszyscy, musieli takie oświadczenia składać. Siedmioro podobno od razu zostało zawieszonych; Stryjkowski wymienia: Bieńkowską, Woroszylskiego, Bocheńskiego, Wirpszę, Newerlego; ten ostatni zwłaszcza jest sensacyjny. — Przed Poznaniem — powiedział na to Ważyk — też całe Biuro Polityczne radziło nad 1

felietonem Toeplitza . Oczywiście, jest ta sama co wtedy zatrata miary, taktu, właściwości. Ale i co innego także: mimo tyloletniej ewolucji reżimu, mimo zelżenia strachu, mimo postarzenia się tych ludzi wzywanych, mimo ich odejścia od ideologii i niechęci, jaką czują do partii, działają w nich wciąż dawne, wciąż te same odruchy dyscypliny, skoro pozwolili się badać jak złodziejaszkowie małoletni albo spiskowcy za akt jawny przecież i zbiorowy. Dlaczego nie protestują przeciwko rozbijaniu ich, dlaczego nie protestują przeciwko przetrzymywaniu ich przez długie godziny nocne w korytarzach KC, które sami swoją uległością pozwolili zmienić w biuro śledcze? Dlaczego nie porozumieli się przedtem i nie zażądali rozmowy wspólnej? Nie ufają sobie nawzajem, czy tak się boją oskarżenia o frakcyjność? Dlaczego w końcu nie występują z partii, skoro nie poczuwają się do żadnej z nią solidarności i na prawo i lewo o wszystkim opowiadają? Dziś pięć podpisów zostało złożonych pod dodatkowym listem: Zawadzki, Karst,

Pomianowski, Piwowarczyk i chyba Toporowski. Niezbyt to poważne, ale i tak pewnie “głośnym echem odbije się w Europie''. Lisowski odmówił podpisu. Potwierdzają się wiadomości o rozpowszechnianiu — zdjęcie Kołakowskiego z prof. Brzezińskim — i o oskarżeniach Leszka o przekazywanie “materiałów''. Tam, zdaje się, o tym nie mówiono. 28 XI 1966 Rozmowa z Pawłem Beylinem. Istotnie, zawieszenie zostało ogłoszone tym, którzy zadeklarowali solidarność z Kołakowskim. Oświadczenia redagowali na miejscu, w osobnym pokoju. Protestowali przeciw tekstowi, który im okazano w nie dopracowanej formie, pełnym błędów, lapsusów, nie dokończonych zdań. Bronili zasady samej, tj. wolności wypowiadania poglądów, choćby sprzeczne były z “linią generalną partii''. Oznajmiono im, że są zawieszeni w prawach członkowskich aż do ostatecznej decyzji Komisji Kontroli. Są tam: Beylin, Newerly, Woroszylski, Wirpsza, Bocheński, chyba Konwicki. Podczas kolacji podobno wszyscy milczeli. Na zebraniu partyjnym w uniwersytecie żaden z profesorów nie poparł Kliszki, tylko Mitzner 1

wypowiedział się przeciw Kołakowskiemu. W Krakowie, podczas sesji historycznej na Wawelu , Grzybowski podobno polemizował ze sformułowaniem Kliszki: instynkt państwowy, czy coś w tym rodzaju. 1 XII 1966 Jaki miły dzień imienin! Dostałem od Kazi Koncerty brandenburskie, które cały dzień sobie grałem, a wieczorem przyszły Julia i Joasia, Edkowie [Paszkowiakowie], Jankowie Zelnikowie i zabawialiśmy się cybernetycznymi opowieściami Edka, który był w świetnej formie. Stryjkoś miał przyjść, ale naraz odmówił. Artur w Niemczech. 14 XII 1966 Przyszedł mi dziś do głowy pomysł, który uważam za genialny. Mój prapradziadek Sebastian Żeglikowski żył, jak wiadomo, 104 lata: urodził się w 1764 roku, a umarł w 1868. Pod koniec życia był podobno zupełnym dzieckiem. Kiedy goście przychodzili, on domagał się cukierków. Urodził się w roku koronacji Stanisława Augusta, zmarł w pięć lat po powstaniu styczniowym. Otóż: gdyby historię Polski przedstawić tak, jak ją widział ten zdziecinniały staruszek w setną rocznicę swych urodzin! Zakopane, 20 XII 1966 Nieczynny, bezmyślny, niezdolny, nie kochający, nie kochany, niezadowolony, a bez pragnień, niesenny i nietrzeźwy, nienasycony i niegłodny, a nade wszystko głupi, nade wszystko tępy i niezdolny, jestem tu w Zakopanem, skazany na trzy tygodnie rozkoszy rodzinnych i towarzyskich, za wszystkie winy zaniechania i opieszałości, jakie popełniłem. ——— Genialny był ten jezuita, który każdy dzień zaczynał od napisania kilkudziesięciu linijek tekstu białym wierszem, “nie zważając na sens, tylko na asonanse'', aby tylko utrzymać sprawność pisarską; Guitton wspomina o nim w swoim dzienniku. Chciałbym robić to samo. ——— 1

Opowiadanie Artura o tym, jak Zbyszek Herbert jechał po nagrodę do rządu austriackiego . Bez pieniędzy, w letnim płaszczyku zimą, drugą klasą bez sleepingu. Nie miałem nigdy innych trosk poza miłością Co płonęła wysokim ogniem w pniu spróchniałym. 22 XII 1966 Sen taki dziś miałem: prostytutka, bardzo piękna, w ulubionym przeze mnie kolorze sukni piasku, prawie białego, zaprosiła mnie uprzejmie, wskazując bramę i mówiąc tylko: na prawo. Poszedłem tam. Podwórko było schludne, nowe, jakby na Nowym Świecie, a wejście jakby do ważnego urzędu. Przy drzwiach, za biurkiem siedział blady człowieczek, który mi przypomniał jednego alfonsa z placu Pigalle. Ten wstał na mój widok, grzeczniej niż woźni ministerialni, którzy zza swoich biurek nie wstają, aby witać wchodzącego. Poprosił poczekać, a gdy się rozejrzałem po wielkim hallu, urządzonym antykami, wskazał mi wymownym ruchem puszysty dywan leżący na środku. — Tu? — zawołałem, wzdragając się. — Ależ zimno! I cofnąłem się ku wyjściu, ale bez wielkiego wstrętu, tylko dla sprawdzenia, gdzie właściwie jestem, i dla poszukania toalety, bo poczułem ucisk w pęcherzu. Zobaczyłem klatkę schodową, czystą bardzo — balustradę złoconą, czerwony chodnik, jakieś obrazki na ścianach. Jakby ministerstwo kultury

albo podobny urząd. A schodami w górę, na palcach pomykał już cały sznur młodych ludzi, w tym samym co ja celu. I doskonałą wydała mi się myśl wykorzystania ministerstwa na burdel poza godzinami urzędowania. 22 [chyba 24] XII 1966 Narty. Mój blady cień na śniegu od księżyca. Teraz dopiero rozumiem, jak bardzo wizualna była moja wrażliwość świąteczna. Kochałem Boże Narodzenie poprzez koloryt śniegu i księżyca i domowych świateł błyskających między soplami; kochałem święta przez stereotyp dziecinnych powiastek, które się potem powtarzały w okolicznościowej poezji i grafice. Kochałem świąteczny komunał — lieu commun — może dlatego, że brakło mi własnej wrażliwości na przyrodę oraz ludzkie wzruszenia. Świąteczny komunał, zbiorowy czy osobisty, zawsze jest czynnością zastępczą wobec wmyślania się w ludzką problematykę oraz przeżywania stosunków własnych ze środowiskiem i analizowania ruchu czasowego, który dokonuje się wokół nas nieustannie, co dzień, niezależnie od święta. Uwolnić się od tego poprzez refleksję nad chorobą, biedą, cierpieniem.

1967 4 I 1967 Wczoraj lektura stenogramów drugiego procesu Siniawskiego i Daniela. Wszystkie takie obce i odległe, jakby z innej epoki, że raz po raz musiałem powtarzać sobie, że ci dwaj rówieśnicy moi są dopiero w początkowym stadium męczarni, na które zostali skazani; że w tej samej chwili, kiedy ja, przerywając lekturę ich dramatycznego dialogu z “głuchą ścianą'' — jak jeden z nich określił sąd — układam się do drzemki, oni... Nie wiem, co robią, nie potrafię sobie wyobrazić ich życia. 7 I 1967 [...] Ćwiczenia wierszem ujawniają bardzo szybko wyczerpanie zbieżności rymowych, o których kiedyś Peiper pisał; jest to połączone ze zjawiskiem ubożenia języka. Język zmartwiał w pewnych polach skojarzeniowych, np. w całej strefie pogody, krajobrazu, przyrody — stąd moja kretyńska mimoza albo nie mniej głupi promionek. Dla Asnyka jeszcze, może dla Tetmajera takie skojarzenia dźwiękowe byłyby czymś naturalnym. Jednocześnie cała masa nowych słów i skojarzeń po prostu nie może być materiałem wierszotwórczym. Ćwiczenia jednak trzeba kontynuować, wiersz rymowany jest rudymentem języka. Nie można zdania poprawnego stworzyć, jeśli samemu sobie nie dowiedzie się tej zdolności, która równa się z malarskim ćwiczeniem prostej linii. 10 I 1967, w pociągu Dziś “zjazd'' z Gubałówki. Zły na siebie, żem się Andrzejowi dał namówić, rozżalony na Andrzeja, że mnie na głupstwo namówił, obolały i rozdrażniony od upadków, upokorzony w moich fizycznych aspiracjach, co mną nagle tej zimy owładnęły. Myślę, a właściwie śnię o takim zjeździe, który byłby skrótem dramatu życia, dramatu dojrzałości — przekroczeniem smugi cienia. Tak mi się właśnie dzisiaj wydaje, że na tym stoku, na tyłach sanatorium, przed którym cofnąłem się, aby odpiąwszy narty zejść drogą ku Kościeliskiej, tak mi się wydaje, że tam przekroczyłem smugę cienia. Andrzej wznosił ku mnie buzię opaloną, lśniącą od kremu, oparty na kijkach, patrzył na mnie czekając, aż się odważę zjechać, obok mnie stało kilku narciarzy — sylwetki ciemne, bez koloru, bez twarzy. Zdawali się także na mnie czekać, aby brawo bić albo gwizdać, albo śmiać się, albo szeptać tylko do siebie. Wiązania narty puściły same, nie próbowałem przypinać. Zrzuciłem nartę z nogi, potem drugą, i nie oglądając się ani na Andrzeja, ani na narciarzy, ruszyłem. Śnieg zmarznięty skrzypiał głośno pod moimi butami. [...] 11 II 1967 Skargi człowieka szczęśliwego. “Gdy byłem nieszczęśliwy, zdawało mi się, że cały świat cierpi razem ze mną. Znalazłem się na tropie wielkiej tajemnicy ukrywanej przez ludzkość; ponieważ ukrywałem moje nieszczęście, wstydząc się go, łatwo było mi pojąć, że ukrywają inni swoje, a dopiero gdy się ono rozprzestrzenia, staje się zrozumiałe, z nim zaś wyjaśnia się, tłumaczy cały ludzki świat''. 17 II 1967

1

2

Artykuł Janka we “Współczesności'' , Mamonia w “Tygodniku Powszechnym'' . Dobrze, ale czegoś mi smutno. 21 II 1967

1. Kim jest pisarz we współczesnym świecie? 2. Kim był w przeszłości? 3. Kim stać się może? Ad 1: jest a) zawodem b) pseudouczonym c) pseudoideologiem. Ad 2: był a) w epoce dworu i Kościoła był podporządkowany dworskiej hierarchii sukcesu i kościelnej hierarchii autorytetu. b) w miarę rozpadania się dworu jako centrum obyczaju i kwalifikacji społecznej powstaje pojęcie sukcesu artystycznego, który już nie jest dodatkowym blaskiem do wielkości mecenasa, lecz sam dla siebie i dla społeczeństwa. c) w miarę rozpadania się autorytetu religijnego Kościoła pisarz-intelektualista staje się samodzielnym tłumaczem prawd ostatecznych, wykładowcą moralności, kodyfikatorem wartości; przejmując zatem funkcje kapłańskie, staje się herezjarchą. d) w istocie, postaci intelektualistów zaangażowane w Reformę, są jakby modelami intelektualisty współczesnego wespół ze współczesnym konfliktem i współczesną cnotą bezkompromisowości (Racine). e) w XIX wieku, po wszystkich szaleństwach rewolucji i wojen domowych, powstaje próba odbudowania jednolitego porządku polityczno-filozoficznego: Święte Przymierze. Znowu jak przed Reformą władza państwowa staje na straży religii i religia dopomaga w utrzymaniu ładu państwowego. Król, cenzor, wychowawca, kapłan, policjant stanowią pion, na którym ma się wspierać cała budowa społeczna? (de Maistre, u nas Józef Szaniawski). f) bunt przeciw Świętemu Przymierzu rozgrywa się na planie bardzo szerokim. W gruncie rzeczy to nie Święte Przymierze wywołuje tę gigantyczną reakcję w postaci romantyzmu w literaturze, nacjonalizmu w polityce, socjalizmu w kwestii społecznej, mistycyzmu w dziedzinie religii, lecz na odwrót: ten gigantyczny proces zapoczątkowany przez Reformację, zatrzymany znów przez Wielką Rewolucję z nową siłą naprzód pchnięty ten proces właśnie powołał do życia Święte Przymierze. W każdym razie w dziedzinie idei powstał układ podobny do kontrreformacji; powstały więc podobne reakcje w środowisku intelektualnym; intelektualista, filozof, pisarz znów stał się herezjarchą: Victor Hugo, Adam Mickiewicz. g) atrybuty herezjarchy: 1. życiorys: komponowanie życiorysu romantycznego jest próbą ożywienia, unowocześnienia i jednoczesnego zagarnięcia stałych wątków bohaterskich (Byron) i hagiograficznych; Victor Hugo, ks. Lamennais. Dar jasnowidzenia Mickiewicza, cudotwórstwo Towiańskiego. 2. nieomylność we wszystkich kwestiach poruszanych i wypowiedzianych. Łączy się to z romantyczną filozofią twórczości i teorią natchnienia — jednakże odnosi się nie tylko do twórczości, lecz do wiedzy, jakby objawionej, proroczej, przypisywanej wybrańcowi (44). 3. zatarcie granicy między twórczością a czynem; literatura sama jakby staje się rodzajem czynu (a jednocześnie polityka i wojsko stają się czymś pokrewnym twórczości: por. dziwy romantycznej polityki i powstań). 4. religijne cechy głoszonych idei (pełnia systemu) oraz zgromadzeń wielbicieli czy wyznawców: saint-simoniści, towiańczycy, zmartwychwstańcy. h) pozycja pisarza zarówno społeczna, jak ideologiczna wyrasta więc w toku przemian demokratycznych; pozycja ta ustala się na gruncie demokracji, cały ten proces łączy pisarza, łączy w ogólności literaturę w ciągu XX wieku z tradycjami, dążeniami i celami lewicy. Kiedy marksiści, poszukując zaplecza, powoływali się na całą tradycję literacką od końca XVIII wieku, byli w prawie, albowiem literatura tej epoki ze wszystkimi swoimi szaleństwami politycznymi, religijnymi i artystycznymi jest lewicowa. Przynosi ona zarazem lewicy swój bagaż: otóż cechy romantycznego pisarza, atrybuty wieszcza-herezjarchy, staną się niebawem atrybutem lewicowej partii politycznej. To partia staje się nieomylna, to partia głosi mistykę czynu (zaangażowania), to partia konstytuuje się na podobieństwo gminy religijnej, to partia w końcu tworzy sobie heroiczną historię — ona tworzy swoich własnych bohaterów, męczenników i świętych. W końcu wódz, teoretyk zajmuje miejsce intelektualisty, pisarza etc. i) wiek XIX lub to, co się nim zwykło nazywać, kończy się wejściem pisarzy w szeregi lewicy wojującej i zorganizowanej, a zarazem konfliktem intelektualisty i partii. Okres ten zamyka się zatem dwiema biografiami: Maksyma Gorkiego i Stanisława Brzozowskiego. Współczesna sytuacja pisarza jest kształtowana przez: 1. Ciśnienie tradycji, i to tej najbliższej, dziewiętnastowiecznej, republikańskiej, lewicowej. 2. Ciśnienie współczesnej sytuacji w dziedzinie ideologii (partia). 3. Aktualną sytuację na rynku pracy: pisarz należy do świata pracy. Poszukuje w nim dla siebie miejsca, dąży do zawodowstwa i specjalizacji. 4. Niesprecyzowanie jego stosunku do tradycji, która wydaje się przystawać do współczesnego układu w dziedzinie ideologii, do świata pracy, rodzi poczucie winy wobec kultury,

wobec społeczeństwa, wobec wolności. Pani prof. Sławińska: nie w XIX w. narodził się stereotyp, mity współczesne, mit archipoety, archipoeta — ale powieść łotrzykowska, a z niej obyczajowa. [...] 27 II 1967

1

Przegląd prasy: Styks w “Życiu Literackim'' . List Kazimierza Wyki. W Lublinie na KUL-u. 1 III 1967 O, brednio moich artykułów dla młodzieży w “Radarze'' drukowanych!

2

——— Dotąd hołd złożyły mi następujące osoby (liczę tylko pisemne oświadczenia): Błoński Jan, Turowicz Jerzy, Wyka Kazimierz, Lem Stanisław, Szczepański Jan Józef, Wierzyński Kazimierz, Wajda Andrzej, Scherer Olga (za jej pośrednictwem Romanowicz Zofia), Mamoń Bronisław (albo Bolesław), Woźniakowski Jacek (blado) oraz niejaka Janina Dawid. He, he. ——— A jednak Gombrowicz [...]. O mnie: Każdy artysta musi być pretensjonalny... ale... zarazem ukrywanie tych pretensji jest błędem stylu... dowodem złego “rozwiązania wewnętrznego''... Pisanie... jest walką jaką toczy artysta z ludźmi o własną wybitność. [...]

1

——— Kobieta jest dla Gombrowicza grzechem przeciw naturze, ponieważ jest “sztuczna'' (174–

176) ; dla Baudelaire’a była grzechem przeciw sztuce, ponieważ była właśnie “naturalna''. I to jest chyba przyczyna, dla której Gombrowicza nie znoszę: on ma tę swoją mitologię naturalności, autentyczności, tożsamości, która jest antykulturalna, antyludzka, smarkaczowata, przeciwna kierunkowi wielkich działań człowieka. Jego “inwazja rzeczywistości'' (72) — jakiej rzeczywistości? Nie ma żadnej rzeczywistości. Świat jest wymyślony, zrobiony przez człowieka — co to za rzeczywistość, która aby istnieć, musi zostać nazwana, wypowiedziana. Wszystko jest językiem. ——— 2

Dyskusja o prozie w “Kulturze'' . Ludwik Flaszen powiedział, czyniąc aluzję do mojego dzieła, że żywot utworów stylizatorskich może być krótki. To możliwe. Dlatego dzieło moje winno być wyłącznie dla mnie samego i dla innych ewokacją, otwarciem czegoś innego — twórczości jakiejś, którą winno uwarunkować i zorientować. “Nie daj się przekupić sympatią! Nie pozwól aby cię roztopiły mdłe sentymentalizmy i słodkawe porozumienie z masą, w którym tyle utonęło polskiej literatury. Bądź zawsze obcy! Bądź niechętny, nieufny, trzeźwy, ostry i egzotyczny'' ([Gombrowicz] 184). ———

Czy on [Gombrowicz] oszalał? “Wszelki styl, wszelka określona postawa formuje się przez eliminację i jest w gruncie rzeczy zubożeniem''. Zubożeniem — czego mianowicie? — Co to mianowicie było w nas na początku, zanim ukształtowaliśmy się w styl, w formę, zanim staliśmy się dziełem własnym częściowo, a częściowo cudzym? Mieliśmy może coś do powiedzenia, zanim poznaliśmy język, i coś do okazania, zanim przybraliśmy formę? ——— Ostatecznie on sam dochodzi do rozróżnienia, które dla mnie jest podstawą jego krytyki. “Istnieją dwa sprzeczne rodzaje humanizmu: jeden, który moglibyśmy nazwać religijnym, usiłuje rzucić człowieka na kolana przed dziełem kultury ludzkiej (...) drugi, bardziej krnąbrny prąd ducha naszego, stara się właśnie o przywrócenie człowiekowi jego suwerenności''. Otóż trzeba by udowodnić, że suwerenność owa jest czymś przyrodzonym i czy sama nie jest tworem kultury. 7 III 1967 Na miłość boską! Pół dnia wędrowałem do tego stolika w bibliotece, aby przy nim nic nie robić przez pół godziny. ——— Pieniędzy! Obory, 16 III 1967 Znowu tu przyjechałem jak do sanatorium albo do kryminału, sam na siebie wydawszy wyrok za popełnione winy nieróbstwa i histerii. Znowu nie wiem, co mam pisać i czytać. Na dodatek zimno w pokoju i gardło mnie boli. Narobiłem w domu okropnych awantur i zniknąć po prostu już musiałem ze wstydu. W zeszłą niedzielę przewróciłem ze złości cały mój sekretarzyk, tak że z papierów moich i drobiazgów powstała ogromna kupa na podłodze. W pierwszej chwili chciałem ją nawet dalej niszczyć, ale mi na szczęście przeszedł szał. Pochyliłem się nad tym wszystkim i zacząłem nawet z pewnym zainteresowaniem grzebać w rzeczach, do których lata całe nie mogłem się dostać. A Kazia płakała. Dzisiaj czuję do siebie wstręt; nawet nie dla tamtych awantur, ale dla tej zupełnej jałowości, jaką przedstawiam. Podobny wstręt musieli czuć ludzie pierwotni do niepłodnej kobiety. 19 III 1967 Ile pychy trzeba, aby się zdecydować nie pójść do kościoła w Niedzielę Palmową. Trzeba swoją pracę, swój czas, swoje zdrowie uznać za ważniejsze od wszystkich powodów, dla których pójść należało; trzeba swoją własną świadomość religijną uznać za doskonalszą wobec tych, którzy idą do kościoła dzisiaj, również nie mając czasu, butów i sił; trzeba na koniec uznać się za wolnego od przymusu, który dotyczy reszty — od przymusu, który na dodatek mam za sprawiedliwy i zbawienny. Dla zachowania logiki w tym absurdzie należałoby tylko z tego ostatniego punktu zrezygnować, tzn. uznać przymus religijny za absurd. Stąd już droga prosta... Otóż wierzę w to, że wystarczy raz jeden nie pójść do kościoła z błahego powodu, aby stać się ateistą. Na tak kruchych podstawach wsparta jest jedność ludzkości myślącej. [...] Otóż nonsensem jest twierdzenie, że Kafka przewidział totalizm nowoczesny, a Dostojewski — konsekwencje rewolucji w kształcie takim, jakie się objawiły w państwie Stalina; podobnie dziś w Polsce robi się proroka i wizjonera z Witkacego na temat kultury masowej i zbiorowego ogłupienia cywilizacją. Żaden z tych pisarzy nic nie przewidział, wszystko po prostu widział w swojej własnej epoce;

tyle że patrzył dobrze, do ostatecznych konsekwencji domyślał to, co się wokół niego dzieje. Świat ludzki jest zamknięty, natura ludzka jest od tysiącleci gotowa, nie objawiają się w ciągu dziejów nowe jakości psychiczne; dlatego świat psychiczny jest systemem analogii — układem wzajemnych odniesień, i dlatego w ogóle literatura jest możliwa, dlatego humanistykę da się uprawiać, albowiem jest sztuką twórczych analogii. Dlatego lament kapłana Apollina, opłakującego córkę porwaną mu przez Agamemnona, brzmi głośnym echem w uszach współczesnego człowieka, zdolnego pojąć taką stratę i taki ból. Dlatego ponura wizja Kafki, wyśniona w cieniu niezdarnej biurokracji austriackiej, odnosi się do wszystkich, najbardziej demonicznych systemów opresji i sekretu; w literaturze nie ma jasnowidzenia przeszłości — jest tylko ostrowidzenie teraźniejszości, które wystarcza za historię i przyszłość. Rzetelny, dogłębny kronikarz swej współczesności, ujmujący ją w gatunkach i kategoriach właściwych swej epoce — czy to będzie Tacyt czy Dante, Saint-Simon, Balzac czy Proust — jest zawsze zarazem wizjonerem, ponieważ moc literatury jest zawsze uniwersalna w przestrzeni ludzkiej i w czasie ludzkim. 28 III 1967 Klasyczna, dziewiętnastowieczna opozycja wolności i zależności, odpowiadająca walce o rozszerzenie swobód demokratycznych, znika w ustrojach totalitarnych, lub quasi-totalitarnych ustępując miejsca opozycji nowej między samotnością a wspólnotą. Państwo nowoczesne, totalne, może, oczywiście, pozbawić wolności, lecz nie to jest karą najdotkliwszą, skoro w pewien sposób wszyscy są jej pozbawieni. Karą najcięższą i najdotkliwszym środkiem wykonywania władzy jest “wyobcowanie'', czy — lepiej po polsku — osamotnienie jednostki. Państwo za pomocą swych potężnych środków propagandy — przez prasę, radio, telewizję, organizacje masowe, przez pochody i meetingi mówi jednostce: już nikt nie myśli tak jak ty, jesteś ostatni, jesteś sam, jesteś inny, zapóźniony, nie masz tu żadnych szans dla siebie, dla twoich dzieci... Chyba że się zmienisz. Przy tej klasycznej opozycji można było jeszcze powiedzieć, że wszystko co zakazane, nabierało wartości i smaku, że ostatecznie człowiek “zerwał wszystkie kajdany''; despotyzm XIXwieczny był w pewnym stopniu bezradny; dysponował tylko więzieniem, a wolności człowieka — w ostatecznym rachunku — pozbawić nie można. Dziś na pozór jest podobnie; oficjalne idee są znienawidzone i ośmieszone, a za tę nienawiść i poczucie humoru można sobie nawet — jak Siniawski, Daniel, Kuroń i Modzelewski — trochę posiedzieć. Dotyczy to jednakże tylko powierzchni ustroju, tzn. tych idei, które stanowią część systemu bezpośredniej represji. Są wszakże idee oficjalne, które bezpośrednio nie uciskają, jak np. idea kolektywizacji czy socjalistycznego współzawodnictwa pracy, a stanowią również część składową systemu. Np. u nas antyniemieckość albo pacyfizm, albo niechęć do inteligencji, albo antysemityzm. Te idee przyjmują się błyskawicznie, albowiem stanowią niską cenę zgody z reżimem, niską cenę wykupienia się od totalnej samotności. To przy ich pomocy rządzą władze totalitarne. Gomułka rządzi dzięki antyniemieckości Polaków, tak jak Hitler rządził przy pomocy antysemityzmu, a Stalin przy pomocy tradycyjnej ksenofobii Rosjan. Polska antyniemieckość będzie zawsze silniejsza od nieoficjalnej ich antyrosyjskości, albowiem człowiek w jakiejś mierze musi ostatecznie pogodzić się z władzą w jakimś jednym punkcie, który jemu samemu wydaje się nieistotny i niepoważny dla jego wolności. W istocie — jest to punkt zasadniczy, bo styczny. Jak człowiek nie może być całkowicie samotny, tak władza nie może być całkowicie odizolowana. Ona trzyma się tak długo, jak długo utrzymują się te nikłe punkty styczne. 30 III 1967 Przeczytałem Stryjkowskiego Głosy w ciemności, Austerię i Chiwu z Imienia własnego. To jest jednak dobry pisarz. Zdawało mi się dotąd, że jego jedynym tematem jest ciężar kultury żydowskiej, a więc martwej; byłby żydowskim Gombrowiczem i można by nawet przeprowadzić interesującą paralelę między tymi dwoma programowymi a nieszczerymi odszczepieńcami. Jednakże Stryjkowski nie wyczerpuje się w tym temacie “antyżydowskim''. Jeżeli się porówna dwóch jego bohaterów — Taga i reb Tojwie — obaj oni mają wspólną cechę, która nie wynika wcale z ich żydostwa. Są to poszukiwacze sprawiedliwości, jej fanatycy, dzieci przez to, że ją realizują niejako bez potrzeby i bez sankcji. * 3 IV 1967 A ot, paszporty wydano. Jechać przyjdzie. 1

———

Brandys: Dżoker . To inteligentne, ale wciąż inteligentne, bez przerwy inteligentne. Trzeba być Montaigne’em, aby tak sobą zajmować czytelnika. 7 IV 1967 Konferencja w Wojewódzkiej Radzie Narodowej. Propagandyści. Najlepszy sposób moralnego obezwładnienia człowieka: powierzyć mu

wykonanie pracy, którą dotychczas potępiał. Dzień Działacza Kultury 13 V w powiatach. 28 V końcowy akord. Majowe dni kultury żyrardowskiej. Barka! — Rozgłośnia warszawska. Dom Książki — 7 nowych księgarń. Stoiska na zewnątrz. Klub Przyjaciół Książki w Ostrołęce. Spotkania autorskie. Kiermasz książki wiejski w Ciechanowskiem. 14 V kiermasze gminnych spółdzielni albo 21 V na Dzień Książki Polskiej. Kiermasz w Grójcu. Dzień Kwitnącej Jabłoni. Wojewódzki kiermasz w Sochaczewie. Pod adresem Domu Książki — może uruchomią te swoje magazyny. Spotkania z przedstawicielami ambasady radzieckiej. Forbertowa: za ograniczeniem spotkań literackich. Dom Książki — udział w kiermaszach pod warunkiem opłacenia spotkań pisarskich. ZMW — 100 spotkań z pisarzami i dziennikarzami, ok. 30 spotkań autorskich, reszta z dziennikarzami i krytykami... pisarzom płacą 500, dziennikarzom 300 — albowiem nieprzygotowane spotkanie etc. Uwaga! wyraźnie założony hamulec na spotkania autorskie. ZMW: trzydniowe spotkania młodych pisarzy (Korespondencyjny Klub Młodych Pisarzy). Przedstawiciel wojska: mało artykułów obronnych. 100. urodziny M. Curie-Skłodowskiej; 150. rocznica śmierci Kościuszki. [...] Genewa, 16 IV 1967 [...] Projekt przemówienia Wyliczyć wszystko, o czym chciałbym mówić. Zatrzymać się na idei jedności, na quasisamotności Polaków. Jedność, którą zrobili turyści i przemytnicy. Wspomnieć o przemytnictwie kulturalnym. Zażartować na końcu, że sam zostałem tak przemycony. Warszawa, 16 V 1967 Powrót z Włoch. 19 V [chyba VI] 1967 [...] Czy można bezkarnie nie wierzyć w Boga? Za darmo? Pomyślmy, czego naprawdę wtedy trzeba się wyrzec. Pomyślmy, co naprawdę wtedy zostaje z dziejów człowieka. 21 VI 1967 Nie mam co pisać, bo odrzuciłem wszystkie możliwe źródła inspiracji. Pisać to znaczy kontynuować jakąś lekturę — lekturę naprawdę ważną dla życia. Jaka była dla mnie lektura ważna? Ewangelia! ——— Jak pusto! Myśl co chwilę ucieka do głupstw dnia. Nawet nie do zmartwień, bo ich prawie nie mam, to znaczy żadnej sprawy, za którą jestem naprawdę odpowiedzialny, nie biorę na serio. A przecież ciążą na mnie wielkie winy. A przecież będę miał jeszcze do czynienia ze skutkami moich postępków. Żyję na oślep, w półprzytomności, odruchami, instynktem. Bez miłości. I o tym pisać — o braku miłości. O tym, że zamiera życie. O tym, jak uciekają energia, wola, pragnienia, poczucie sprawiedliwości. 30 VI 1967 Jakie głupie to jeżdżenie samochodem. Co chwila ryzykuje się życie dla dziecinnych ambicji. Zakopane, 6 VIII 1967 Trzy fakty różne: 1) religia — która jest faktem kulturalno-politycznym, złożonym z instytucji, praktyk, rytuałów, dzieł sztuki; 2) wyznanie — które jest faktem socjologiczno-psychologicznym podlegającym prawidłom społecznego i osobowego zachowania; 3) wiara — która jest faktem duchowym, jednostkowym. Zapytanie: czy wiara może obyć się bez wyznania i religii.

Konflikty między wiarą a wyznaniem, wyznaniem a religią (reformacja — nowa sytuacja religii w państwie laickim). [...] 13 VIII 1967 Czuję w sobie gotowość do stworzenia pewnej ilości przypowieści, sytuacji, metafor, ale mam wrażenie, jakby mi brakło klucza (myślowego) do otworzenia jakiejś skrytki duchowej, w której to wszystko tkwi. [...] 6 X 1967 Mówi się, że kochać to znaczy zbliżyć się do drugiego człowieka, utożsamić się z nim, pochłonąć go i dać się jemu pochłonąć, skonsumować się nawzajem. I dopiero kiedy tak uprawia się tę miłość, prawda okazuje się odwrotna: kochać to znaczy oddalić się, odejść, stracić drugiego człowieka z oczu, uczynić go symbolem, abstrakcją, mitem. Kochać — to znaczy posiadać nicość nazwaną jego imieniem; kochać — to znaczy nadać jego imię własnej, przeogromnej, absolutnej samotności. Pokochać to znaczy poczuć się samotnym beznadziejnie. I to jest szczęście. 8 X 1967 Jazda do Czarnolasu. Powrót wieczorem w deszcz. Cóż to za dziwny przypadek, że jeszcze żyję, że Wanda Żółkiewska z Józiem Henem nie ustalają tekstu nekrologu i szarfy. 20 X 1967 “La nation, selon Huxley, est une societé unie par une commune erreur quant ŕ ses origines et 1

ŕ une commune aversion pour ses voisins'' . Rozważania na temat narodu są oparte — w każdym czasie — na miłości, przywiązaniu, dumie, na uczuciach łączących, a jednak w psychologii narodowej istnieje uczucie odwrotne — raczej inwersji — uczucie złożone ze wstydu, awersji, nienawiści nawet do własnego narodu. I uczucie to wcale nie oddala tych, co go doznają od wspólnoty — wręcz przeciwnie: jeszcze silniej z nią wiąże. Nie jest nawet odosobnione. [...] Osobliwa rada Rousseau: król nie powinien zostawiać obywateli samym sobie, ale czuwać, aby uczyli się kochać kraj i nienawidzić cudzoziemców. Smith zaś uważał, że trzeba uwagę każdego człowieka zwrócić na to, co kocha osobiście i co zdolny jest pokochać, zrozumieć, opanować. Jest to idea drobnomieszczańsko-chłopska związku z ojczyzną poprzez rodzinę, chałupę czy sklepik. Mistyczna idea Brodzińskiego, Tymowskiego, Mochnackiego ma jednak w sobie coś wielkiego: “Ojczyzna jest to... narodu nierozdzielna całość''. Podobną zresztą ideę miał Edmund Burke: mówił mianowicie o osobowości historycznej. No i Herder. Renan zaś mówił już o Narodzie jako duszy, jako o zasadzie duchowej i roli historycznej. Nawiasem mówiąc: Renan jest najjaskrawszym przykładem zastępowania się, podstawiania się kolejnych religii. [...] 24 X 1967 To jest szczęście, bo pozwala już nic więcej nie pragnąć. 25 X 1967 Zawsze są powody do tego, żeby być szczęśliwym. Skoro żyję, mam jeszcze jakąś szansę naprawienia błędów. [...] 26 X 1967 [...] Artykuł pt. Kościół, do którego nie wrócę. 1. Motyw powrotu w nawróceniach. 2. Katolicyzm jako wizja szczęśliwego dzieciństwa. 3. Kościół dzieciństwa. Co było w nim dobre (prawość). Co było w nim złe (ślepota). 4. Cechy kościoła widoczne dopiero dla tych, co od niego odeszli (śmieszność obyczajów, języka). 5. Powrót jest w pewnym sensie niemożliwy, bo tylko, tzn. zaledwie, dobrowolny. 6. Czy religia może istnieć bez przymusu? 7. Nie tylko ja nie wrócę do kościoła mojego dzieciństwa, ale nawet mój syn. 8. Kościół jest zawsze ponad czasami, wciąż nowy i nieodkryty. [...] 24 XI 1967 [...]

1

Dziennik Hammarskjölda .

Pisze to człowiek żyjący pracą, ambicją, prestiżem, który z tego właśnie życia spowiada się Bogu — jakby lepszej cząstce samego siebie: “Czy pustka, jaka nastaje po zgiełku, nie jest sprawiedliwą zapłatą za dzień wypełniony zapobieganiem, by cię inni nie lekceważyli?''. Jakie to izolowane od życia, które H.[ammarskjöld] pędził. Czasem tylko przebijają się echa spraw życiowych, stosunków, karier, czyichś klęsk. Przykazanie miłości. Przykazanie milczenia (str. 29). W snach obsesja wody — tonącego z dala od innych. “...przez uległe poddawanie się cudzym żądaniom zafałszowałem w sobie to, co jest czymś więcej niż mną''. Głód jest moją ojczyzną w świecie namiętności... Bezimienna nieśmiertelność. Śmierć? “Światło śmierci, miara śmierci''. Można by powiedzieć, że H. uważa śmierć za kryterium prawdy, i tylko w tym sensie jest boska. “Ulgę przynosi tylko myśl, że poza tym, co jest, nie ma nic''. Pretensję do nieśmiertelności H. uważa jakby za małostkową. Śmierć jest chwilą — ale chwilą sądu ostatecznego; “dni i lata zlewają się w jedną jedyną chwilę, chwilę przedśmiertelną, ze wszystkich stron objętą światłem śmierci, dającą się mierzyć tylko miarą śmierci''. Pokora: nie ciążyć ziemi. Innym. Chrystus jest człowiekiem o boskiej odwadze, o boskiej świadomości. Wiedział, że musi iść (drogą męki), nawet nie mając pewności, czy on jest tym, który miał przyjść, ale świadom tego, że odpowiedź można było otrzymać jedynie idąc tą drogą; końcem mogła być śmierć bez szczególnego znaczenia. Przyjdzie między dwoma żandarmami. (18 VI 1961) [przepisana wcześniejsza notatka] [...] Szczecin, 7 XII 1967 W ciągu 10 lat nie zmieniło się we mnie nic. Za 10 lat nie zmieni się też nic. Ani za 20. W tym stanie, w którym dziś jestem, zastanie mnie śmierć. Nie mogę już na nic liczyć. Mogę tylko poznać siebie lepiej. ——— Punktem wyjścia wszelkiej mojej działalności była miłość własna, a ponieważ nie była zbyt silna, działalność nie była zbyt energiczna. Próbowałem z miłości własnej uwolnić się powołaniami ogólnymi, lecz były one tylko spotęgowaną miłością własną. Od miłości własnej uwolnić się można tylko poprzez miłość innych, miłość silniejszą od miłości własnej. [...]

1968 Warszawa, 11 I 1968 [...] Jak powstaje arcydzieło? Jak to się dzieje, że pewnego dnia wszyscy czytający zgadzają się z sobą w jednym punkcie, że krytyka i historia literatury, i wydawcy zachwalający te podręczniki oraz programy szkolne, i kierownicy wydawnictw, bibliotek, autorzy encyklopedii i słowników będą musieli się z tym zgodzić — otóż badanie tego mechanizmu [...] jest tym trudniejsze, że za każdym razem ta rzecz odbywa się inaczej; za każdym razem jest to cud, i to cud, dla którego w ogóle zajmujemy się literaturą. Literatura jest sadzawką w Betsajdzie, a my trędowatymi wpatrzonymi w jej powierzchnię. Ten cud odbywa się za każdym razem inaczej. Znaczy to także, że czas jego dokonywania się nie jest określony. W historii literatury jest dość przykładów na cierniową drogę, jaką ten czy ów wielki pisarz musiał przebyć do uznania; nie było jednak ani jednego, który by tego miejsca w końcu nie zajął, i ani jednego, który by je stracił. Mogło to trwać 50 lat, jak w wypadku Stendhala, Norwida czy Słowackiego, czy 100, jak w wypadku Jana Potockiego, ale w końcu się stało. Bądźmy spokojni; historia literatury jest gmachem zbudowanym na bardzo trwałym gruncie. Tylko mieszkańców ma niespokojnych. [...]

9 II 1968

1

Dalszy ciąg sprawy Dziadów . Rozmowa z Arturem. Pomysł oddzielnego pisma z podpisami. Ja: rezolucja w formie listu do przewodniczącego Rady Państwa. Jutro zebranie u Motyki. Na rozmowę z Motyką: 1. Dwie interpretacje decyzji: a) administracyjna (demonstracje), b) ideologiczna (rola ks. Piotra); ad a) kiedy nastąpiły demonstracje? Wówczas po rozejściu się pogłosek o mającym nastąpić zdjęciu Dziadów, chyba że “demonstracjami'' nazwać entuzjastyczne przyjęcie przedstawienia przez publiczność, w takim razie należy zakazywać wszystkiego co popularne i likwidować wszystko co wybitne, by zastąpić przeciętnym. Sprawdza się to; choćby w sprawie Dziadów — wybitne przedstawienie zastąpiono przeciętnym — radiowym. ad b) ideologiczna interpretacja jest jedną z możliwych, która staje się groźna, gdy nie towarzyszy jej krytyka, ponieważ zamknięto jej usta; staje się groźna, gdy się ją ogłasza w formie oficjalnego tekstu stanowiącego uzasadnienie już podjętej decyzji; proszę mi jednak nie mówić, że demonstracje na sali były dlatego, że ks. Piotr ma za wielką rolę, ani że jest to błąd ideologiczny, bo wolna kultura, wolna twórczość takiego pojęcia nie może tolerować. 2. Dwie te interpretacje wykluczają się wzajemnie: decyzja administracyjna nie może mieć sankcji ministra kultury; interpretacja ideologiczna nie może mieć sankcji administracyjnej. Albo to czynnik administracyjny posłużył się czynnikiem kultury, albo resort kultury policją. 3. Powstaje pytanie, w czyich rękach spoczywają decyzje kultury i jaka jest rola resortu. Zwracam uwagę, że ta decyzja dotyczy arcydzieła oraz bardzo wybitnej jego inscenizacji, Dejmek, Stopka, Holoubek, Opaliński, Mrożewski, Dobrzański; odnosi się więc do centrum, kultury narodowej i do głównych jej realizacji. W wątpliwość zostało podane bezpieczeństwo naszej kultury i jawnym się stało, że w każdym razie zostanie ona podporządkowana względom polityki czy bezpieczeństwa, przy pełnym poparciu czynników powołanych do obrony jej interesów. 4. Nie chciałbym być poznanym prorokiem. Cokolwiek zrobił lub zrobi minister Motyka, pozostanie na zawsze tym ministrem, za którego kadencji zdjęto Dziady z afisza Teatru Narodowego. 5. To samo dotyczy ZLP; konkretnie zarządu. Za naszej kadencji, czy też za naszego życia jako generacji literackiej został wymierzony cios w prestiż kultury polskiej; co do mnie, przyłączam się do opinii środowiska, które wyraziło się akcją zbierania podpisów. Motyka, Neumark — Auderska, Żółkiewska, Centkiewicz, Maliszewski, Bereza, Gisges, Odojewski, Jurandot, Hen, Lenart, Kosidowski, Olcha. Motyka: — Ministerstwo Kultury przygotowuje broszurę — zbiór zarządzeń dotyczących pisarzy. Broszura zamiast karty. Wniosek ZLP: aby zapewnić pisarzowi jak najdalej idącą opiekę państwa. Lenart: — “Idzie o to, aby określić przez taką kartę status społeczny pisarza — twórcy dóbr kulturalnych. Istniejące przywileje wydają się należeć do istniejącego układu personalnego''. Problem innych środowisk — czy jest możliwe objęcie tym “aktem prawnym'' innych środowisk artystycznych. Neumark: — Projekt karty pisarza obejmuje istniejące akty prawne: “osoby podające się za pisarzy, a pisarzami nie są...'' — jak to rozpoznać? Znam członków ZLP, którzy wcale nie są pisarzami. Propozycja, aby ZLP wystąpił z własnymi projektami dotyczącymi nie unormowanych spraw (norma mieszkaniowa, służba zdrowia). Motyka: — Przepisy prawne szczegółowe nie mogą być formułowane w formie ustawy. Ustawa o emeryturach: niebezpieczeństwo precedensowości. Ustawa nic nie daje. Akty poszczególne w tej chwili załatwiają sprawę całkowicie (trwa 4–5 miesięcy). Wniosek o to, aby związki wcześniej występowały z wnioskami o rentę dla zasłużonych.

Kontrowersja dotycząca wywiadów społecznych i komisji lekarskich. (Dla rent specjalnych 60 lat dla mężczyzn, 55 dla kobiet). Auderska: — Nie może to być karta, ale nasze dezyderaty. Motyka: — Propozycje: 1) został wydany zbiór przepisów prawnych; 2) utworzyć wspólną komisję dla ustalenia tego, co miałoby stanowić ową “kartę'' czy ustawę specjalną. Normalizacja konwencji dla tłumaczy oraz sprawa miesięcznika “Literatura Światowa''. Motyka: — Jedno i drugie leży w Komisji Ideologicznej KC. Resort popiera. Gisges: — Czasopismo “Litery''. Motyka: — Popieramy ośrodki prowincjonalne, ale z tego często powstają wydawnictwa słabe. Żółkiewska: — Sprawa pisma warszawskiego. Motyka: — Czy chodzi o biuletyn? Żółkiewska: — Nie. Motyka: — Czy w tym piśmie będą się literaci warszawscy wypowiadać do siebie, czy do publiczności? Żółkiewska: — Powołuje się na memoriał. Nasze środowisko jest niezadowolone z istniejącego stanu rzeczy w czasopiśmiennictwie. Gisges: — Sprawa cenzury. Chcielibyśmy wyjść z propozycją powołania komisji partyjnorządowej — literackiej. Motyka: — Odwoławczej. Lenart: — Nadczynność cenzury — poniechanie kryteriów stosowanych wobec publicystyki i literatury. Forma cenzury: ograniczanie nakładu. Radzi tę formę zastosować do kontrowersyjnych książek — to poddać się komisji. Motyka: — Napisać pismo w tej sprawie. Gisges: — Stawka za ekranizację utworu literackiego. Neumark: — Projekt w opracowaniu Centralnego Zarządu Kinematografii dla Rady Ministrów. Neumark opracuje pismo. Gisges: — Dom Zasłużonego Pisarza. Motyka: — Jest lokalizacja w planie przyszłym. Wnosi o dokumentację (Młociny). Centkiewicz: — Sprawa dystrybucji książki. Motyka: — Potworne! 1

2

Gisges: — Do Pikadora , przyjazd Wierzyńskiego . Ja: — Pytanie o 50-lecie niepodległości. Motyka: — Prace historyków etc., akademia? Zjazd. Partii. Żółkiewska: — Sprawa literatury dla dzieci i młodzieży. Nagroda Premiera, odznaczenia. Motyka: — Nie ma szans na przywrócenie Nagrody Premiera. “Wyjaśnienie w sprawie szkoły, wychowania etc.'' Żółkiewska: — Złożenie listy podpisanej przez 211 osób. Motyka: — Nieporozumienie i fałszywe pogłoski. Rzeczy wynikające z aspiracji szerszych. Pogłoska, jakoby cenzuruje się Mickiewicza, jest nieprawdziwa. Inne inscenizacje Dziadów... 1

Trochę nieszczęśliwie i bez porozumienia z Ministerstwem ogłoszono rzecz w “Pegazie'' . Nie uczestniczyliśmy w redagowaniu, nawet nie dzwoniono... Ministerstwo nie uczestniczyło w próbach. “Mamy prawo oceniać przedstawienia'' — bo się dopłaca... Rozmowa z Dejmkiem (Balicki). Dejmek zrobił własną inscenizację — skróty i supozycję aluzji aktualnych. 2

“Zaczęły się rozróbki''... “Robienie «Dudka»k z Dziadów''... Dejmek wyeliminował elementy reakcyjne... i braterstwa z Rosjanami... Wyeksponowana postać ks. Piotra oraz elementów liturgicznych. “Uważaliśmy, że będą dyskusje”... “Nie ma co mówić o dyskusji, kiedy wybuchają oklaski w momentach niewygodnych''. Dejmek chciał grać raz w tygodniu, żeby nie przemęczać Holoubka... “Uważaliśmy, że moment jest korzystny, skoro narastała eskalacja... chcieliśmy zawiesić!” “Uważaliśmy, że dyskusja jest niemożliwa''. “Nie przypuszczaliśmy, że wywoła taką reakcję”... “Rozszerzono tę sprawę w specyficznej sytuacji: odejście Gomułki, Czechy...” Plotka o interwencji radzieckiej. Propozycja Min.[isterstwa] wysłania Dziadów do Moskwy. Min.[isterstwo] nadal proponuje wystawienie Dziadów w Moskwie... Gra: Kliszko zdjął, Gomułka osobiście, ...a policjantem jest Motyka... Nie dopuścimy, aby teatr zmienił się w miejsce awantur. “Nie chcieliśmy dopuścić do eskalacji''. “Pomysły nowego «kklistu 34»... listu do Ochaba...'' Wyniknęło to w nerwowej atmosferze.

Nie było zdjęcia, ale zawieszenie. Zdać sobie sprawę z kontekstu. Sprawa jest polityczna, a nie kulturalna. Propozycja: teraz zrobić zebranie, skoro się domagają (w przeciągu miesiąca od złożenia pisma). Dlaczego nie normalne zebranie. Maliszewski: — Ale zdjęto Dziady. Jurandot: — Będą awantury. Hen: — Nadczynność cenzury, szaleństwo cenzury. Nie ma recenzji ... Przetrzymywanie książek przez cenzurę. Nawet ocenzurowano Zawadowskiego fragment o antysemityzmie. Motyka: — Nie chcę naciskać. Zebranie trzeba zwołać. Pytanie Maliszewskiego: — Czy można wznowić? (Dziady) — Nie. 11 II 1968 Rozmowa z Zagórskim i Wyrzykowskim. Podpis Zawieyskiego. U Artura (zdziadziały). Pomysł komisji redakcyjnej. Dziś telefon do Andrzejewskiego. Zgadza się, ale bez zapału. 12 II 1968

1

Szpotański . Prosi o odroczenie rozprawy, ponieważ zabrano mu przemocą książki. Prokurator nie oponuje przeciw odroczeniu. 13 II 1968 Szpotański. W toku dalszego śledztwa Szp.[otański] przyznał się do napisania Gęgaczy i do odśpiewania Ninie [Karsow]. Nie pamięta odśpiewania u Platerów. Oficer Sokołowski, prokurator Siejka. Fałszywe zeznania były demonstracją. Sędzia: — Czy ma dorobek i czy ma sposób publikowania podobnych “opracowań'' literackonaukowych. — Jaka obowiązywała procedura przy wydaniu “opracowań''? “Co należy uzyskać dla publikowania?'' Czy zamierzał opublikować? Czy usiłował ukryć “opracowanie?'' Notatka w [londyńskich] “Wiadomościach'' o Cichych. Napisał wstęp parodystyczny — parodiujący wydawnictwa “Kultury''. Pytanie: — Z jakim praktycznym przeznaczeniem napisał tę “recenzję''? Szpotański: — Jest taki utwór... Prok.[urator]: — Jak należy rozumieć, że nie przyznaje się do popełnienia czynu. Szp.[otański]: — Ponieważ ten utwór nie zawiera żadnych informacji... Ten czyn nie podlega kwalifikacji prawnej. Prok.: — Czy przyznaje się do popełnienia czynu? Osk.[arżony]: — Przyznaje się do sporządzenia i przechowywania, a nie do rozpowszechniania. Prok.: — Po co? Osk.: — Bo mi przyszedł do głowy. Prok.: — Każdy pisarz... Osk.: — Nie. Prok.: — Więc po co? Osk.: — Dla zabawy? Można się bawić samemu. Prok.: — Jednak inne osoby... Osk.: — Tylko Ninie... Prok.: — A jednak... Osk.: — Co oznacza fikcja literacka... Wielka mowa. Sędzia: — Czy przypisy należą do fikcji? Szp.: — Nawet jeśli są prawdziwe, nie ma dowodów, że je pokazywał komu... Sędzia: — Czy to ma być estetyka... a jak z etyką. Osk.: — ... Sędzia: — Jakie cele... wyższe, społeczne, smak czy niesmak... Sędzia z uszami: — Czy dawał do oceny. 1

Zajścia z Sandauerem? W jakim celu odśpiewał operę Ninie K. Prok.: — Na czym ma polegać ta zabawa (miała polegać zabawa pisania?). Czy zabawa ta miała polegać na groteskowym opisie zdarzeń? Szp.: — Świata. Prok.: — Świata rzeczywistego. Szp.: — Świata poetyckiego.

Prok.: — A postacie? Szp.: — Literackie wzorowanie na prototypach. Można by się doszukiwać. Prok.: — Czy oskarżony miał prototypy. Czy każda postać ma prototyp? ? — Kto to jest gnom? Kto to są Cisi? Szp.: — Jakiejś policji. Prok.: — Czy naszej? Szp.: — Żadnej. Wszystko jest fikcyjne. Prok.: — W jakim celu sporządził przypisy? Szp.: — Dla zabawy. Chciałem zrobić przypisy, tak jakby zrobił je ktoś... Prok.: — Dla kogo... Szp.: — Dla siebie. Wyjaśnienie, co to jest narrator, ja liryczne. Prok.: — Czy postacie w przypisach są prawdziwe? Szp.: — Uchyla się, bo nie może wyjaśnić rozumienia fikcji, języka... 18 II 1968 Wyrok na Szpotańskiego. 3 lata. Uzasadnienie. Życie Szpotańskiego. Pracował jak wszyscy i studiował jak wszyscy. — Utrzymywał stosunki ze środowiskiem artystycznym, któremu nieobce są sprawy społeczne. — Napisał operę, w której nawiązywał do stosunków społecznych. Podtrzymuje akt oskarżenia. “Zapowiada rychły upadek ustroju...” — Na rozprawie nie przyznał się do winy. — “Bezsprzecznym jest, że autorem jest Szpot.[ański]. Bezsporne jest rozpowszechnianie za pomocą 1

taśmy”. — Przyjęcie u Platerów. — Bogusławska powiedziała, że gnom to Gomułka . Definicja dzieła marksistowska. — “Sporządzenie wrogiej literatury'' przeznaczonej do rozpowszechniania. — Dowodem szkodliwości notatka w “Wiadomościach Londyńskich”. “Znaczne nasilenie złej woli''. 28 II 1968 1

Projekt przemówienia : Kiedy lewica intelektualna ogłosiła w roku 1945 program literatury czynnej ideowo, politycznie zaangażowanej, zyskała poparcie najlepszej myśli naszej literatury oraz całego prawie młodego pokolenia. Literatura czynna, literatura uczestnicząca w kształtowaniu losu etc... jest wartością tradycyjną w naszej kulturze, wynika z sytuacji naszego narodu, z jego historii etc... Kiedy program intelektualny “Kuźnicy”, IBL zmienił się w kodeks sztywnych przepisów gwarantowany sankcjami powiązanymi z całym rytmem ucisku, wtedy... każdy pisarz musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, co zostało skompromitowane. Idea literatury politycznej czy określona idea polityczna? Program intelektualny czy system polityczny, który się nim posłużył jako instrumentem propagandy i nacisku? W latach 1955–1957 literatura polska dała na to pytanie jasną odpowiedź, albowiem przemówiła publicystyką, powieścią realistyczną, ostrą groteską, poematem politycznym w walce ze stalinizmem, odzyskała tę samą siłę, z którą przemawiała w latach okupacji, w podziemiu i po wyzwoleniu. Rozwój literatury po tej linii natrafił na trudności... Cały system cenzury pracuje nad tym, aby ją pozbawić ostrości i lotu, siły i autentycznego wpływu na społeczeństwo. Ten system cenzury znalazł się przed sądem opinii literackiej zwłaszcza w tym momencie, kiedy sięgnął po arcydzieła naszej literatury, z której bierzemy to wszystko, co stanowi naszą oryginalność i naszą energię twórczą: Mickiewicza, Wyspiańskiego, Witkiewicza. Proszę nie bronić się, że Mickiewicz jest wystawiany... chodzi o to: jaki Mickiewicz. Chcemy Mickiewicza mistycznego, Mickiewicza mętnego, Mickiewicza ludowego. Boicie się Mickiewicza faktycznego, tego, który nam jest najbliższy, bo piętnuje konserwatyzm, służalczość, upadek ambicji narodowych, niewierność tradycjom. Ale wystawiać to celniej — to nie wszystko. Literatura stanowi część tej rytmicznej całości, na którą składa się życie społeczeństwa, instytucje polityczne, prawo, opinia... Siłą, która te rozproszone części łączy w całość, jest energia polityczna, np. zbiorowa wola zachowania niezależności, osobowości... Gdy tej woli, tej energii zabraknie, każdy element życia zbiorowego istnieje jakby osobno, i traci znaczenie. Tym spoiwem są: opinia i inicjatywa polityczna. Społeczeństwo, które za pośrednictwem dostępnych środków przekazu nie udzieli sobie nawzajem wezwań, wiadomości, impulsów, społeczeństwo, które na owe wezwania, wiadomości, impulsy nie może reagować zbiorowo, jest społeczeństwem ślepym, głuchym, sparaliżowanym. (Pewnie je czasem [poruszy] plotka, czasem je ożywi zbrodnia, rozgrzeje wódka). Staje się społeczeństwem ludzi nienawidzących się nawzajem i przeszkadzających sobie. Do takiego zbiorowiska można mówić wierszem i prozą, nic go nie poruszy. Literatura jakże jest samotna, tak jak samotny w nim jest moralista prawodawca, tak jak samotna jest w nim władza. Może mu cenzura udzielić przywileju — może mu pozwoli np. w ogromnym nakładzie wydawać kontrowersyjne książki (słyszała o takim projekcie specjalna komisja). Na nic nam się ten przywilej nie przyda. Jeśli wciąż będziecie mówić do głuchych i paralityków.

Wołajmy dzisiaj o zniesienie cenzury. Wołajmy o zniesienie cenzury zarówno dla literatury, jak dla prasy, radia, telewizji. Wołajmy o uwolnienie systemu informacji i opinii publicznej z narodowych kajdan. Wołajmy o prawo do stowarzyszeń i zgromadzeń publicznych, o przywrócenie narodowi polskiemu cech społeczeństwa, tj. wolności do łączenia się i wypowiadania. Socjalizmowi nic nie grozi, bo już został stworzony — obywatel socjalistyczny jest wolnym obywatelem... Rok 1968 jest uroczystym rokiem. 51 lat temu Polska uzyskała byt państwowy i stała się republiką. Niech nas ta data uroczyście, odświętnie zmusza do obrony tego, co nam jest — najbliższe, niech nas w całość złączy — całość kulturalną, w całość społeczną. 29 II 1968 Zebranie walne. Przewodnicząca: Żółkiewska; asesorzy: Newerly, Międzyrzecki; sekretarz: Auderska. ——— Dyskusja. Słonimski: Antyżydokomuna. Obecne kierownictwo przeprowadza restalinizację. Niewiele Października. Solidarność z Czechami.

pozostało ze zdobyczy

Jasienica: Jak mogło dojść do takiej decyzji? Rządzenie bez konfron tacji z opinią publiczną. Prasa. Brak wyników na to, jak reaguje społeczeństwo. Protesty studentów. “tę młodzież obchodzi coś więcej poza własną karierą...'' Wiersz antysemicki. Sprawa Dziadów wzbudziła antysemityzm. Mamy opinię kraju nietolerancyjnego. Putrament krzyczy na Jasienicę. Artur krzyczy na Putramenta. Dobrowolski: Decyzja w sprawie Dziadów. Jastrun: Prawa reżysera. Broni mistycznej treści Dziadów — ks. Piotra. Holoubek zintelektualizował Wielką Improwizację — zszeksReakcje młodzieży.

piryzował.

Szmaglewska. Jaremko-Pytowska. Kołakowski. Gaworski: Pozostanę wierny partii, nawet kiedy nie ma racji. Kisielewski: 22 lata bierzemy po gębie, w 23 roku nagle się obrazili. Andrzejewski: Jestem za spokojem i rozwagą, o których mówił kolega Dob rowolski i dlatego będę głosował za rezolucją kolegi Ki jowskiego. “Współczesność jest zakłamana, historia jest sfałszowana... Sam byt polskiej twórczości i kultury jest zagrożony... Chyba najwyższy czas, aby ludzie, którzy rządzą Polską, zrozumieli, że demonstracje są polityczną troską... W Pol sce dzieją się rzeczy sprzeczne z podstawami”. Putrament: Jeżeli mamy mówić o demokratyzacji tego kraju, trzeba

mieć skalę porównawczą.

Doświadczenia demokracji. Zmasakrowanie Nowaczyńskie go. Czuchnowski, Bereza. Antysemityzm. Jest ta zaraza... Partia walczy. Albo demonstracja, albo działanie. [Wyniki głosowania] 431 — obecnych 356 — głosowało 221 — Kijowski [na rezolucję Kijowskiego] 124 — partyjna [na rezolucję partyjną Dobrowolskiego] 10 — biernych 221+124+10 = 355 Rezolucja Dobrowolskiego: W imieniu POP PZPR i Koła ZSL. Zgromadzeni w dniu 29 II 1968 na nadzwyczajnym walnym zebraniu Oddziału Warszawskiego, zwołanym z powodu zawieszenia przedstawień Dziadów A. Mickiewicza w inscenizacji K. Dejmka na scenie Teatru Narodowego w Warszawie, świadomi współodpowiedzialności za kształtowanie życia kulturalnego Polski Ludowej, wyrażamy zaniepokojenie tą decyzją i okolicznościami jej towarzyszącymi. Widząc w pięknych tradycjach naszego piśmiennictwa narodowego, w ich postępowym charakterze, bezcenne wartości dla kształtowania socjalistycznej kultury narodu, odnotowując z satysfakcją fakt, że w Polsce Ludowej tradycje te są z pietyzmem pielęgnowane i przekazywane najszerszym rzeszom odbiorców, ubolewamy z powodu tego, że mogło dojść do zawieszenia przedstawień Dziadów. Pragniemy zarazem kategorycznie odgrodzić się od prób manifestowania postaw obcych tym tradycjom, sprzecznych z interesami naszego Ludowego Państwa. Niestety, sprawa Dziadów w inscenizacji Dejmka stała się powodem (sic!) nieodpowiedzialnych manifestacji oraz posłużyła za pretekst do działań nie mających wiele wspólnego z arcydziełem Mickiewicza, a nawet wystąpień zwróconych przeciw polityce Partii i Rządu, do tendencyjnych ocen zasad tej polityki. Jesteśmy przeświadczeni, że niedomagania w realizacji naszej socjalistycznej polityki kulturalnej mogą i powinny być usuwane w atmosferze spokoju i powagi, przy naszym współuczestnictwie, co uważamy za swój obowiązek. Oczekujemy, że w takich właśnie warunkach Dziady w reżyserii Kazimierza Dejmka będą mogły być wystawione na scenie Teatru Narodowego. Zobowiązujemy władze związkowe do poinformowania najwyższych czynników partyjnych i rządowych o naszym stanowisku. Rezolucja Kijowskiego: Pisarze polscy zgromadzeni dnia 29 II 1968 na walnym nadzwyczajnym zebraniu Oddziału Warszawskiego ZLP, poruszeni zakazem dalszych przedstawień Dziadów Mickiewicza na scenie Teatru Narodowego, stwierdzają: 1) Od dłuższego czasu mnożą się i nasilają ingerencje władz sprawujących zwierzchnictwo nad działalnością kulturalną i twórczością artystyczną; ingerencje dotyczą nie tylko treści utworów literackich, lecz także ich rozpowszechniania i odbioru przez opinię. 2) System cenzury oraz kierowania działalnością kulturalną i artystyczną jest arbitralny i niejawny, nieokreślone są w nim kompetencje poszczególnych władz ani sposób odwołań od ich decyzji. 3) Ten stan siłą rzeczy zagraża kulturze narodowej, hamuje jej rozwój, odbiera jej autentyczny charakter i skazuje na postępujące wyjałowienie. Zakaz, który dotknął Dziady, jest szczególnie jaskrawym tego przykładem. 4) Postulaty pisarzy, przedstawiane w formie uchwał i memoriałów przez władze ZLP oraz czołowych reprezentantów środowiska pisarskiego, nie zostały dotąd uwzględnione. Powodowani troską obywatelską, wzywamy władze PRL do przywrócenia zgodnej z naszą wiekową tradycją tolerancji i swobody twórczej. Domagamy się przywrócenia Dziadów Mickiewiczowskich w inscenizacji Kazimierza Dejmka, których usunięcie ze sceny wywołało zrozumiałe rozgoryczenie mieszkańców stolicy. Ostatnie zdanie Żółkiewskiej: “Są bardzo poważne powody, ażebyśmy to zebranie natychmiast skończyli. Zaufajcie mi, koledzy, starałam się przewodniczyć i dać wam dowód swojej lojalności. W tej chwili przerywam 1

zebranie. Bardzo was o to proszę. Zamykam obrady'' . Wnioski nie przegłosowane z powodu braku quorum: 1. Rezolucja uchwalona powinna być w pełnym brzmieniu ogłoszona w prasie, przynajmniej

w “Stolicy”... (A. Kijowski) 8 III 1968

Rozmowa z H. A.[uderską]. Ostrzeżenia. Intrygi żydowskie. “Pan w tym wszystkim jest takie dziecko przez ptaka przyniesione...'' Żydzi zainicjowali podpisywanie, Żydzi przemawiali, Żydzi odrzucają nasz eksport. A.[uderska] chce mnie “ocalić'' od ewentualnego procesu, w który mógłbym być wplątany. Radzi mi po prostu wyjechać do Zakopanego. Wszystko to ma być oparte na informacjach pewnej osoby partyjnej. ——— 1

Rozruchy pod uniwersytetem . Opustoszała ulica i pęd karetki pogotowia. Pochód starszych panów z teczkami, idących “perswadować'' studentom... 9 III 1968

2

3

Rozruchy pod politechniką . Bezczelna notatka w “Życiu” . List otwarty do Korotyńskiego. 14 III 1968 Projekt rezolucji dla Zarządu Oddziału: W ostatnich dniach doszło w naszym kraju do szczególnie ostrych przypadków łamania praworządności; w zagrożeniu znalazły się podstawowe prawa konstytucyjne obywateli, a w szczególności prawo do wypowiedzi i zgromadzeń oraz prawo do obrony dobrego imienia. Zarząd Oddziału Warszawskiego ZLP, przejęty najwyższym niepokojem, protestuje przeciwko próbom wywierania nacisku na obradujące w dniu 29 II walne nadzwyczajne zebranie ZLP; protestuje przeciwko kłamliwym i oszczerczym sprawozdaniom prasowym dotyczącym tego zebrania oraz przeciwko zniesławieniu w prasie i na zebraniach publicznych wybitnych pisarzy, członków naszego Związku, oraz środowiska pisarskiego w całości. W poczuciu odpowiedzialności społecznej, wykonując określony w statucie ZLP obowiązek ochrony ideałów socjalizmu i demokracji, Zarząd Oddziału Warszawskiego potępia z oburzeniem brutalne akcje władz porządkowych przeciw studentom Warszawy, a w szczególności użycie do tych akcji robotników. Zarząd Oddziału Warszawskiego ZLP piętnuje agitację antysemicką w prasie i na zebraniach oraz wszystkie próby wywołania konfliktu między klasą robotniczą a studentami i inteligencją twórczą. 19 III 1968

1

Po przemówieniu Gomułki : 1) Nie było to przemówienie programowe, ale sytuacyjne o celach bliskich. 2) Oto one: a) uspokojenie młodzieży; b) uspokojenie, czy też reglamentacja, kampanii personalnej w partii jako zbyt ryzykownej;

c) uspokojenie aparatu, który mógł poczuć się zagrożony napaściami prasowymi; d) uspokojenie “bratnich partii'', a nawet niektórych rządów zachodnioeuropejskich (np. francuskiego), które mogły podejrzewać, że w Polsce dochodzą do głosu elementy awanturnicze. 3) Na pożarcie tłuszczy partyjnej G. rzucił ZLP, a w szczególności Jasienicę. 4) Dalszy ciąg wydarzeń jest trudny do przewidzenia. Ze wszystkich celów G. zdaje się, osiągnie tylko dwa: uspokoi chyba (na razie) młodzież (tzn. do strajku okupacyjnego nie dojdzie); uspokoi może “bratnie partie'', które rozgłoszą te jego zdania o antysemityzmie. Doły aparatu partyjnego będą niezadowolone i należy obawiać się z ich strony licznych prowokacji. 25 III 1968

1

Cykl zdarzeń uniwersyteckich chyba zakończony . Lecą głowy: Dejmek wyrzucony z partii, Żółkiewski z PAN. Albo Gomułka na czele większości Biura udaremnił pucz Strzeleckiego, Witaszewskiego i Moczara, albo się nimi posłużył i zasłonił sekretarzami wojewódzkimi, a większość Biura rozbije w ciągu miesięcy, które nadejdą. To drugie wydaje się prawdopodobniejsze. Przypuszczam, że ZSRR chciał Gom.[ułkę] wyeliminować jako przeszkodę w rozmowach z Niemcami, a Gom. przystąpił do kontrofensywy w oparciu o “partyzantów”... jaka jest w tym rola Gierka? Prawdopodobnie był proponowany przez Moskwę na sekretarza i uprzedzony przez Gom. Może tylko udawać wiernego i czekać na lepszy czas. Obory, 1 IV 1968 Miłość wypowiada się także poczuciem winy; im ono mniej uzasadnione, tym miłość czystsza. Obory, 3 IV 1968 Znaczenie cenzury. Nie mam żadnej możliwości stwierdzenia, jaka była w ostatnich latach działalność cenzury, podejrzewam, że dość nikła, że gdybym np. ogłosił prywatną ankietę wśród pisarzy i wydawnictw, plon okazałby się ubogi — interwencje nieliczne lub błahe. Sam od wielu lat nie miałem żadnej ingerencji w moje teksty. O co więc ten cały hałas? O książki nie napisane. Nikt nie jest na tyle szalony, aby pisał na darmo, z góry wiedząc, że cenzura tekstu nie przepuści. Wobec tego zaginęły całe gatunki i kierunki literackie: publicystyka, powieść współczesna, pamiętnikarstwo współczesne, polemika, w końcu krytyka literacka. Obszary milczenia: historia najnowsza — ujawniona i w znacznej mierze sprostowana od strony wojskowej, pozostaje tabu od strony politycznej; współczesne życie polityczne kraju — wszelkie przejawy mogą być tylko oficjalne lub ekstremistyczne [...]. Stosunki gospodarcze — ich krytyka sprowadza się do korekt w funkcjonowaniu istniejących instytucji, bodźców — jest rzeczą nie do pomyślenia podważanie sensowności. Błędne koło: aby zmienić klimat polityczny, trzeba uaktywnić kulturę; aktywna kultura może istnieć tylko w zmienionym klimacie politycznym. Obory, 5 IV 1968 Nie znałem ambitnych ludzi w moim dzieciństwie; znałem tylko zrezygnowanych, którym z ust nie schodziły wartości ostateczne. Trudno mi teraz przyzwyczaić się do myśli, że i tu jest coś do zdobycia. Niechże tak będzie i — tym lepiej nawet: niech myśl o śmierci kieruje moim życiem, niech strach powszedni przed strachem ostatecznym wyzwoli ze mnie odwagę działania, angażowania wszystkich moich możliwości i uzdol- nień w to, co robię. Niechże się boję konsekwentnie. Słabością moją jest to, że już nie jestem zrezygnowanym półinteligentem jak mój ojciec, a jeszcze nie jestem ambitnym intelektualistą; nie dowierzam mojej sytuacji. Niechże i tak będzie: tylko ten lęk półinteligenta trzeba mi przemienić w lęk wielki, ostateczny — w wartość duchową przemienić moją skazę, w kapitał kulturalny to, co jest dziedzicznym obciążeniem. ——— Rewolucja Chrystusowa: Chrystus przed każdym Żydem postawił nakaz indywidualnego wyboru — indywidualnego zbawienia. Świat żydowski był zbudowany na zbiorowym grzechu (pierworodnym) i zbiorowej umowie (Zakon). Chrystus powiedział: “Nie każdy, kto mówi «Panie, Panie», wnijdzie do Królestwa...”, a to znaczy: nie wystarczy być Żydem, aby osiągnąć zbawienie. Otworzył monoteizm żydowski na cały świat, a judaizm ortodoksyjny pozbawił znaczenia. Marksizm i freudyzm są właściwie próbami odnowienia pojęcia winy zbiorowej (bo niezawinionej) i odkupienia zbiorowego (klasowego). Warszawa, 7 IV 1968

1

Z teatru mnie wylali . Rozmowa z Marszyckim. Wszystkiego najlepszego. Chciał naturalnie,

żebym sam złożył dymisję. A gówno. 11 IV 1968 Polacy — Czesi. Każde wydawnictwo przeznacza jakiś kącik na literaturę czeską, redakcja zamieszcza jakąś informacyjkę. Wszystko to traktuje się grzecznie, acz bez zapału. Dlaczego? Po prostu dlatego, że zarówno Polacy, jak i Czesi mają głębokie poczucie tego, że są kulturalnym partykularzem; i choćby nie wiem jak się wzajem sobą interesowali, ich główne zainteresowania i aspiracje kierują się ku wielkim centrom kulturalnym, ku wielkim, uniwersalnym literaturom, czy to będzie francuska czy rosyjska. Wynika to także stąd, że obie nasze literatury są bardzo skoncentrowane na problemach krajowych; obie nasze literatury są bardzo obywatelskie, bardzo narodowe — przez to mało uniwersalne. Już przez to słabnie zaciekawienie, jakie mamy wzajem dla siebie w dziedzinie twórczości. (Co nie wyklucza zresztą sezonowych sukcesów wzajemnych). I na to nie ma rady; żadne pobożne życzenia nic tu nie zmienią. Myślę, że Polacy i Czesi potrzebują siebie nawzajem zupełnie w innej dziedzinie. Jeżeli powiadamy, że obie te literatury są w podobny sposób “wewnętrzne'', “obywatelskie'', “narodowe'', wiemy dobrze, ile z tego wynika problemów artystycznych, politycznych, moralnych; wiemy, ile stąd pochodzi skrzywień w rozwoju naszych literatur, ile rzeczywistych czy pozornych opóźnień, i wiemy jednocześnie (choć wciąż mamy trudności z precyzyjnym określeniem tego), że jednocześnie tym serwitutom społecznym, tym swoim sytuacjom moralnym literatury nasze zawdzięczają swój styl, swoją odrębność — mało może “eksportową'', mało “uniwersalną'', ale za to autentyczną. [...] Zebranie. Zebranie warszawskiego oddziału ZLP jest, jak wiadomo, przedmiotem ostrej krytyki, która ostatnio przeniosła się nawet na teren sejmu. Jako członek zarządu oddziału warszawskiego brałem udział w jego organizowaniu, podpisałem list o jego zwołanie, zgłosiłem projekt rezolucji, która została przyjęta. Przyjmuję więc tę część odpowiedzialności za to zebranie, która na mnie spada. Uważałem, że to zebranie jest potrzebne, ponieważ w środowisku literackim narosły problemy wymagające stanowczego przedłożenia. Ani zwykłe sprawozdawcze zebranie ZLP, ani tym bardziej zjazdy walne nie są do takiej dyskusji odpowiednim forum, ponieważ z reguły obciążone są problematyką organizacyjną czy “bytową''. Zebranie trwało 10 godzin..., winno było chyba trwać tydzień. Powiedzmy inaczej: bo też to nie jest tematyka zebrania, lecz publicystyki. W ostatnich czasach takiej publicystyki zupełnie nie było, a ponadto było dość faktów świadczących o tym, że nikt sobie podobnej dyskusji nie życzy. Prasa pominęła zupełnym milczeniem dwudniową dyskusję na ten temat, jaka miała miejsce w ZLP w styczniu 1964 roku; głośny list 34 intelektualistów do premiera Cyrankiewicza, zamiast stać się pretekstem do rozmowy, dał hasło prasowej nagonce; obszerny memoriał opracowany w szerokim gronie pod egidą Zarządu Oddziału Warszawskiego ZLP za czasów prezesury Igora Newerlego został skwitowany jednym przemówieniem — ministra na zjeździe w Krakowie w 1966. Niedomagania w dziedzinie polityki kulturalnej sygnalizuje dziś prasa i zapowiada na ten temat dyskusję. Jak dotąd czytamy tylko inwektywy, oszczerstwa. Jak dotąd, zamiast reformy wadliwych struktur, mamy do czynienia z czystką personalną i to osobliwie pokierowaną przeciwko Polakom pochodzenia żydowskiego. 12 V 1968

1

Artykuł Kossaka w “Miesięczniku Literackim” . Odpowiedzieć na to przez spisanie dziejów opozycji literackiej, za jej początek przyjmując rok 1953. Dlaczego ten właśnie rok? Dlatego chyba, że 2

proces Slanskiego i sprawa lekarzy moskiewskich ujawniły oblicze stalinizmu tym wszystkim, którzy jeszcze mieli co do niego jakieś wątpliwości. Ściślej: nie sama sprawa lekarzy, ale jej “odwołanie'' w kwietniu 1953; reżim ujawnił wtedy po raz pierwszy swe własne kłamstwa; a późniejsza walka o schedę polityczną po Stalinie naruszyła wyobrażenia o monolicie. Duch dziejów okazał się szalbierzem. 27 V 1968 Czy nie lepiej pisać po prostu o zdarzeniach z mojego życia, myśli własne spisywać o ludziach, książkach i sprawach, niż motać sztuczną przędzę wymyślonych losów? Za przykładem Montaigne’a. Za przykładem Kronik Prusa. A w każdym razie utrzymać się stale w pisarskiej gotowości dzięki takiemu właśnie pisaniu, na którego marginesach powstawać mogą, oczywiście, “artystyczne'' glosy. Jednakże główny zrąb dzieła mojego winien być moralistycznopedagogiczny. ——— U czoła takiej nieskończonej powieści o sobie samym i o świecie współczesnym winna się znaleźć dewiza Montaigne’a: “Jako szaleństwo, kiedy by mu przyzwolić to, czego pragnie, nie byłoby zadowolone, tak znów mądrość zadowala się tym, co jest, i nie jest nigdy nierada z siebie''. (I/62, tłum.

1

Boy) . W istocie: czy pisanie powieści nie jest szaleństwem pychy, uzurpacją? Czyż nie jest to rodzaj przymusu na naszych bliskich i dalekich czytelnikach? Tworząc jakieś atrakcyjne formy opowiadania, przymuszamy ich do łykania pigułek naszej mądrości i naszej wrażliwości; czynimy to, mając na dodatek do dyspozycji potężny aparat przemysłu poligraficznego i handlu księgarskiego, który już zajmuje się dystrybucją tych blag naszych. ——— 2

Przychodzi mi teraz czytać książki Edwarda CsatoM, bo to był mój przyjaciel, umarł , a więc muszę go pożegnać! 28 V 1968 Książka o Królestwie Polskim; opowieść o państwie kłamstw i kompromisów. 29 V 1968 Co ja o tym biednym Csacie napiszę? O tej jego nieufności i o tym jego pragmatyzmie. Widziałem, jak reagował na wydarzenia: bez uprzedzeń, ale i bez entuzjazmu. W obcowaniu z nim czułem zawsze podskórne zdenerwowanie. Starałem się zawsze przekonać go w czymś, nawrócić go na coś — na jakieś moje kolejne, pośpieszne przeświadczenie. Krzywił się z reguły i mówił “może''. Spontanicznie reagował tylko na dowcipy. Wybuchał śmiechem, w którym było zawsze coś nieprzyzwoitego. Uwielbiał obscena, tłuste anegdoty, brzydkie słowa, erotyczne skojarzenia. Lubił dowcipy-refreny. Mieszkałem z nim przez 10 lat w najbliższym sąsiedztwie; mieliśmy kilka dowcipów, które powtarzaliśmy sobie przez 10 lat codziennie, nawet po kilka razy. Edward bawił się nimi bez znudzenia. Lubił głupie, płaskie plotki; wysłuchiwał opowieści o świństwach z podobną obsceniczną radością, jak tłustych kawałów. Ale jednocześnie nie dopuszczał bredni do dwóch dziedzin: do teatru i polityki. Teatr i polityka (a myśląc szerzej: chyba po prostu kultura i społeczeństwo) były dla niego dziedzinami rządzonymi przez ponadosobowy rozum i ponadosobowy talent. Csató miał wyraźnie rozgraniczone dwie sfery problemów, ocen, wartości: prywatną, jednostkową, pojedynczą; i drugą: powszechną — więc właśnie kulturalno-polityczną. Tę strefę pierwszą traktował dość obojętnie. Nie miał w sobie zupełnie zmysłu psychologicznego. Nie analizował ludzi, nie rozważał ich spraw, a rozważania na ten temat zbywał żartem; nie zdarzyło mi się nigdy od niego usłyszeć o kimś opinię bardzo entuzjastyczną lub bardzo negatywną. Stykał się z ludźmi jakby wąską, nie najważniejszą stroną swej natury. Nie wyobrażam sobie, żebym mu miał zwierzyć jakąś sprawę intymną, ważną, wzniosłą czy tragiczną. Wyobrażam sobie, że słuchałby tego z grymasem zażenowania... Może by mnie i zbył, może zirytował słowem nieopatrznym, zbyt płaskim, zbyt małym. Ale jednocześnie, gdy przechodził do spraw ogólnych, zmieniał się format wszystkiego. Działania ludzkie w polityce i w sztuce zatracały charakter przypadkowości, wszystko było w nich zamierzone i zrealizowane zgodnie z zamiarami. “Aby (...) zachować spokojne spojrzenie na ludzi i rzeczy, trzeba być albo bardzo mocno przekonanym o słuszności swego stanowiska, albo też mieć głębokie, wewnętrzne poczucie harmonii. Ale i jedno, i drugie wymaga dojrzałości. Kiedy jej brak, zetknięcie się ze złem i cierpieniem wykrzywia obraz świata w koszmar brudny i godny pogardy'' ([Montaigne] 169). 11 VI 1968 Znów wahanie przed kościołem Wizytek. Stary ksiądz o twarzy starej kobiety. Chcę wrócić do wiary dziecinnej, nie będąc dzieckiem. Wiara nie jest powrotem do dzieciństwa, ale zdobyciem pełnej dojrzałości — osiągnięciem konsekwencji absolutnej. Mylne ślady w Ewangeliach co do dzieciństwa jako stanu doskonałości. 12 VI 1968 Gdy obserwujemy zachowanie dzisiejszego człowieka wobec zjawisk natury i w pracy umysłowej czy cywilizacyjnej, rzuci nam się w oczy zmniejszona znacznie, w porównaniu z przeszłością, ilość operacji doznawanych [?], jakie mu przychodzi wykonać dla znalezienia rady na taką czy inną okoliczność. Szczególnie łatwo zauważyć to w pracy lekarza; przypominamy sobie jeszcze z dzieciństwa wizytę u internisty. Dobry pan doktór zaglądał nam w oczy, obciągając przy tym powieki wielkimi palcami u rąk, dotykał naszych gruczołów chłonnych, nareszcie przykładał ucho (uzbrojone w stetoskop albo niczym nie uzbrojone) do naszych piersi i pleców, wreszcie przesuwał dłoń po nogach, piersiach i plecach, pukając przy tym w nie palcem. A jeszcze oglądanie skóry, języka, paznokci, podsłuchiwanie kaszlu, oddechów głębokich i płytkich... Wreszcie wielka chwila diagnozy, i naprawdę opowieść o tajemnicach naszego organizmu, opowieść, z której wyłaniał się plan działania, spisywany w punktach niewyraźnym pismem na kartce wyrwanej ze zwyczajnego bloku i uzbrojony plikiem recept. Dzisiaj pierwsza wizyta u internisty trwa tyle, ile potrzeba na wypisanie skierowań do

rentgena i do laboratorium na badanie morfologii i opadu krwi, składników moczu, plazmy etc. Podobnie zachowują się dzisiaj lekarze społeczeństwa. Król chcący zreformować swoje państwo wzywał mędrców. Mówił: Kraj potrzebuje waszej pomocy, powiedzcie mi, co trzeba zmienić w państwie, aby było silniejsze, aby władza moja znalazła posłuch i aby mój syn, gdy wstąpi na tron, miał łatwiejsze zadanie. Mądrzy biegli do bibliotek; wertowali Solona, Platona, św. Augustyna, kronikarzy narodowych, przechadzali się po ulicach miasta, rozmawiali z ludźmi różnych stanów, a w końcu każdy z nich przyniósł traktat o uzdrowieniu królestwa. Dzisiaj zaprzęga się do roboty Urząd Statystyczny i mózgi elektronowe obliczające prognozy socjologiczne. Jedyną mądrością ludzi odpowiedzialnych jest zastosowanie się do tych prognoz, tak jak zdrowie człowieka leży w jego własnych rękach, ponieważ wszystko, czego się wymaga od niego, to aby przyjął taki reżim, jaki mu dyktują wyniki analiz. W umysłowej pracy ludzkości objawia się więc ten sam proces mechanizacji, który stanowił treść cywilizacji materialnej. Ujawnił się teraz — to nie znaczy, że się teraz zaczął. Kolejne wynalazki: biblioteki, katalogi, archiwum, słowniki, encyklopedie, były etapami na drodze zmechanizowania procesów pamięciowych; współcześnie, razem z rozwojem statystyki oraz maszyn liczących, mechanizacja objęła proces wnioskowania — oraz dziedzinę wyobraźni. I to jest, naturalnie, uderzająca zmiana, która przed filozofią, jako sztuką myślenia, stawia pytanie: co jeszcze możesz zdziałać, czego nie możesz? I które z naszych władz umysłowych nie znalazły się w zasięgu działania wspaniałych aparatów i niezawodowych metod? ——— Pomysł fikcyjnego dziennika jakiegoś wielkiego pisarza, który jest już bardzo stary, który ma bardzo wielki autorytet, którego czytelnicy zasypują prośbami o radę, a instytucje społeczne zaproszeniami do uczestnictwa czy prezydowania; wszystkie te obowiązki nie pozwalają mu zupełnie pisać. Żyje on tylko tymi sprawami, dziwiąc się, że do niego wpływają. Naprawdę bowiem niczym sobie na tyle uznania nie zasłużył. Napisał niegdyś kilka zupełnie zimnych utworów, które zresztą nie uzyskały ani powodzenia, ani uznania. Nikt już tego nie pamięta; teraz krytycy wypisują to, co im koniunktura dyktuje, wydawcy ogłaszają jego utwory w coraz bardziej luksusowych oprawach, czytelnicy gromadzą jego książki, tak jak gromadzi się bibeloty, kolekcjonerzy walczą o jego rękopisy i autografy, akademie obdarzają go laurami, rządy orderami, wszyscy razem obsypują go pieniędzmi, nawet kobiety go kochają, a tylko on sam wie, że jest zupełnym zerem, i spisuje nienawistny pamiętnik tych hołdów i powodzeń, i szuka, szuka sposobów usprawiedliwienia się z tego oszustwa, którego dokonał. 14 VI 1968 Ŕ propos mnie samego: winienem podjąć zamiar napisania takich nowych Prób, aby w naszym oszalałym wieku złożyć dowód podobnej cnoty wytrwałości. A przy tym nie inaczej, jak przez pisanie zdołam osiągnąć natężenie myśli stałe i wzniosłe, nie inaczej, jak przez takie natężenie myśli zdołam osiągnąć stan czystości, w którym chciałbym umrzeć. Zatem do dzieła! Materią mojej księgi będzie życie i literatura — tzn. ludzie oraz ich uczynki, i ja sam, a także książki. Więc płyń materio. Usta mam otwarte, a także uszy, oczy, pamięć. Budzę się na przyjęcie i przetworzenie ciebie. Na początek weźmy sobie do ręki prace tych pisarzy, którzy podjęli podobny wysiłek. Albo jeszcze inaczej! Zanim przejdziemy do tej pracy, “wytłumaczmy czytelnikowi, skąd tyle śmiałości, to znaczy, kto jest ten, co go chce swą myślą i doświadczeniem pouczać''. 15 VI 1968 Dziś złożenie papierów w Gromadzkiej Radzie Narodowej w Wildze. Miałbym więc dom? 6 VII 1968 Wrócić do pierwotnego pomysłu z poszukiwaniem ojca, z ojcem hipotetycznym. Dzisiaj rano: pytam właściciela budki z piwem o rudawego młodzieńca, który od rana do wieczora stoi z butelką piwa w ręce. Kto to jest? Syn kapitana floty wojennej, który zginął podczas 1

wojny; podobno znany (Stankiewicz-Mamert? ). Wdowa dostaje angielską rentę w funtach. — Była teraz w Anglii, przywiozła mu dwie koszulki polo, garnitur, pantofle. To dlatego słyszałem kiedyś, jak swoich kolegów od piwa egzaminował ze znajomości angielskiego. — To be or not to be — wiesz, po jakiemu to? Opowiadanie Syn bohatera. 19 IX 1968 Dlaczego Polacy milczą? W sprawie studentów, w sprawie Żydów, w sprawie 2

Czechosłowacji . W sprawie studentów: bo to jest ruch lewicowy, rewolucyjny, zwrócony tak przeciw reżimowi Gomułki, jak przeciw całemu starszemu pokoleniu; przeciw orientacji londyńskiej także. Zawiera elementy tradycyjnego antykomunizmu, ale także nowe, anarchistyczne elementy, które ten ruch łączy z

zachodnioeuropejskim. W sprawie Żydów, bo porusza pokłady tradycyjnego antysemityzmu oraz zawiera element porachunku za lata 1945– –1955, a więc — paradoksalnie — choć tworzony i popierany przez partię, jest on, ten ruch, w jego pojęciu, ciemnoty: “antypartyjny, antykomunistyczny'', czy po prostu antyreżimowy. W sprawie Czechosłowacji: bo ruch czeski zapowiada groźną zmianę układu europejskiego — zmianę, która wymaga wyboru: granice zachodnie albo ewolucja liberalna. Zachowanie Polaków wobec Czechów zapowiada ich postawę wobec ewentualnych podobnych zmian w NRD: wschodnioniemiecki Dubczek powitany byłby tutaj z powszechnym przerażeniem, ponieważ oczywiście działałby na rzecz zjednoczenia Niemiec. Inna rzecz, że wszelkie spekulacje na temat tzw. “uczuć powszechnych'' czy “opinii'' są jałowe; te uczucia są po prostu w tej chwili dowolnie kształtowane przez prosty fakt, że zanikła zupełnie “zachodnia'' alternatywa istniejąca tak długo, jak długo antykomunistyczna krucjata i wyzwalanie krajów ujarzmionych przynajmniej na piśmie stanowiły program zachodni; tzn. do czasów rzucenia hasła koegzystencji. 27 X 1968, niedziela Głowa boli. Jest dziwnie. Jakby strach, że ten ból nigdy nie przejdzie, że ogarnie całe ciało. Głowy bolą, cisza boli. Chciałbym zawołać o ratunek, ale nie wiem, w którą stronę; czy proszek z krzyżykiem może mnie uratować od tego, czego nie znam? 30 X 1968 Wczoraj jazda do Wilgi; geodeci. Odmierzanie terenu. Geodeci lekko pijani, rozglądali się za grzybami. Obcinali gałęzie drzew, żeby widzieć się nawzajem. Chwila samotności w lesie, kiedy K. pojechała do Wilgi. Czy będę tak kiedyś zostawał sam w tym miejscu, aby poddać się ostatecznej próbie samotności, pracy, próżni doskonałej? Mgła i spod niej wypływająca rzeka. ——— 1

Wieczorem Artur. List Dygata w “Polityce'' , aby władze zajęły się tajemniczymi paczkami. List Włodzimierza Z., “syna literata'', w “Merkuriuszu''. Żałuje, że poznał niektórych literatów; dał się oszukać syjonistom. ——— 2

W “Tygodniku Powszechnym'' — credo Pawła VI . Język Kościoła: mieszanina teologii, mistyki, polityki, administracji. Wciąż ten sam problem: oddzielić boskie i ludzkie, czy boskie z ludzkim złączyć w jedność. To złączenie może się dokonać tylko w sferze i w języku mistyki. Wszelka próba filozoficznej i politycznej adaptacji Kościoła do zmiennej rzeczywistości ludzkiej jedność mistyczną narusza. ——— W co ja wierzę? Moje credo. Moje dzisiejsze credo; w moim języku osobistym wypowiedzieć credo powszechne. ——— Wierzę w jednego Boga; który stworzył rzeczy widzialne i niewidzialne, poznane ludzkim umysłem i te, które tym poznaniem nie są i nie będą objęte. Znaczy to, że wierzę w jedność świata, w to, że stanowi on całość rozumną i celową, że początek jego, trwanie i przyszłość, wraz z jego śmiercią (bo tylko w śmiertelny świat wierzę, sam będąc śmiertelny) stanowią realizację jednolitego planu. Wierzę w to, to znaczy inaczej myśleć nie potrafię; inaczej myśleć nie potrafię, bo tak zbudowany jest mój umysł. Nie mogę światu przypisywać natury różnej od mojej własnej; historii świata nie mogę oddalać od mojej historii osobistej, organizacja świata musi być identyczna z organizacją mojego rozumu i mojego ciała, porządek życia mojego zgadza się z porządkiem życia powszechnego. Gdyby było inaczej, moja sytuacja w świecie byłaby magiczna; byłbym w nim samotny, a zatem niepotrzebny. Nie miałbym powodów, aby bronić mojego życia. Pozyskanie świadomości równałoby się z wyobcowaniem ze świata; czyli z samobójstwem. Człowiek byłby istotą różną od wszystkich innych tylko zdolnością do samobójstwa. Wiara w jedność i celowość świata, i w jego identyczność z moją naturą, wiara w świadomość świata, będącą odpowiednikiem mojej świadomości, byłaby faktem negatywnym, obronnym, gdyby nie odnosiła się do istoty, do osoby analogicznej,

identycznej ze mną, a większej ode mnie o cały Kosmos, starszej o wieczność, doskonalszej o doskonałość natury. Bóg jest warunkiem życia, rozumowania ad infinitum; Bóg jest światem i łączy mnie ze światem. Jest więc — jak mówi Paweł VI — “Bytem i miłością''. ——— Syn i Duch, wcielenie, objawienie, oświecenie. Chcę czy nie chcę, wszystko jest dla mnie postacią z apokryfu. Rozumiem apokryf i wierzę w apokryf, tak jak “wierzę'' czy “akceptuję'' mit literacki. Mam natomiast wierzyć w historyczne zstąpienie Boga na ziemię w jego fizyczne życie na ziemi, i w jego mistyczną tutaj obecność w Kościele pod postaciami chleba i wina. 1 XI 1968 W ostatecznym rachunku, życie moje tylko dla mnie jest sprawą najwyższej wagi. Tylko ja się nie pogodzę z jego utratą. Tylko ja mogę mu nadać sens. 3 XI 1968 W obecnym konflikcie chodzi o to, kto w społeczeństwie socjalistycznym (takim jakie u nas wytworzono) zdobędzie pozycję uprzywilejowaną i wolę ideotwórczą: aparat partyjny czy inteligencja nowa; nowa klasa polityczna czy nowa klasa gospodarcza. Marks nie wahałby się ani chwili z odpowiedzią. Pragmatyk odpowie nieco inaczej: ten kto będzie miał mocniejsze środki. W społeczeństwach typu zachodniego naturalnie rozstrzyga zawsze gospodarka; w Rosji jest akurat odwrotnie, gdyż jest to kraj — en somme — niedorozwinięty. 4 XI 1968 Wczoraj (niedziela) — pół dnia w Wildze na rąbaniu drzewa. Ręce pachną drzewem jak rozgrzana wełna. 1

W “Kulturze'' dyskusja o środowisku literackim . Wygląda to na próbę perswazji, że literatura nie jest groźna politycznie, a do czegoś tam koniecznie potrzebna. ——— Miłość oddziela od środowiska albo z nim łączy. Szuka się wartości dla przeciwstawienia się środowisku lub dla upodobnienia do niego. Dziwaczność w wyborze miłości jest zawsze dziwacznością wobec środowiska, wobec szerszej społeczności ludzkiej. W tej dialektyce miłości i społeczeństwa rozstrzyga się los ludzki; wolność jest między tymi dwoma biegunami. 5 XI 1968 Spotkałem dziś rano Bartelskiego. Poprowadziliśmy przez parę minut głupkowatą rozmowę pełną żartów złych i śliskich; B. kręcił się, krygował, próbował zaczepek, popisywał się swoją kolaboracją (o, ja mam teraz dobre nazwisko, etc.). Po jego zachowaniu rozpoznałem siebie samego sprzed osiemnastu lat; byłem już debiutującym pisarzem, nazwisko moje pojawiało się w tygodnikach, a nawet — co gorsza — dziennikach, a niektórzy moi koledzy tkwili jeszcze w biernej opozycji i negacji. Kiedy ich spotykałem, tak samo nie patrzyłem im w oczy. Wobec pisarzy z “Tygodnika Powszechnego'' — Kisielewskiego i Szczepańskiego — zachowywałem się z podobną cyniczną dezynwolturą. Na Kisiela napadłem na sekcji prozy — zdaje się, że bez politycznych argumentów (jego nowela, którą wtedy przeczytał, rzeczywiście mi się nie podobała), a potem dołożyłem mu jeszcze w drukowanym 1

sprawozdaniu z tej dyskusji w “Życiu Literackim'' . Spotkawszy mnie, powiedział, że streściłem nieuczciwie nowelę, czy coś w tym rodzaju; odpowiedziałem mu wesoło: — Pan jest wrogiem klasowym, więc... — już nie pamiętam, jaka była puenta żarciku, ale sens jego polegał na tym, że walka z wrogiem klasowym pozwala na wszystkie chwyty. Kisiel mi do dziś dnia tego nie może darować. Innego dnia spotkałem Zbyszka Łopatkiewicza, mojego kolegę z handlówki, strasznego “reaka''. W żałobnym numerze “Życia Literackiego'' ukazały się moje kartki z podróży do ZSRR; o Stalinie tam nic 2

nie było, bom się tego akurat bardzo wystrzegał, ale był “klimat'', no i tytuł: Blisko Stalina ..., jeszcze gorzej w literackim dodatku do “Gazety Krakowskiej'': kartka z podróży do Gruzji pt. W ojczyźnie 3

Stalina , Zbyszek krzyknął do mnie przez całą szerokość Sławkowskiej ulicy: ale się wygłupiasz, wstyd kolegom przynosisz! Zignorowałem go, poszedłem dalej i opowiadałem potem tę historię ze śmiechem, starając się wzbudzić wesołość jakichś Otwinowskich. Czy tak cierpiałem skrycie, żem się musiał tym przeżyciem dzielić z tymi, którzy mnie mogli usprawiedliwić, czy byłem tak znieczulony moralnie? Dzisiaj patrzę z pretensją na wszystkich, którzy piszą na tematy polityczne, podpisują jakieś artykuły, sprawozdania etc. Są to czasem młodzi ludzie, którzy muszą debiutować dzisiaj, w dzisiejszym języku, w dzisiejszych granicach zła, aby nabrać znaczenia, tak jak ja musiałem to zrobić w 1950 roku, aby dziś w literaturze istnieć. Tak samo zupełnie nie rozumiałem, ile cierpień kosztowała pisarzy katolickich 4

sprawa księży krakowskich w 1953 roku ; lekką ręką podpisałem wtedy rezolucję ZLP potępiającą oskarżonych w procesie; a wśród tych oskarżonych było kilku moich dobrych znajomych, np. ks.

Pochopień, ks. Kurowski... Czy byłem tak perwersyjnym, czy tak nisko ceniłem swoje nazwisko, a tak wysoko posadę i zaszczyt podpisywania jakichkolwiek dokumentów publicznych? Ten ostatni wzgląd jest bardzo ważny, człowiek za każdą cenę chce wyjść z anonimowości; najłatwiej można krzywdzić człowieka, gdy mu się ofiaruje rozgłos nazwiska — i dział imienny. Gdy pracowałem w “Dzienniku Polskim'', poszedłem z Marią Grafówną (gdzie ona? pewnie w Izraelu!) do klasztoru Misjonarzy na 1

Stradom, do jakiegoś księdza, który był “do wzięcia'' na apel sztokholmski . Wdzięczył się jak panna: — “Dlaczegóż ja? Jest tu tylu innych ojców...'' A w ręce trzymał cały plik zaproszeń, które nam pokazał: — o, ciągle mi tu przysyłają... Był szczęśliwy. Tylko ks. Klawek wyrzucił nas po prostu za drzwi: — Nie mam nic do czynienia z “Dziennikiem Polskim''! — krzyknął zasłaniając sobie gołą szyję, bo był bez koloratki; i zatrzasnął drzwi. Ale nazajutrz, kiedy poszedłem na Wydział Teologiczny, z fotoreporterem Węglowskim, zrobić reportaż ze składania podpisów przez kleryków, ks. Klawek w szyderczym humorku (widać dostał rozkazy z Kurii) zaganiał studentów do podpisywania i z kartką w ręku pozował do fotografii. Doznałem okrutnej pociechy. Podobnej doznałem w jakiś dzień pierwszomajowy, gdym Zbyszka Łopatkiewicza ujrzał wlokącego czerwoną chorągiew. Zdaje się, że kroczył w jakimś “aktywie''. Ach, są to obrzydliwe pociechy. ——— Spisywanie aktualnych myśli jest obowiązkiem wobec siebie i innych — po latach trzeba się do własnej świadomości dokopywać jak do skamielin prehistorycznych. 6 XI 1968 Wczoraj w chwili zmęczenia nad maszyną, kiedy opuściłem głowę na klawisze i zapadłem w sen, półdrzemkę, opadły mnie wspomnienia szczegółów: dźwięk pokrywki nakładanej przez matkę na puderniczkę metalową stojącą na toaletce (miała kształt cyborium i bawiłem się nią nieraz jako cyborium w czasach mojego szaleństwa liturgicznego), szczęk szczypiec metalowych, które matka rozgrzewała na spirytusowej maszynce, aby sobie nimi grzywkę zakręcić, a przed użyciem studziła w powietrzu (mam je do dziś dnia w szufladzie sekretarzyka i wystarczy, żebym poruszył nimi, a wywołują całą muzykę dźwięków konkretnych, obrazy przedmiotów, a ich powierzchnię, ich blizny, zadrapania, plamy, czuję na końcach palców...). Tęsknota jest pamięcią szczegółów. Gdy odtwarzam w pamięci sylwetkę duchową matki czy ojca, nie tęsknię za nimi wcale. Matka była ograniczona, próżna, zamknięta w sobie i z gruntu, z ducha, z urodzenia konserwatywna, to znaczy nie rozwijała się, nie pozwalała się rozwijać: samo zjawisko rozwoju, zmiany, wyzwolenia traktowała wrogo. Ojciec był wulgaryzatorem; wszystko sprowadzał do najgorszych motywów; nie miał ambicji, a cudze ambicje wyśmiewał; nie miał godności, za “literaturę'', “pozę'' uważał wszystkie uniesienia godności; był tchórzem; żył tylko wizją spokoju, za której byle jaką i najnędzniejszą realizację oddałby wszystko. Tęsknię za kolorem ich włosów, za ich zapachem, który mnie kiedyś brzydził, za chrząknięciem, gestem, dotykiem, za suknią, krawatem — a raczej za jakimś przetarciem krawata, za pamiętną plamą na sukni. Tęsknota byłaby więc wyłącznie przeżyciem czasu? Tęsknimy za tym, co minęło, a nie za tym, co było takie, jakie było? Ale dlaczego jedne rzeczy utrwalają się w naszej pamięci bardziej, inne z niej w ogóle znikają? Czy jest to kwestia biologiczna — uwagi wyostrzonej w danej chwili? Czy pamięć “wybiera'' sobie rzeczy do pamiętania prowadzona jakąś czujnością i czułością wewnętrzną? Czy pamięć (pamięć tęskna, nostalgiczna) zatem jest formą miłości, czy też zjawiskiem na wskroś egotycznym, biologicznym — przeżyciem czasu, odruchem samoobrony przed mijaniem, przed zbliżającą się śmiercią? ——— Lenart głosi uparcie teorię “pozostałości mieszczańskich''; służy mu to, zdaje się, do tłumaczenia Kliszce, że sytuacji ideologicznej w ZLP nie można rozstrzygnąć administracyjnie. W 1

dyskusji w “Kulturze'' powiedział wprost, że rozstrzygnięcie takie przyniosłoby szkodę “kulturze narodowej''. Jeśli w to wierzy, to jest osioł, ale i tak może się przydać. Trzeba go zrobić prezesem. 7 XI 1968 Wczoraj wieczór u Artura. Andrzej Braun. Nic. Artur melancholijny, bo skończył 46 lat. Jak to było 2 lata temu, na jego urodziny. Relacja Kazi z zebrania PAP-u, gdzie Kraśko wypowiedział się na temat mojej anonimowej działalności pisarskiej; miał ją za właściwą formę i konieczną. 2

Dzisiaj nic nowego, Bajka , tłumaczenie Baudelaire’a o Wagnerze. W Pradze zajścia — pozrywano flagi radzieckie. Nixon został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Walka wyborcza pomiędzy najmniej 3

ciekawymi ludźmi — powiedział komentator BBC .

11 XI 1968 Do trzech rodzajów ludzi Pascala (tych, co Bogu służą, bo go znaleźli, tych, co Boga nie znaleźli, ale go szukają, oraz tych, co go nie znaleźli i nie szukają) należy dodać rodzaj czwarty, nadzwyczajnie rozmnożony w naszych czasach: tych mianowicie, co Bogu służą, chociaż go nie znaleźli. Co powiedzieć o tych ostatnich, jeśli pierwsi są “rozumni i szczęśliwi'', drudzy “rozumni i nieszczęśliwi'', a trzeci są “obłąkani i nieszczęśliwi''? Myślę, że nie są oni obłąkani ani nierozumni, ani rozumni; są tylko nieszczęśliwi, może podwójnie nieszczęśliwi, bo nie tylko Boga nie znają, ale nawet samych siebie; powierzają się więc odruchom i tradycji, co jest jedynym rozwiązaniem w stanie zupełnej ciemnoty. Do której kategorii ja należę? Ach, co dzień do innej. I nie jestem w tym odosobniony; należę zatem do rodzaju piątego, który wydaje mi się rozpowszechniony. Jeszcze bardziej (od czwartego) — rodzaj rozumnych i nierozumnych, szczęśliwych i nieszczęśliwych, obłąkanych i nieobłąkanych: rodzaj chorych. 12 XI 1968 Wydaje nam się, że czas przyszły biec będzie wolniej od czasu przeszłego, że “za 20 lat'' będzie trwało dłużej, niż trwa w naszej pamięci “dwadzieścia lat temu''. To co było 20 lat temu, pamiętam tak dokładnie, jakby to jeszcze wciąż się działo, gdy pomyślę o tym, co było 30 lat temu, wydaje mi się chwilami, że od tego czasu nic się nie zmieniło; mam wciąż te same problemy praktyczne do rozwiązania, te same błędy do zwalczania, mam nawet niektóre te same marzenia po dziś dzień nie zaspokojone. 20–30 lat w pamięci jest chwilką; taka sama chwilka dzieli mnie od śmierci. Wydaje mi się, że od śmierci dzieli nas wiele — życie całe — i tak o tym życiu myślimy, jakby ono było naszą ochroną, a dla śmierci przeszkodą w dotarciu do nas. Nie, od śmierci nie dzieli nic, i jesteśmy wobec niej tak samo bezbronni, jak wobec atakujących nas co chwilę, prześladujących nas lub umilających nam życie wspomnień. ——— Nietrudno jest dowieść, że Boga potrzebujemy; chodzi o zdobycie przekonania, że on jest i że my jemu jesteśmy potrzebni. Praca nad zbawieniem zaczyna się od tego momentu. Nie ma innego źródła tego przekonania poza aktem wiary. Czy akt wiary wymaga przedwstępnego przygotowania, czy też jest po prostu aktem posłuszeństwa; ten zaś może być rezultatem różnych stanów duchowych: zmęczenia, strachu, zniechęcenia, osłabienia władz umysłowych; zawsze więc “negatywnych''? Ale czy istnieją stany inne? Pokażcie mi człowieka, którego umysł znajdowałby się w stanie tryumfu, mocy i radości. Wymieńcie też powód jego radości, a powiem wam, czy chciałbym dzielić jego radość. 13 XI 1968 Codzienne, krótkie rozważanie. Czy to możliwe? Być może jest to jedynie problem organizacji pracy; kiedy mianowicie należy rozważanie takie zapisać? Powinna to być stała ceremonia, o jednej odbywana godzinie, jak pacierz, jak brewiarz kapłański, jak gospodarski rachunek dnia. Gdybym mógł powiedzieć światu dobranoc i przekręcić klucz w zamku, aby od niego odgrodzić się najdoskonalej, najszczególniej, jak to Baudelaire pisze w Spleenie paryskim. Ale nie mam nawet własnego pokoju! Więc tylko na skraju łóżka, już przed samym położeniem się spać, po kąpieli, po zamknięciu gazowego kurka, jak ostatni obrzęd toaletowy odprawić to rozmyślanie przedsenne, ciężkie od wszystkiego, com w ciągu dnia stracił i zyskał, i od wszystkiego, co sobie zwykłem w tej beznadziejnej ostatecznej godzinie przyrzekać, przed każdym zaśnięciem, z piórem w ręku, jak z krzyżem, jak z talizmanem, jak z termometrem, odprawić chwilę trwogi przedśmiertelnej — wszak zapadająca noc jest metaforą śmierci, a sen jej figurą. A dzień następny zacząć od przeczytania, poprawienia, przepisania i wzbogacania tej myśli powstałej jeszcze w tamtym, wczorajszym życiu. ——— Dziś rano myśl o odpowiedzialności: myśl własna jest niczym, póki nie zostanie zakomunikowana; przekonanie nie ma żadnej wartości moralnej, póki nie nabierze dla mnie samego mocy obowiązującej w takim stopniu, by mnie zobowiązać do narzucenia go innym; nie po to, aby “brać w niewolę'', ale poddać się konfrontacji. 17 XI 1968 Niedziela, mroczno. Sam. I te bezduszne pasaże dochodzące z góry... Wypiłem dwie trzecie zawartości szklanki. Kto mi powie, co się stanie, gdy wypiję resztę? Mogę użyźnić glebę lub oddać po prostu naturze to, co od niej wziąłem, ale na to nie musiałem czytać i tłumaczyć Baudelaire’a. Nawet gdyby mnie moi bliscy uczcili po śmierci jak Egipcjanie najwspanialszego ze swoich faraonów, nie zadowoli mnie to, boć i ja nie potrafię powiedzieć

ani słowa jednego o żadnym z faraonów; czy zaś będę pamiętany 4 tysiące lat, czy też tylko 4 miesiące, żadna to dla mnie różnica; gdy żyć przestanę na wieczność; interesuje mnie tylko wieczność. 21 XI 1968 Św. Jan od Krzyża. Lista moich zainteresowań literackich: 1. jansenizm: Pascal, Racine, Baudelaire; 2. powieść jako parodia: Don Kichot, Ulysses, Zauberberg [Czarodziejska góra], Günther Grass; 3. poezja jako profecja, objawienie, apokalipsa: apokalipsy, św. Jan od Krzyża, Dante, Eliot; Wergiliusz! Aby zatem zrealizować moje zainteresowania, muszę nauczyć się po niemiecku i po angielsku. I po włosku, i po hiszpańsku — he, he. I po łacinie! 25 XI 1968 Nie: Newerly, Jastrun, Kołakowski, Jasienica, Drewnowski, Kisiel? 28 XI 1968 Wczoraj na koncercie kameralnym dziwaczna chwila; chwila ujawnienia sekretu, wspomnienia zupełnie zatartego. Grała orkiestra młodzieży muzycznej. Wśród skrzypków zauważyłem dziewczynę, bladą blondynkę, o twarzy dość smutnej, jakby nad wiek dojrzałej. Ładnie wyglądała w czarnej sukience, a we włosach złotych, połyskliwych, miała wpiętą aksamitną czarną kokardę z broszką diamentową. Wysokie czoło, pociągłe rysy, usta raczej wąskie i zaciśnięte w grymasie zalęknienia, tremy czy niechęci, oczy chyba niebieskie albo szare, bez szczególnego wyrazu. Ładny kształt głowy — to chyba wszystko, co mnie zainteresowało w niej za pierwszym spojrzeniem. Aż naraz podczas wykonywania koncertu Bacha na czworo skrzypiec, kiedy ona w drugich skrzypcach pauzowała i patrzyła spokojnie na widownię, przenosząc tylko czasem wzrok na stojącego obok niej jednego z czterech solistów (był nieco gruby, śmieszny Żydek, który mnie zresztą pobudził do chichotu swoimi minami), naraz rozpoznałem w tej twarzy jakby formułę zawartą — formułę jakiejś mojej tęsknoty i miłości — naraz mi się ta twarz wydała najbliższa na świecie, znana, intymna, a jej wzrok odczułem na sobie skupiony — na mnie, do mnie skierowany! Trwało to krótką chwilę; czterej soliści odprawiali ten niezwykły balet skrzypków, jakim jest Largo tego koncertu; wstydziłem się już literackości tego przeżycia, a zarazem żal mi było, że już przechodzi, odpływa, manieruje się w ironicznym komentarzu i w rozproszeniu uwagi. Aż naraz poczułem ból w czole i chłodny dotyk warg... Tak! Skrzypaczka podobna była do Zosi Obermayerówny, dziewczynki, z którą bawiłem się w ogrodzie przy Krowoderskiej ulicy, kiedy miałem 5–6 lat. Była ode mnie starsza o rok, jedynaczka (córka właściciela domu — ludzi już dość starych — on był chyba emerytowanym urzędnikiem, ona — sucha dama w cwikierze — uczyła niemieckiego), kapryśna, złośnica, despotyczna, obrażalska, drażliwa. Jak musiałem zabiegać o jej względy i jak starać się musiałem o jej dobry humor i o to, żeby zechciała się ze mną bawić! Ulegałem jej, służyłem jej, przepraszałem ją, płakałem przez nią — kochałem ją — oczywiście. Raz uderzyła mnie kamieniem w czoło. Zobaczyła to matka i przerażona, kazała jej pocałować mnie w to uderzone miejsce, które już nabrzmiewało guzem. Zosia płakała ze złości, strachu i żalu — pocałowała mnie; i ja płakałem: z żalu i nieludzkiego szczęścia. W parę lat po wyprowadzeniu się z Krowoderskiej spotkaliśmy się z Zośką w jednej klasie szkoły Instytutu Marii. Ona miała 10 lat, ja 9; udałem, że jej nie poznaję. Stanęła nad moją ławką i zapytała: Czy my się nie znamy? Odpowiedziałem grubiańsko. Chodziliśmy razem ponad rok. Było nas 3 chłopców, reszta dziewczynki. Dwa odrębne światy; żadnych wspólnych zabaw, a nawet rozmów. Boczenie się, czasem bójki. Byłem straszny. Z moimi dwoma kolegami wyprawiałem najgorsze rzeczy, ośmielony łagodnością zakonnic, które nas uczyły. Dokazywałem i błaznowałem na oczach tych dziewcząt zgorszonych i oburzonych; na oczach Zosi, która ze mną więcej nie rozmawiała. W mieszkaniu Obermayerów pełno było żółtego atłasu. Firanki, obicia mebli, jakieś kapy na łóżkach były z żółtego atłasu. Starzy Obermayerowie zmarli. O Zosi ktoś opowiadał, że mieszkała sama w tym mieszkaniu potem, że miała romans z jakimś skrzypkiem (czy mi się ten skrzypek po wczorajszym koncercie przyplątał?); pracowała podobno w radio. Raz ją tam w radio na Szlaku widziałem. Popatrzyła na mnie uważnie, a ja nie śmiałem jej zaczepić. Przez wiele lat żółte atłasowe firanki wisiały w połączonych oknach tej szarej, gipsowymi ozdobami oblepionej kamienicy przy Krowoderskiej 36. Ta skrzypaczka mogła być jej córką! Schodząc z estrady, dała znak ręką komuś na widowni. — Czekaj na mnie. 29 XI 1968 Warto życie poświęcić, aby zwalczać system, który z ludzi to czyni, to są obłąkańcy. Jak obłąkany straci świadomość uporu, jaki stawić mogą mu materia lub środowisko, jak on powiada, że wywróci dom, wyrwie drzewo, pokona siłacza, wysadzi ziemię w powietrze, tak Putrament, Gaworski i inni, zupełnie pewni swej wszechwładzy i bezkarności, przekonani, że przed nikim nie muszą tłumaczyć się z żadnych decyzji i słów, byle były negatywne (w pozytywnych poczynaniach są równie bezsilni jak my, ich ofiary), tak jak obłąkańcy zatem ludzie ci porażają nas spokojem, pewnością siebie i prostotą. I

zdumiewamy się, i słabniemy, my, wciąż jeszcze, Bogu dzięki, poddani wszystkim prawom grawitacji: więc zdrowi. Nie bezradni wobec wariatów, uszczęśliwionych swoim stanem nieważkości. 6 XII 1968 W środku, w samym środku, w okolicy żołądka, czy w żołądku samym zamieszkał mały nieznajomy: ból. Wyobrażam go sobie jako stworzonko zrodzone nie wiadomo skąd, czy z zewnątrz przybyłe, które zagnieździło się we mnie i rozpoczęło pracę; popracuje sobie rok, może dziesięć. Zupełnie jakbyś wpuścił do domu rzemieślnika; siądzie sobie w kącie, rozłoży swoje druciki, klucze, pakuły; jest spokojny, wygląda na uczciwego, więc ty odchodzisz do swojej roboty. Niech on się tam w kąciku grzebie. Kiedy o nim zapomnisz, zapuka i powie: — gotowe, proszę pana. — Zerwiesz się, spłoszony nagle: — A co to było? Ile się należy? Czy bardzo się pan namęczył? — Hi, nic takiego — odpowiada nieszczęśnik i powoli zbiera swoje graty, czekając na zapłatę. 17 XII 1968

1

Rezultaty wyborów : cała egzekutywa (prócz Putramenta) oraz Dobrowolski, Lichniak, Wittlin — przepadli.

1969 26

1 I 1969, godz. 3 rano Sylwester u Arturów. Jaki tam sylwester! Głuchy Choynowski i Choynowska postarzała; Kazia z gorączką, Artur z bzikiem. Tylko Julcia i ja zdrowi jak konie i pełni służalczej ochoty. Ej, polały się łzy me czyste, rzęsiste... Wczoraj czytałem Arturom “bajkę''. Głupio. Oni wiedzą, że głupio, więc mnie komplementują, i coraz to jeszcze dodają komplementów, widząc, że ja coraz głupszą mam minę. A “bajka'' chyba rzeczywiście głupia, ćwiczenie stylistyczne bez związku z jakąkolwiek rzeczywistością. 30

30

1

10 — 12 lektura; Dziennik Gombrowicza t. III i zakończenie Operetki . 1 I 1969 Rano późne. Dyskusja w Wolnej Europie o najlepszej książce roku. Wziąłem drugie miejsce po Apelacji Andrzejewskiego, a przed Wyspą Szczepańskiego Jana Józefa, Ogrodami J. M. 2

Rymkiewicza i Wypadkiem L. Gomolickiego . 3 I 1969 List do Witolda Gombrowicza: Wielce Szanowny Panie, korzystam z noworocznej okazji i z uzyskania (przez przypadek) wiadomości o Pana odwadze, aby przekazać Panu wyrazy uszanowania i najlepsze życzenia. Tak się składa, że właśnie czytam wszystko, co Pan napisał, łącznie z Dziennikami, których tomy II i III dopiero teraz dostałem do rąk. Zawiadamiam Pana o tym, ponieważ mając trzeźwy pogląd na ludzką ochotę do czytania, liczy Pan skrupulatnie swych czytelników; proszę mnie też odtąd brać pod uwagę. W Pana sprawie napisałem w przeszłości w sumie kilkanaście, może kilkadziesiąt beztroskich, ulotnych zdań. Dziwna rzecz! Ja Ferdydurke przeczytałem jeszcze w 1949, kiedy byłem studentem, Trans-Atlantyk też poznałem z pierwszego wydania; zaliczałem się wtedy do Pana wyznawców i wielbicieli, których w Krakowie była 1

spora gromadka (Błoński, który w 1949 na zjeździe polonistów wygłaszał o Ferdydurke referat , Flaszen, który w swych felietonach późniejszych bezczelnie Pana imitował, Puzyna, choć witkacolog, też Pana wielbił, Tadeusz Kwiatkowski , który do Pana jeździł w 1948: użyczał nam dzieł pańskich; Stefana Otwinowskiego, dawnego Pana akolitę, naciągaliśmy na opowieści o Panu ). Za to, kiedy po 1956 roku, po wydaniu Ferdydurke, Bakakaju, po premierze Iwony w Warszawie, zaczął się wokół Pana rytualny taniec, pod kierunkiem Sandauera, kiedy ja, przeniósłszy się do Warszawy nabrałem na dodatek niechęci do mojej krakowskiej, ferdydurkowej przeszłości, kiedy celem moim stało się opuszczenie grupy, odtrącenie sojuszników, zdarcie z ducha łupin zielonych, starcie z twarzy śluzów porodowych — wtedy do licznych zdrad, jakie popełniłem, zaliczyłem zdradę Pana. Przybierając (pośród lewicowo-odwilżowo-październikowego rozpasania), ton akademicki, konserwatywny, poczciwy a piernikowaty (ukończyłem trzydziestkę), przemawiałem zdrowo, rozsądnie, w duchu juste milieu troszkę socjalistycznie, troszkę patriotycznie, troszkę postępowo, z odcieniem nostalgii za ładem mieszczańskim, przeciw Panu, przeciw Sandauerowi, przeciw Mrożkowi, wołając o umiar. Taka była moja nie całkiem, oczywiście, świadoma strategia, której podporządkowałem ducha mojego, rozkazując mu pysk stulić do czasu, kiedy wybitność już zdobywszy, spuszczą go ze smyczy i pozwolą mu ujadać własnym jego głosem. Zakneblowany, duch

mój o mało przy tym nie zdechł, aby go ożywić nieco, napisałem książkę, w której zawarłem różne moje sny infantylne, a raczej wspomnienia tych snów. Książeczka nazywa się Dziecko przez ptaka przyniesione; chciałbym, żeby ją Pan przeczytał. Co do lektury dzieł Pańskich, o której wspominałem na początku i o której Pana spieszę zawiadomić (tak jak zwykłem zawiadamiać wszystkich moich znajomych, gdy mi się śnią — jedno i drugie jest operacją dokonaną na drugiej osobie), otóż ową lekturę uważam za dalszy etap terapii, jaką stosuję dla obudzenia mojego ducha, któremu spać kazałem, aby mi nie przeszkadzał w realizowaniu moich celów cząstkowych. Listu tego nie uważam za wyznanie, lecz za komunikat. Chciałbym jeszcze dodać, że myśli Pana nie opanowałem jeszcze należycie; nie potrafiłbym ani wyjaśnić, ani bronić pojęcia Niedojrzałości, dialektyka Niższości i Wyższości przedstawia mi się niejasno, co zaś do Nagości, o ile dobrze ją rozumiem, wręcz się z nią nie zgadzam, ponieważ uważam się za wyznawcę Sztuczności, Mistyfikacji, Gry; geniusz ludzki jest dla mnie geniuszem autorskim, i myśl pojmuję jako rolę. To dodaję dla niuansu i pozostaję z prawdziwym szacunkiem, ponawiając na zakończenie najlepsze życzenia na Rok, który zaczęliśmy. A. Kij. Dziś: zła noc, z bólem, który mnie przebudził; sen o przyjeździe Tity w nastroju rewolucji. Późno się zbudziłem. Spacerowałem. Spotkałem Kisiela w zielonym kapeluszu. Napisałem list do Gombrowicza. Próbowałem czytać Camusa. Zdychałem z nudów. To student! Poszedłem na obiad do SARP-u. Życzenia noworoczne, porządkowanie listów, całej fury z dwóch lat, aby znaleźć adres Mrożka. Znalazłem. Czytałem Camusa. Umierałem z nudów. To student, student uzdolniony literacko. Potem zrobiłem “makietę'' nowego kształtu mojej powieści. Wcale ciekawie! Być może dokonałem odkrycia qui fera date: to się nazywa forum otwarte. Jak ją, że tak powiem, mozolnie uzasadnić? 5 I 1969, niedziela Muzyka; Brahms, Koncert nr 2 B-dur. Czy sztuka jest arystokratyczna? Czy nie da się odłączyć od gestu grand-seigneura albo (to samo) cygana? Czy można pędzić żywot filistra, a być geniuszem? A Joyce? ——— Warszawa, sierpień 1966. [Przepisano z innego zeszytu] Umarła Maria Dąbrowska, wielka pisarka. Wszedłem do wielkiego pałacu wziąć udział w uroczystym pogrzebie. Marmurowy hall zapchany był tłumem, na marmurowych schodach i na galeriach górnych, wśród kolumn, tłumy. Już, już kondukt schodzi z górnych pięter. Pcham się co sił w górę; chcę nieść. Idą już i niosą — każdy jakąś część w osobnej skrzynce — w trumienkach różnego kształtu. Dołapałem długie kartonowe pudełko, w którym coś z Niej było ziemskiego. Niosę. Inni idą — dość szybko. Ja kroku zwalniam i schodzę uroczyściej od innych. Co to? Już złożyli w całość? Jedną widzę trumnę, którą teraz na ramiona biorą najlepsi, i już księża w kapach i dalmatykach (złotych! nie czarnych) otaczają tych kilku niosących całość. Pcham się co sił z moją cienką cząstką, zapakowaną tylko w karton. I nie mogę doścignąć orszaku. 11 I 1969 Dno dna den. Nic. Sprzątałem mieszkanie. O dwunastej — ze St. Żółkiewskim w IBL. Obietnicę dałem, której nie dotrzymam, przedsięwzięciu, które nie będzie wykonane, człowiekowi, który nic nie może. U Joasi: ciepła, czuła. W redakcji Anka serdeczna. List do Schillerówny — zwariowała, naprawdę. Po południu nic, wieczorem nic, w ogóle nic. Korekta przeglądów. Wiadomość 1

radiowa: prokurator zażądał 8 lat dla Modzelewskiego, a 7 lat dla Kuronia!

13 I 1969 Nic. Rano (o 5) warsztat. Potem o 11 zarząd. Między 5 a 11 nic. Słomczyński, bałwan. Ma przebłyski. Pisarstwo, które nie ujawnia siebie (to o Lemie). W redakcji. Lekkie napięcie wokół mojego 2

tekstu (Dedala) . Obiad. Zosia P. tu, a tu Kazia. Kazia: brzydka jak noc. Ja: uhm. Spałem. Kułem ścianę. Obciąłem sobie palec. Boli mnie kark (reumatyzm). Czyt. “Esprit''. (Domenach o regionalizmach — dyskusja z Lafontem). Radyjko i spać. Jeszcze jeden dzień, który będzie mi doliczony do potępienia wiecznego. 16 I 1969 Spotkanie Iredyńskiego. Ma wszystkie grzechy główne wymalowane na twarzy, a wzięcie pana, bo talent to arystokratyzm. Pogratulowaliśmy sobie nawzajem. ——— Każdy ma swoją wersję grzechu; on gwałtu, prowokacji, sadyzmu — ja — filisterstwa, bigoterii, kompromisu. 24 I 1969 Dziś: rano spotkanie ze Stefanem Kisielewskim. Kartka od Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z Neapolu. Dziś w nocy “wręczają mi'' nagrodę Jurzykowskiego. Wiadomość o strzałach pod Kremlem. Jutro pogrzeb Jana Palacha. 31 I — 1 II 1969 Umierać z poczuciem, że mnie nie ma i nie było? Nigdy! Nigdy! Nigdy! Nigdy! 11 II 1969 Co ja robię? Co ja robię? Nudzę się! Robię wszystko to, czego nie cierpię. Nie cierpię życia domowego, a z domu nie wychodzę; nie cierpię czytać ani pisać, a nic innego nie robię. Najchętniej spędzałbym czas na wizytach, rautach, cocktailach, flirtach, intrygach, w restauracjach, resursach, redutach, reunionach, re... i re... 14 II 1969 Wyspiański dziś? III akt Wesela i rozmowa z Maskami [Wyzwolenie]. Myślowy chaos elity intelektualnej, czującej, że wypadki wymykają się jej z rąk. III akt; nie pierwszy, który jest satyrą w dużym stopniu już wyblakłą, choć pełną wdzięku; nie II, który na mnie robi wrażenie nie napisanego. Jak naprawdę myślał, kojarzył Wyspiański? Czy w materii słownej, czy też raczej plastyczno-muzycznej? On widział i słyszał... Dlatego jest literacko (poetycko) nieaktualny, nieczytelny. On widział swoje przedstawienia. Gdyby żył dzisiaj, prawdopodobnie robiłby to co Dejmek, Grotowski i przerabiałby całą dramaturgię na swoje kopyto (poza Wernyhorą, jeśli się zrozumie jego komediowość). Ale III akt oparu pijackiego, w którym wszyscy (Poeta, Pan Młody, Nos) poruszają się na pograniczu snu i jawy, dnia i nocy, poezji i rzeczywistości. Szukanie formuły, “myślenie chaotyczne''. To samo rozmowa z Maskami: to jest zespół owego “chaotycznego myślenia'', nocnej rozmowy, niemal strumień świadomości całego środowiska, bełkot, dramaturgiczne ple-ple. (“Polak jak skoro zacznie gadać...''). ——— Racje nasze chude. Co powiedziałbym np. Gomułce, gdyby mnie któregoś dnia zapytał, czego właściwie chcę; co mianowicie zrobiłbym, gdyby mnie została oddana władza, w tym układzie wewnętrznym i międzynarodowym, i co mogę konkretnego załatwić im, komunistom. Ja: Informację stworzyć. On: Stworzy się aktywna opozycja, która zaniepokoi ZSRR, a wtedy... Ja: Więc zaniepokoić, zmienić układ... Układ “dany'' nie znaczy jedyny... Tylko my możemy go zmieniać... On: Weźmie pan odpowiedzialność za wszystkie konsekwencje? Mogą być gorsze niż w ČSR... Ja: Dopuśćcie opozycję do współrządów w ramach istniejących stosunków.

On: To niemożliwe. Proces różnicowania życia politycznego jest niepohamowany. Ja: Kto stawia na system nieruchomy, jest samobójcą politycznym; uzależnia się od terroru. 16 II 1969 Anteny telewizyjne, a na nich wrony, w rzędach; mnóstwo wron. Wzbijają się w górę po dwie, trzy i z powrotem osiadają na ramionach anten. Niektóre pręty opadły nawet pod ciężarem ptasim, zwisły. Anteny z tymi wronami wyglądają religijnie; krzyże? drogowskazy na rozstajach? Co jest religijne? Forma krzyża czy wrona, która na nim przysiada? Czy ja, który na nie patrzę? Czy pogoda chmurna — odwilż? Czy nudne dźwięki fortepianu z góry dochodzące? Który z tych znaków jest znakiem Boga? Czy gołąb, który okrążył głowę Człowieka kąpiącego się w Jordanie? czy wiara tych, co to ujrzawszy, krzyknęli: Ten jest synem Boga! ——— Joasia na obiedzie. Ple-ple. Abażury z koronek, majtek, batystów — dom zmienia się w szufladę bieliźniarki. Dokąd uciec? Telefon do Turowicza. Wyspiański niegotowy. Telefon od Puzyny: 1

puścili w “Dialogu'' moje nazwisko . Dyskusja w WE o prognozach na rok 1969. Wszyscy (Bielecki, Ciołkosz, Nowakowski, Mieroszewski, Rosner, Perzanowski) są optymistami, bo orientują się wedle ogólnego kierunku dziejów, a nie charakteru fazy, w której żyją. Dzieje pracują sobie na nasz postęp i wolność (może; nie wiem, czy tak można powiedzieć, skoro “postęp'' i “wolność'' w każdej fazie historycznej znaczą co innego...); to nie przeszkadza wyłanianiu się faz absolutnie wstecznych. Cóż mi z pomyślnych życzeń dla ludzkości, skoro całe pokolenie przepada w głębinach takiej fazy. 19 II 1969 Nic, ale zabawnie. Wczoraj zadzwonił Ktoś, mówił jakoś, ni to po angielsku, ni to po niemiecku, a zapytany, kim jest, odpowiedział: “Guardian''. Zrozumiałem, że korespondent, i kazałem przyjść, skoro się nie mógł dogadać. Dziś myślę, że chyba prowokator, który po angielsku też nie umiał, bo pamiętam, że zaproponował porozmawianie “on German''... A o godzinie zapowiedzianej dziś wcale nie przyszedł. Hm. W “Prawie i Życiu'' zaatakowano 2

Margueritte’a o utrzymywanie stosunków z Michnikiem i Szlajferem: polowanie na te stosunki już jest chyba w toku. Trzeba chyba uważać. Dziś przyjęcie dla Jarosława w redakcji. Ale za dużo by o tym pisać. Spotkanie z Antonim Słonimskim. Dowcipny. Uściskaliśmy się z Jarosławem. Rozmowa z panią Anną; wtręt Jarosława. Parandowscy. Oni czworo i ja pośrodku i oni do mnie kłapali o dawnych przyjaźniach. W końcu Jarosław na łapu-capu wszystko kazał zwinąć i spieszył do Stawiska, bo Medorek chory. Medorek to pudel. Przybylski. Powiedział mi, że chodzę jak czysta idea. Bereza mi mówi, żem komediant. Telefon biednego, chorego Stryjkowskiego, Karst z zębami. Bronka. [...] Antoni S.[łonimski] mówi, że on mnie podał Jurzykowskiemu. I że Miłosz dostał też nagrodę. 1

Antoni S. wymyślił też dowcip o zjeździe bydgoskim . Z jakich krajów nie przyjechali pisarze na zjazd do Bydgoszczy? Z Czechosłowacji, z Jugosławii i z Polski. 2

Rozmowy z Ireną [Szymańską] i Rysiem [Matuszewskim] o książce Artura . Są przerażeni. Ja trzymałem się twardo i mówiłem, że jako kryptodziennik poetycki ciekawe... Irenie coś w oczach zaświtało... Uroczy Jurek Lisowski z siwą brodą. Stara Olimpia Grochowska. Dziewki: Mańka i Teresa [Iwaszkiewiczówny]. Stachura. Burek. Irena Krońska — dlaczego podoba mi się nowa Najderowa. Na dobrą wygląda. 23 II 1969 Jak postępować z miłością, którą sam na sobie wymusiłem? Uznać ją za nieudaną, czy za jedyną, jaka mi jest dostępna? 24 II 1969 Co może oznaczać w moich warunkach “nieskończona rezygnacja''? Czy tolerancja jest formą rezygnacji? Tolerancja, czyli zdolność wybaczania; wybacza się tylko głupstwo. Gdy wybaczam zło, uznaję, że wyrządzone było z głupoty, w każdym razie w warunkach niepełnej samokontroli. Uznaję tę okoliczność łagodzącą. Nie ma przecież mowy o wybaczeniu premedytacji inteligencji źle czyniącej. Sam Bóg tego nie robi. Więc wybaczenie jest tolerancją głupstwa. Gdzie jest granica takiej tolerancji? Jeśli może ona stać się formą nieskończonej rezygnacji, znaczy to, że granicy takiej nie ma. Czy rezygnacja taka nie może zagrozić w końcu mojej naturze? Czy np. mój ojciec nie dokonał aktu takiej nieskończonej rezygnacji? Jeśli był niewolnikiem swej miłości i wiary, jego synowie byli już niewolnikami jego rezygnacji — niewolnikami tout court, bo im nie przypadał w udziale zysk moralny owego aktu. ———

Wiara — paradoks istnienia: rezygnować pragnąc. 26 II 1969 List od Gombrowicza: “Szanowny i drogi Panie, tak, naturalnie, list Pana bardzo dla mnie ujmujący i pocieszający — dziękuję — ale szczerze powiem, że przychodzi za późno. Bo ja już mam 64 lata, zdrowie mam zrujnowane nędzą argentyńską i dziś już ta moja rozgrywka z ludźmi odbywa się dla mnie trochę jak na Księżycu. Przyglądam się temu z daleka. Nie piszę dłużej, trzy miesiące temu miałem infarctus du myocarde, to chyba nazywa się po polsku zawał serca, z którego ledwie wylazłem z życiem i dziś jeszcze jestem bardzo osłabiony (może dlatego tak melancholijnie Panu odpisuję). Jeszcze raz najserdeczniej dziękuję i pozdrowienia łączę Witold Gombrowicz. 14. II. 1969''. 27 II 1969 Dla mnie aktywność nie jest ceną sławy ani pieniędzy, ani zbawienia wiecznego; jest obroną przed obłędem. Obłąkany albo pracowity — oto moja alternatywa. Być może jest to alternatywa powszechna, tylko nie wszyscy potrafią sobie to powiedzieć albo odpowiednio rozszerzyć kategorię obłędu. Obłąkanym jest każdy, kto utracił poczucie odpowiedzialności za swoje czyny. Więc zbrodniarz, pijak i każdy leń. Zjawisko jest identyczne z katatonią; potem już tylko stadia są różne. 14 III 1969 Wczoraj w Stawiskach. Arturowie, Bartoszewscy. Nic. Dzień cały przespałem w różnych miejscach i pozycjach. Po południu trochę czytałem Freuda. U Słonimskich Julia na beżowej sofie, w sukni beżowej w brązowy ciemny wzór, bladawa, perłowy połysk kredki na wargach. Kolory jesiennego parku w porze listopadowego rozkładu, w porze mglistej, kiedy liście suche już całkiem, lecz jeszcze nie skruszone, zachowały formę i piękno; Julia z dymu; igliwia; wilgotny piasek przemywany pianą morską; Julia mój sen złoty i jakby już zapomniany; 1

Julia — pani Chauchat ! naturalnie: choć ciemnooka. ——— Do przeglądu czasopism: Podraza-Kwiatkowska: Bóg, ofiara, clown czy psychopata — (o roli artysty na przełomie XIX i XX wieku) — “Ruch Literacki'', Kraków, styczeń–luty 1969, zeszyt 1(52). Prawdziwa antologia cytatów, z olbrzymią pracowitością i precyzją ułożona w konstrukcję, w plan tego zagadnienia. Od ubóstwienia artysty przez romantyków aż po ostateczne poniżenie go przez psychiatrów. Praca Kwiatkowskiej wygląda na fragment większej całości, być może autorka zbiera nowe argumenty, określające współczesną, a także przyszłą sytuację artysty w społeczeństwie. Może jej w tym pomóc; mamy na ten temat pewne nowe doświadczenia. Zatem już wiemy, że ani to Bóg, ani czarodziej, ani kapłan, lecz co najwyżej wariat; my? To kto? Publiczność? Krytycy? Socjologowie amatorzy? Ważne jest także to, co on sam o sobie dziś wie. Otóż sam już wie, że co najwyżej jest psychopatą. Lecz jeśli wie, czy jest nim jeszcze? Wie o tym tak dobrze i tak dobrze jest zorientowany w tej dziedzinie, że potrafi znakomicie psychopatologię imitować, grać; tak samo jak grał kiedyś Boga, czarodzieja, kapłana, wodza. Podraza-Kwiatkowska wykluczyła ze swej panoramy świadomość komediancką, aktorską; wykluczyła błazenadę. Czy nie ona była głównym motywem odróżniania się i techniką wcielania się w różne role? Jakie? Otóż narzucone przez kulturę. Poeta stawał się Bogiem, gdy ludzkość (narody) Bogów takich, proroków i wodzów potrzebowała. Stawał się rzemieślnikiem, uczonym, w końcu szaleńcem. Element gry w każdym wyróżnianiu się, w każdej karierze; element gry w chorobie. Element gry spotęgowany w najwyższym stopniu; zdawałoby się, że w aktorstwie, lecz to nieprawda, bo tam jest on właśnie, ujęty w prawidła rzemiosła. Ten element potęguje się chyba w miarę skrywania go. Nie idźmy za daleko; w literaturze polega on już na wyborze poetyki gatunku. Jestem pisarzem czy udaję pisarza, takiego jakim dziś wyobraża go sobie ludzkość. Styl: stop szczerości i hipokryzji, etc. Otóż kabotyństwo broni go przed tym, aby nie stał się “funkcjonariuszem ducha''. 25 III 1969 Sny: wyprowadzenie Antoniego S.[łonimskiego] z getta (marsz wokół kościoła św. Floriana w Krakowie — Kazia, Antoni S. w swej jasnej marynarce i taki jak latem, na spacerze w Alejach); przebudzenie i sen drugi: Antoni S. ma mi uszyć czarne ubranie. “— Byłem kiedyś krawcem...'' Jego oczy załzawione; myślę: skąd! trzeba mu to zabrać... Sen o ładnej śmierci Olgi Scherer. 30 III 1969 Eucharystia. Myślałem kiedyś, że przemiana eucharystyczna jest tą samą, której człowiek dokonuje we wszystkich przedmiotach swojej miłości. Objaśniłem w ten sposób psychologiczną i socjologiczną tajemnicę “poświęcenia'', “sakralizacji''. Przemiana eucharystyczna dokonuje się — wedle

teologii katolickiej — mocą miłości Boga do człowieka, a nie człowieka do Boga; ta ostatnia — jeśli jest jednostronna (czy raczej jednokierunkowa), staje się w końcu miłością człowieka do siebie samego. Człowiek kochający swą miłość do Boga, kocha siebie; Boga kocha ten, kto wierzy w jego miłość do człowieka. 2 IV 1969 Cały sens życia zawarty jest w rozważaniach jego celu ostatecznego, ale cała uroda życia zawarta jest w realizacji celów drobnych. Nie można rozważać sensu życia, jeśli się nie uznaje i nie przeżywa jego urody. Muszę wpierw pokochać życie, aby je móc zrozumieć. Zakopane, 22 IV 1969 Broszkiewicz, leżąc na balkonie piętro niżej (w wyciętym pod szyją sweterku bez rękawów włożonym na gołe owłosione i dość flakowate ciało), opowiedział mnie, stojącemu na balkonie piętra wyższego, swój sen ze mną związany. Otóż raz po całej nocy pijackiej, nad ranem, przeczytał jakieś zdanie o sobie w moim artykule w “Dialogu''. Po czym zasnął. Przyśnił mu się wielki stadion, jak gdyby 1

na Łużnikach w Moskwie (było to akurat podczas pobytu Fidela Castro w ZSRR , kiedy to brodaty cap kubańskiej rewolucji, z tym radzieckim Pickwickiem u boku, wygłaszał do radzieckiego narodu swoje nieskończone harangi), a na tym stadionie cały naród — na trybunie zaś on, Broszkiewicz, przed całą baterią mikrofonów; “Musimy zadośćuczynić — mówił narodowi — historycznej sprawiedliwości i zwrócić Kijowskiego Ukrainie''. 23 IV 1969 O czym informuje nas “literatura''? Czyż nie o dawności i wyrażalności naszych w ogóle ludzkich, a w szczególności np. polskich, francuskich czy niemieckich uczuć? Informuje nas więc o tym, od jak dawna nie jesteśmy niemowami; więc o dawności i bogactwie naszej mowy, ukazując ją w działaniu w trakcie wyrażania; filolodzy badają język w stanie spoczynku — jak statek w doku; literatura “bada'' go w ruchu, tzn. sama go w ruch wprawia. Pisarz jest pilot oblatywacz: wykonuje różne ewolucje językowe, aby sprawdzić, ile wytrzyma. To jest jasne; ale na czym polega wieczny błąd literatury, która wiedząc, czym jest — mową w stanie próby — odchodzi nieustannie od swego jedynego celu ku innym powołaniom? Czy nie jest to atawistyczna wiara w magiczną, zbawczą, czynną, bezpośrednią moc słowa? Czyż nie jest to ciągle ponawiana próba, by go użyć jako zaklęcia? Stań się... “Zniknij...'' A tu nic, tylko: jest, było. Opowieść, opis, stwierdzenie. 24 IV 1969 Przed wzięciem każdej przeszkody cofam się, siadam, zamyślam się, błądzę myślami diabli wiedzą gdzie, po zeszłorocznych śniegach, i ocykam się po długich chwilach, nie pamiętając już zupełnie, skąd się wziąłem na tych manowcach, na tych oślich łączkach myśli; i patrzę, cóż to? przeszkoda sterczy przede mną wciąż ta sama, ani trochę nie umniejszona oddaleniem. 28 IV 1969 Po mszy. Tylko w kościele doznaję uczuć, których ból i siła podobne są zapewne do namiętności; zapewne, mówię, bo namiętności nie znam. W kościele, ale to musi być kościół zwyczajny, nie intelektualny i nie artystyczny, w kościele duchowym, czyli powszechnym, czyli wszystkich, gdzie tłum, odświętnie ubrany w nylony i elany, korale, siąka, śpiewa, gdzie razem z nabożeństwem odbywa się lustracja strojów, nóg, fryzur, gdzie z zapachem kwiatów i kadzidła miesza się zapach złych perfum, olejków i potu, wśród okropnych obrazów, z których patrzą niebieskoocy święci, a sam Chrystus w ołtarzu ma kasztanowe sploty, różową suknię i stąpa po jakiejś łączce ukwieconej, a od ołtarza wyśpiewuje i deklamuje księżulo czerwony na gębie, w złotych okularach, w ornaciku haftowanym jak rodzinna kapa na łóżko, otóż w kościele takim czuję, jak daleki jest człowiek od swoich najlepszych myśli i wyobrażeń i jak im wierny zarazem; jak szuka Boga i jak strasznie błądzi; jak widzi nie widząc, słyszy nie słysząc; jak wielki jest i jak nieszczęśliwy; jak dobrze poczęty i jak upośledzony; jak mocny i jak chory; czuję to tak silnie jak rozpacz, jak gorycz, jak miłość, i serce bije mi mocno jak w pożądaniu; i podejmuję wtedy postanowienia, wiedząc, że je wykonam, bo je wykonać muszę, skoro waga ich jest tak wielka. Ciepła niedziela; goli ludzie rozłożyli się na tarasach, na balkonach, na dachach dziurawych i przegniłych werandach; gdzie tylko kawałek jakiejś płaszczyzny drewnianej, kamiennej, betonowej, blaszanej nachyla się do słońca, grzeją się białe ciała, rozpłaszczone jak gady wychodzące z wody południową porą. 12 VI 1969 Czy ja naprawdę umrę? Dlaczego żyję? Po co żyję? Co ja znaczę?

Dla kogo? Kto mnie zna? Kto rozumie? Kto zapamięta? Co wiem? Jaki zrobię z tego użytek i jakie zło wynika z tego, czego nie wiem? Dlaczego już nie umieram, skoro mogę umrzeć w każdej chwili? Dlaczego mam czekać na to, co jest postanowione? Czy to, co robię, wiem, umiem, jest ważne ze względu na mnie, który czekam, innych, którzy czekają wraz ze mną, czy ze względu na to, na co wszyscy czekamy? O czym rozstrzygnąć mogę, postępując w taki lub inny sposób wobec nieustawionego? 13 VI 1969 Wczorajsza chwila na dworcu, kiedy nadjeżdżał pociąg z Krakowa; przeżyć chwilę z jasnowidzenia — być to znaczy całość doświadczenia skupiać w przeżyciu i odrzucić przyszłość jak fałszywą hipotezę; to tworzyć. Obowiązek twórczości to obowiązek dawania, jałmużny, pomocy. Są głupi, ślepi, niemi — powiedz im, co widzisz; jeśli tego nie zrobisz, jesteś jak człowiek, który nie pomaga przejść przez ulicę człowiekowi wymachującemu białą laską. 14 VI 1969 Wyszedłem na chwilę z biblioteki i wstąpiwszy do księgarni MON, spotkałem tam Żukrowskiego, który mi z tragiczną miną powiedział o tym, jak go Polska Ludowa tępi. “Starannie 1

wygaszono sukces Szczęściarza ... życzliwi koledzy... dobierają cytaty i posyłają do ambasady...'' Chciałem coś powiedzieć, w końcu pożegnałem bez słowa, odchodząc poklepałem go po ramieniu jak człowieka chorego. 29 VI 1969 Pomyślałem wczoraj, że gdybym ciągle pisał, byłbym może szczęśliwy. I zaraz poczułem się szczęśliwy. 29 VII 1969 Andrzej przyjechał! Bałem się, czekając. Patrzyłem w wylot Nowego Światu, skąd miały nadjechać autokary, i wiedziałem, że chcę jego przyjazdu, że tylko tego chcę, że chcę tego całą moją istotą, bez względu na wymiar czasu, w którym istnieję ja i w którym istnieje dla mnie Andrzej. Bałem się, że to nie nastąpi (bałem się nieszczęśliwego wypadku), i byłem szczęśliwy. Albowiem wiedziałem na pewno, czego chcę. Czyli miałem moją definicję szczęścia. 21 VIII 1969 Wciąż nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, kim jestem i kim nie mogę już przestać być. Wciąż mi się zdaje, że muszę dostarczać komuś czegoś, tzn. czytelnikom lub krytykom czekającym na powieść dostarczać powieści albo powieściopisarzom czekającym krytyki — dostarczać krytyki. Notując, spisując takie czy owakie wrażenia i uwagi, myśląc sobie to i owo, czuję się nieustannie improduktywem, kimś, kto zawiódł, zapóźnił się, lub kimś, kto po prostu obrał zły zawód, gdyż oczekiwań nie umie spełnić. Czemuż nie powiedzieć sobie: jestem człowiekiem, który żyje pisząc, i spisywać wszystko, co do głowy przychodzi, w formie, która w danej chwili jest najpodatniejsza i najbardziej dostępna? Nie ma więc żadnej różnicy między zapiskiem w notesie, artykułem, nowelą, powieścią czy listem prywatnym, pod warunkiem, aby wszystko, co piszę, było gotowe do publikacji. Tylko tego (a tu bardzo wiele wymaga ode mnie zawód pisarza i pozycja socjalna, którą dzięki niemu zajmuję). Jestem w dziedzinie myśli i wrażliwości dandysem, o którym pisał Baudelaire, że nie może przestać być wzniosłym, że musi żyć i spać pod lustrem. Ja muszę żyć, myśleć, czuć przed publicznością, spisując wszystko, co przeze mnie przepływa. Jestem jednym z ludzkiego tłumu, który zapisuje. Nie jestem w żadnej dziedzinie uprzywilejowany, poza tą jedną: poza dziedziną mowy pisanej. Po prostu umiem zapisywać (nie pisać! bo to inna umiejętność — retoryczna). Tym większa moja zasługa, im spiszę rzeczy mniej powszechnie uświadomione i zrozumiałe, mniej oczywiste, mniej jawne i uchwytne. Forma? Jakież znaczenie ma forma? Podstępu — wymuszania uwagi. Jest przystosowaniem myśli, która jest moja, do rodzaju zaciekawienia i uczuleń — do koniunktury czytelniczej. 14 IX 1969 Śluby Jurka Zelnika. Całował krzyż i przyrzekał po katolicku wychować dzieci, przyjął do wiadomości, że Polska Ludowa otacza rodzinę szczególną opieką, przedpołudnie spędził pod orłem, pozując jednocześnie do radzieckiego filmu o Warszawie (stąd obecność ekipy filmowej w Pałacu Ślubów), popołudnie pod krzyżem, rano nikt z gości nie wiedział, jak się zachować wobec świeckiego repertuaru, po południu nikt znów nie wiedział, jak postępować w kościele, jeden rytuał starszy jest od drugiego o tysiąc lat, ale dla tych, którzy mu się poddają, oba są jednakowo nowe i obce. Tylko idiotyczny marsz Mendelssohna rozbrzmiewa tu i tam, w Pałacu Ślubów i w kościele, pobudzając wszystkich do ruchu, uśmiechów — bodaj to jest znane.

18 IX 1969 Rozpowiadam na prawo i lewo, że jestem szczęśliwy, bo piszę, ale to jest nieprawda, bo ja pisać nie umiem.

Nota wydawnicza Andrzej Kijowski — prozaik, eseista, krytyk literacki i tłumacz. Urodził się 29 listopada 1928 roku w Krakowie, jako syn Tadeusza Kijowskiego i Wandy z Żeglikowskich. Uczył się w Krakowie — maturę zdał w Liceum im. Króla Jana III Sobieskiego. W 1954 roku ukończył filologię polską na UJ. W 1953 roku został członkiem ZLP. W latach 1951–54 był redaktorem “Życia Literackiego''. Następnie, w okresie 1954–55, pracował na stanowisku kierownika redakcji współczesnej w Wydawnictwie Literackim. W 1953 roku ożenił się z Kazimierą Adamską. W następnym roku urodził się ich syn Andrzej Tadeusz. W 1955 roku Andrzej Kijowski przeniósł się do Warszawy i podjął pracę w PIW-ie jako redaktor (do roku 1958). Pracował także w redakcjach czasopism “Nowa Kultura'' (1955– 56), “Twórczość'' (1958–85) i “Przegląd Kulturalny'' (1961–63). W 1968 roku został członkiem Polskiego PENClubu. W latach 1967–68 był kierownikiem literackim warszawskiego Teatru Dramatycznego, od września 1981 roku zaś dyrektorem Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. Współpracował z czasopismami: “Wieś'' (tu w 1952 r. debiutował jako recenzent), “Nowa Kultura'' (1955– 56, 1960–61), “Rocznik Literacki'' (1955–57), “Nowiny Literackie i Wydawnicze'' (1957) “Twórczość'' (1955–85), “Przegląd Kulturalny'' (1957–63), “Teatr'' oraz “Teatr i Film'' (1956–65, z przerwami), “Życie Literackie'' (1959–65), “Film'' (1961– –67), “Dialog'' (1966–75), “Tygodnik Kulturalny'' (1963–64), “Radar'' (1965–68), “Polska'' (1965–68), “Tygodnik Powszechny'' (1970–73, 1976–77), “W drodze'' (1979–82, 1985), “Nasza Rodzina'', na których łamach ogłaszał recenzje literackie, teatralne i filmowe, przeglądy prasy, felietony oraz prozę fabularną. Publikował także w londyńskich “Wiadomościach'' (1978–79) oraz w czasopismach ukazujących się w drugim obiegu: “Zapisie'' (1978, 1981), “Krytyce'' (1978), “Arce'' (1983) oraz “Nowym Zapisie'', którego redaktorem był w latach 1982–83. Dwukrotnie przebywał we Francji jako stypendysta MKiS (1957) i Fundacji Forda (1960–61) oraz w USA jako uczestnik International Writing Program of the University of Iowa (1973–74). Podróżował dwukrotnie do Związku Radzieckiego (1952 i 1962) oraz do Włoch i Szwajcarii (1961 i 1967). Od 1974 roku był jednym z sygnatariuszy licznych listów i apeli, protestujących przeciw polityce władz państwowych. W latach 1978–79 był wykładowcą Towarzystwa Kursów Naukowych. W grudniu 1981 roku został internowany i przebywał w obozie w Białołęce. Był laureatem nagród: “Merkuriusza Polskiego'' (1958), “Życia Literackiego'' (1959), Radia Wolna Europa (1964) oraz Fundacji im. Kościelskich (1965) i Fundacji A. Jurzykowskiego (1968). Zmarł 29 czerwca 1985 roku w Warszawie. W 1986 roku Komitet Kultury Niezależnej ustanowił Nagrodę im. Andrzeja Kijowskiego za twórczość publicystyczną. W 1995 roku, po pięcioletniej przerwie w przyznawaniu nagrody, wznowiła ją żona zmarłego pisarza wspólnie z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu, zmieniając zarówno formułę nagrody, jak i skład jury. Wśród laureatów nagrody znajdują się m.in.: Adam Michnik, Andrzej Dorosz, Jan Walc, Włodzimierz Bolecki, Ryszard Legutko, Henryk Waniek.

Bibliografia: Opowiadania i zbiory opowiadań: Nowa Ziemia [fragment opowieści], “Życie Literackie'' 1954 nr 27. Diabeł, anioł i chłop, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1955. Zawiera: Fala; Lipcowa pogoda; Niebo; Diabeł, anioł i chłop; Towarzysz dialektyk. Pięć opowiadań, Warszawa: Iskry 1957. Zawiera: Ballada; Biała kareta; Turnus; 10 lat życia; Obywatel. Zabawy [fragment większej całości], “Życie Literackie'' 1961 nr 34. Wkroczenie Wielkiej Armii, “Twórczość'' 1961 nr 11. Pseudonimy, Warszawa: Czytelnik 1964. Zawiera: Pseudonimy; Szyfry. Okrężną drogą, “Twórczość'' 1965 nr 9. Oskarżony i inne opowiadania, Warszawa: Czytelnik 1973. Zawiera: Oskarżony; Pseudonimy; Szyfry. Mgła. Nowela filmowa, “Dialog'' 1975 nr 12. Dyrygent, “Twórczość'' 1978 nr 5. “Dyrygent'' i inne opowiadania, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1983. Zawiera: Towarzysz dialektyk; Wagon sypialny; Erynie; Robota; Fanfara na cześć komandora; Zbrodniarze; Uniewinniony; Mgła; Apokryf; Święty; Widzialne i niewidzialne; Łódź świętego Bernarda; Szczęśliwy kraj; Z życia sąsiadów; Mgła nad Europą; Pies z charakterem; Na skraju lasów; Dyrygent. Dom. Księga pierwsza, “Twórczość'' 1986 nr 2. Powieści: Historia Towarzystwa Akcyjnego Budowy Maszyn “Lilpop, Rau & Loewenstein'' [powieść historyczna, współautor A. Wróblewski], “Przekrój'' 1952 nr 352, 353, 354, 355, 356, 358, 359, 360. Oskarżony, Warszawa: Czytelnik 1959. Pierwodruk: “Twórczość'' 1958 nr 9. Dziecko przez ptaka przyniesione, Warszawa: PIW 1968. Pierwodruk: “Twórczość'' 1966 nr 12. Grenadier-król, Warszawa: Czytelnik 1972.

Zbiory szkiców, esejów, felietonów, recenzji, artykułów i reportaży: Różowe i czarne, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1957. Miniatury krytyczne, Warszawa: PIW 1961. Sezon w Paryżu, Warszawa: MON 1962. Arcydzieło nieznane, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1964. Listopadowy wieczór, Warszawa: PIW 1972. Szósta dekada, Warszawa: PIW 1972. Niedrukowane, [Warszawa:] Niezależna Oficyna Wydawnicza 1977. Tamże: wydanie II poszerzone i dopełnione 1978 [właśc. 1977], wyd. III 1978. Podróż na najdalszy Zachód, Warszawa: Czytelnik 1982. Etos społeczny literatury polskiej; Literatura i hodowla; Rozterki Polaków, Warszawa: Wydawnictwo Komitetu Kultury Niezależnej 1985. Kroniki Dedala, Warszawa: Czytelnik 1986. Tropy. Przedm. J. Tischner, Poznań: “W drodze'' 1986. Gdybym był królem. Posł. K. Kijowska, Poznań: “W drodze'' 1988. Bolesne prowokacje. Wprowadzenie K. Kijowska, Poznań: “W drodze'' 1989. Granice literatury. Zebrał, opracował i wstępem poprzedził T. Burek, T. 1–2, Warszawa: Biblioteka “Więzi'' 1991. Rachunek naszych słabości. Przedmowa Jerzy Jedlicki, Warszawa: Dom Książki 1994. Monografie: Maria Dąbrowska, Warszawa: Wiedza Powszechna 1964. Scenariusze filmowe: Szyfry, ekranizacja 1966. Wesele, ekranizacja 1972. Pasja [współautor: E. Żebrowski], ekranizacja 1977. Dyrygent, ekranizacja 1979. Z dalekiego kraju [współautor J. J. Szczepański], ekranizacja 1981. Scenariusze nie zrealizowane: Nocna próba. Wrócić, zostać, zabić się?; Pożegnanie ojczyzny [odcinki projektowanego serialu o F. Chopinie]. Powieść napiszę prześliczną. Królowa [na temat H. Modrzejewskiej]. Jeden z nas umarł [współautor: Z. Hübner]. Ozimina wg Wacława Berenta [scenariusz teatralny]. Przekłady: Ch. Baudelaire, Sztuka romantyczna; Dzienniki poufne, wstęp pt. Grymas Baudelaire’a i przypisy..., Warszawa: Czytelnik 1971 [właśc. 1970]. J. Cabanis, Ten wspaniały Saint-Simon [powieść], Warszawa: Czytelnik 1978. C. Bourniquel, Tempo [powieść], Warszawa: Czytelnik 1981. Wstępy, przedmowy, posłowia i prace redakcyjne: Posłowie do: J. Wiktor, Orka na ugorze, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1955. Przedmowa do: W. Gomulicki, Wspomnienia niebieskiego mundurka, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1956. Przedmowa pt. Baśń Hemingwaya do E. Hemingway, Stary człowiek i morze, przeł. B. Zieliński, Warszawa: PIW 1956. Wybór i wstęp do: Contemporary Polish short stories, Warsaw: Polonia 1960; Nouvelles contemporaines polonaises, Varsovie: Polonia 1960 (wersja francuska). Posłowie pt. Przygoda archeologiczna André Malraux do: A. Malraux, Droga królewska, Warszawa: Czytelnik 1962. Wybór i wstęp do: S. Baczyński, Pisma krytyczne, Warszawa: PIW 1963. Wstęp pt. Obiecujący brulion do: J. M. G. Le Clézio, Protokół, tłum. A. Tatarkiewicz, Warszawa: PIW 1965. Posłowie do: A. Camus, Obcy, Warszawa: PIW 1967. Wybór i oprac.: O dobrym Naczelniku i niezłomnym Rycerzu, Kraków– –Wrocław: Wydawnictwo Literackie 1984.

Dziennik 1955–1969 Andrzej Kijowski prowadził dziennik od września 1955 roku do 8 maja 1985. Niniejsza książka, o czym wspomina w Przedmowie współautor wyboru, profesor Jan Błoński, obejmuje część dziennika Andrzeja Kijowskiego. 90 procent tekstów publikowana jest po raz pierwszy. Wybór obejmuje obok dziennika także fragmenty listów do żony, Kazimiery Kijowskiej — oznaczono je gwiazdką: *. Oryginały dziennika przechowywane są przez Kazimierę Kijowską. Listy Andrzeja Kijowskiego z Paryża przekazane zostały do Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu.

Skróty oznaczono trzema kropkami w nawiasach kwadratowych [...], w nawiasach kwadratowych także uzupełnienia redakcyjne. Oznaczenia — — — pochodzą od Andrzeja Kijowskiego. Wybrane teksty podzielone zostały na trzy tomy: pierwszy obejmuje lata 1955–69, drugi 1970–79, a w tomie trzecim znajdą się teksty pisane w latach 1980–85. Tom pierwszy otwierają dwa całostki już drukowane: — Dom. Księga pierwsza, “Twórczość'' 1986 nr 2. — Dziennik 1955–1960. Opracowała i do druku podała Kazimiera Kijowska, “Twórczość'' 1994 nr 6. Stamtąd pochodzą teksty Dziennika od 5 IX 1955 do 31 VII 1960 (z wyjątkiem listów oznaczonych gwiazdką *, które ukazują się po raz pierwszy). Druk Domu w “Twórczości'' poprzedzony był komentarzem Kazimiery Kijowskiej: “Publikując Higienę, Modlitwy mamy i Czarny zeszyt, warto może sprecyzować bliżej, czym w zamyśle Autora miały być owe trzy całostki. Można by je uznać za jeszcze jedną próbę literackiej autobiografii i nie będzie w tym nic zdrożnego, tylko tyle, że nie będzie to prawda. Czy miały się złożyć na książkę życia, dzieło, o którym marzy każdy pisarz? Pewne jest tylko jedno, że o takiej właśnie książce-summie myślał i planował jej kształt od czterech lat. Dlatego odwołam się do zapisu w notesie, którego dokonał dopiero na początku grudnia 1984 roku podczas kilkudniowego pobytu w Szczecinie. Był to już plan pełny, od którego nie odstąpił, plan przeniesiony prawie dosłownie z notesu do teczki zawierającej właśnie te trzy opowiadania, szkice, preliminaria i notatki, wszystkie związane jak najbardziej z całością, której tytuł miał brzmieć Dziesięcioksiąg. Oto, co czytamy na pierwszej kartce maszynopisu: «Przedstawiam plan. Będzie to dziesięć ksiąg na następujące tematy: 1. Dom 2. Państwo 3. Kościół 4. Wojna 5. Pokój 6. Literatura 7. Wiara 8. Powstanie 9. Klęska 10. Śmierć [...] W centrum każdej księgi umieścimy postać, której badaniu poświęcimy czas i wokół której żywota, czynów, myśli, wpływów osnujemy żywot własny i myśli, jakie zdołamy wypocić. Aby jednak Czytelnik nie stracił czasu [...], będziemy się starali zająć Jego uwagę osobami, które zainteresują Go na pewno, osobami, które już przecie są przedmiotem powszechnej ciekawości — z wyjątkiem pierwszej. Oto one, wedle porządku ksiąg: I. Moja matka II. Józef Piłsudski II. Arcybiskup Sapieha IV. Hitler V. Stalin VI. X VII. Jan Paweł II VIII. Maurycy Mochnacki IX. Juliusz Słowacki X. (nie wiem)» Odnośnie do księgi I przewidywał, że «będzie to księga wtajemniczenia, której plan wyznaczą wspomnienia z najwcześniejszych lat dzieciństwa: Higiena, czyli system domowy (czy też dom jako system, model wszelkiego innego systemu); Modlitwy mamy; Czarny zeszyt; Katastrofa (domu i Polski); Ofiarowanie; Szaleństwo». «Ale ta księga — zakładał z góry — nie może być ani napisana, ani przedstawiona w ciągłości. Czarny zeszyt od Katastrofy musi oddzielić księga II, Państwo, czyli Józef Piłsudski, a Ofiarowanie od Szaleństwa księgi III, IV, V (Sapieha, Hitler, Stalin), bo katastrofie uległo właśnie państwo Piłsudskiego i cały system moralno-ideowy, którego symbolem był Sapieha, Szaleństwo zaś ma za przyczyny Wojnę Hitlera i Pokój Stalina. Tak więc księga I będzie się rwać i wznawiać; ciągłość jej zaznaczymy powtarzającym się tytułem Księga I, ciąg dalszy oraz Księga I, dokończenie». Decydując się na opublikowanie w ciągłości tych trzech skończonych całostek z księgi I mam jedynie wątpliwości, czy Higieny od Modlitw mamy nie miała oddzielać któraś z późniejszych ksiąg. Są to jednak tylko moje supozycje, bo w szczegółowym planie wszystkich ksiąg nie ma żadnej wzmianki na ten temat — poza już cytowanymi''.

26 IX 1969 B.[óg] jeśli istnieje, jest z pewnością bardzo moralny i bardzo inteligentny. Trzeba go naśladować nie tylko w moralności, lecz także w inteligencji. Trzeba więc żyć tak, jakby był, a myśleć jakby go nie było, gdyż on sam siebie z pewnością nie zniósłby jako ograniczenie, choć zgodziłby się jako na normę. Zresztą, być może, jego nie ma, bo dopiero ma być. Być może jest finalnym celem ewolucji — i my wszyscy pracujemy na jego Stworzenie? Człowiek XX wieku ma siłę i mądrość boską dla neandertalczyka. Dla człowieka XX wieku ktoś z wieku np. CCC albo — M... jest tym, kogo w myślach już dziś stwarza? Bóg jest przyszłością. Obory, 2 X 1969 Rzeczywistość jest idiotyzmem widomym, jest pustką — jest szczeliną, dziurą w świecie znaczeń i wartości. Literatura od wieków tę dziurę pragnie zasypać, opowiadając jakieś romanse, których nie było, dramaty, które nigdy się nie zawiązały. Ludzie zdrowo myślą, powiadając sobie, że są rzeczy, które zdarzają się tylko w powieściach! Należy ujawnić idiotyzm rzeczywistości i powiedzieć jasno: dramaty i romanse umiemy tylko wymyślić, ale nie przeżywamy ich, nigdy, z wyjątkiem tych zdarzeń, których rozwojem sztuka pokieruje — sztuka, czyli sztuczność, poza, gra. Obory, 5 X 1969 Na miły Bóg: nie ustawać w pisaniu i nie zastanawiać się. Przepisując, nie poprawiać. Można coś dopisać, ale nie wolno skracać ani zmieniać. Zmian należy dokonywać na tekście już przepisanym — po czym znowu przepisać. Nie zrażać się głupstwami. Pisać głupstwa — w następnej wersji wyrzuci się je, kiedy nic nie będą znaczyły — ale nie wyrzucać ich z góry, ponieważ nigdy nie wiadomo, co które z nich niesie. Mieć odwagę napisania głupstwa. Ale głupstwa prawdziwego! Ładna to sztuka napisać głupstwo wdzięczne, śmieszne, zabawne, oryginalne. Trzeba pisać głupstwa rozpaczliwe, banalne, szare, nudne — i poprzez te głupstwa docierać dopiero do sedna rzeczy, o którym już wiemy, że moim ludzkim sekretem, bo przede mną samym pozostaje w najgłębszym ukryciu — na dnie studni. To odkryje się przypadkiem. Pisanie to nic innego, jak prowokowanie przypadków; dlatego jest czynnością magiczną — podobną do gry hazardowej. Obory, 6 X 1969 Ja — śladem Gombrowicza — reformuję prozę narracyjną, starając się odebrać jej domenę faktu, a utworzyć domenę myśli; staram się ją odebrać historii, a oddać (zwrócić) filozofii. W tym celu należy atakować te tematy, które najsilniej są związane z historią, a opowiadać je od niespodziewanej całkiem strony. ——— On był ułanem — przybył pod okienko, odegrali miłość dworkową — ułan pojechał, wpadł w niewolę rosyjską... Pisywał stamtąd. Ale tu życie biegło naprzód — i te listy były coraz większym kłopotem — dla niego tam to była poezja, tu stawały się no, groteską... W listach się oświadczał, przysięgał — ona go pytała, czy chce — on na to — przecież mu nie wypadało — że chce, i tak zjawił się — o parę lat starszy, i ona starsza, obcy sobie... Uciążliwi dla siebie, panna brzydka... On bez pieniędzy, bez nauk. Pobrali się z przymusu i żyją — inwalidzi wojenni. — Wszystko z kłamstwa, pierwotne kłamstwo, grzech pierworodny... pan nie ma pojęcia, jakie to ma skutki — opowiadał (styl dla jego opowieści wynaleźć — trochę sztuczny, pretensjonalny — trochę jakby opowiadał film...). Ale on nie może szczegółów opowiadać... Destrukcja — matka dąży do [zniszczenia] wszystkiego, co ją łączy z mężem. Niszczy swoją urodę — ubiera się dziwacznie, oszpeca; niszczy swój majątek — rozdaje pieniądze, kupuje bezsensowne rzeczy, wyrzuca, niszczy... Nareszcie gnębi. Gnębi — ale nie dlatego, że jest zła, nie dlatego, że gnębić lubi, ani dlatego, że jest nieczuła — przeciwnie, robi to wszystko i przeciw sobie samej — jakby samej sobie chciała dowieść, jak jest podła, jakby męża i dzieci chciała sprowokować do tego, żeby ją — nie wiem — zabili, wygnali, zamknęli — i to by ją przekonało, że jej istotnie nikt nie kochał — a skoro jej nikt nie kochał, i ona do miłości nie była obowiązana. Cała ta skomplikowana gra służyła tylko do usprawiedliwienia swego braku miłości... Obory, 8 X 1969 Wczoraj koń — dotknął mnie najpierw włosami, którymi nos jego porasta, obwąchał — potem polizał i chwycił rękę wargami. Jakież to seksualne zwierzę! Rozumiem, że mężczyzna dawniej pieścił konia jak kobietę, i kobietę jak konia... Obory, 9 X 1969 Matka mnie prowadziła na defiladę. Ale za późno — defilada już kończyła się — ja o tym doskonale wiedziałem — udawałem, że o tym nie wiem, bojąc się, że możemy wcale nie pójść, nie zobaczyć ani kawałeczka! Matka mówiła: jeszcze zdążymy — a ja milczałem łykając łzy — lepiej od matki wiedziałem, o której jest defilada i kiedy się kończy. Obory, 10 X 1969 Po obiedzie rozmowa z Parandowskimi. Wychwalali Jarosława, że tyle pisze. Ja: — wcale nie tak dużo...

Potem: — Tyle wie... Ja: — pamięta ceny, stacje końcowe, nazwy potraw, koligacje... Oni: — Jules Romains miał kartotekę... Ja: — A po co? Trzeba się pomęczyć nad strukturą powieści, a nie nad szczegółami, które przychodzą same, albo się je wymyśla. ——— Potem o Gombrowiczu. Oni: — Pan ceni G. ... Ja: — Wielki, wspaniały etc. Oni: — E, my nie... Ja: — A co państwo czytali ostatnio... Oni (wahająco): — Poza Ferdydurke kiedyś... to właściwie... nic. Warszawa, 12 X 1969 Artykuł o Gombrowiczu: Ferdydurke już jest od dawna w polskiej świadomości. Nikt już chyba nie ma trudności w jej przyswojeniu. Resumé: — o to chodzi, aby rozszerzyć zakres problematyki (poza formą) — aby powiedzieć nie tylko o człowieku z zewnątrz kształtowanym, ale kształtującym, czynnym. 1 Czytelnik polski nie ma chyba też trudności z przyjęciem Trans-Atlantyku , gdy się zatrzyma na sprawie polskiej, na rejowskiej stylizacji, na scenach symbolicznych takich jak pożegnanie starca, czy kupa emigrantów sczepionych ostrogami. Ale — puto? Jak rozumieć wziąć puto... Można w ogóle nie rozumieć — wziąć za taką sobie anegdotę szyderczą — odnieść do Polski. Ale tak nie jest: W Trans-Atlantyku pojawia się bowiem po raz pierwszy dialektyka młodość—starość, pod zupełnie innym ustawiona kątem niż w Ferdydurke... ale jeszcze nie dość 2 wyjaśniona, nie dość czysta. W pełni ujawni się dopiero w Pornografii . Streszczenie Pornografii. Okupacja, elementy okupacji — osobliwość, z jaką Gombrowicz ją traktuje — nie popełnia błędów — dialogi przytoczone są z bezbłędną intuicją — podejrzewam, że są dosłownymi cytatami z listów, jakie może dochodziły do niego od rodziny okrężną drogą. Ktoś bardziej doświadczony nazwie “akcję'' opisaną w drugiej części powieści. Pewnie, że jest to bzdura, aczkolwiek pewne jej elementy są trafnie pochwycone — mianowicie to powierzenie ważnej sprawy — wyroku — amatorom! Pierdołom! “Jesteśmy armią rezerwistów''... Tak, w konspiracji występowały takie groteskowe momenty — wojny domowej, zuchowskiej... a nade wszystko to zwalanie odpowiedzialności na młodzież, na szczeniaków. Otóż tak to stare pierdoły powierzają wykonanie wyroku Karolowi. Gdyby kto chciał, mógłby z tego skrótu wysnuć ładny kawał moralistyki politycznej, która wcale nie byłaby taka nie na miejscu. Gombrowicz był bardzo przenikliwym diagnostą politycznym — a nade wszystko znał środowisko ziemiańskie, z którego wyszedł... Na odległość wyczuł paradoksalne napięcie między dziwnością, potwornością okupacyjną — a niezmiennym trwaniem dworu z jego rytuałem... Msza, przejazd do Rudy... ceremonie — wspomnienia z Goszczy... Czepiam się tej “okupacji'' — nie dam się odpędzić żadnym tam “nie o to chodzi''... Panowie, zawsze “o to chodzi'' — to konkret dyktuje pisarzowi problematykę i rozwiązanie. Ten konkret tu to: stary świat w nowej sytuacji — i brak rozeznania. Zwróćmy uwagę, że okupacja to kryzys, próg historyczny, przez który ta arka polskiego dworu ma przepłynąć — albo się rozbije, albo nie... Dwaj przybysze z miasta naturalnie wiedzą o tym znacznie więcej — przy czym najwięcej wie oczywiście Fryderyk. Jest to chyba Żyd. Więc ktoś najbardziej zagrożony — doświadczony, a nadto ekstremista... Ktoś, kto ten cały dwór zamierza doprowadzić do eksplozji. W jaki sposób? Przychodzi do głowy masa rozwiązań tradycyjnych... Choćby dyskusja — otóż jest dyskusja — normalnie mógłby ją stoczyć z proboszczem (przypuszczam, że gdyby podobną powieść napisał np. Prus — Fryderyk byłby postacią tajemniczą, nietuzinkową i że to byłby despota...). Ale nie — Fryderyk bulwersuje dwór przez to, że zbliża Karola do Heni! Chce, żeby się Karol przespał z Henią. Co to da? O co tu chodzi? Przypuszcza, że czytelnik polski nie przyzwyczajony do takich zagadek, będzie się denerwował. Dlaczego ona z nim, skoro nie chce itd. Otóż G. osiągnął w końcu to, że obojętność H. dla K. jest czymś okropnie denerwującym. Mańka chce z adwokatem, Karol chce z p. Marią. Oboje chcą ze starszymi, a nie chcą ze sobą. No to co? Nic, ale denerwuje. Jest niemoralne i każdy by chciał, żeby jednak oni razem. Nie to jest ważne — lecz sposób, w jaki ta sprawa (główna przecież) została sprzężona z tłem — ze środowiskiem — z momentem historycznym — inaczej mówiąc, sposób jej wkomponowania w materię epicką. Zwróćmy uwagę na sposoby, jakimi Fryderyk próbuje osiąg- nąć swój cel. Klasyczny sposób: intryga jakaś... Liczyć na wywołanie np. zazdrości. Nie, tego nie ma. Fryderyk próbuje rzeczy owej dokonać czynnościami quasi-rytualnymi (glista, nogawka), które przechodzą w sztukę, stają się quasi-sztuką. Otóż te czynności rytualne (których zapowiedzią jest nota bene msza!) — rytuał pusty. To znaczy, że te czynności są pełne; tamte (puste) są dopiero wstępem do właściwych rytuałów — krwawych [...]. Rytuał chodzenia: Fryderyk z Witoldem prowadzą uroczyście Heńkę do Karola; potem cały orszak uroczyście oprowadza Fryderyka i Amelię. Od Amelii rozpoczyna się też seria morderstw, poprzedza ją jednak scena “zwarcia'' miłosnego, jakie następuje między Amelią a Fryderykiem. 1 XI 1969 Święto. Deszcz pada z przerwami. Moi kłócą się. Płakać mi się chce. Uciekać. Nie będę płakał, nie ucieknę. Ania na górze bębni na fortepianie, w kółko to samo. Krzyczeć mi się chce. Potępienie. Tak właśnie odbierzemy karę za grzech fałszywego wyboru, miłości skłamanej, za “tak'' wymuszone, za sprzeniewierzenie się wolności. W kuchni brzęczy naczynie, nienawidzę. Siądę do obiadu, którego nienawidzę, z uśmiechem miłości. Kłamstwo jest świętością. Świętość jest grzechem śmiertelnym przeciw sobie. Boże ludzi wolnych, kiedy objawisz się? Kiedy zejdziesz, do nich, jak zeszedłeś dla niewolników, kiedy powiesz: błogosławieni dumni, albowiem ich jest królestwo niebieskie? 2 XI 1969 Niedziela. Zaduszki. Na cmentarz nie jedziemy, ani do kościoła nie idziemy. Jakoś nam się nie chce. Nie mówimy o tym, udajemy, że nie pamiętamy. Do Wilgi też nie jedziemy. Też nie mówimy. Rano unikaliśmy nawet rozmowy o pogodzie, bo łatwo od wiatru, deszczu przejść do lasu, a las — to parcela, Jaworski, pieniądze. Hi, hi.

Piszę. Wiatr wieje. Deszcz. Ciemno. Nie cierpię takich pogód. Umrę pewnie w taki dzień, albo pogrzeb będę miał w taką właśnie pogodę. Najgorsza ona dla mnie jest do zniesienia tu, w Warszawie, bo gdy natura jest tak ze wszelkich powabów odarta, architektura nas nie pociesza. Wszystko jest wstrętne. 1 Wczoraj Marzenia kobiet Bergmana w tv (u Zelników). Starszy pan, który młodą dziewczynę zaprasza — ale chwieje się, zawrót głowy ma... Tak. Ból mnie przeszył naraz, ból okropny; “Pan Kijowski nie jest w formie''. Dlaczego tak plugawie to powiedziałem, jeśli już powiedzieć musiałem? Dlaczego dwa razy to powiedziałem tak samo plugawie? Dlaczego ona mnie jeszcze potem kochała? Dlaczego potem powiedziała mi: “Nikt nigdy nie będzie cię kochał tak jak ja''? Całe moje życie jest w tym — przez to zorientowane. Coraz mocniej to czuję. 18 lat! 5 XI 1969 Głupia kłótnia z K. — to niewiarygodne, ile złości i głupstwa nagromadza się w takim spokojnym życiu jak nasze i jak błahego wystarcza powodu, aby ładunek taki eksplodował. Po wyjściu K. znów naturalnie pobiegłem myślą do cichego, samotnego pokoiku, gdzieś pod Warszawą — akurat — dziś w “Życiu Warszawy'' przeczytałem ogłoszenie obiecujące taki pokoik “panu kulturalnemu'' w Aninie... Potem słuchałem drugiego Koncertu brandenburskiego. Pisanie nie szło. Zadzwoniłem o pieniądze. Nie ma. Ani z “Twórczości'', ani z “Teatru''. Ledwo to przeżyłem, uspokojony obietnicą kasjerki, że za parę dni... w najgorszym razie za tydzień. Zadzwonił Andrzej Wróblewski “stała się rzecz... która pana artykułu o Gombrowiczu nie przekreśla, ale... odwleka... na polecenie władz wyższych...'' O co chodzi? Podobno — jak mówił R. w redakcji u nas — sporo teatrów wystąpiło z nazwiskiem i inscenizacjami Gombrowicza. Władze “chcą'' go przywrócić, ale bez hałasu, bez pompy. Ogłoszenie artykułu w “Teatrze'' stworzyłoby atmosferę zbyt przychylną, zbyt entuzjastyczną... Więc: lepiej poczekać. Naturalnie; a poza tym lepiej, żeby tymczasem taki artykuł napisał np. Witold Filler. ——— A gdyby tak — dla śmiechu — spisać mój własny system filozoficzny! Jestem pewien, że go mam, lub miałem — miałem chyba — tak! — między 18–20 rokiem życia, to jest zanim zacząłem zajmować się literaturą zawodowo i zanim sobie mózg zagwoździłem marksizmem — od którego potem musiałem wycofywać się w antymarksizm i zalazłem aż do katolicyzmu, czy raczej do wspomnień po katolicyzmie. Jakże więc wyglądał mój ówczesny system? Jego punktem wyjścia była moja sytuacja domowa. Zdaje się, że bez jej opisania nie mogę w ogóle nic ruszyć (ani w twórczości, ani w myśleniu...). 10 XI 1969 1 Przyszły fotografie Gombrowicza . Cierpienie. Lęk. Znużenie wędrowca, który dobija do celu — uciekiniera, który trafił do pierwszej placówki, gdzie mu dadzą opiekę — jeszcze drży, jeszcze ma całą mękę przebytą w spojrzeniu, w grymasie ust. G. patrzy jak człowiek wychodzący z mroku. Boi się! Czego? Śmierci? “Ach, warto żyć dla śmierci''... ——— Co mną powoduje? Ambicja? Tak, zapewne ambicja. Lecz co to jest — ambicja? Jest to jakaś gotowość... poczucie gotowości — przekonanie, że się “nadaję''... Można mieć takie przekonanie nieokreślone. Iluż takich ludzi jest! Zaczepił mnie raz w Krakowie mój starszy kolega ze szkoły, o którym nigdy nic nie wiedziałem — pamiętałem tylko, że pluł ustawicznie. On widać już moje nazwisko wyczytał w druku i poprosił mnie do siebie, aby mi przeczytać swoje utwory. Okropnie go potraktowałem. Z największym okrucieństwem, na które było mnie stać. Zapytał mnie w końcu z rozpaczą, czy jest możliwe, aby genialnie uzdolniony człowiek umarł nie rozpoznany przez nikogo. Nie pamiętam, co na to odpowiedziałem! Wściekłość moja polegała zdaje się na tym, że on zadał mnie to samo pytanie, które ja sam sobie zadawałem. Zobaczyłem w nim siebie. Na koniec prosił mnie o pomoc i protekcję w uzyskaniu jakiejkolwiek pracy literackiej i powiedział mi wtedy, że wszystko potrafi zrobić — coś z niczego... Nie pomogłem mu. Zabiłem go. Nazywał się Firek. Ta rozmowa moja z nim odbyła się na facjatce pałacu Czartoryskich, gdzie jego ojciec był kiedyś urzędnikiem! 1951? 1952? W czasie kiedy byłem najnieszczęśliwszy — on miał mnie pewnie za szczęściarza. Więc on miał to niejasne poczucie gotowości... zdolności... Baudelaire gdzieś pyta, czy wystarczy za tytuł do wielkości niejasne przekonanie, że jest się stworzonym do sławy? Skąd u mnie ambicja? Jaka ambicja? Zdaje mi się, że z maksymalizmu. Z przekonania, że nie warto żyć, jeśli ma to być życie byle jakie. Pierwszym moim maksymalnym marzeniem była wspaniała, patetyczna śmierć. Sądziłem, że jej najpiękniejsza forma może być zapłatą za życie — poza tym sądziłem pewnie, że nie warto też umierać, jeśli ma to być śmierć byle jaka. Potem — w moim okresie religijnym — moja ambicja przejawiła się w powołaniu do kapłaństwa i do świętości. O ile dobrze potrafię przypomnieć sobie główne linie mojego ówczesnego odczuwania i myślenia, było to poczucie, że religia nie ma sensu poza kapłaństwem, że nie da się jej pogodzić ze zwykłym życiem — z małżeństwem np. albo zbijaniem pieniędzy. Kapłani byli wybrani do życia w religii — reszta — profani — byli to nieszczęśliwcy, którzy mogą się wprawdzie starać, ale którym nigdy w pełni nie uda się osiągnąć pełnego wtajemniczenia i pełnego szczęścia ludzkiego. Świętość była konsekwencją. Zerwanie z religią, które nastąpiło ok. dziewiętnastego roku życia — definitywnie w dwudziestym roku — wpędziło mnie w rozmaite minimalizmy, których ostatnim, najbardziej drastycznym przejawem było oczywiście moje małżeństwo. Rychło jednak maksymalizm wziął górę — jeśli nie być pisarzem wielkim, lub co najmniej wybitnym — nie warto nim być w ogóle. Mnie po prostu nie ciekawią połowiczne formy życia. Mam zdaje się głęboko zakorzenione poczucie absurdu istnienia — być może jest to po matce odziedziczony instynkt samobójczy; tylko wielkość, świętość, szaleństwo jakieś mogą usprawiedliwić to, że się upieramy przy życiu. Inaczej po prostu żyć nie warto.

——— Powraca więc temat samobójstwa jako najbardziej dla mnie zasadniczy. Ja nie mam skłonności samobójczych, ale myśl o samobójstwie jest tą, która mnie mobilizuje do maksymalnego wysiłku — podnieca mnie! Dlaczego właściwie nie popełniam samobójstwa? Czy tylko ze strachu przed niejasną przyszłością po śmierci, czy też dlatego, że mam nadzieję — jakąś nieokreśloną — na jakieś przeżycie, na szczęście — na co? na coś, co już znam — a więc na powtórzenie już raz doznanych — czy tylko przeczuwanych... 14 XI 1969 1 Pogrzeb Peipera w bladej pogodzie, cichy, na cmentarzu wojskowym, gdzie jeszcze ścieliły się chryzantemy żółte, liliowe, złote... Kilkanaście osób — ani jednego z dawnych awangardzistów — (Przyboś chory, w lecznicy); po raz pierwszy z ulgą odczułem brak księży, śpiewów etc. Przemawiali Matuszewski i Łaszowski, który w ogóle zachowywał się jak główna figura pogrzebu. Peiper umarł w Tworkach, przewieziony tam w ciężkim stanie, na skutek mocznicy — ponieważ nie chciał poddać się operacji. Straż pożarna musiała wedrzeć się do niego przez okno — a tam, jak się okazało, panował nie sprzątany nigdy, dwudziestoletni brud, i zaduch dwudziestoletni, bo Peiper okien nie otwierał z obawy przed miazmatami. 19 XI 1969 Dzień minął głupio, bezwolnie. Opracowywałem odpowiedź redakcyjną na niemądry i niecierpliwy list 2 Koźniewskiego w sprawie artykułu Burka o książce Krzyżanowskiego . Trwało to z przerwami cały dzień — a plon 1 — półtorej strony! O dwunastej zaczęła się transmisja telewizyjna z Księżyca — nudna i nieudała . Co mnie to właściwie obchodzi! Trwało to do obiadu. Wpatrywaliśmy się z Andrzejem w jakiś ciemny trójkąt na ekranie, słuchaliśmy dialogu kosmonautów, który nie różnił się niczym od rozmowy dwóch hydraulików przetykających klozet — a czas płynął. Obiad. Przy obiedzie Jarek Rymkiewicz z pretensjami o to, że jego szkic został przesunięty... przez Gombrowicza. Co ja na to mogłem powiedzieć? Skoro ja sam o Gombrowiczu napisałem? Pocieszyłem go, że może mój szkic się nie ukaże. Warknął nienawistnie: dlaczego miałby się nie ukazać... i dodał: cała ta sytuacja jest niemożliwa... Jaka? To że on mnie unika? Jeszcze jeden skrzywdzony? 2 Wieczorem Jerzy. Sprawa pomocy od R. P. Szybko przeszedł do opowiadania Miazgi — znów o wymyślonych przez siebie ludziach, jakby ich znał — bezwstydnie narzucał mi swoje chimery, nie pytając, czy chcę. W końcu upił się zupełnie. Prosił, żeby go kochać, pokazywał krawat, wspomniał, że jest mężczyzną, ale trochę wątpliwym etc. Pełny repertuar. W drugiej sali krył się przed nami Adolf Rudnicki. 21 XI 1969 [...] Wczoraj złożyłem wizytę kuzynce Gombrowicza, p. Stanisławie Cichowskiej. Mieszka w ruderze na dalekim Grochowie, w niebrukowanej uliczce. Przyjęła mnie w nie opalonym pokoju, w którym stało żelazne łóżko polowe, dwa krzesła oraz olbrzymi kantor z intarsją, zapchany papierami, butelkami, puszkami — na jego otwartym blacie stał rozebrany piecyk elektryczny i leżały narzędzia. Kantor — jak mi objaśniła — pochodzi jeszcze z majątku Gombrowicza na Żmudzi, a lustro — obejrzawszy się, zobaczyłem na gołej brudnej ścianie wspaniałe lustro w pozłacanej ramie, dziwnego dość kształtu, z herbem — lustro to podarował Iwan Groźny jednemu z Gombrowiczów, który posłował do Moskwy. Na innej ścianie, której jedyną ozdobą była słomiana mata — nie oprawione dwie fotografie Witolda Gombrowicza z Vence. Pani w wieku ok. 50 lat, tęga o ładnych rysach, biednie dość ubrana, chociaż wyraźnie przygotowana na moje przyjście (łańcuszek na szyi z tanim klejnotem, twarz przypudrowana, wypachniona), bardzo gadatliwa — opowiadająca dużo, sympatycznie z takim jakby poczuciem, że warto czas spędzić na opowiadaniu sobie historii, przeżyć. O jakimś dyrektorze w niemieckich zakładach, który był zawzięty na Janusza [Gombrowicza], a był to Żydzior, chociaż hitlerowiec... o niejakim Zającu, który aresztował ją razem z Januszem, za to, że go Janusz kiedyś batem zdzielił — i o tym, jak ludność świadczyła za Januszem i jak Janusz zabił bandziora w lesie i chwalił się, że to była jego ostatnia zwierzyna, i jak go oskarżono, że to był AL-owiec. Pokazała mi swój sympatyczny, acz dość naiwny list Rity, masę fotografii i pocztówek od Witolda. Na wszystkich widokówkach Witold dziecinnie oznaczał miejsca, w których mieszka, przechadza się albo które widzi (fasady domów, na które patrzę, kiedy jem), do fotografii dołączał legendy: ja, Rita, popielniczka, lampa... Willa w Vence nazywała się Alexandrina i znajdowała się tuż obok rynku. Pokazała mi potem pani C. pierwszy list, jaki do niej Witold napisał po wojnie. Opisał w nim sen, jaki miał o rodzinie. Spotkaliśmy się wszyscy — pisał — i każdy opowiadał swoje wojenne przeżycia, ale nikt nikogo nie słuchał. Na to wszedł Pascal (“Paskal — napisał G.'') i powiedział: “Żyje się samemu i umiera się samemu''. Parę fotografii Gombrowicza z Tandilu: rzeczywiście, bardzo młodzieńczy i bardzo upozowany. Jedno zdjęcie młodzieńcze z Potoczka — ok. 1930 roku: piękny chłopak, o bardzo skupionej twarzy — w białym szalu, przerzuconym fantazyjnie przez szyję i ramię. W rodzinie wszyscy raczej zwaliści, ciężcy. Inne zdjęcia rodzinne z Lutożyc i Potoczka wskazują na skromny dość poziom życia — żadne to dwory ani pałace. Pani C. bardzo się rozochociła i pokazywała coraz więcej zdjęć własnych — ładna była, ale zwalista. Ona mieszkała też na Chocimskiej (obok), a Witold miał obowiązek oprowadzać ją po teatrach. Kochała się w nim? Może. Tak, chyba tak. Stąd ta jego miłość dla niej. Pokrewieństwo było dalekie... “Rezydentka''. “Cichosia''. “Stasia''. Opowiadała mi, że ona właściwie ruszyła sprawę wydania G. w kraju po 56 roku. W owym liście G. właśnie odpowiadał na jej — a raczej Janusza — propozycję. Nie — napisał — to niemożliwe — ja jestem zgniły indywidualista etc... “Zbaraniałbym, gdyby coś z tego wyszło...'' A pieniędzy z góry zrzekał się na ich (Janusza i Stasi korzyść), bo — napisał — “nie chciałbym ich odbierać osobiście...'' Do ostatnich poczynań Jerzego [Gombrowicza] Stasia odnosi się krytycznie — “haftuje sobie'' — powiedziała — różne wyjaśnienia dotyczące postaci i wątków u G. ale to nieprawda... Jerzy sam próbował pisać i nosił się z tym z podobną pychą jak Witold. Dziwaczny szczegół: Janusz, który po powstaniu (zdaje się) został wywieziony do Oświęcimia, znalazł się tam razem z Krzysztofem Radziwiłłem i Cyrankiewiczem. Jak usłyszeli nazwisko jego “Gombrowicz'', spytali zaraz

czy Witold. Ten z głupia frant odpowiedział, że tak. Tedy się nim zajęto...

3 XII 1969 Artykuł mój o Gombrowiczu został skonfiskowany z “Twórczości''. Cenzor odmówił wszelkich komentarzy i nie wiadomo, czy to chodzi o Gombrowicza, czy o mnie. Jednocześnie Tadeusz Minc powiedział mi, że mu skonfiskowano z programu do Kordiana w Łodzi przedruk mojego artykułu z “Dialogu''. 15 XII 1969 Jaki ja jestem pisarz, skoro nie piszę wcale o tym, co mnie najbardziej i najczęściej zajmuje, nie piszę tego, co myślę, nie piszę mianowicie nic o politycznym ucisku mojego prywatnego życia; nie piszę właściwie o tym, czego mi pisać nie wolno — to znaczy prywatnie, w tym notesie unikam tych wszystkich faktów, których unikać muszę, gdy piszę do druku. Rzecz jasna, nie dlatego, bym się czego obawiał, nie: wiem, że moje jest i tylko moje to, co tu napiszę. Jednakże przywykłem moją myśl polityczną traktować tak, jak się traktuje myśl najwstydliwszą, głupkowatą, marginalną, po prostu nie wartą zanotowania — myśl o tym, że mnie gdzieś tam swędzi, albo że muszę znów pożyczyć pieniędzy. System, w którym żyjemy, odniósł nad nami, tj. nad ludźmi aspirującymi do wolności, ogromne zwycięstwo. Przekonał nas mianowicie, że sprzeciwianie mu się jest rzeczą niepoważną. Pewnie. System ma wiele racji za sobą. To, że jest narzucony, stanowi właśnie jego siłę. Każdy komunistyczny funkcjonariusz przyciśnięty do muru przez opozycjonistę powie w końcu, że w istniejącym układzie rzeczy nic nie da się zmienić, i że w każdym działaniu politycznym czy to na wewnętrznej, czy na zewnętrznej arenie trzeba przede wszystkim liczyć się z — jak oni to mówią — realiami. Oczywiście — powiadają — że Rosja nas karmiła, a to oznacza, że tylko z nami, z komunistami zechce dziś i jutro rozmawiać o polskich sprawach, tak jak wczoraj, tj. przed 25 laty, tylko z nami Stalin chciał rozmawiać o niepodległości Polski i tylko nam zdecydował się powierzyć jej zarząd. Ergo: nam, którzyśmy się tej roli podjęli, Polska zawdzięcza swój byt polityczny. To rozumowanie jest słuszne. Nic nie można mu zarzucić — niektórzy politycy i historycy przypominają jakieś tam rozmowy ze Stalinem, jakieś jego powiedzenia, które miały rzekomo świadczyć o tym, że Stalin gotów był ewentualnie do rozmów z szerszym gronem politycznym. Przypominając te różne apokryfy o Stalinie, albo się używa ich jako argumentu przeciw ówczesnej polityce Londynu, która miała być zbyt nieprzejednana w punkcie granic i 1 Katynia (tak robi Zabiełło ), albo — przeciwnie — zarzuca się komunistom, że wykorzystali swą sytuację do wyeliminowania wszelkich konkurentów. Te zarzuty mogą odnieść się do poszczególnych posunięć, do krótkotrwałych, tymczasowych układów, ale nie mają żadnego związku z sytuacją, jaka ukształtowała się po roku 1948 [?], a zatem z tą, jaka powstała po śmierci Stalina. Ksawery Pruszyński jeszcze w 1946 roku zarzucał opozycji londyńskiej zaprzepaszczenie szansy, jaką było — według niego — nawiązanie przez Sikorskiego stosunków z ZSRR. Powołując się na przykład Czechosłowacji rządzonej przez koalicję pod przewodnictwem Benesza, oraz na rolę króla Michała w Rumunii, Pruszyński twierdził, że ZSRR gotów jest opierać się na niekomunistycznych rządach. Zamachy komunistyczne w Rumunii i ČSR zadały kłam tym jego teoriom i tylko dziwić się należy, że artykuł 1 Pruszyńskiego przedrukowano w wydaniu jego pism publicystycznych, jakie ukazało się w 1967 roku . Być może zresztą, że Stalin nie od razu był zdecydowany na skomunizowanie krajów należących do radzieckiej strefy wpływów. Jerzy Andrzejewski opowiadał mi, czego dowiedział się niedawno od Przymanowskiej (1 voto Hulewiczowej, b. sekretarki Mikołajczyka). Mikołajczyk miał się Stalina spytać w 1944 roku, czy zamierza wprowadzić komunizm do Polski; ten odpowiedział rzekomo: — Skądże! Komunizm tak Polsce pasuje jak krowie siodło. — Może ta odpowiedź była szczera? Może Stalin później dopiero przekonał się, że kraje “Środkowej Europy'' potrafi utrzymać tylko wtedy, gdy je łańcuchami przykuje do rosyjskiej nogi? Może go o tym przekonała postawa 2 społeczeństwa polskiego — owe demonstracje 3 maja 1946 czy działalność polskiego podziemia, czy działalność PSL — a także jakieś analogiczne zjawiska w innych krajach? Może początkowo naiwnie wierzył w miłość do ZSRR w tych krajach? Może się “przestraszył''? Może w tym “przestraszeniu'' Stalina odegrali rolę jego komunistyczni informatorzy z Polski, ČSR, Węgier, Rumunii etc., którzy mogli mieć słuszne obawy, że przy koncepcji koalicyjnej, przy koncepcji szeroko pojętych frontów narodowych, prędzej czy później wypadną z gry? Jeśli tak rozumowali — mieli słuszność; oczywiście, że wypadliby z gry. Mieli słuszność nie tylko z punktu widzenia własnych, partyjnych interesów, lecz także z punktu widzenia interesów radzieckich, ponieważ owe fronty narodowe w Polsce, ČSR, w Rumunii, na Węgrzech etc. prędzej czy później postarałyby się o rozluźnienie stosunków z ZSRR i skierowałyby się na drogę w najlepszym dla Rosji razie — jugosławiańską! Najprawdopodobniej jednak byłyby to takie Austrie, Finlandie... W takich warunkach ZSRR nie mógłby sobie pozwolić na utworzenie NRD — w otoczeniu półkapitalistycznych, neutralnych państw, owa NRD byłaby tylko przybudówką NRF. Wszystko to działo się w atmosferze napięcia między zachodnimi aliantami a ZSRR — w atmosferze walki o korzyści wynikające z wojny z III

Rzeszą — alianci zachodni byli wtedy zainteresowani w osłabieniu ZSRR, w spychaniu go na wschód. Krótko mówiąc, ZSRR, pozostawiając owe rządy koalicyjne w krajach swojej strefy, ryzykował utratę nad nią kontroli; ryzykował utratę wszelkich korzyści wojennych. Komuniści zatem, ratując swą egzystencję polityczną, ratowali zatem także pozycję ZSRR, ratowali Europę Jałty i Poczdamu. Mogli także śmiało powiedzieć (choć nie wiem, czy słusznie), że ratowali Europę przed 3 wojną światową, którą, być może, ZSRR musiałby rozpętać w razie zagrożenia swych żywotnych interesów. Na tę wojnę czekały wszystkie niekomunistyczne partie Europy Wschodniej — czekała na nią emigracja, czekały także — tak! — społeczeństwa tych krajów, przerażone już przejściem Armii Czerwonej i pierwszymi następstwami rządów komunistycznych. Ale — naturalnie — wojna taka byłaby nowym, być może długoletnim, nieszczęściem dla świata. Komuniści tedy mogą powiedzieć, że ich racja zgodna była z interesem ludzkości, z logiką historii, że była humanitarna, rozsądna etc. Tak powiadają do dnia dzisiejszego, rozbrajając raz za razem opozycję, gdy jej dowodzą, że stawia na awanturę, że igra z ogniem, że byt biologiczny narodu rzuca na szalę rozgrywki politycznej. (Szczególnie Putrament lubi posługiwać się tymi argumentami). Tak mówili np. w październiku 1956: chcąc powściągnąć zapały reformatorskie, przypominali wciąż o czołgach radzieckich gotowych rzekomo do interwencji. W późniejszych czasach mieli już żywy argument w postaci interwencji radzieckiej na Węgrzech. Po 1968 przybył im nowy w postaci interwencji w Czechosłowacji. Reasumując: siłą systemu, w którym żyjemy, jest to, że on wciąż ma jeszcze rację polityczną, chociaż stracił już zupełnie rację gospodarczą, ideologiczną i kulturalną. Za Stalina zdawał się i te racje posiadać: wszak naprawiał “wiekowe krzywdy'', wszak stanowił siłę postępową i dynamiczną w stosunku do dekadenckich raczej i przestarzałych idei Zachodu, wszak w kul- turze stawiał na ideowość, zaangażowanie, realizm — a to były idee podniecające po latach awangardowego mętniactwa. Dziś jest inaczej, ponieważ powstały nowe problemy społecznogospodarcze, z którymi lepiej radzi sobie neokapitalizm, rodząc jednocześnie nowe idee bardziej prężne, składne, atrakcyjniejsze od starego klasycznego marksizmu. ZSRR ze swoimi satelitami jest dzisiaj zacofaną strefą świata — zacofaną ideowo i gospodarczo. Broni się tylko swą racją polityczną. Jestem zły — powiada coraz częściej sam o sobie — ale jestem nareszcie jedyny i nie mogę ustąpić bez wojny — tej zaś nikt nie chce. Władza komunistów opiera się na tym ich przekonaniu oraz na tym, że Zachód — tak skory kiedyś do wypierania stąd Rosji — dziś nie ma zupełnie ochoty na jakiekolwiek z nią konflikty. Dlaczego? A dlatego, że Rosja zrezygnowała z planów podboju ideowego (i politycznego), Rosja dzisiaj nikomu nie zagraża. Natomiast rozpad jej imperium mógłby być dla świata bardzo groźny. Opozycja w “demokracjach ludowych'' znalazła się zatem w nowym impasie. O ile za czasów stalinowskich wpędziła ją tam jałowość Zachodu — jego ubóstwo ideowe i gospodarcze... o tyle dziś wpędza ją tam bogactwo Zachodu. Zachód ubogi skazywał ją na kolaborację ze stroną, która zdawała się nieść nadzieję; Zachód bogaty nie chce się z nią zadawać, jak z kłopotliwym krewnym. Otóż dlatego we własnych oczach jest śmieszna, niepoważna. Jest taka dlatego także, iż nie bardzo wie, o co ma walczyć i na co jest potrzebna własnemu społeczeństwu. 21 XII 1969 O drobnomieszczaństwie. 1 Dyskusja w “Życiu Literackim'' . Poszukiwanie winnego — nie: poszukiwanie zbiorowej formuły zła — kogoś, kto winy społeczne wszystkie razem w sobie skupi, jak “bezbożnik'' w społeczeństwie religijnym, jak podczas Wielkiej Rewolucji ów “ci-devant'', czy burżuj podczas Rewolucji Październikowej. Dlaczego “drobnomieszczaństwo''? To eufemizm. W istocie chodzi o jakiś element niezaadaptowany. Dlaczego elementowi temu przypisuje się cechy drobnomieszczańskie? Bo to cechy najbardziej antypatyczne — a takie są, bo nieautentyczne, nieoryginalne. Istota drobnomieszczaństwa: wtórność kultury, obyczaju i brak solidarności. Substancja międzyklasowa — rozkładowy czynnik społeczny, który nie wnosi żadnych nowych treści społecznych, a inne rozkłada, psuje, wszystko zmienia w kicz. ——— 1

Dyskusja o krytyce marksistowskiej we “Współczesności'', nr 26/305 . Dyskutanci: Biskupski — nie wiem, kto to, Detko — nie wiem, Gąsiorowski — zdaje się jakiś poeta, Michał Komar — coś leży u mnie w teczce; myślałem drukować, ale tylko z litości dla młodzieży, Piotr Kuncewicz — czytałem powieść — donos na środowisko literackie, oraz parę artykułów, z których nic nie mogłem zrozumieć. Jan Kurowicki — wydał mi się niespełna rozumu — rozmawiał ze mną kiedyś, a co chwilę przerywał zwierzeniami na temat swoich posad. Józef Lenart — hm; Mencwel — okazał się niedouczonym, pretensjonalnym nieszczęśnikiem; nigdy nie umyje się z zarzutów, jakie na nim ciążą. Niecikowski — nie wiem, ale zdaje się, że to jakaś urzędowa postać. Nowicki — pojęcia nie mam. Sadkowski — działa już dwadzieścia lat, a jest anonimem, tak jak Lichański, Michalski, albo tak jak kiedyś Bolesław Dudziński. Sandauer — rozumiem. Tylko: co on robi w tym gronie. Wegnera do niedawna uważałem za nieszczęśnika. Przyjmowałem jego skargi na stan psychiczny i ukrywałem się przed jego telefonami. Niecikowski zapowiedział najpierw, że ta dyskusja jest otwarciem nowej dyskusji. Wskazał na główną — jego zdaniem — trudność estetyki marksistowskiej. Okazało się — pisze — że teoria materializmu historycznego dostarcza narzędzi do obnażenia klasowego sensu dzieła, nie daje jednak kryteriów do oceny jego wartości użytecznej. A czy jest taka teoria — był kiedy taki system, który by podobne kryteria dawał? Czy estetyka Hegla np. daje kryteria i pozwala dobre dzieło odróżnić od nieudałego? W tym rozróżnieniu ostateczną instancją zawsze będzie intuicja czytających — nie mówię krytyka, ale każdego czytającego. — Podkreślam to, gdyż to jest rzecz niezmiennie ważna: ani historyk literatury, ani krytyk nie są lepiej od innych ludzi uzbrojeni do czytania i rozumienia literatury. Ich intuicja jest taka sama — dobry krytyk jest ten, którego intuicja nie odbiega od intuicji społecznej — (społeczeństwa, do którego należy) i nie została zreformowana przez ideologiczne, czy teoretyczne parti pris. System filozoficzny i doktryna estetyczna nie służą do odróżnienia dzieł dobrych od złych, jak by tego chciał Gąsiorowski, a tylko języka do opisania dzieła — metody eksplikacji, argumentacji, egzegezy. Dla dwóch antagonistycznych filozofii to samo dzieło będzie dobre i to samo złe — tylko “z różnych powodów'', jak to się zwykle mówi. A naprawdę: w różnych językach wypowiedzą jego doskonałość — obie filozofie. Tylko doktrynerzy odrzucają dzieło, które ich filozofii nie odpowiadają. Z czasem, z rozwojem, ze

wzbogacaniem swej doktryny dojdą do porozumienia z nimi. Lista arcydzieł sporządzona przez katolickiego krytyka nie będzie się zupełnie różniła od takiej samej listy sporządzonej przez marksistę. Być może, do istoty (definicji) arcydzieła należy jego wytrzymałość na wszelkie interpretacje. Więc zastrzeżenie Niecikowskiego jest mylne. Marksizm nie dostarczył kryteriów, albowiem nikt nigdy ich nie dostarczył. Dał natomiast metodę czytania arcydzieł. Ale po to, aby krytyk po marksistowsku umiał arcydzieło odczytać — musi w ogóle umieć czytać, czyli musi być elementarnie inteligentny i wrażliwy, musi mieć dobrą wolę w stosunku do dzieła. To nieprawda, co mówi Nowicki, że wrażliwość to alibi, to brak odpowiedzialności. Jest ona po prostu jedynym uprawnieniem do zajmowania się literaturą — i musi mieć głęboką tożsamość duchową ze swym środowiskiem kulturalnym. Gdy podchodzi do dzieła w przeświadczeniu, że on więcej o nim wie, bo jest marksistą, dzieło każde kopnie go jak narowisty koń i pokaże mu tył do opisania. Pytania, które następnie stawia Niecikowski, należą zatem — wedle mnie — do problematyki metodologicznej, do metody opisu, a nie do oceny samej: Pozornie absurdalne zdanie Gąsiorowskiego “Język krytyki literackiej musi być opisem sytuacji społecznej'' — ma sens pod warunkiem, że nie będzie to jego opis jedyny. “Czy klasowe uwarunkowanie utworu literackiego jest bezwzględne, czy też wybitny artysta może poza nie wykraczać...'' Czy może? Przecież wszyscy to właśnie zrobili! Dalej: “zakłada się, że dzieła postępowe w danym momencie historycznym będą w przyszłości odgrywać rolę postępową...'' czy to jest założenie uprawnione? Dalej: sprawa ideologicznej interpretacji formy dzieła: “nietradycyjne formy artystyczne były ideologicznie podejrzane...'' Wszystkie te pytania mają charakter z góry wątpiący: da się czy się nie da stworzyć estetykę marksistowską — i “jakie stąd wynikają konsekwencje dla polityki kulturalnej''. Potem Niecikowski przeszedł do zagadnień praktycznych: jak “powinna się układać współpraca między krytyką a polityką kulturalną...'' Każdy krytyk odgrywa rolę polityka i każdy polityk odgrywa rolę krytyka. Hm, to mnie trochę dziwi. Krytyk i polityk nie dadzą się utożsamiać, albowiem krytyk jest pisarzem; krytyk to nie ten, kto dzieło rozumie (rozumie każdy), ale ten kto swoje rozumienie może wypowiedzieć. Z drugiej strony — pisarz politykiem? Polityka traktuje literaturę jako pewien fragment swej problematyki; dla pisarza jest ona formą egzystencji. “Na jakich podstawach teoretycznych powinniśmy oprzeć naszą politykę kulturalną'' — pyta dalej Niecikowski. Otóż wcale nie wiadomo, czy da się w ogóle politykę jakąkolwiek oprzeć na teoretycznych podstawach. Jest to jak wiadomo umiejętność praktyczna, której prawdopodobnie najbardziej szkodzą wszelkie idées préconçues. Czy Niecikowski “teoretycznymi podstawami'' nazywa ogólne przeświadczenia o kierunku historii? Ale to są fakty, a nie teoretyczne podstawy. Co zaś do reszty... Czy właśnie nie fakty ją powinny podyktować? A fakty są takie, że nowa publiczność, przez nowe, socjalistyczne, ukształtowane stosunki dyktuje swoje upodobania i aspiracje — i że z nimi przede wszystkim trzeba się liczyć w “planowaniu'' twórczości, jeśli ma to być w ogóle twórczość “odbieralna''. Wreszcie — stanowisko wobec “sztuki współczesnej i tych procesów zdaje się nieodwracalnych, które w niej miały miejsce...'' Dogmatyczne stanowisko z lat pięćdziesiątych dawno zostało zachwiane, “nie podjęto natomiast wysiłku, by stworzyć w marksizmie nowe roztrzygnięcia tej sprawy''. Ale — co tu rozstrzygać? Zawsze tak w historii literatury i wiedzy bywało, że jej żywym źródłem stawały się naprawdę jakieś realne i uchwytne przy pomocy różnych narzędzi “procesy społeczne'' — powiedział Mencwel. Już w tym sformułowaniu — oprócz horrorów stylistycznych — zawarta jest groźba doktrynerstwa. Żywym źródłem literatury była zawsze wyobraźnia pisarzy, tę zaś formowały nie procesy społeczne “uchwytne przy pomocy różnych narzędzi'', ale zupełnie nieuchwytne, niezrozumiałe dla ogółu intuicje. Tak zresztą tę rzecz pojmuje Jan Detko. Te procesy stają się dopiero uchwytne po latach — m.in. dzięki literaturze, która pomaga je zrozumieć. Kuriozalne konsekwencje tego poglądu to słowa Biskupskiego; “Wydaje mi się, że sytuacja nasza znacznie się pogorszyła po wojnie: kiedyś było lepiej o tyle, że przedziały klasowe były o wiele bardziej wyraźne...'' Gromkie słowa, które potem Mencwel rzuca (o “naszej'' odpowiedzialności za stan literatury w ciągu lat dwudziestu), nie mają żadnej wartości, ponieważ nikt nie potrafi powiedzieć, jakimi drogami pójdzie rozwój wyobraźni. Będzie to zależało od wielu czynników. Od ruchu cen, od sytuacji międzynarodowej, od pogody, od układu gwiazd, od wykonania następnych planów gospodarczych, od... nawet dobrze nie wiemy od czego. Od tego także, co pisać będą pisarze w Rosji, w Ameryce Północnej i Południowej — od jakiegoś nieznanego arcydzieła, które może dnia pewnego przywędrować do nas — i zmienić wszystkie nasze pojęcia literackie. Więc — spokojnie, panie M. — pan za nic nie jest odpowiedzialny, tylko za własne pisarstwo — a to dość, żeby mieć całe życie zajęte. 25 XII 1969 Do Danuty Bieńkowskiej (Toronto). Droga Pani, dziękuję za miły list, nad którym dużo myślałem, gdyż wprawił mnie w zakłopotanie. Najpierw: czy chciałbym wyjechać? Tak! Czy chciałbym wykładać w Toronto? Tak! Czy znam na tyle angielski? Nie. Czy mógłbym do lata na tyle jego znajomość podciągnąć, aby nabrać potrzebnej biegłości? Mam dziecinną ochotę pojechać tam i dziecinną wiarę w to, że dałbym sobie radę i z językiem, i z wykładami. [...] A jednak rozsądek powiada mi, że dla zrealizowania tego trochę awanturniczego planu potrzebowałbym tyle czasu i energii, że jako pisarz na dwa lata przestałbym działać! Muszę więc z żalem wielkim zrezygnować z ubiegania się o zaproszenie do Toronto. [...] 28 XII 1969 1 Dziś rano czytanie książki Friedenthala o Goethem . Friedenthal pokazuje narodziny geniuszu z niczego: z prowincjonalnej nudy, z dziecinnych romansów, z nieporządnych studiów, z chaotycznych i niezupełnych lektur, z obcowania z małymi ludźmi, z fałszywych inspiracji (Oeser!), z pozornych wtajemniczeń (panna von Klettenberg i francuscy pietyści). Friedenthal chyba nawet pomniejsza format tych ludzi, bo i Herder w jego obrazie wychodzi na myśliciela-amatora. Ale wydaje się to prawidłowe — chyba to była taka epoka? Masa wiedzy nowej zawaliła się na nich i nie mogli sobie z nią dać rady — trochę jak my — a dawna, solidna wiedza — filozoficzna, teologiczna, filologiczna — ani im nie wystarczała, ani pociągała. Puszczali się — każdy na własną rękę — na niepewne wody nauk nowych: chemii, językoznawstwa porównawczego, fizyki, etnologii — całkiem jak my — a Herder był dla nich tym, co dla nas Eliade, Swedenborg tym co Freud. I buławę marszałkowską geniusza każdy nosił w tornistrze, jak dziś, gdy naprawdę nie wiadomo, jaka inspiracja może odegrać przełomową, decydującą rolę. Nagłe kariery Gombrowicza, Grotowskiego dobitnie o tym

świadczą.

Indeks osób* A. zob. Kijowski Andrzej Tadeusz Adamska-Hulewiczowa Janina, matka Kazimiery Kijowskiej 84, 173, 222, 238 Aleksandrowicz Teresa, reżyserka teatralna 199 Anders Władysław (1892–1970), generał, polityk. W l. 1941–46 dowódca Armii Polskiej w ZSRR, przekształconej w Armię Polską na Wschodzie, a następnie w Drugi Korpus Polski 88, 238 Andersen Hans Christian (1805–1875), bajkopisarz duński 117 Andrzej, Andrzejek zob. Kijowski Andrzej Tadeusz Andrzejewski Jerzy (1909–1983), prozaik, publicysta, felietonista, autor dzienników. W l. 1952–54 redaktor naczelny “Przeglądu Kulturalnego'', 1955–56 członek zespołu redakcyjnego “Twórczości'', 1972–79 stały współpracownik “Literatury''. W l. 1976–81 członek KOR-u 65, 71, 72, 74, 75, 83, 89, 98, 99, 195, 203, 272, 279, 307, 332, 336 Angelico Fra (Guido di Pietro zw. Il Beato lub Fra Giovanni da Fiesole; 1387–1455), włoski malarz 140 Ania zob. Tanalska Anna Anka zob. Baranowska Anna Anouilh Jean (1910–1987), francuski dramaturg i reżyser teatralny 97, 139, 181 Aragon Louis (1897–1982), pisarz francuski. Członek Francuskiej Partii Komunistycznej od 1927 r. 216 Arlet Suzanne, tłumaczka, poetka, pisarka pochodzenia polskiego. Od 1930 w Paryżu 161 Artur zob. Międzyrzecki Artur Arturowie zob. Hartwig Julia i Międzyrzecki Artur Asnyk Adam (1838–1897), poeta i dramaturg 251 Auderska Halina (ur. 1904), powieściopisarka, dramatopisarka. W l. 1960– —68 wiceprezes, 1968–71 prezes Oddziału Warszawskiego ZLP, w l. 1972–78 wiceprezes ZG, w l. 1983–86 prezes nowo utworzonego ZLP 62, 269, 277, 281 Augustyn, Augustyn Aureliusz, święty (354–430), filozof, teolog, doktor Kościoła 109, 291 Axer Erwin (ur. 1917), reżyser teatralny, felietonista. Dyrektor warszawskiego Teatru Współczesnego 204 Bach Johann Sebastian (1685–1750), kompozytor niemiecki 72, 111, 173, 174, 248, 304, 305 Baczko Bronisław (ur. 1924), historyk filozofii. Profesor UW do 1968, potem na emigracji 283 Baczyński Krzysztof Kamil (1921–1944), poeta 200 Baldovinetti Alesso (ok. 1425–1499), włoski malarz 140 Balicki Stanisław Witold (1909–1978), krytyk teatralny. Od 1964 dyrektor generalny w MKiS 271 Baliński Stanisław (1899–1984), poeta, prozaik, tłumacz. Po wojnie pozostał na emigracji w Londynie 167 Balzac Honoré de (1799–1850), francuski pisarz 155–156, 259 Baranowska Anna, sekretarz redakcji “Twórczości'' 74, 247, 310 Bardecki Andrzej (ur. 1916), ksiądz, długoletni konsultant kościelny i publicysta “Tygodnika Powszechnego'' 206 Bardini Aleksander (1913–1995), reżyser teatralny, aktor 84 Bartelski Lesław Maria (ur. 1920), pisarz i publicysta. Działacz ZLP, w l. 1963–69 członek Komisji Kwalifikacyjnej ZG 297 Bartoszewska Zofia, żona Władysława, kierownik redakcji w PIW-ie 315 Bartoszewski Władysław (ur. 1922), historyk, publicysta, polityk. W l. 1946–48 i 1949–54 w więzieniu. W l. 1972–83 sekretarz generalny Polskiego PEN-Clubu, 1990–92 ambasador Polski w Wiedniu, w l. 1992–93 minister spraw zagranicznych 232, 315 Baudelaire Charles Pierre (1821–1867), poeta francuski 121, 256, 301, 303, 304, 321, 330 Bauman Zygmunt (ur. 1925), socjolog. Profesor UW do 1968, potem na emigracji w Wielkiej Brytanii 283 Beethoven Ludwig van (1770–1827), kompozytor niemiecki 111, 154 Bem Józef (1794–1850), generał wojsk polskich, węgierskich (1848– –49), tureckich (jako Murat Paşa) 199 Ben Philippe (właśc. Norbert Niświski; 1913–1978), dziennikarz i publicysta “Maariv'', w l. 1956–58 korespondent “Le Monde'' w Polsce 182 Beneš Edvard (1884–1948), czeski polityk. W 1943 jako prezydent Czechosłowacji na emigracji podpisał układ z ZSRR o przyjaźni i współpracy powojennej. Prezydent Czechosłowacji w l. 1945–48. Podał się do dymisji po całkowitym przejęciu władzy przez KPCz 335 Bereza Henryk (ur. 1926), krytyk literacki, eseista. W l. 1961–66 współpracował stale z “Tygodnikiem Kulturalnym''. Od 1966 redaktor “Twórczości'' 245, 269, 314 Bergman Ingmar (ur. 1918), szwedzki reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta 152, 328 Bergson Henri (1859–1941), filozof francuski 241 Beria Ławrientij P. (1899–1953), radziecki działacz komunistyczny. W l. 1938–53 szef radzieckiego aparatu bezpieczeństwa. W 1953 skazany na karę śmierci za “działalność antypaństwową'' i rozstrzelany 69, 88, 198 Berling Zygmunt (1896–1980), generał. W l. 1943–44 dowodził I Korpusem Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, a następnie Armią Polską w ZSRR. We wrześniu 1944 odwołany ze stanowiska Naczelnego Dowódcy WP, które objął trzy miesiące wcześniej. W l. 1948–53 komendant Akademii Sztabu Generalnego w Warszawie 235 Berman Jakub (1901–1984), działacz komunistyczny. W l. 1949–56 członek Biura Politycznego KC PZPR odpowiedzialny za sprawy bezpieczeństwa i kultury. W 1957 usunięty z PZPR. W l. 1957–68 pracownik redakcji historycznej wydawnictwa “Książka i Wiedza'' 61, 68, 69, 70, 72, 73, 79, 86, 88 Bernard, syn gospodarzy paryskiego mieszkania A. Kijowskiego 157, 186 Beylin Paweł (1926–1971), socjolog, muzykolog, publicysta 189, 246, 248 Białostocka, żona Jana 245 Białostocki Jan (1921–1988), historyk sztuki. Profesor UW, członek PAN 245

Białoszewski Miron (1922–1983), poeta, prozaik 7 Bida Antoni (1897–1980), działacz komunistyczny, dyrektor Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk Bielecki Tadeusz (1901–1982), polityk, jeden z przywódców Narodowej Demokracji. Od 1939 na emigracji 313 Bieńkowska Danuta Irena (1927–1974), pisarka, historyk literatury. Od 1965 pracownik naukowy Uniwersytetu w Toronto, wykładowca języka i literatury polskiej 342 Bieńkowska Flora (1909–1990), pisarka 232, 246, 247 Bierut Bolesław (1892–1956), działacz komunistyczny. Zajmował najwyższe stanowiska w państwie, od 1948 I sekretarz KC PPR, potem PZPR 91, 92, 231 Bigoszowa, właścicielka pralni w Krakowie 46 Biskupski Andrzej (ur. 1938), poeta, eseista, krytyk literacki 339, 342 Blake William (1757–1827), angielski poeta, myśliciel, malarz, rytownik 226 Blanchot Maurice (ur. 1907), francuski prozaik i krytyk literacki, prekursor “nowej powieści'' 167 Błońska Teresa, żona Jana, lekarz 194 Błoński Jan (ur. 1931), historyk literatury, krytyk, eseista, tłumacz literatury francuskiej, profesor UJ. W l. 1962–66 lektor języka polskiego na Sorbonie. W l. 1967–81 kierownik literacki Starego Teatru. Od 1972 współzałożyciel i redaktor “Tekstów'' 5–12, 98, 124, 137, 176, 190, 192, 194, 252, 255, 308 Bobakowa Helena (z d. Żeglikowska), ciotka A. Kijowskiego 13, 23, 29, 30, 32, 34, 50, 58 Bocheński Jacek (ur. 1926), prozaik i publicysta. W l. 1952–58 w zespole “Przeglądu Kulturalnego''. Od 1976 współzałożyciel i redaktor “Zapisu''. Od 1997 prezes Polskiego PEN-Clubu 246, 247, 248 Bogusławska 275 Bolesław I Chrobry (ok. 967–1025), król polski 42, 47 Bolesław II Śmiały (ok. 1040–1081), król polski 47 Bolesław III Krzywousty (1085 lub 1086–1138), książę polski 47 Borowski Tadeusz (1922–1951), prozaik, poeta, publicysta. W czasie wojny więzień obozów koncentracyjnych. Od 1950 główny publicysta “Nowej Kultury'' 195 Borowy Wacław (1890–1950), historyk literatury, profesor UW 71 Borysiewicz, z Lwowa 199 Borysiewiczowa (z d. Knopfloch), siostra prababki A. Kijowskiego 199 Bossak Jerzy (1910–1989), reżyser filmów dokumentalnych. Działacz Stowarzyszenia Filmowców Polskich 228, 231, 237 Bourgeois, lekarz, właściciel paryskiego mieszkania A. Kijowskiego 120, 121, 128, 132 Bourgeoisa ciotka 132, 134 Bourgeoisa rodzice 132 Bourrilly Jean (1911–1971), francuski polonista. Dyrektor Instytutu Francuskiego w Polsce i attaché kulturalny ambasady francuskiej w Warszawie w l. 1946–59. Od 1961 profesor literatury i języka polskiego na Sorbonie 160, 172, 176, 177 Boy zob. Żeleński Tadeusz Boziewicz, chórzysta 45 Brahms Johannes (1833–1897), kompozytor niemiecki 309 Brandys Kazimierz (ur. 1916), prozaik, eseista. W l. 1950–60 (z przerwą 1952–56) redaktor “Nowej Kultury''. W l. 1970–71 wykładowca literatur słowiańskich na Sorbonie. Od 1982 za granicą 64–65, 150, 162, 231, 246, 261 Brandys Maria, żona Kazimierza 150, 231 Brandys Marian (ur. 1912), pisarz, publicysta, reportażysta. W l. 1980– –83 członek ZG ZLP 246 Bratny Roman (właśc. Roman Mularczyk; ur. 1921), prozaik, publicysta. W l. 1963–71 zastępca redaktora naczelnego “Kultury'' 102, 222 Braun Andrzej (ur. 1923), prozaik, kierownik literacki zespołów filmowych. W l. 1990–93 prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich 301 Breza Tadeusz (1905–1970), prozaik i eseista, w l. 1960–65 radca ds. kultury w ambasadzie polskiej w Paryżu 117, 142 Bristiger Michał (ur. 1921), muzykolog. Pracownik naukowy UW i Instytutu Sztuki PAN. Od 1966 redaktor naczelny “Res Facta'' 131, 162, 168 Bristigerowa Julia (Luna; 1902–1975), działaczka komunistyczna. W l. 1949–53 dyrektor Departamentu V (ds. organizacji politycznych, społecznych i wyznaniowych) MBP, 1954–56 dyrektor Departamentu III (ds. walki z podziemiem). Na emeryturze wydała pod nazwiskiem Julia Prejs powieść i opowiadania 232 Brodski Iosif A. (1940–1996), rosyjski poeta i eseista. Od 1972 na emigracji. W 1987 otrzymał Nagrodę Nobla 198– 199 Brodziński Kazimierz (1791–1835), krytyk literacki i poeta 264 Broniewska (z d. Kunig) Janina (1904–1981), autorka książek dla dzieci i młodzieży, działaczka polityczna. Pierwsza żona Władysława (w l. 1928–37). Długoletni sekretarz partyjny w ZLP 77 Broniewska (z d. Szpitrejn; 1 v. Burawska) Wanda (zm. 1991), trzecia żona Władysława 215 Broniewski Władysław (1897–1962), poeta, tłumacz 214–215, 231 Bronka zob. Karst Bronisława Broszkiewicz Jerzy (1922–1993), prozaik, dramaturg, krytyk muzyczny. W l. 1953–63 redaktor “Przeglądu Kulturalnego'' 317–318 Brus Włodzimierz (ur. 1921), ekonomista. Profesor SGPiS i UW do 1968, potem wyemigrował 283 Bryll Ernest (ur. 1935), poeta, dramaturg, prozaik 205 Brzechwa Jan (uprzednio Jan Lesman; 1900–1966), autor utworów dla dzieci, poeta, satyryk, tłumacz. Przewodniczący Zarządu ZAiKS-u (od 1957), specjalista od prawa autorskiego 205, 236 Brzeziński Zbigniew (ur. 1928), politolog amerykański polskiego pochodzenia. W l. 1977–80 członek Krajowej Rady Bezpieczeństwa USA i doradca prezydenta J. Cartera 248 Brzozowscy zob. Gawdzik-Brzozowska Barbara i Brzozowski Tadeusz Brzozowski Stanisław (1878–1911), filozof, krytyk literacki, pisarz. Twórca koncepcji “filozofii czynu'' i “filozofii pracy'' 133, 219–221, 223–228, 254

Brzozowski Tadeusz (1918–1987), malarz, od 1959 dyrektor Liceum Technik Plastycznych w Zakopanem 177, 184– 186 Bucharin Nikołaj I. (1888–1938), rosyjski działacz komunistyczny. W 1928 przeciwstawił się przymusowej kolektywizacji, w publicznych wystąpieniach oskarżał NKWD o popełniane zbrodnie. W 1938 skazany i rozstrzelany 69 Buczkowski Leopold (1905–1989), prozaik, 238 Budrecki Lech (ur. 1930), eseista, krytyk literacki, autor adaptacji scenicznych 78, 82 Bukowska Anna (ur. 1930), krytyk, eseistka 256 Burek Tomasz (ur. 1938), krytyk literacki, historyk literatury. W l. 1970–85 w redakcji “Twórczości'' 314, 331 Burke Edmund (1729–1797), brytyjski filozof, polityk i publicysta 264 Buster zob. Keaton Buster Byron George Gordon, lord (1788–1824), angielski poeta 253 Camus Albert (1913–1960), francuski pisarz, dramaturg, eseista. W 1957 otrzymał Nagrodę Nobla 109, 309 Caravaggio (właśc. Michelangelo Merisi da Caravaggio; 1573–1610), malarz włoski 140 Carbonnaux Norbert (ur. 1918), francuski reżyser filmowy 166 Carné Marcel (1909–1997), francuski reżyser filmowy 181, 183 Cassou Jean (1897–1986), poeta i eseista francuski, dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Paryżu 179 Cassou Jeana żona 179 Castro Ruz Fidel (ur. 1926?), kubański polityk. W l. 1956–59 przywódca rewolucji kubańskiej. Premier rządu i I sekretarz Komunistycznej Partii Kuby 318 Cat-Mackiewicz zob. Mackiewicz Stanisław Centkiewicz Czesław (1904–1996), pisarz, autor książek dla młodzieży, podróżnik 269, 270 Cervantes Saavedra Miguel de (1547–1616), pisarz hiszpański 304 Chałasiński Józef (1904–1979), socjolog. Profesor UŁ i UW, członek PAN (w l. 1952–59 zastępca sekretarza naukowego) 74, 75, 79 Chamberlain Arthur Neville (1869–1940), polityk brytyjski. Premier Wielkiej Brytanii w l. 1937–40 z ramienia Partii Konserwatywnej. Prowadził politykę ustępstw wobec agresora i jednoczesnego dozbrajania kraju. Zwolennik negocjacji pokojowych z Hitlerem i inicjator układu monachijskiego z 1938 r. 109 Chantal, córka gospodarzy paryskiego mieszkania A. Kijowskiego 157, 160 Chaplin Charlie (właśc. Sir Charles Spencer; 1889–1977), angielski aktor, reżyser, scenarzysta, działający głównie w USA 138, 157, 313 Chopin (Szopen) Fryderyk Franciszek (1810–1849), polski kompozytor, pianista 121, 155, 156 Choynowska (z d. Rostafińska) Helena (1898–1979), autorka literatury dziecięcej, bibliotekarz 307 Choynowski Mieczysław, filozof nauki 307 Chruszczow Nikita S. (1894–1971), działacz komunistyczny. W l. 1953– –64 I sekretarz KC KPZR 68, 89, 92–93, 94, 95, 96, 108, 114, 196, 318 Chrzanowski Paweł, właściciel prywatnego gimnazjum założonego w 1903 r. w Warszawie 214 Chudzikiewicz Jerzy, syn Marii i Józefa, kuzyn A. Kijowskiego, inżynier mechanik zamieszkały w Szwajcarii 13, 16, 19, 24, 30, 57 Chudzikiewicz Józef, wuj A. Kijowskiego 25, 38 Chudzikiewiczowa (z d. Żeglikowska) Maria (Marynia), ciotka A. Kijowskiego, żona Józefa 30, 32, 34, 38, 51, 56 Chudzikiewiczowie, dzieci Marii i Józefa, kuzyni A. Kijowskiego 25, 38, 48, 57 Chudzyński Janusz, pisarz, krytyk teatralny 60 Chwalewik Witold (1900–1985), badacz i tłumacz literatury angielskiej 110 Cichowska Stanisława (1914–1987), pasierbica Janusza Gombrowicza 332–334 Ciołkosz Adam (1901–1978), działacz socjalistyczny, historyk, publicysta. Po wojnie pozostał na emigracji. W l. 1947–57 przewodniczący PPS w Wielkiej Brytanii, długoletni współpracownik RWE 313 Cioran Emil Michel (1911–1995), francuski eseista pochodzenia rumuńskiego 151 Conrad Joseph (właśc. Teodor Józef Konrad Korzeniowski; 1857–1924), angielski pisarz polskiego pochodzenia 185 Conrada stryjeczna wnuczka, pielęgniarka 185, 186 Csató Edward (1920–1968), teatrolog i krytyk teatralny. Od 1952 redaktor naczelny “Teatru'', od 1960 sekretarz generalny Ośrodka Międzynarodowego Instytutu Teatralnego 289–290 Cyrankiewicz Józef (1911–1989), działacz socjalistyczny i komunistyczny. Prezes Rady Ministrów (1947–52, 1954– 70), przewodniczący Rady Państwa (1970–72) 62, 75, 88, 94, 95, 195, 241, 243, 287, 334 Czachorowski Stanisław Swen (1920–1994), poeta, prozaik, aktor. W czasie wojny wraz z Mironem Białoszewskim prowadził konspiracyjną działalność artystyczną (wieczory autorskie, teatrzyk “Teatr Swena'') 245 Čapek Karel (1890–1938), pisarz czeski 213 Czechowicz Mieczysław (1930–1991), aktor filmowy i teatralny 204 Czekalski Eustachy (1885–1970), pisarz, krytyk literacki. publicysta 60 Czerwiński Marcin (ur. 1924), socjolog kultury, tłumacz, publicysta 148–152, 154–155 Czeszko Bohdan (1923–1988), prozaik i publicysta. W l. 1953–63 w zespole “Przeglądu Kulturalnego'', a w l. 1963– 81 “Kultury'' 69, 222 Czuchnowski Marian (1909–1991), poeta, prozaik, publicysta. W okresie międzywojennym związany z radykalnym ruchem chłopskim i robotniczym, więzień m.in. Berezy Kartuskiej. Po zakończeniu wojny w Londynie 279 Daniel Julij M.(ps. Nikołaj Arżak; 1925–1988), pisarz rosyjski, tłumacz. W 1966 skazany na 5 lat obozu pracy 215, 245, 250–251, 259 Dante Alighieri (1265–1321), poeta włoski 259, 304 Dawid Janina 255 Dąbrowska (z d. Szumska) Maria (1889–1965), powieściopisarka, autor- ka dzienników, tłumaczka. W l. 1947–65 wiceprezes ZG Polskiego PEN-Clubu. W 1956 wybrana do ZG ZLP 81, 83, 84, 87, 90, 91, 197, 203, 239, 310 Dąbrowski Witold (1933–1978), poeta, tłumacz, publicysta 246 Dejmek Kazimierz (ur. 1924) reżyser teatralny, aktor. Dyrektor teatrów: 1944–61 i ponownie 1975–79 łódzkiego

Teatru Nowego, 1962–68 Teatru Narodowego w Warszawie, 1981–93 warszawskiego Teatru Polskiego. W l. 1969– 71 reżyserował wyłącznie za granicą. W l. 1993– –96 minister kultury i sztuki 224, 267, 268, 271, 272, 276, 278–284, 311 De Sica Vittorio (1901–1974), włoski reżyser filmowy i aktor 213 Deszcz Marian (zm. 1964), nauczyciel języka francuskiego i polskiego w krakowskim Gimnazjum im. Jana III Sobieskiego 163 Detko Jan (1933–1979), historyk literatury, profesor UW 339, 342 Dobrowolski Stanisław Ryszard (1907–1985), poeta i prozaik, tłumacz. W l. 1948–68 prezes ZAiKS-u (w l. 1960–62 wiceprezes) 77, 205, 231, 278, 279, 306 Dobrowolski Szczęsny (właśc. Feliks Zamieński; 1914–1961), działacz komunistyczny, dziennikarz. W l. 1949–56 więziony, po uwolnieniu zastępca redaktora naczelnego “Życia Warszawy'' 86, 87 Dobrzański Jerzy, muzyk 267, 268 Domenach Jean Marie (1922–1997), filozof i publicysta francuski, wydawca katolickiego miesięcznika “Esprit'' 310 Dostojewski Fiodor M. (1821–1881), rosyjski powieściopisarz i myśliciel filozoficzno-religijny 258 Drewnowski Tadeusz (ur. 1926), krytyk literacki, publicysta, wydawca Dzienników M. Dąbrowskiej. Redaktor “Nowej Kultury'', “Dialogu'', “Polityki'' 77, 86, 87, 246, 304 Dreyer Carl Theodor (1889–1968), duński reżyser filmowy 152 Dreyfus Alfred (1859–1935), francuski kapitan sztabu generalnego pochodzenia żydowskiego. W 1894 oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Zdegradowany i dożywotnio zesłany na Wyspę Diabelską (Ameryka Płd). W wyniku kampanii na rzecz rewizji wyroku (1897–99) zrehabilitowany 72, 186 Drohojowski Jan (1901–1979), dyplomata i publicysta 224 Dubček (Dubczek) Alexander (1921–1992), polityk czechosłowacki. W l. 1968–69 I sekretarz KPCz. Inicjator praskiej wiosny w 1968. Po usunięciu z partii w 1968 pozostawał do 1989 pod stałym dozorem służby bezpieczeństwa. W l. 1989–91 w ruchu “Społeczeństwo przeciwko przemocy'' 293, 294 Dubiel, stangret w firmie Żeglikowskiego 16, 17, 24–26 Dudziński Bolesław (1892–1976), krytyk literacki, publicysta 339 Duriasz Józef (ur. 1936), aktor teatralny i filmowy 267 Duverger Maurice (ur. 1917), francuski prawnik i politolog. W l. 1955– –85 profesor prawa konstytucyjnego i nauk politycznych na Sorbonie 159–160, 161 Dygat Stanisław (1914–1978), prozaik, felietonista 234–235, 239, 295 Dymsza Adolf (właśc. Adolf Bagiński; 1900–1975), aktor teatralny i filmowy 233 Dziarnowska Janina (1903–1992), pisarka, autorka reportaży i tłumaczka. Działaczka KPP, PPR, PZPR 69, 246 Dziewoński Edward (ur. 1916), aktor i reżyser 271 Eisenhower Dwight David (1890–1969), głównodowodzący wojsk amerykańskich w Europie podczas II wojny światowej. W l. 1953–61 prezydent USA 70 Eliade Mircea (1907–1986), rumuński religioznawca, filozof kultury, indiolog, pisarz i eseista, działający w USA 6, 206, 343 Eliot Thomas Stearns (1888–1965), amerykańsko-angielski poeta, eseista, dramaturg i krytyk literacki, w 1948 otrzymał Nagrodę Nobla 304 Engels Fryderyk (1820–1895), niemiecki myśliciel i działacz polityczny. Wraz z K. Marksem współtwórca tzw. socjalizmu naukowego. Jeden z przywódców I i II Międzynarodówki 113 Estreicher Karol (1906–1984), historyk sztuki, bibliograf, pisarz. Profesor UJ 90 Fabre Jean Marcel (1904–1975), francuski historyk literatury, polonista, profesor Sorbony. Od 1959 członek PAN 160, 172 Fedecki Ziemowit (ur. 1923), tłumacz, satyryk, publicysta. Od 1950 redaktor “Twórczości'' 146, 185, 247 Fejgin Anatol (ur. 1909), pułkownik, dyrektor X Departamentu MBP w l. 1949–56. Skazany za “pozbawienie wolności szeregu niewinnych ludzi i stosowanie w podległych mu jednostkach MBP niedozwolonych metod śledczych'' 99, 103 Fellini Federico (1920–1993), włoski reżyser i scenarzysta filmowy 128 Feltin Maurice (1883–1975), kardynał, prymas Francji 131, 166 Feuerbach Ludwig Andreas (1804–1872), filozof niemiecki 232 Field Herman, Amerykanin, aresztowany w sierpniu 1949 pod zarzutem szpiegostwa i werbowania agentów amerykańskich spośród polskich działaczy komunistycznych. Zwolniony w październiku 1954 100 Fijewski Tadeusz (1911–1978), aktor teatralny i filmowy 204 Filipowicz Kornel (1913–1990), prozaik. Od 1975 członek zarządu krakowskiego ZLP, a od 1980 jego wiceprezes 84, 205 Filler Witold (ur. 1931), krytyk teatralny, publicysta 329 Finder Paweł (1904–1944), działacz komunistyczny. W 1941 członek grupy inicjatywnej PPR, a w l. 1942–43 sekretarz KC. W 1943 aresztowany i rozstrzelany na Pawiaku 101 Finkelsztein Julian (Eliasz; 1909–1977), działacz komunistyczny, publicysta. W l. 1949–62 redaktor naczelny “Życia Partii'' 87 Firek, szkolny kolega A. Kijowskiego 329, 330 Firka ojciec, urzędnik 330 Fiszer Ewa (ur. 1926), poetka, tłumaczka 163, 177, 185 Flap zob. Hardy Olivier Flaszen Ludwik (ur. 1930), krytyk literacki i teatralny, eseista, tłumacz. Wraz z J. Grotowskim założyciel i kierownik literacki Teatru Laboratorium 80, 98, 256, 308 Flip zob. Laurel Stanley Florian Szary, rycerz polski 47 Forbertowa 261 Freud Sigmund (1856–1939), austriacki neurolog i psychiatra, twórca psychoanalizy 241, 315, 343 Friedenthal Richard 343

Frisch Max (1911–1991), prozaik i dramaturg szwajcarski 232 Gabin Jean (właśc. Jean Alexis Moncorgé; 1904–1976), francuski aktor filmowy 156 Gałczyńska (z d. Awałow) Natalia (1908–1976), pisarka, tłumaczka. Żona poety Konstantego Ildefonsa (1905–1953) 98 Gandhi Mohandas Karamchand, Mahatma (1869–1948), indyjski polityk i pisarz. Wyznawca zasady walki bez stosowania przemocy 89 Gantzowa Maria, pracownik PIW-u, żona Stanisława, dyrektora administracyjnego wydawnictwa “Czytelnik'' 78 Garlicki, oficer WP 235 Garlickiego ojciec, generał radziecki 236 Gaulle Charles André de (1890–1970), francuski mąż stanu, generał. W l. 1958–69 prezydent Francji 132, 150 Gautier Théophile (1811–1872), francuski poeta i prozaik, krytyk literacki 126 Gawdzik-Brzozowska Barbara, żona Tadeusza, plastyczka 177, 184– –186 Gawlik Jan Paweł (ur. 1924), krytyk teatralny, dramaturg. W l. 1970– –80 dyrektor krakowskiego Starego Teatru 131 Gaworski Henryk (ur. 1928), poeta, prozaik. W l. 1968–82 redaktor naczelny miesięcznika “Barwy'' 278, 306 Gąsiorowski Krzysztof (ur. 1935), poeta, krytyk literacki, publicysta 339, 340 Germi Pietro (1914–1974), włoski reżyser filmowy 244 Giedroyc Jerzy (ur. 1906), publicysta, wydawca. Po wojnie pozostał na emigracji. W 1946 założył (w Rzymie) wydawnictwo Instytut Literacki (od 1947 w Maisons Laffite koło Paryża), a w 1948 miesięcznik “Kultura'', którego jest redaktorem naczelnym 105 Gierek Edward (ur. 1913), działacz komunistyczny. I sekretarz KW PZPR w Katowicach (1957–70), I sekretarz KC PZPR (1970–80). W 1981 wykluczony z partii 284 Giotto di Bondone (1267?–1337), malarz włoski 140 Giraudoux Jean (1882–1944), francuski dramaturg, powieściopisarz, dziennikarz, dyplomata 148 Gisges Jan Maria (1914–1983), poeta, prozaik. W l. 1951–74 sekretarz prezydium ZG ZLP, w 1983 wiceprezes nowo iutworzonego ZLP 218, 269, 270 Gluščević Obrad (1913–1978), jugosłowiański reżyser filmowy 234 Godard Jean-Luc (ur. 1930), francuski reżyser, scenarzysta i krytyk filmowy 118 Goethe Johann Wolfgang von (1749–1832), niemiecki poeta, pisarz i dramaturg 343 Goldenberg Max, współwłaściciel paryskiego mieszkania A. Kijowskiego, nauczyciel muzyki 120–122, 125, 127– 130, 132, 133, 135, 138, 140 Goldoni Carlo (1707–1793), włoski komediopisarz 227 Gombrowicz (z d. Labrosse) Rita, żona Witolda 333 Gombrowicz Janusz (1894–1968), brat Witolda 333, 334 Gombrowicz Jerzy (1895–1971), brat Witolda 334 Gombrowicz Witold (1904–1969), pisarz, dramaturg, eseista. W l. 1939– –63 w Argentynie. W 1963 w Berlinie Zachodnim, a od 1964 we Francji. W 1953 rozpoczął współpracę z paryską “Kulturą'' 80, 141, 163, 255–256, 260, 274, 307–309, 315, 323, 325–329, 332–334, 343 Gombrowiczowie, rodzina 332 Gomolicki Leon (1903–1988), pisarz, poeta, rusycysta 307 Gomułka Władysław (1905–1982), działacz komunistyczny. Członek KPP, PPR i PZPR w l. 1926–82, z wyjątkiem okresu 1951–56, kiedy wykluczono go z PZPR (więziony 1951–54). W l. 1956–70 I sekretarz KC PZPR 69, 94, 95, 101–103, 202, 203, 205, 208, 213, 222, 242, 260, 271, 275, 283–284, 294, 312 Gorki Maksim (właśc. Aleksiej M. Pieszkow; 1868–1936), rosyjski pisarz 156, 253 Goślicki Wawrzyniec (ok. 1530–1607), biskup, pisarz polityczny. Autor traktatu De optimo senatore (1568) 110 Gottesman Gustaw (ur. 1918), publicysta, krytyk, tłumacz, dyplomata. W l. 1954–63 redaktor naczelny “Przeglądu Kulturalnego'', 1972– –75 zastępca redaktora naczelnego “Literatury'' 151, 152, 189 Goulding Alfred (1891–1959), amerykański reżyser filmowy 233 Grabacki Antoni, brat żony Leszka Kijowskiego 64 Grabowska Marcelina (1912–1986), powieściopisarka 246 Grafówna Maria, dziennikarka 299 Granas Romana (zm. 1987), działaczka komunistyczna, dziennikarka, redaktor naczelny PIW-u, do 1961 zastępca redaktora naczelnego “Polityki'' 90, 91 Grass Guanter (ur. 1927), niemiecki prozaik i publicysta 219, 304 Grocholski, Niemiec, mieszkaniec Zielonej Góry 216 Grochowska Olimpia, redaktorka wydawnictwa “Czytelnik'' 314 Grodzicka (z d. Monastyrska) Blanka, żona Augusta, dziennikarka “Życia Warszawy'' 171, 173 Grodzicki August (ur. 1912), krytyk teatralny, autor książek reportażowo-podróżniczych, publicysta. Od 1956 zastępca redaktora naczelnego “Życia Warszawy''. W l. 1976–79 zastępca redaktora naczelnego “Rocznika Teatralnego'' 171, 173, 245 Grodzieńska-Pollakowa Wanda (1906–1966), autorka książek dla dzieci, tłumaczka, redaktorka pism dla dzieci i młodzieży 236 Gronouski John Austin (ur. 1919), działacz Polonii amerykańskiej. W l. 1965–68 ambasador USA w Polsce 241 Grosz Irena (1907–1979), działaczka komunistyczna, publicystka. W l. 1947–71 redaktor (od 1949 redaktor naczelny) “Gromady— —Rolnika Polskiego'' 235 Grosz Wiktor (właśc. Medres Izaak; 1907–1956), generał, działacz komunistyczny, publicysta. W l. 1946–49 dyrektor Departamentu Prasy i Informacji. W l. 1950–54 w Czechosłowacji jako ambasador PRL 87 Grotowski Jerzy (ur. 1933), reżyser teatralny, reformator sztuki aktorskiej. Założyciel i kierownik Teatru 13 Rzędów (w Opolu) i Teatru Laboratorium we Wrocławiu (1959–84). Od 1983 pracuje za granicą: w USA (1983–85) i we Włoszech (od 1985) 312, 343 Grześczak Marian (ur. 1934), poeta, prozaik, krytyk literacki 246 Grzędziński January Konstanty (1890–1975), publicysta i pisarz, wojskowy, współtwórca polskiego lotnictwa. Do Polski powrócił w 1957. W 1965 oskarżony o próbę przekazywania dziennikarzom zagranicznym materiałów szkalujących PRL. Po zawieszeniu procesu wznowiono go w 1968, nakazując obserwację psychiatryczną pisarza 197,

204, 218 Grzybowski Konstanty (1901–1970), prawnik, publicysta, profesor UJ 248 Guardi Francesco (1712–1792), malarz włoski 141 Guérin Maurice de (1810–1839), poeta francuski 218 Guitton Jean (ur. 1910), francuski filozof i teolog 237, 249 Guze Joanna (ur. 1917), tłumaczka i krytyk sztuki, popularyzatorka malarstwa francuskiego 150, 152, 162, 212, 214, 236, 245, 248, 310, 313 Hagmajer Jerzy, działacz Stowarzyszenia PAX, redaktor “Kierunków'' 208 Halicka Alicja (Alice; 1894–1975), malarka i scenograf. Od 1913 we Francji 180 Haller Józef (1873–1960), generał i polityk. Jeden z dowódców Legionów, w 1918–19 dowódca armii polskiej we Francji. W l. 1940–43 członek rządu emigracyjnego. Po wojnie pozostał w Wielkiej Brytanii 53 Hammarskjoald Dag (1905–1961), szwedzki polityk i dyplomata 265–266 Hanke Hugo, premier rządu emigracyjnego w 1955. We wrześniu tego roku powrócił do kraju 71 Hańcza Władysław (1905–1977), aktor teatralny i filmowy, reżyser teatralny 225 Hańska Ewelina z Rzewuskich, hrabina (1801–1882), żona H. Balzaka od 1850 (po śmierci pierwszego męża) 156 Harasiewicz Adam (ur. 1932), pianista, mieszka w Austrii 245 Hardy Olivier (1892–1957), aktor amerykański, odtwórca roli Flapa w cyklu komedii filmowych 138 Hartwig Julia (ur. 1921), poetka, tłumaczka, eseistka, żona Artura Międzyrzeckiego 163, 212, 219, 225, 235, 245, 248, 307, 315, 316 Has Wojciech Jerzy (ur. 1925), reżyser filmowy 212, 231, 239 Hasan II z dynastii Alawitów (ur. 1929), król Maroka od 1961 241 Hegel Georg Wilhelm Friedrich (1770–1831), filozof niemiecki 339 Hela ciotka zob. Bobakowa Helena Hemingway Ernest (1899–1961), amerykański prozaik, reporter i korespondent wojenny 106 Hen Józef (ur. 1923), prozaik i dramaturg. W l. 1966–68 i 1978–80 wiceprezes warszawskiego oddziału ZLP, a w l. 1981–83 jego prezes 263, 269, 272 Herbert Zbigniew (ur. 1924), poeta, dramaturg, eseista 249 Herder Johann Gottfried von (1744–1803), niemiecki pisarz, filozof historii 264, 343 Herling-Grudziński Gustaw (ur. 1919), prozaik, eseista, krytyk literacki, tłumacz. Od zakończenia wojny na emigracji: Włochy (1945–47, ponownie od 1955), Wielka Brytania (1948–52), Niemcy Zachodnie (1952–55), gdzie pracował w rozgłośni RWE. Współpracownik paryskiej “Kultury'' do 1996 109, 311 Herminia, kucharka w domu Kijowskich 14, 36, 39 Hertz Paweł (ur. 1918), poeta, eseista, tłumacz, edytor. Związany z “Nową Kulturą'' w l. 1951–63, współpracownik PIW-u 64–65, 67, 83, 98, 99, 108, 110–111, 138, 149, 150, 214, 231 Hertz Zygmunt (1908–1979), dyrektor administracyjny i współpracownik paryskiego Instytutu Literackiego i “Kultury'' 132, 138 Hildowie, bracia, właściciele sklepu z zabawkami i materiałami piśmiennymi w Krakowie 23, 26 Hitchcock Alfred (1899–1980), brytyjski reżyser filmowy. Od 1939 w USA 174 Hitler Adolf (1889–1945), przywódca niemieckiego narodowego socjalizmu, dyktator III Rzeszy, od 1933 kanclerz 201, 260 Hłasko Marek (1934–1969), prozaik. W l. 1955–57 kierownik działu prozy w “Po prostu''. Od 1958 za granicą: w Berlinie Zach., Francji, Izraelu, USA, RFN 82, 83, 89, 105, 106, 107 Hochhuth Rolf (ur. 1931), dramaturg niemiecki. Od 1963 w Szwajcarii 224 Hoffman Paweł (1903–1978), krytyk literacki, publicysta, działacz komunistyczny. W l. 1950–54 kierownik Wydziału Kultury KC PZPR. Redaktor naczelny “Nowej Kultury'' w l. 1954–55. Zdymisjonowany po opublikowaniu Poematu dla dorosłych A. Ważyka, został pracownikiem PWN 63, 64, 69, 70, 72–73, 75, 76, 77 Hoffmanowa (z Tańskich) Klementyna (1798–1845), pisarka, pedagog, od 1831 na emigracji we Francji 156 Holland Henryk (1920–1961), działacz komunistyczny. Aresztowany w grudniu 1961, po przesłuchaniu przewieziony do swojego mieszkania i podczas rewizji najprawdopodobniej wyrzucony przez okno 205 Holoubek Gustaw (ur. 1923), aktor i reżyser. W l. 1972–83 dyrektor warszawskiego Teatru Dramatycznego, w l. 1970–81 prezes SPATiF-u 115, 225, 267, 268, 271, 278 Hołuj Tadeusz (1916–1985), prozaik, dramaturg, publicysta. W l. 1957– –67 sekretarz generalny Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego 74, 208 Hoszowska, żona Ryszarda 169 Hoszowski Ryszard (ur. 1913), dyplomata. W l. 1956–62 attaché kulturalny w ambasadzie polskiej w Paryżu 169, 176 Hugo Victor Marie (1802–1885), francuski pisarz i polityk, przywódca i teoretyk romantyzmu 253 Hulka-Laskowski Paweł (1881–1946), pisarz, publicysta, tłumacz 231 Hume Dawid (1711–1776), szkocki filozof 81 Humphrey Hubert H., amerykański polityk 301 Huxley Aldous (1894–1963), pisarz angielski 264 Iłłakowiczówna Kazimiera (1892–1983), poetka, pisarka, tłumaczka. W l. 1926–35 sekretarz J. Piłsudskiego 63–64, 167 Ionesco Eugčne (1912–1994), francuski dramaturg i pisarz pochodzenia rumuńskiego. Jeden z twórców teatru absurdu 139 Iredyński Ireneusz (1939–1985), dramaturg, prozaik, poeta 311 Irena zob. Szymańska Irena Ivens Joris (1898–1989), holenderski reżyser filmów dokumentalnych 177 Iwan IV Groźny (1530–1584), car rosyjski 332 Iwaszkiewicz Anna (zm. 1944), siostra Jarosława 201 Iwaszkiewicz Jarosław (1894–1980), poeta, prozaik, dramaturg, eseista, tłumacz. Prezes Zarządu Głównego ZLP w l. 1959–80. W l. 1954– 80 redaktor naczelny “Twórczości'' 67, 68, 72, 75, 77, 90, 163, 167, 170, 196, 197, 198, 200– 202, 214, 221, 231, 235, 313, 324

Iwaszkiewiczowa (z d. Lilpop) Anna (1897–1979), żona Jarosława 67, 313 Iwaszkiewiczówna (zamężna Włodek) Maria (ur. 1924), córka Jarosława 314 Iwaszkiewiczówna (zamężna Markowska) Teresa, córka Jarosława 314 Jadwiga, święta (1374–1399), królowa polska 32, 43, 44, 46–48, 54–56 Jagusia, służąca w domu Kijowskich 14, 18, 22, 27, 36, 39 Jakubowski Jan Zygmunt (1909–1975), historyk literatury, krytyk literacki. Jeden z założycieli IBL. Profesor UW 212 Jan II Kazimierz (1609–1672), król polski 55 Jan III Sobieski (1629–1696), król polski 47, 48, 55, 94 Jan od Krzyża, święty (właśc. Juan de Yepes y Alvarez; 1542–1591), hiszpański karmelita, mistyk, doktor Kościoła 304 Jan XXIII ( Angelo Giuseppe Roncalli; 1881–1963), papież w l. 1958– –63. Zapoczątkował ruch odnowy w Kościele katolickim poprzez zwołanie II Soboru Watykańskiego 192, 206 Janek wuj (stryj) zob. Kijowski Jan Janek zob. Błoński Jan Jaremko-Pytowska Zofia (ur. 1920), krytyk literacki, tłumaczka. W 1969 wyemigrowała do Włoch, następnie do USA 278 Jarosiński Witold (ur. 1909), działacz komunistyczny. W l. 1956–68 sekretarz KC PZPR 246 Jarosław zob. Iwaszkiewicz Jarosław Jasienica Paweł (właśc. Leon Lech Beynar; 1909–1970), historyk, eseista, pisarz, publicysta. W czasie wojny działacz podziemia w Wilnie, oficer AK i ZWZ. W l. 1959–62 wiceprezes ZG ZLP, a w 1966–70 wiceprezes ZG Polskiego PEN-Clubu. W 1968 (po lutowym zebraniu ZLP) zaatakowany publicznie przez W. Gomułkę, usunięty z ZLP oraz objęty zakazem druku 196, 197, 214, 215, 278, 283, 284, 304 Jasnorzewska-Pawlikowska Maria zob. Pawlikowska-Jasnorzewska Maria Jastrun Mieczysław (1903–1983), poeta, prozaik, eseista i tłumacz 60, 61, 63, 69, 72, 77, 83, 85, 99, 108, 201, 278, 304 Jaszczuk Bolesław (1913–1990), działacz komunistyczny. W l. 1963– –70 sekretarz KC PZPR, a w l. 1968–70 członek BP. Zdymisjonowany w grudniu 1970 jako odpowiedzialny za skutki reformy ekonomicznej 243 Jaworski, z Wilgi 328 Jedlicki Witold (1929–1995), socjolog, publicysta. Od 1962 na emigracji 189, 190 Jeleński Konstanty Aleksander (Kot; 1922–1987), eseista, publicysta, krytyk literacki i krytyk sztuki. Po wojnie pozostał na Zachodzie: do 1951 we Włoszech, później we Francji. Stały współpracownik paryskiej “Kultury'' 105, 116, 134, 137 Jerzy zob. Andrzejewski Jerzy Jędrychowski Stefan (1910–1996), działacz komunistyczny. W l. 1956– –71 członek Biura Politycznego KC PZPR. W l. 1956–68 przewodniczący Komisji Planowania przy Radzie Ministrów. Minister spraw zagranicznych (1968–71), finansów (1971–74) 241 Joasia zob. Guze Joanna Johnson Lyndon Baines (1908–1973), polityk amerykański. W l. 1963– –69 prezydent 229 Jolles Zygmunt (zm. 1968), dyrektor wydawnictwa “Czytelnik'' 156 Jolles, inżynier francuski, znajomy A. Kijowskiego 156 Jollesa rodzice 156 Jouvet Louis (1887–1951), francuski aktor i reżyser 156 Joyce James (1882–1941), irlandzki pisarz 304, 309 Józef, wuj A. Kijowskiego, zob. Chudzikiewicz Józef Jóźwiak Franciszek (1895–1966), działacz PPR i PZPR. W l. 1945– –49 wiceminister bezpieczeństwa publicznego. Od 1949 prezes ZBOWiD-u 102 Julia zob. Hartwig Julia Jung Carl Gustav (1875–1961), szwajcarski psycholog i psychiatra, twórca psychologii głębi 206 Jurandot Jerzy (1911–1979), satyryk, komediopisarz 269, 272 Jurek zob. Lisowski Jerzy Jurek, kuzyn A. Kijowskiego, zob. Chudzikiewicz Jerzy Jurkowie zob. Stankówna Hanna i Lisowski Jerzy K. zob. Kijowska Kazimiera Kádár János (1912–1989), węgierski działacz komunistyczny. I sekretarz KC WSPR od 1957 (do 1988), po stłumieniu powstania węgierskiego 1956 kierował represjami wobec jego uczestników 97 Kafka Franz (1883–1924), austriacki pisarz 9, 258–259 Kałużyński Zygmunt (ur. 1918), publicysta, krytyk filmowy. W l. 1952– –57 członek zespołu redakcyjnego “Nowej Kultury''. Po 1957 związany z “Polityką'' 77 Kant Immanuel (1724–1804), niemiecki filozof 223 Karol, wuj A. Kijowskiego, zob. Morawski Karol Karsow Nina, tłumaczka, aresztowana w 1967 i skazana na 3 lata więzienia za przechowywanie materiałów przeznaczonych do publikacji zagranicznych (wśród nich była taśma z nagraniem opery J. Szpotańskiego Cisi i gęgacze) 272, 274 Karst Bronisława, córka Romana 314 Karst Roman (1911–1988), krytyk literacki, tłumacz. Od 1953 wykładowca na Wydziale Dziennikarstwa UW. Zastępca redaktora naczelnego “Twórczości''. W 1969 wyemigrował do USA, profesor literatury niemieckiej na uniwersytecie w Stony Brook 197, 246, 247, 314 Kasman Leon (1905–1984), działacz komunistyczny. W l. 1948–54 i 1957–67 redaktor naczelny “Trybuny Ludu'' 86, 189 Kazia zob. Kijowska Kazimiera Kąkol Kazimierz (ur. 1920), dziennikarz, działacz komunistyczny. W l. 1957–74 redaktor naczelny “Prawa i Życia'', zastępca członka KC PZPR (1971–80), przewodniczący Głównej Komisji ds. Badania Zbrodni Hitlerowskich 239

Keaton Buster (właśc. Joseph Francis Keaton; 1895 lub 1896–1966), amerykański aktor filmowy 138 Keighley William (ur. 1889), amerykański reżyser filmowy 145 Ket zob. Puzyna Konstanty Kiernikowa Janina, krakowska nauczycielka 36 Kijowska (z d. Woźniakowska) Alojza (Luiza, Lojza), żona Franciszka, babka Andrzeja 53, 56, 200 Kijowska (z d. Adamska) Kazimiera, żona Andrzeja, publicystka, w l. 1963–81 członek redakcji “Gromady—Rolnika Polskiego'' 7, 59, 63, 65, 66, 71, 73, 81, 83, 84, 87, 93, 94, 105, 106, 108, 109, 116, 117–189, 194, 199, 203, 207, 208, 225, 236, 248, 257, 295, 301, 307, 310, 317, 328, 345–347 Kijowska (z d. Grabacka), żona Leszka 59 Kijowska (z d. Żeglikowska) Wanda, matka Andrzeja 8–10, 13–15, 17–39, 41–58, 201, 300, 305, 324 Kijowska Marta, córka Leszka 59 Kijowski Andrzej Tadeusz (ur. 1954), syn Andrzeja, teatrolog, dziennikarz 59, 71, 73, 81, 87, 94, 97, 105, 108, 109, 116, 119, 122–124, 140–142, 147, 151, 155, 158, 160, 163, 165, 174, 175, 194, 204, 216, 233, 235, 236, 251, 252, 321, 332 Kijowski Franciszek (1863–), dziadek Andrzeja 43, 53, 55, 56, 200 Kijowski Jan, brat Tadeusza, stryj A. Kijowskiego 199 Kijowski Leszek (Smok), brat Andrzeja 14–21, 25–27, 29, 30, 33–35, 39, 41, 42, 47, 49–51, 53–57, 59, 105, 172 Kijowski Tadeusz, ojciec Andrzeja – urzędnik włoskiego towarzystwa ubezpieczeń Generali Assicurazioni 14, 15, 18, 21, 25–30, 32–39, 43–57, 72, 90, 194, 244, 300, 315 Kijowski, ojciec Franciszka, pradziadek Andrzeja, administrator majątku Potockich 200 Kijowskiego Leszka córka 59 Kijowskiej Kazimiery matka zob. Adamska-Hulewiczowa Janina Kipphardt Heinar (1922–1982), dramaturg i prozaik niemiecki 225 Kisiel zob. Kisielewski Stefan Kisielewski Stefan (ps. Teodor Klon, Kisiel; 1911–1991), prozaik, publicysta, kompozytor i krytyk muzyczny. W l. 1958–68 oraz 1971–87 felietonista “Tygodnika Powszechnego''. W 1968 usunięty z ZLP i objęty zakazem druku 109, 197, 203, 278, 283, 297–298, 304, 309, 311 Klawek Aleksy (1890–1969), ksiądz, teolog, w l. 1945–54 profesor UJ, następnie, do 1957, wykładowca Seminarium Duchownego w Krakowie 299 Klettenberg Susanne Katherine von (1723–1774), przyjaciółka J.W. Goethego 343 Klimek, urzędniczka ambasady polskiej w Paryżu 141–142, 185, 186 Kliszko Zenon (1908–1989), działacz komunistyczny. W l. 1957– –70 sekretarz KC PZPR (m.in. do spraw ideologii i kultury), a w l. 1959–70 członek Biura Politycznego, w grudniu 1970 kierował pacyfikacją na Wybrzeżu 196, 202– 203, 208, 246, 248, 271, 301 Klon Teodor zob. Kisielewski Stefan Klossowska, znajoma A. Kijowskiego z Paryża 169 Klossowskiej mąż 169 Knopfloch, młynarz w Transylwanii (Siedmiogrodzie), prapradziadek A. Kijowskiego 199 Kobiela Bogumił (1931–1969), aktor filmowy i teatralny 166 Kociołek Stanisław (ur. 1933), działacz komunistyczny. I sekretarz KW PZPR w Warszawie do 1967, potem w KW w Gdańsku, sekretarz KC (1970–71) 221 Kodály Zoltán (1882–1967), węgierski kompozytor i etnomuzykolog 111 Koestler Arthur (1905–1983), angielski prozaik, eseista i dziennikarz węgierskiego pochodzenia 92 Kołakowska Tamara, żona Leszka, lekarz psychiatra 245 Kołakowski Leszek (ur. 1927), filozof, pisarz, eseista. W l. 1955–61 członek redakcji “Nowej Kultury''. W l. 1959–68 kierownik Katedry Filozofii Nowożytnej UW. W 1966 usunięty z PZPR, w 1968 z UW. Od listopada 1968 za granicą, profesor uniwersytetów, m.in. w Kanadzie, USA, Wielkiej Brytanii 206, 242, 244–246, 248, 278, 283, 304 Kołoniecki Roman (1906–1978), poeta, tłumacz, publicysta 214 Komar Michał (ur. 1946), krytyk literacki i filmowy, eseista. W l. 1968– –71 redaktor “Współczesności'' 339 Kominek Bolesław (1903–1974), arcybiskup, metropolita wrocławski, od 1972 kardynał 233 Koniecpolski Stanisław (ok. 1594–1646), hetman wielki koronny 53 Konwicki Tadeusz (ur. 1926), prozaik, scenarzysta i reżyser filmowy. W l. 1950–56 redaktor “Nowej Kultury''. Kierownik literacki zespołu filmowego “Kadr'' (1956–68) oraz “Pryzmat'' (1970–78) 76, 232, 246, 248 Kopaliński Władysław zob. Stefczyk Jan Korotyński Henryk (1913–1986), publicysta, działacz polityczny. W l. 1951–72 redaktor naczelny “Życia Warszawy'' 282 Kosidowski Zenon (1898–1978), pisarz, autor prac popularnonaukowych z historii religii 269 Kosiński Jan (1916–1974), scenograf 115 Kosiński Jerzy (1933–1991), amerykański prozaik polskiego pochodzenia. W 1957 wyemigrował z Polski do USA 218 Kosko Allan (1907–1986), polski poeta, tłumacz. Od 1945 w Paryżu 169 Kossak Jerzy (ur. 1927) socjolog kultury i literatury, eseista. Pracownik Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR 288 Kossobudzki Leszek, krytyk literacki 64, 82 Kościuszko Tadeusz (1746–1817), generał, naczelnik powstania w 1794 48, 53, 98, 261 Kot Stanisław (1885–1975), historyk kultury, działacz polityczny. Członek rządu emigracyjnego. W 1945 powrócił do kraju, od 1947 ponownie na emigracji 107 Kotarbiński Tadeusz (1886–1981), filozof, logik i prakseolog. W l. 1957– –62 prezes PAN 116, 275 Kott (z d. Steinhaus) Lidia (ur. 1919), żona Jana 110, 111, 133, 215 Kott Jan (ur. 1914), historyk literatury, krytyk literacki i teatralny, eseista, tłumacz literatury francuskiej. Współzałożyciel IBL, profesor UW. Współpracownik “Przeglądu Kulturalnego''. Wystąpił z PZPR w 1957 na znak protestu przeciw zakazowi druku miesięcznika “Europa''. W 1967 wyemigrował do USA, profesor na uniwersytecie w Stony Brook 85, 92, 95, 98, 107, 108, 110, 111, 115, 133, 196, 215 Kowalska Anna (1903–1969), pisarka, działaczka społeczna. Przyjaciółka M. Dąbrowskiej 110

Kozłowski Karol (1900–1966), ksiądz 201 Koźniewski Kazimierz (ur. 1919), pisarz, reportażysta, publicysta. W zespole “Polityki'' od jej powstania (w 1957), w l. 1958–82 także redaktor naczelny “Magazynu Polskiego'' 60, 85, 197, 331 Krakowski, pracownik zespołu filmowego 235 Kramer Stanley (ur. 1913), amerykański reżyser filmowy 152 Kraśko Wincenty (1916–1976), działacz komunistyczny. W l. 1954–57 I sekretarz KW PZPR w Poznaniu, w l. 1959– 76 jako członek KC PZPR pełnił m. in. funkcję kierownika Wydziału Kultury KC (1960–71) i sekretarza KC (1972– 76) 231, 237, 246, 301 Kridl Manfred (1882–1957), historyk i teoretyk literatury. Od 1941 w Stanach Zjednoczonych. Od 1948 prowadził ufundowaną przez rząd Polski Ludowej katedrę historii literatury polskiej w Columbia University w Nowym Jorku 1957 172 Krońska Irena (1915–1974), filolog klasyczny 314 Kruczkowski Leon (1900–1962), pisarz, dramaturg i publicysta. Prezes ZG ZLP w l. 1949–56, od 1954 w KC PZPR 68, 75–78, 82, 83, 86, 90, 116, 202 Krzeczkowski Henryk (1921–1985), eseista i tłumacz 98 Krzemień 158, 168, 169, 170, 173, 175 Krzywicka Irena (1899–1994), pisarka, publicystka, tłumaczka. Attaché kulturalny ambasady polskiej w Paryżu (1945–47) i w Bernie (1957–58). Od 1965 we Francji 110 Krzywicki Andrzej (ur. 1937), fizyk 110 Krzyżanowski Julian (1892–1976), historyk literatury, folklorysta. Profesor UW, członek PAN 331 Kubacki Wacław (1907–1992), pisarz, historyk literatury. Profesor UJ. W l. 1971–72 redaktor naczelny “Literatury na Świecie'' 85, 202 Kukułczanka Jadwiga (ur. 1933), tłumaczka literatury francuskiej. Współpracowała z “Twórczością'' 181 Kulmowa Joanna (ur. 1928), poetka, aktorka i reżyser teatralny 199 Kuncewicz Piotr (ur. 1936), krytyk literacki 339 Kurecka Maria (1920–1987), żona Witolda Wirpszy, pisarka, tłumaczka 74 Kuroń Jacek (ur. 1934), polityk, publicysta. W PZPR w l. 1953–64. Po 1964 wielokrotnie więziony za działalność polityczną. Inicjator powstania i działacz KOR-u. W l. 1981–84 internowany i więziony. Działacz Unii Demokratycznej i Unii Wolności. W l. 1989–90 i 1992–93 minister pracy 205, 235, 259, 310 Kurowicki Jan (ur. 1943), filozof, krytyk literacki, poeta 339 Kurowski Tadeusz (1900–1964), ksiądz 298 Kuryluk Karol (1910–1967), działacz polityczny, publicysta. W l. 1951– –56 prezes CUW, 1956–58 minister kultury i sztuki, 1959–64 ambasador PRL w Austrii. W l. 1965–67 dyrektor PWN 83 Kuśmierek Józef (1927–1992), reportażysta, publicysta 80 Kuśniewicz Andrzej (1904–1993), prozaik. Od 1966 długoletni redaktor “Miesięcznika Literackiego'' 214 Kwiatkowski Tadeusz (ur. 1920), pisarz, satyryk. W 1948, jako stypendysta ZZLP i Ministerstwa Żeglugi i Handlu Zagranicznego, popłynął do Ameryki Południowej (gdzie spotkał się z W. Gombrowiczem) i Afryki 308 Lachmayer, mąż Julii 200 Lachmayer, oficer austriacki 200

Lachmayerowa (z d. Woźniakowska) Julia, ciotka A. Kijowskiego 200 Lafont Robert 310 Lagerloaf Selma (1858–1940), pisarka szwedzka. W 1909 otrzymała Nagrodę Nobla 109 Lamennais Félicité Robert de (1782–1854), pisarz francuski, ksiądz, ideolog tzw. socjalizmu chrześcijańskiego 253 Laskowska Wanda (ur. 1921), reżyser teatralny 111 Lasota Grzegorz (ur. 1929), dziennikarz “Nowej Kultury'' i “Przeglądu Kulturalnego'', krytyk literacki, reżyser, twórca i wieloletni realizator telewizyjnego programu “Pegaz'' 69, 73, 107, 195, 271 Laurel Stanley (właśc. Arthur Stanley Jefferson; 1890–1965), aktor amerykański, odtwórca roli Flipa w cyklu filmowych komedii 138 Lec Stanisław Jerzy (1909–1966), poeta i satyryk 231 Lechoń Jan (właśc. Leszek Serafinowicz; 1899–1956), poeta, satyryk, eseista, autor dzienników. Od 1930 za granicą 167 Legut-Werecka Lucyna (ur. 1926), aktorka, pisarka, malarka 62 Lem Stanisław (ur. 1921), prozaik, eseista 205, 213–214, 232, 240, 255, 310 Lemowa Barbara, żona Stanisława, lekarz 240 Lenart Józef Leon (ur. 1931), pisarz, publicysta. W l. 1966–71 redaktor naczelny “Współczesności''. W l. 1971–74 zastępca redaktora naczelnego “Literatury na Świecie'' 269, 270, 301, 339 Lenica Jan (ur. 1928), grafik, satyryk, twórca filmów animowanych, plakatów filmowych i teatralnych, ilustrator książek. Od 1961 na emigracji 177 Lenica, żona Jana 177 Lenin Włodzimierz Iljicz (właśc. Władimir I. Uljanow; 1870–1924), twórca partii bolszewickiej, pierwszy przywódca Rosji Radzieckiej 92 Leopold Wanda (1920–1977), krytyk literacki, od 1958 w zespole “Nowej Kultury'', redaktor w WMON 163, 166, 169, 171, 172, 174, 175, 177 Leopold Wandy siostra, lekarka 171 Lepszy Kazimierz (1904–1964), historyk. Profesor UJ, w l. 1962–64 jego rektor. Członek PAU i PAN 143 Leszczyński Jacek 204 Leszek zob. Kijowski Leszek Lévi-Strauss Claude (ur. 1908), francuski antropolog, socjolog i filozof 206 Lewandowska Irena, tłumaczka literatury rosyjskiej, żona W. Dąbrowskiego 198 Leyffel Jerzy, dyplomata PRL, potem redaktor w PIW-ie 70, 72 Libermann Herman (1870–1941), działacz socjalistyczny, publicysta. W l. 1919–33 poseł na Sejm. Przeciwnik autorytarnej polityki J. Piłsudskiego 228 Lichański Stefan (1914–1983), krytyk literacki 339 Lichniak Zygmunt (ur. 1925), krytyk literacki i publicysta. Od 1960 redaktor Instytutu Wydawniczego PAX oraz kierownik Wydziału Kultury Stowarzyszenia PAX. W l. 1983–90 redaktor naczelny “Kierunków'' 208, 306 Liebert Jerzy (1904–1931), poeta 167 Lipska Maria, żona Jana 196 Lipski Jan Józef (1926–1991) historyk literatury i krytyk literacki. W l. 1953–60 redaktor PIW-u. Pracownik naukowy IBL PAN. W 1976 jeden z założycieli KOR-u. W l. 1981–82 internowany i więziony, od 1987 współorganizator PPS 78, 89, 196 Lisiecka Alicja (rdc; ur. 1931), historyk literatury i krytyk literacki. W l. 1956–69 pracownik IBL. W l. 1960–63 członek redakcji “Nowej Kultury''. W 1969 wyemigrowała, w 1987 powróciła do kraju 114, 147, 215 Lisowska, nauczycielka A. Kijowskiego 36 Lisowski Jerzy (ur. 1928), tłumacz literatury francuskiej oraz literatury polskiej na język francuski, krytyk literacki. Od 1955 redaktor, a od 1980 redaktor naczelny “Twórczości'' 117, 118, 124, 135, 137, 179, 197, 247, 248, 314 Lovell Jerzy (1925–1991), prozaik i reportażysta. W l. 1957–78 redaktor “Życia Literackiego'' 75 Ludwik Filip I (1773–1850), król francuski 242, 243 Ludwiżanka Barbara (1908–1990), aktorka teatralna i filmowa 204 Lukács Gyoargy (1885–1971), węgierski teoretyk i historyk literatury, filozof. Wyznawca marksizmu (także w badaniach teoretycznoliterackich) i twórca nowej interpretacji dialektyki heglowskiej 108 Lumumba Patrice (1925–1961), polityk, pierwszy premier niepodległego Konga 138, 140 Lundkvist Artur Nils (1906–1991), szwedzki poeta i prozaik, krytyk literacki 238 Lupesco Stéphane, francuski filozof rumuńskiego pochodzenia 161 Łanowski Zygmunt (1911–1989), tłumacz literatury skandynawskiej 238 Łaszowski Alfred (1914–1997), pisarz, eseista i krytyk literacki. Współpracownik prasy Stowarzyszenia PAX 197, 331 Łepkowski Tadeusz (1927–1989), historyk 168, 173, 175, 186 Łopatkiewicz Zbigniew, znajomy A. Kijowskiego z lat szkolnych 298, 299 Łubieński Tomasz (ur. 1938), pisarz, dramaturg, eseista. W l. 1961–62 we Francji. Redaktor miesięcznika “Polska'' (1962–70), “Kultury'' (1970–76), potem redaktor naczelny “Nowych Książek'' 177 M.A. Styks zob. Maśliński Józef Mach Wilhelm (1917–1965), prozaik, eseista, krytyk literacki. W l. 1950– –58 redaktor “Nowej Kultury'' 203 Machejek Władysław (1920–1991), pisarz, publicysta, działacz komunistyczny. W l. 1952–90 redaktor naczelny “Życia Literackiego'' 98, 238 Maciąg Włodzimierz (ur. 1925), historyk i krytyk literatury, pisarz. W l. 1953–81 redaktor “Życia Literackiego''. Profesor UJ 114, 138, 160 Maciejewski Jarosław (1924–1987), historyk i krytyk literacki 256 Mackiewicz Józef (1902–1985), prozaik, publicysta. Od 1945 za granicą: w Rzymie, Londynie i Monachium 106 Mackiewicz Stanisław (ps. Cat, Gaston de Cerizay; 1896–1966), pisarz, eseista, publicysta. W l. 1954–55 premier rządu emigracyjnego. W 1956 powrócił do kraju 197, 204, 214, 215 Mackiewiczowa, żona Stanisława 215

Maistre Joseph Marie de (1753–1821), francuski filozof, pisarz, zwolennik i propagator konserwatyzmu 253 Maksymilian (1558–1618), arcyksiążę austriacki 53 Malenkow Gieorgij M. (1902–1988), radziecki działacz komunistyczny. Od 1946 w KC KPZR. W l. 1953–55 premier, a w 1946–53 i 1955–57 wicepremier ZSRR. Odsunięty od władzy w 1957 96, 198 Maliszewski Aleksander (1901–1978), poeta, dramaturg, pisarz, wiceprezes ZLP 77, 218, 269, 272 Mamoń Bronisław (ur. 1929), publicysta. Redaktor “Tygodnika Powszechnego'' od 1953 r. 252, 255 Mandalian Andrzej (ur. 1926), poeta, tłumacz. W l. 1952–53 i 1956–59 redaktor “Nowej Kultury'' 87 Mann Thomas (1875–1955), pisarz niemiecki 133, 304, 316 Manuella (1836–1848), francuska aktorka teatralna, córka M. Massou 218 Marcoussis Louis (właśc. Ludwik Markus; 1883–1941), malarz i grafik. Studiował w krakowskiej ASP, od 1903 w Paryżu 180 Margueritte Bernard, francuski dziennikarz, warszawski korespondent “Le Monde'' 313 Markevitch Igor (1912–1983), włoski dyrygent i kompozytor pochodzenia ukraińskiego 151 Markiewicz Henryk (ur. 1922), historyk i teoretyk literatury. Profesor UJ, członek PAN i PAU. W l. 1951–52 najpierw redaktor naczelny, potem zastępca redaktora naczelnego “Życia Literackiego'', a w l. 1952–56 członek jego redakcji 65, 69, 72, 74, 75 Markowski Eugeniusz (ur. 1912), malarz, dziennikarz, dyplomata. W l. 1955–69 dyrektor Biura Współpracy Kulturalnej z Zagranicą MKiS. Mąż Teresy Iwaszkiewicz 179 Marks Karol (właśc. Karl Heinrich Marx; 1818–1883), niemiecki filozof, przywódca międzynarodowego ruchu robotniczego 113, 297 Marszycki Mieczysław, dyrektor administracyjny warszawskiego Teatru Dramatycznego 286 Marynia, ciotka A. Kijowskiego, zob. Chudzikiewiczowa Maria Marynia, niańka A. Kijowskiego 14, 16, 24, 26 Massou Matilda, francuska dziewiętnastowieczna aktorka teatralna 218 Maśliński Józef (ps. M.A. Styks; ur. 1910), publicysta, od 1957 w “Życiu Literackim'', reżyser 255 Matejko Jan (1838–1893), malarz 55 Matuszewski Ryszard (ur. 1914), eseista, krytyk literacki, tłumacz. W l. 1950–60 redaktor “Nowej Kultury'' (do 1955 zastępca redaktora naczelnego). W l. 1953–58 kierownik pracowni literatury współczesnej IBL PAN. W l. 1960–77 kierownik redakcji literatury współczesnej w wydawnictwie “Czytelnik'' 77, 214, 239, 314, 331 Matwin Władysław (ur. 1916), działacz komunistyczny. W 1956 redaktor naczelny “Trybuny Ludu'' 72 Mauersberger Adam (1910–1988), publicysta. Od 1955 związany z Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza, w l. 1957–69 dyrektor 231 Mauriac Claude (1914–1996), francuski pisarz i krytyk literacki. W l. 1944–49 osobisty sekretarz generała Ch. de Gaulle’a 150 Maurice, właściciel paryskiego bistro 182, 183 Mazurkiewicz Jan (ps. Radosław; 1896–1988), dowódca zgrupowania AK “Radosław'' w powstaniu warszawskim 214 McCarthy Joseph Raymond (1908–1957), polityk amerykański. W l. 1947– –57 senator z ramienia Partii Republikańskiej. W l. 1950–54 inicjator działań ograniczających wpływ na władzę i instytucje publiczne osób podejrzewanych o sprzyjanie komunizmowi 109 Mehoffer Józef (1869–1946), malarz, witrażysta, projektant wnętrz 231 Meissner Andrzej, malarz 181, 182 Mencwel Andrzej (ur. 1940), eseista, krytyk literacki 339, 342 Mendelssohn-Bartholdy Felix (1809–1847), kompozytor niemiecki 322 Mendčs-France Pierre (1907–1982), francuski polityk. W l. 1954–55 premier Francji. Przeciwnik wojny w Algierii, od 1958 w opozycji do rządów Ch. de Gaulle’a i jeden z założycieli Zjednoczonej Partii Socjalistycznej 150 Meredith George (1828–1909), angielski powieściopisarz i poeta 220, 226 Merz, krakowski pediatra 17 Mętrak Krzysztof (1945–1993), eseista, krytyk literacki i filmowy 256 Michalski Hieronim Edward (ur. 1913), krytyk literacki i publicysta. W l. 1962–63 redaktor naczelny “Nowej Kultury'', potem w zespole “Kultury'' 116 Michalski Waldemar (ur. 1938), poeta 339 Michał I (ur. 1921), król Rumunii. Panował w l. 1927–30 i 1940–47. Abdykował pod naciskiem władz komunistycznych i emigrował 335 Michał Korybut Wiśniowiecki (1640–1673), król polski 42 Michałowska Mira (ps. Maria Zientarowa; ur. 1914), satyryk, tłumaczka. Żona Jerzego, ambasadora Polski w Londynie 62 Michnik Adam (ur. 1946), działacz polityczny, publicysta, historyk. W l. 1968–69 więziony za udział w protestach studenckich. Od 1977 w KOR. Internowany (1981–82) i więziony za działalność polityczną w l. 1984–86. Od 1989 redaktor naczelny “Gazety Wyborczej'' 313 Michnikowski Wiesław (ur. 1922), aktor teatralny i kabaretowy 204 Mickiewicz Adam (1798–1855), poeta, pisarz 79, 83, 84, 85, 205, 253, 267, 268, 271, 272, 276, 278, 279, 280, 281, 284 Mieroszewski Juliusz (ps. Londyńczyk; 1906–1976), publicysta. Od 1939 za granicą. Od 1949 londyński korespondent paryskiej “Kultury'' 109, 313 Mierzeński Stanisław (1903–1964), pisarz, dziennikarz. W l. 1946–54 więziony na podstawie fałszywych oskarżeń 100 Mieszko I (ok. 935–992), książę polski 42, 220 Międzyrzecki Artur (1922–1996), poeta, prozaik, eseista, tłumacz. W czasie wojny w armii Andersa, uczestnik kampanii włoskiej. Pracował w redakcjach: “Nowej Kultury'' (1956–58) i “Poezji'' (1965–68 zastępca redaktora naczelnego). W l. 1971–74 w USA jako wykładowca University of New York. W l. 1975–81 redaktor “Twórczości''. Od 1991 prezes Polskiego PEN-Clubu 212, 214, 219, 227, 235, 238, 245, 248, 249, 267, 272, 277, 278, 295, 301, 307, 314, 315 Mijal Kazimierz (ur. 1910), działacz komunistyczny. W 1964 założyciel nielegalnej, opozycyjnej wobec PZPR

Polskiej Partii Komunistycznej 273 Mikołajczyk Stanisław (1901–1966), polityk, działacz ruchu ludowego. W l. 1943–44 premier rządu emigracyjnego. Po powrocie do kraju w l. 1945–47 prezes PSL, minister reform rolnych i poseł do KRN. W październiku 1947, obawiając się aresztowania, przedostał się do USA, gdzie do 1966 prezesował PSL na emigracji 336 Miller Jan Nepomucen (1890–1977), krytyk literacki i teatralny, eseista. Pod pseudonimem Stanisław Niemira publikował w londyńskich “Wiadomościach'', za co skazano go w 1965 (kara więzienia z zawieszeniem) 204 Miłosz Andrzej (ur. 1917), brat Czesława, tłumacz, publicysta, autor słuchowisk radiowych 133 Miłosz Antoni Oskar (ur. 1947), syn Czesława 133 Miłosz Czesław (ur. 1911), poeta, prozaik, eseista, historyk i krytyk literatury, tłumacz. W l. 1945–49 w Stanach Zjednoczonych jako dyplomata, następnie 1950–51 w Paryżu jako attaché kulturalny ambasady polskiej. Od 1951 na emigracji, najpierw we Francji, a następnie w USA. W l. 1961–81 wykładowca, a następnie profesor na Wydziale Literatur i Języków Słowiańskich w Berkeley. Laureat Nagrody Nobla w 1980 11, 80, 86, 92, 107, 109, 111, 116, 132–133, 135, 136, 137, 147, 167, 314 Miłosz Piotr, syn Czesława 133 Miłoszowa (z d. Dłuska, 1 v. Cękalska) Janina (zm. 1986), żona Czesława 133 Mimi 122 Minc Hilary (1905–1974), działacz komunistyczny. Przewodniczy Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego (1954–56) 243 Minc Tadeusz (1924–1992), reżyser teatralny 334 Mirkowicz Tomasz, tłumacz 218 Mitzner Zbigniew (ps. Jan Szeląg; 1910–1968), felietonista, członek zespołu “Kultury'', profesor Studium Dziennikarskiego UW 248 Mniszech z Hańskich, hrabina 156 Mochnacki Maurycy (1803–1834), krytyk literacki, publicysta, działacz polityczno-społeczny, jeden z organizatorów powstania listopadowego 244, 264 Moczar Mieczysław (1913–1986), działacz komunistyczny. W l. 1964– –68 minister spraw wewnętrznych, 1964–72 prezes ZBoWiD-u 189, 235, 275, 284 Modrzewski Franciszek (1902–1985), działacz państwowy, członek SD, podsekretarz stanu w Ministerstwie Handlu Zagranicznego 241 Modzelewski Karol (ur. 1937), działacz polityczny, historyk. W l. 1957– –64 członek PZPR. W l. 1964–67 i 1968–71 więziony ze względów politycznych. Po 1980 jeden z czołowych działaczy NSZZ “Solidarność''. W l. 1981–84 internowany i więziony. W l. 1992–95 honorowy przewodniczący Unii Pracy 205, 235, 259, 310 Modzelewski Zygmunt (1900–1954), działacz komunistyczny. Od 1937 w ZSRR, podczas wojny współorganizator ZPP i Dywizji im. T. Kościuszki. W l. 1943–45 ambasador polski w ZSRR, 1945–51 wiceminister i minister spraw zagranicznych, od 1951 rektor Instytutu Nauk Społecznych przy KC PZPR 205 Moličre (Molier, właśc. Jean Baptiste Poquelin; 1622–1673), francuski komediopisarz, aktor 87 Mołojec Bolesław (1909–1942), działacz komunistyczny. W 1942 jeden z założycieli PPR i dowódca Gwardii Ludowej. Oskarżony o udział w zabójstwie M. Nowotki, został zabity z polecenia władz partyjnych 102 Mołojec Zygmunt (zm. 1942), działacz komunistyczny, z inspiracji swego brata Bolesława zabójca M. Nowotki 102 Mołotow Wiaczesław M. (właśc. W. M. Skriabin; 1890–1986), radziecki działacz komunistyczny. W l. 1939–49 i 1953–56 minister spraw zagranicznych ZSRR. Sygnatariusz paktu radziecko-niemieckiego w 1939. Zapoczątkował zimną wojnę w 1947. W 1957 po nieudanej próbie obalenia Chruszczowa odsunięty od władzy 88, 96 Montaigne Michel Eyquem de (1533–1592), francuski pisarz, filozof 261, 288–289, 292 Montherlant Henry Millon de (1896–1972), pisarz i dramaturg francuski 120 Morawska Róża (z d. Żeglikowska), ciotka A. Kijowskiego, żona Karola 19, 21, 23, 29, 30, 32, 34, 37, 48, 50, 58 Morawski Jerzy (ur. 1918), dziennikarz, działacz komunistyczny. W l. 1954–56 kierownik Wydziału Propagandy i Agitacji KC PZPR, 1955–60 sekretarz KC, w 1956 redaktor naczelny “Trybuny Ludu'' 68, 72, 75 Morawski Karol, wuj A. Kijowskiego, lekarz ginekolog w Zakopanem 48 Morawski Stefan (ur. 1921), filozof i teoretyk sztuki. Profesor UW do 1968 283 Moszkowicz, artysta malarz 177 Motyka Lucjan (ur. 1915), działacz komunistyczny. W l. 1964–71 minister kultury i sztuki, w 1975–77 kierownik Wydziału Kultury KC PZPR 204, 208, 267, 268, 269–272, 288 Mrożek Sławomir (ur. 1930), dramaturg, prozaik, satyryk, grafik. W 1963 wyemigrował i mieszkał we Włoszech (1963–68), Francji (1968–89) i Meksyku (od 1989). W 1996 powrócił do Polski 204, 232, 308, 309 Mrożewski Zdzisław (ur. 1909), aktor teatralny i filmowy 267, 268 Munk Andrzej (1921–1961), reżyser i operator filmowy 166 Muannichowa Maria, właścicielka Prywatnego Seminarium i Szkoły Ćwiczeń im. Sebaldy Muannichowej w Krakowie 36, 172 Nadeau Maurice (ur. 1911), francuski krytyk, redaktor “Les Lettres Nouvelles''. Wydawca dzieł W. Gombrowicza 179–180 Nagy Imre (1896–1958), węgierski działacz komunistyczny. W l. 1953– –55 premier, w 1955 jako zwolennik destalinizacji odsunięty od władzy. Ponownie na czele rządu po wybuchu rewolucji węgierskiej w 1956. Po wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego w 1956 aresztowany, a w 1958 stracony 96, 97, 99 Najderowa (z d. Paschalska) Halina, żona Zdzisława 314 Nałęcz Janina, tłumaczka 237 Natanson Wojciech (1904–1996), krytyk literacki i teatralny, tłumacz 161, 162, 163 Neruda Pablo (właśc. Neftali Ricardo Reyes Basualto; 1904–1973), poeta chilijski, działacz Komunistycznej Partii Chile. W 1971 otrzymał Nagrodę Nobla 83 Neumark Stanisław, dyrektor gabinetu ministra kultury i sztuki 269, 270 Newerly Igor (właśc. Igor Abramow-Newerly; 1903–1987), prozaik. Działacz ZLP, prezes oddziału warszawskiego (w 1966) 246–248, 277, 287–288, 304 Newman John Henry (1801–1890), angielski teolog, filozof, kaznodzieja 226, 227 Niecikowski Jerzy (ur. 1942), pisarz, krytyk filmowy. W l. 1967–70 redaktor “Współczesności'' 339, 340, 341

Nietzsche Friedrich (1844–1900), niemiecki filozof 6 Nikorowicz Józef (1827–1890), muzyk 44 Nixon Richard (1913–1994), amerykański polityk. W l. 1968–74 prezydent USA z ramienia Partii Republikańskiej 301 Nogowie, małżeństwo 170 Norwid Cyprian (1821–1883), poeta, dramaturg, pisarz, rysownik 146, 267 Nowaczyński Adolf (1876–1944), dramaturg, satyryk, publicysta. W okresie międzywojennym wyznawca poglądów nacjonalistycznych i antysemickich, po przewrocie majowym pobity przez zwolenników obozu rządzącego (stracił oko) 279 Nowak Roman (1900–1980), działacz komunistyczny. Przewodniczący CKKP PZPR (1956–68), członek Rady Państwa (1957–69) 246 Nowakowski Tadeusz (1917–1996), prozaik, publicysta. Po wojnie pozostał na emigracji; w l. 1947–53 w Wielkiej Brytanii, a następnie w RFN (Monachium). Pracownik RWE, BBC i Głosu Ameryki 313 Nowicki Krzysztof (1940–), poeta, prozaik, krytyk literacki. W l. 1963– –73 redaktor “Faktów i Myśli'' 339, 340 Nowotko Marceli (1893–1942), działacz komunistyczny. Jeden z założycieli PPR. Zamordowany z polecenia B. Mołojca 101, 102 Obermayer, ojciec Zosi, urzędnik, właściciel kamienicy 35, 305 Obermayerowa, matka Zosi, nauczycielka 34–35, 305 Obermayerówna Zofia, koleżanka A. Kijowskiego z lat szkolnych 304–306 Ochab Edward (1906–1989), działacz komunistyczny. W l. 1954–68 członek Biura Politycznego KC PZPR. W 1956 I sekretarz KC. W l. 1964–68 przewodniczący Rady Państwa 68, 69, 72, 73, 75, 95, 272 Ochęduszko Jaromir (1912–1987), dziennikarz, dyplomata. W l. 1952– –57 sekretarz redakcji “Przeglądu Kulturalnego'', 1957–65 radca ambasady polskiej w Paryżu, 1968–73 ambasador w Bukareszcie 141, 169, 170 Odojewski Włodzimierz (ur. 1930), prozaik. W l. 1960–68 kierownik teatru Polskiego Radia. W 1969 wyemigrował do RFN. Kierownik literacki RWE 269 Oeser Adam Friedrich (1717–1799), niemiecki malarz i rzeźbiarz 343 Ojstrach Dawid F. (1908–1974), skrzypek rosyjski 111 Olcha Antoni (właśc. Antoni Władysław Mirek; 1914–1978), poeta, publicysta 269 Opaliński Kazimierz (1890–1979), aktor teatralny i filmowy 267, 268 Orłoś Kazimierz (ur. 1935), prozaik. Od 1976 objęty zakazem druku, publikował w prasie drugiego obiegu i za granicą 110 Ortwin Ostap (właśc. Oskar Katzenellenbogen; 1876–1942), krytyk literacki 220 Osęka Andrzej (ur. 1932), krytyk artystyczny i publicysta, w l. 1958–63 kierownik działu plastycznego w “Przeglądzie Kulturalnym'', następnie w “Kulturze'' 189–190 Oskar, Bawarczyk, sąsiad A. Kijowskiego w Paryżu 121, 125, 127, 129, 135 Oskara rodzice 125 Osmańczyk Edmund Jan (1914–1989), publicysta, pisarz, działacz polityczny. W l. 1945–68 korespondent zagraniczny polskiej prasy i radia (w Niemczech, USA, Wielkiej Brytanii, Meksyku) 88, 105 Ostrowski Adam (1911–1977), działacz polityczny, pisarz. W l. 1954–67 dyrektor PIW-u 71 Otwinowski Stefan (1910–1976), prozaik i dramaturg. Od 1951 redaktor “Życia Literackiego''. Od 1950 wieloletni prezes krakowskiego oddziału ZLP, założyciel i opiekun Koła Młodych 298, 308 Paczkowska (z d. Szrejt) Irena (zm. 1963), żona Jerzego 184 Paczkowski Jerzy (1909–1945), poeta i satyryk. Od 1935 w Paryżu. Po wybuchu wojny we francuskim ruchu oporu. Zginął w obozie koncentracyjnym w Neungamme pod Hamburgiem 184 Paderewski Ignacy Jan (1860–1941), pianista, kompozytor, polityk 121 Palach Jan (zm. 1969), student wydziału filozoficznego uniwersytetu w Pradze. W 1969 dokonał samospalenia na praskim placu św. Wacława na znak protestu przeciw sytuacji politycznej w Czechosłowacji 311 Pankowski Marian (ur. 1919), prozaik, dramaturg, krytyk literacki. Po wojnie pozostał na emigracji w Belgii. Lektor języka polskiego i wykładowca literatury polskiej uniwersytetu w Brukseli 109 Panufnik Andrzej (1914–1991), kompozytor i dyrygent, od 1954 na emigracji w Wielkiej Brytanii 62 Pański Jerzy (1900–1979), publicysta, tłumacz. W l. 1948–50 prezes wydawnictwa “Czytelnik'', 1951–53 dyrektor Centralnego Zarządu Teatrów, w l. 1956–62 dyrektor programowy TVP 71 Papuga Jan (1915–1974), pisarz. W l. 1935–52 marynarz floty handlowej i wojennej 67 Parandowska (z d. Helc) Irena (1903–1993), aktorka i reżyser, żona Jana 313, 324 Parandowski Jan (1895–1978), prozaik, eseista, tłumacz. W l. 1955–78 prezes Polskiego PEN-Clubu 313, 324 Parnicka Eleonora, żona Teodora 195 Parnicki Teodor (1908–1988), prozaik, eseista. W l. 1944–67 przebywał w Meksyku. Powrócił do Polski w 1967 195, 205–206 Pascal Blaise (1623–1662), francuski filozof i matematyk 75, 82, 193, 301, 304 Pasek Jan Chryzostom (ok. 1636–1701 lub 1702), szlachecki pamiętnikarz 240 Pasternak Boris L. (1890–1960), poeta i prozaik rosyjski. Za powieść Doktor Żywago (opublikowaną poza granicami ZSRR) otrzymał w 1958 Nagrodę Nobla, której ulegając presji władz radzieckich nie przyjął 108 Pasternak Leon (1910–1969), poeta, satyryk, prozaik, tłumacz 214 Paszkowiak Edward, dziennikarz, tłumacz 248 Paszkowiakowa Danuta, żona Edwarda, dziennikarka 248 Paweł VI (Giovanni Battista Montini; 1897–1978), papież od 1963. Na jego pontyfikat przypada zakończenie Soboru Watykańskiego II. Zwolennik ewolucyjnej odnowy Kościoła i ruchów ekumenicznych, reformator liturgii 206, 222, 229, 295, 296 Pawlikowska-Jasnorzewska (z d. Kossak) Maria (1891–1945), poetka, autorka dramatów 167 Peiper Tadeusz (1891–1969), poeta i teoretyk poezji 251, 331 Perugino (właśc. Pietro Vannucci; 1448–1523), włoski malarz 140 Perzanowski, działacz emigracyjny, publicysta RWE 313

Petelski Czesław (1922–1997), reżyser filmowy 231 Philipe Gérard (1922–1959), francuski aktor filmowy i teatralny 126 Piasecki Bolesław (1915–1979), polityk i publicysta. Przed 1939 i w trakcie wojny działacz ruchu narodowego. Od 1952 przewodniczący katolickiego Stowarzyszenia PAX, współpracującego z PZPR 208 Piłsudski Józef (1867–1935), polityk, mąż stanu, marszałek Polski 39, 51, 63, 64 Piotrowska Scarlett, żona Kazimierza, potem żona A. Rudnickiego, następnie A. Panufnika 62, 152 Piotrowski Kazimierz (1911–1983), tłumacz, dziennikarz 62, 152 Piotruś zob. Skrzynecki Piotr Piwowarczyk Andrzej (ur. 1919), pisarz, tłumacz 246, 247 Platerowie 272, 275 Platon (ok. 427–347 p.n.e.), filozof grecki 291 Płomieński Jerzy Eugeniusz (1893–1969), krytyk literacki 116 Pochopień Jan (1912–1986), ksiądz 298 Podraza-Kwiatkowska Maria (ur. 1926), historyk literatury. W l. 1951– –74 pracownik naukowy IBL PAN. Profesor UJ 316 Polewka Adam (1903–1956), pisarz, felietonista 64 Pollak Seweryn (1907–1987), poeta, tłumacz, krytyk literacki 232, 246, 247

Pomianowski Jerzy (ur. 1921), pisarz, eseista, krytyk teatralny, tłumacz. W l. 1950–58 redaktor “Nowej Kultury''. Od 1968 we Włoszech, gdzie do 1985 był wykładowcą literatury polskiej i rosyjskiej na uniwersytecie w Bari 64, 76, 77, 215, 231, 247 Porębski Mieczysław (ur. 1921), historyk sztuki. Wykładowca warszawskiej ASP, profesor UJ 153 Potoccy, rodzina 200 Potocki Jan, hrabia (1761–1815), francuskojęzyczny pisarz, dramaturg, archeolog i podróżnik 159, 267 Powers Francis Gary, oficer amerykański. Pilot zestrzelonego w 1960 nad terytorium ZSRR amerykańskiego samolotu wywiadowczego U-2. Skazany przez sąd radziecki na 10 lat więzienia, w 1962 wymieniony na radzieckiego szpiega Rudolfa Abla 132 Pozner Anna (ur. 1917), tłumaczka literatury polskiej na język francuski 117, 168, 169 Preger Janina (ur. 1915), poetka, krytyk literacki, tłumaczka 116 Proust Marcel (1871–1922) pisarz francuski 207, 241, 259 Próchnik Adam (1892–1942), historyk, publicysta, działacz ruchu robotniczego 228 Prus Bolesław (właśc. Aleksander Głowacki; 1847–1912), pisarz i publicysta 244, 288 Pruszyński Ksawery (1907–1950), reportażysta, publicysta, dyplomata. Korespondent podczas wojny domowej w Hiszpanii w 1936 94, 335, 336 Przemski Leon (ur. 1901), pisarz. W l. 1953–63 w zespole “Nowej Kultury'' (redaktor naczelny w l. 1953–54) 61, 68, 76, 77, 246, 247 Przetakiewicz Zygmunt (ur. 1917), działacz Stowarzyszenia PAX 208 Przyboś Bronisława, pierwsza żona Juliana 67 Przyboś (z d. Kula) Danuta, druga żona Juliana, plastyczka 67 Przyboś Julia i Wanda, córki Juliana i Bronisławy 67 Przyboś Julian (1901–1970), poeta, eseista. Dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej w l. 1951–55. Redaktor “Przeglądu Kulturalnego'' w l. 1955– –63, w l. 1966–68 zastępca redaktora naczelnego “Poezji'' 67, 331 Przybylski Ryszard (ur. 1928), historyk literatury, eseista. Pracownik naukowy IBL 314 Przymanowska (z d. Kaliska, 1 v. Hulewiczowa) Maria (1915–1978), sekretarka S. Mikołajczyka, tłumaczka, autorka scenariuszy 336 Putrament Jerzy (1910–1986), pisarz, felietonista, tłumacz. W l. 1950– –56 sekretarz ZG ZLP, od 1959 wiceprezes. W 1966–72 zastępca redaktora naczelnego “Miesięcznika Literackiego'', następnie redaktor naczelny “Literatury''. W l. 1964–81 członek KC PZPR 64, 77, 80, 86, 197, 198, 208, 210, 278, 279, 306, 337 Puzyna Konstanty (Ket; 1929–1989), krytyk teatralny, eseista, poeta. W l. 1955–61 kierownik literacki Teatru Dramatycznego w Warszawie. Jeden z założycieli “Dialogu'' (od 1971 jego redaktor naczelny). W l. 1968–71 redaktor “Polityki''. Pracownik naukowy PAN 65, 98, 152, 189, 190, 245, 308 Puzynina Alina, żona Konstantego, zob. Ślesińska Alina Puzynina (z d. Zielińska) Maria, matka Konstantego 65 R., redaktor 328 R., szlachcic litewski, adorator matki A. Kijowskiego 43, 44, 47, 53 rdc zob. Lisiecka Alicja R. P. 332 Racine Jean Baptiste (1639–1699), francuski dramatopisarz 253, 304 Radosław zob. Mazurkiewicz Jan Radulińscy (von Radulin), właściciele Jarocina od połowy XVIII w. 113 Radziwiłł Krzysztof (1890–1986), senator II Rzeczpospolitej, po wojnie szef protokołu dyplomatycznego, potem tłumacz i redaktor w wydawnictwie 334 Ramm Waldemar, urbanista, inżynier budownictwa 201 Rapacki Adam (1909–1970), działacz komunistyczny. W l. 1956–68 minister spraw zagranicznych. Po wydarzeniach marca 1968 wycofał się z życia politycznego 241 Ravier, krytyk literacki “Le Monde'' 218

Rejtan (Reytan) Tadeusz (1742–1780), poseł nowogródzki na sejm 1773 50, 56, 57, 58 Rembrandt (właśc. Rembrandt Harmenszoon van Rijn; 1606–1669), malarz holenderski 140 René Ludwik (ur. 1914), reżyser teatralny 115 Renan Ernest (1823–1892), francuski filozof i historyk 264 Renoir Jean (1894–1979), francuski reżyser filmowy 156 Ribera Jusepe (Jose), zw. Lo Spagnoletto (1591–1652), hiszpański malarz 140 Rogoziński Julian (1912–1980), tłumacz, krytyk literacki. W l. 1959–61 redaktor “Nowej Kultury''. Kierownik redakcji literatury współczesnej PIW-u, redaktor “Poezji'' 237 Rokossowski Konstanty (1896–1968), marszałek ZSRR (od 1944) i Polski (od 1949). W l. 1949–56 minister obrony narodowej Polski i członek Biura Politycznego KC PZPR. W październiku 1956 wyjechał do ZSRR 88, 95 Romains Jules (właśc. Louis Farigoule; 1885–1972), pisarz francuski 325 Romanowicz Kazimierz (ur. 1916), wydawca i księgarz, właściciel paryskiej Galérie Lambert i księgarni Libella 185 Romanowiczowa Zofia (ur. 1922), żona Kazimierza, powieściopisarka, tłumaczka. Po wojnie pozostała we Francji. Wraz z mężem prowadziła w l. 1946–93 księgarnię Libella i Galérie Lambert 255 Romkowski Roman (1907–1968), działacz komunistyczny, generał UB. W l. 1949–54 podsekretarz stanu w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego 86 Rosner, działacz emigracyjny 313 Rösten Carl Gustaw van der, uczeń w Alliance Française 122 Rotter Marian, tłumacz 343 Rousseau Jean Jacques (1712–1778), francuski pisarz i filozof 264 Róża, ciotka A. Kijowskiego zob. Morawska Róża Różański Jacek (właśc. Józef Goldberg; 1907–1981), działacz polityczny. W l. 1945–54 dyrektor Departamentu Śledczego MBP. Następnie, krótko, dyrektor PIW-u. W 1957 skazany na 15 lat “za łamanie praworządności'' 78, 86, 87 Różewicz Tadeusz (ur. 1921), poeta, dramaturg, prozaik 65, 71, 111, 112, 229–230, 238 Rubinstein Artur (1887–1982), pianista polski, od 1906 za granicą (USA, Francja) 121, 238 Rubinstein Helena (1872–1965), amerykańska producentka kosmetyków 182 Rudnicki Adolf (1912–1990), prozaik, eseista 215, 332 Rudnicki Marek, grafik, karykaturzysta, współpracujący z “Le Monde'' 117 Rusinek Kazimierz (1905–1984), działacz komunistyczny. W l. 1957–71 podsekretarz stanu w MKiS 221 Rusinek Michał (ur. 1904), prozaik i dramaturg. W l. 1947–72 sekretarz generalny Polskiego PEN-Clubu, a w l. 1962–73 dyrektor Agencji Autorskiej. Wieloletni działacz ZLP i ZAiKS-u 239 Rymkiewicz Jarosław Marek (ur. 1935), poeta, dramaturg, prozaik, badacz literatury. Od 1966 pracownik IBL PAN 307, 332 S. Mirka, koleżanka A. Kijowskiego z PIW-u 71 S. Mirki mąż 71 Sade Donatien Alphonse François de, markiz (1740–1814), pisarz francuski 180 Sadkowski Wacław (ur. 1933), krytyk literacki. W l. 1968–74 redaktor “Współczesności'', w l. 1972–93 “Literatury na Świecie'' 339 Saint-Simon Louis de Rouvroy de, książę (1675–1755), pamiętnikarz francuski 259 Salezja, siostra zakonna w klasztorze wizytek 31–34 Sandauer Artur (1913–1989), pisarz, krytyk literacki, tłumacz. Profesor UW 104, 274, 308, 339 Sarra di Dante, włoski profesor slawistyki 142 Sartre Jean-Paul (1905–1980), francuski filozof, dramaturg, pisarz 115, 150, 188 Sawicka (z d. Knopfloch), siostra prababki A. Kijowskiego 199 Sawicki, żołnierz armii J. Bema 199 Scanlan, amerykański dyplomata, zaprzyjaźniony z domem A. Kijowskiego 191 Scanlana żona 191 Schaff Adam (ur. 1913), filozof, działacz komunistyczny. Profesor UŁ i UW 232 Scherer-Wirska (Virski) Olga, polonistka, powieściopisarka, tłumaczka. Mieszka w Paryżu 172, 176–178, 255, 317 Schillerówna Anna (ur. 1945), teatrolog, krytyk teatralny 310 Schulz Bruno (1892–1942), prozaik i grafik 9, 308 Shakespeare (Szekspir) William (1564–1616), angielski dramaturg, poeta i aktor 110 Siejka, prokurator w procesie J. Szpotańskiego 273–275 Sienkiewicz Henryk (1846–1916), prozaik, publicysta, w 1905 otrzymał Nagrodę Nobla 194, 240, 243, 245 Sierpińska Joanna, autorka Poematu dla młodych, będącego polemiką z Poematem dla dorosłych A. Ważyka 61, 64 Sikorski Władysław (1881–1943), polityk i generał. W l. 1940–43 premier rządu emigracyjnego, twórca i naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Od 1941 podejmował próby równoprawnego ułożenia stosunków z ZSRR. Zginął w katastrofie lotniczej w Gibraltarze 88, 335 Siniawski Andriej D. (ps. Abram Terc; 1925–1997), rosyjski pisarz, eseista, historyk literatury. Skazany w 1966, w łagrze do 1971. W 1973 zmuszony do opuszczenia ZSRR, wyemigrował do Francji 215, 245, 250, 251, 259 Sinko Grzegorz (ur. 1923), historyk literatury angielskiej. Profesor UW i Instytutu Sztuki PAN 111 Sinko Zofia, żona Grzegorza, historyk literatury, pracownik IBL 111 Skarga Piotr (właśc. Piotr Powęski; 1536–1612), pisarz i kaznodzieja, jezuita 240 Skarżyńska-Rewska Hanna (1915–1970), geograf 105 Skłodowska-Curie Maria (1867–1934), fizyk i chemik, polska uczona pracująca we Francji, dwukrotna laureatka Nagrody Nobla 261 Skórczewska Sabina, żona Adolfa 43 Skórczewska (z d. Żeglikowska) Marcela, siostra dziadka A. Kijowskiego 51, 55 Skórczewska Zofia (siostra Maria), córka Adolfa, ciotka A. Kijowskiego, zakonnica w klasztorze wizytek 32, 33, 38, 41 Skórczewski Adolf, wuj A. Kijowskiego 32, 38, 41, 43 Skórnicki Jerzy (1929–1980), redaktor naczelny, od 1964 dyrektor Wydawnictwa Literackiego 90

Skrzynecki Piotr (1930–1997), historyk sztuki, współtwórca i wieloletni szef krakowskiego kabaretu “Piwnica pod Baranami'' 181, 182, 183 Slánský Rudolf (właśc. Rudolf Salzmann; 1901–1952), czechosłowacki działacz komunistyczny. W l. 1949–51 sekretarz generalny KPCz, współodpowiedzialny za represje polityczne. W listopadzie 1952 po pokazowym procesie, oskarżony o zdradę stanu, skazany na karę śmierci 288 Słapa Aleksander (1895–1964), wydawca, pierwszy dyrektor Wydawnictwa Literackiego 80 Sławińska Irena (ur. 1913), historyk i teoretyk literatury i teatru, profesor KUL 255 Słobodnik Włodzimierz (1900–1991), poeta, satyryk, tłumacz 67 Słobodnikowa Eleonora (1901–1986), żona Włodzimierza, tłumaczka 67 Słomczyński Maciej (1920–1998), tłumacz, autor powieści sensacyjnych, dramaturg 310 Słonimska (z d. Konarska) Janina (1902–1975), żona Antoniego, malarka, graficzka 315 Słonimski Antoni (1895–1976), poeta, dramaturg, satyryk, krytyk teatralny, felietonista. W l. 1940–51 w Wielkiej Brytanii. W 1951 wrócił do kraju, prezes ZG ZLP (1956–59), publicysta “Tygodnika Powszechnego'' 71, 77, 79, 90, 167, 215, 278, 283, 313, 314, 315, 317 Słowacki Juliusz (1809–1849), poeta i dramatopisarz 137, 176, 231, 267 Słucki Arnold (1920–1972), poeta, publicysta, tłumacz. Od 1968 na emigracji 92, 242, 246 Smith Adam (1723–1790), brytyjski filozof 264 Smok zob. Kijowski Leszek Sobiesiak Józef (1914–1971), generał. W czasie okupacji dowódca oddziału partyzanckiego, a od 1944 oficer WP, w l. 1963–68 zastępca dowódcy Marynarki Wojennej 235 Sokołowski, oficer 273 Sokorski Włodzimierz (ur. 1908), działacz komunistyczny, publicysta. W l. 1948–52 wiceminister, a 1952–56 minister kultury i sztuki, 1956–72 przewodniczący Komitetu ds. RiTV. W l. 1966–90 redaktor naczelny “Miesięcznika Literackiego'' 202 Solon (ok. 635–560 p.n.e.), ateński polityk, reformator państwa i poeta 291 Sosnowski Kajetan (1913–1987), malarz 166, 169, 175, 177 Sowińska Stanisława (ps. Barbara; ur. 1912), publicystka, pisarka. Członek KPP, podczas okupacji działaczka podziemia w szeregach PPR. Po wyzwoleniu oficer WP 78, 99–103 Sowińska, krakowska nauczycielka 42 Sprusiński Michał (1940–1981), krytyk literacki, eseista, poeta, tłumacz 256 Spychalski Marian (1906–1980), działacz komunistyczny, marszałek Polski od 1963. Członek KPP, PPR i PZPR. W l. 1942–44 szef Sztabu Głównego GL, następnie oficer WP. Wiceminister obrony narodowej (1945–49). W l. 1950–56 więziony i w sfingowanym procesie oskarżony o zdradę. W 1956 zrehabilitowany, powrócił do władzy: 1959–70 członek Biura Politycznego KC PZPR, w l. 1956– –68 minister obrony narodowej 99, 100, 101, 102, 103, 203 Stachura Edward (1937–1979), poeta, prozaik 314 Staff Leopold (1878–1957), poeta, dramatopisarz, tłumacz 83, 85 Stalin Józef Wissarionowicz (właśc. Iosif Dżugaszwili; 1878–1953), działacz komunistyczny i dyktator ZSRR 88, 92, 96, 198, 201, 221, 258, 260, 288, 298, 335, 336, 337 Stanisław August Poniatowski (1732–1798) ostatni król polski 43, 50, 55, 249 Stanisław, stangret w firmie Żeglikowskiego 17, 21, 22 Stankiewicz Mamert (1889–1939), kapitan marynarki wojennej 293 Stankówna Hanna, aktorka, żona J. Lisowskiego 118, 146 Starewicz Artur (ur. 1917), działacz komunistyczny. W l. 1963–71 sekretarz KC PZPR (m.in. do spraw kultury), w listopadzie 1966 w składzie (wraz z Z. Kliszko i W. Kraśko) specjalnej komisji KC do rozmów z sygnatariuszami protestu przeciw usunięciu z partii L. Kołakowskiego 231, 246 Starowieyska-Morstinowa Zofia (1891–1966), pisarka, eseistka, krytyk literacki. W l. 1945–53 i od 1957 redaktor “Tygodnika Powszechnego'' 236 Staszek zob. Żeglikowski Stanisław Stawar Andrzej (właśc. Edward Janus; 1900–1961), krytyk literacki i tłumacz. Działacz KPP. W 1934 wystąpił z partii jako krytyk rzeczywistości sowieckiej. Po wojnie, w l. 1949–56 objęty zakazem druku. W l. 1956–58 w zespole “Dialogu'', 1958–60 “Nowej Kultury''. W 1960 wyjechał do Paryża i nawiązał współpracę z “Kul- turą'' 81 Steczkowska (z d. Woźniakowska) Emilia, ciotka A. Kijowskiego 200 Steczkowski, aptekarz, mąż Emilii 200 Stefan Batory (1533–1586), król polski 47, 48 Stefczyk Jan (ps. Władysław Kopaliński; ur. 1907), felietonista, leksykograf, tłumacz, edytor. W l. 1949–54 w wydawnictwie “Czytelnik'', najpierw jako redaktor naczelny, potem prezes. W l. 1954– –74 felietonista “Życia Warszawy''. Współpracownik PIW-u 71, 90, 241 Stefczyk Władysław zob. Stefczyk Jan Stendhal (właśc. Henri Beyle; 1783–1842), pisarz francuski 267 Stern Isaak (ur. 1920), amerykański skrzypek rosyjskiego pochodzenia 151 Stomma Stanisław (ur. 1908), działacz polityczny, publicysta. Od 1946 członek redakcji “Znaku'' (w l. 1946–53 jego redaktor naczelny) oraz “Tygodnika Powszechnego''. W l. 1956–76 poseł na sejm PRL, przewodniczący koła poselskiego “Znak'' 202–203 Stone Irving (1903–1989), pisarz amerykański, autor powieści biograficznych 191 Stopka Andrzej (1904–1973), scenograf, karykaturzysta 267, 268 Strasser (Sztraser) Wilhelm (ur. 1911), pracownik Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk 106, 107, 196, 240 Strehler Giorgio (1921–1997), włoski reżyser i aktor, współzałożyciel i dyrektor Piccolo Teatro w Mediolanie 227 Strumph-Wojtkiewicz Stanisław (1898–1986), pisarz, publicysta 64 Stryjkowski Julian (właśc. Pesach Stark, 1905–1996), prozaik, eseista, tłumacz. W l. 1954–78 redaktor “Twórczości'' 77, 105, 113, 135, 196, 197, 230, 231, 246, 247, 248, 260, 314 Strzelecki Ryszard (1907–1988), działacz komunistyczny. W l. 1960–70 sekretarz KC PZPR, w 1966 w tajnej komisji ds. weryfikacji kadr kierowniczych 284 Studencka Danuta, żona Władysława 224

Studencki Władysław (1910–1985), historyk literatury, profesor WSP w Opolu, przewodniczący Zarządu Klubu Literackiego w Bytomiu 224 Sulikowska zob. Żeglikowska (z d. Sulikowska) Swedenborg Emanuel (właśc. Emanuel Svedberg; 1688–1772), szwedzki filozof i uczony 343 Syczewski Aleksander (ur. 1926), podsekretarz stanu w MKiS 246 Szaniawski Józef Kalasanty (1764–1843), filozof 253 Szczepański Jan Józef (ur. 1919), prozaik, eseista, tłumacz, scenarzysta. W l. 1947–53 i od 1956 współpracownik “Tygodnika Powszechnego''. W l. 1980–83 prezes ZG ZLP, od 1990 honorowy prezes SPP 255, 297, 307 Szekspir zob. Shakespeare William Szlajfer Henryk, student UW. W 1969 skazany na 2 lata więzienia za udział w wystąpieniach studenckich w marcu 1968 r. 313 Szmaglewska Seweryna (1916–1992), pisarka 278 Szołochow Michaił A. (1905–1984), pisarz rosyjski, w 1965 Nagroda Nobla 110 Szopen Fryderyk zob. Chopin Fryderyk Szpotański Janusz (ur. 1929), satyryk, krytyk literacki 272–275 Szrojt Eugeniusz (1903–1980), redaktor. W l. 1949–57 pracował w PIW-ie 184 Szujscy Dimitrij (?–1612) i Wasyl IV (1552–1612), kniaziowie rosyjscy 53 Szymanowski Karol (1882–1937), kompozytor i pianista 63, 111 Szymańska Irena (ur. 1921), wydawca, tłumaczka. W l. 1952–58 zastępca redaktora naczelnego PIW-u (następnie redaktor naczelny). W l. 1958–76 zastępca redaktora naczelnego wydawnictwa “Czytelnik'' 64, 71, 72, 88, 89, 91, 98, 105, 107, 110, 314 Szymborska Wisława (ur. 1923), poetka, felietonistka, tłumaczka. W l. 1953–81 redaktor (do 1966) i współpracownik “Życia Literackiego''. Otrzymała Nagrodę Nobla w 1996 246 Szypowska (z d. Ostrowska) Maria (ur. 1929), autorka opowieści biograficznych. W l. 1950–62 redaktor w PIW-ie 83 Szyr Eugeniusz (ur. 1915), działacz komunistyczny. W l. 1959–72 wicepremier, 1964–68 członek BP KC PZPR 246 Ścibor-Rylski Aleksander (1928–1983), prozaik, scenarzysta i reżyser filmowy. W l. 1955–58 redaktor “Nowej Kultury'' 62–63, 65, 68, 72, 90 Ślesińska Alina (1926–1994), rzeźbiarka, żona K. Puzyny 65, 98, 179 Śpiewak Jan (1908–1967), poeta, krytyk literacki, tłumacz literatury rosyjskiej. Od 1950 redaktor “Twórczości'' 83, 197, 232 Tacyt, Publius (Caius) Cornelius Tacitus (ok. 55–ok. 120), rzymski historyk 259 Tanalska Anna, córka warszawskich sąsiadów A. Kijowskich 327 Tarn Adam (1901–1975), dramaturg i krytyk teatralny. Założyciel i redaktor naczelny (1956–68) “Dialogu''. Od 1969 na emigracji w USA 110 Tarn Mary, żona Adama 110 Tarsis Walerij J. (1906–1983), pisarz rosyjski. W l. 1962–63 represjonowany (przymusowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym). Od 1965 na emigracji w RFN i Szwajcarii 215 Tatarkiewicz Teresa (ur. 1892), tłumaczka 81 Tati Jacques (właśc. Jacques Tatischeff; 1908–1982), francuski aktor, reżyser i scenarzysta filmowy 138 Teilhard de Chardin Pierre (1881–1955), francuski teolog i filozof, jezuita 219, 220, 226 Tejchma Józef (ur. 1927), historyk, działacz komunistyczny. W l. 1964– –71 sekretarz KC PZPR, 1974–78 minister kultury i sztuki, 1979– –80 minister oświaty i wychowania 246 Tejkowski Bernard, potem Bolesław, młodzieżowy działacz komunistyczny, potem nacjonalistyczny 105 Teshigahara Hiroshi (ur. 1928), japoński reżyser filmowy 223 teściowa zob. Adamska-Hulewiczowa Janina Tetmajer Kazimierz Przerwa (1865–1940), poeta, prozaik, dramatopisarz 251 Teutsch Karol (1921–1992), skrzypek i dyrygent 198 Tiepolo Giovanni Battista (1696–1770), malarz włoski 141 Timoszewicz Jerzy (ur. 1933), teatrolog 111 Titow Herman S. (ur. 1935), rosyjski astronauta, generał lotnictwa 214 Toeplitz Krzysztof Teodor (ur. 1933), publicysta, felietonista, scenarzysta. Współpracował m. in. z “Nową Kulturą'' (1952–59), “Przeglądem Kulturalnym'' (1959–60), “Kulturą'' (1965–69 i 1975–81), “Polityką'' (od 1983). W l. 1969– 75 redaktor naczelny “Szpilek'', a w 1955–58 i od 1981 kierownik zespołu filmowego “Kadr'' 247 Togliatti Palmiro (1893–1964), włoski działacz i ideolog komunistyczny. Współzałożyciel i przywódca Włoskiej Partii Komunistycznej 96 Tołstoj Lew N., hrabia (1828–1910), rosyjski pisarz i myśliciel 85 Tołwiński Stanisław (1895–1969), działacz polityczny. W l. 1945–50 prezydent Warszawy, a w 1952–65 szef Urzędu Rady Ministrów 89 Tomaszewska Alicja, żona Henryka 181, 182 Tomaszewski Henryk (ur. 1914), grafik, jeden z twórców nowoczesnego plakatu polskiego 181 Toporowski Marian (1901–1971), pisarz, tłumacz, krytyk literacki 248 Totenberg Roman (ur. 1913), amerykański skrzypek pochodzenia polskiego 111 Towiański Andrzej (1799–1878), twórca teozoficznej sekty “Koło Sprawy Bożej'', której zwolennikiem był A. Mickiewicz 122, 253 Traciewicz Kazimierz (ur. 1926), prozaik, pracownik PKP 222 Trocki Lew D. (właśc. Lejb Bronstein; 1879–1940), rosyjski działacz i ideolog komunistyczny. W 1929 zmuszony do opuszczenia ZSRR za przeciwstawianie się polityce i dyktaturze Stalina. Zamordowany w Meksyku przez agenta radzieckiego 60 Truffaut François (1932–1984), francuski reżyser i scenarzysta filmowy 118 Trznadel Jacek (ur. 1930), pisarz, historyk literatury, tłumacz. W l. 1952– –66 pracownik naukowy IBL PAN. W l. 1966–70 we Francji jako lektor języka polskiego na Sorbonie, a następnie jako wykładowca literatury polskiej (1978– 83) 213

Turowicz Jerzy (ur. 1912), dziennikarz, publicysta. W l. 1945–53 redaktor, a następnie od 1956 redaktor naczelny “Tygodnika Powszechnego'' 213, 255, 313 Tuwim Julian (1894–1953), poeta, satyryk, tłumacz 167 Tymowscy, małżeństwo 98 Tymowski Tomasz Kantorbery (1790–1850), poeta 264 Tyrowicz Marian (1901–1989), historyk 143 Tzara Tristan (1896–1963), francuski poeta pochodzenia rumuńskiego, dadaista 83 Ujejski Kornel (1823–1897), poeta i publicysta 25, 44, 45 Ulbricht Walter (1893–1973), działacz komunistyczny NRD. Współzałożyciel i I sekretarz rządzącej SED. Swą politykę opierał na rozbudowanym aparacie bezpieczeństwa 194 Uniłowski Zbigniew (1909–1937), prozaik 65–66 Vadim Roger (właśc. Roger Plemiannikow; ur. 1928), francuski aktor i reżyser filmowy 126 Valensin August, francuski jezuita 237, 238 Valiere’owie, znajomi A. Kijowskich w Paryżu 120, 122, 132, 134, 135, 144, 161, 176, 179 Valiere Marta, córka państwa Valiere 179 Verdiani Carlo (1905–1975), włoski slawista, tłumacz literatury polskiej 238 Verdianiego Carla żona 238 Vermeer van Delft, van der Meer, Jan Johannes (1632–1675), malarz holenderski 140 Viereck, dyplomata 191 Villefosse de, małżeństwo, literaci francuscy 176, 179, 180 Vogler Henryk (ur. 1911), pisarz, krytyk literacki i teatralny. W l. 1953– –58 redaktor naczelny Wydawnictwa Literackiego. Kierownik literacki Starego Teatru (1958–65) i Teatru im. Słowackiego (1965–76) w Krakowie 62, 80 Voltaire, Wolter (właśc. François Marie Arouet; 1694–1778), francuski filozof i pisarz 82, 166 Wacek, kierowca ZLP 215 Wagner Richard (1813–1883), niemiecki kompozytor i teoretyk sztuki 301 Wajda, urzędnik CUW 89, 90 Wajda Andrzej (ur. 1926), reżyser filmowy i teatralny 255 Wallace George C., amerykański polityk 301 Wallek-Walewski Bolesław (1885–1944), dyrygent i kompozytor. Założyciel Krakowskiego Towarzystwa Operowego (1915) i Krakowskiego Towarzystwa Śpiewaczego “Echo'' (1919) 44, 45 Wanda zob. Leopold Wanda

Wańkowicz Melchior (1892–1974), pisarz, reportażysta. W l. 1943–46 korespondent przy armii polskiej na Zachodzie (m.in. pod Monte Cassino). Po wojnie na emigracji do 1958. W 1964 jako jeden z sygnatariuszy Listu 34 aresztowany i oskarżony o współpracę z RWE, otrzymał wyrok więzienia w zawieszeniu 197, 214, 239 Wańkowiczowa Zofia, żona Melchiora 214 Wasilewska Wanda (1905–1964), działaczka komunistyczna, pisarka. Członek Związku Pisarzy Radzieckich. W 1940 deputowana do Rady Najwyższej ZSRR. Współorganizatorka I Armii WP. W 1944 wiceprzewodnicząca PKWN i posłanka do KRN. Od 1945 w ZSRR 88 Wasilewski Andrzej (ur. 1928), krytyk literacki, wydawca. W l. 1949–60 redaktor “Nowej Kultury'' (zastępca redaktora naczelnego 1958– –60). W l. 1961–64 w Rzymie jako sekretarz ds. kulturalnych ambasady polskiej. W l. 1966–67 w TVP. W l. 1967–86 w PIW-ie najpierw jako redaktor naczelny, następnie dyrektor. Członek KC PZPR 61,72, 74, 77, 85, 87, 89 Waszyński Michał (1904–1965), reżyser filmowy 233 Ważyk Adam (uprzednio A. Wagman; 1905–1982), poeta, pisarz, tłumacz i eseista 60, 62, 63, 64, 69, 70, 71, 72, 73, 75, 85, 91, 96, 98, 99, 108, 241, 246, 247 Wegner Jacek 339 Weil Simone (1909–1943), francuska myślicielka społeczna i religijna, eseistka 109, 151, 226 Wells Herbert George (1866–1946), angielski pisarz 213 Werfel Roman (1906), działacz komunistyczny, publicysta. Dyrektor wydawnictwa “Książka i Wiedza'', 1952–59 redaktor naczelny “Nowych Dróg'' 86 Wergiliusz, Publius Vergilius Maro (70–19 r. p.n.e.), poeta rzymski 304 Węglowski Edward (zm. 1978), fotoreporter “Dziennika Polskiego'' 299 Wicha Władysław (1904–1984), działacz komunistyczny. W l. 1954–64 minister spraw wewnętrznych, 1964–68 sekretarz KC PZPR 208, 246 Wiechno Stanisław, pisarz 82 Wierzyńska (z d. Pfeffer, 1 v. Sztompke) Halina (1903–1980), druga żona Kazimierza 170, 178, 184, 185 Wierzyński Kazimierz (1894–1969), poeta, prozaik, krytyk teatralny. Od 1941 w USA. W 1964 przyjechał do Europy i tam (Rzym, Londyn) spędził ostatnie lata życia 167, 170, 178, 255, 270 Wilde, dyplomata PRL, konsultant wydawnictw (PIW) 88 Winczakiewicz Jan (1921), poeta, krytyk teatralny i muzyczny. Od 1945 w Paryżu 167, 170, 172 Winczakiewiczowa, żona Jana 170, 172 Wirpsza Maria, żona Witolda, zob. Kurecka Maria Wirpsza Witold (1918–1985), poeta, pisarz, tłumacz. W l. 1947–55 redaktor szczecińskiego radia. W l. 1956–57

redaktor “Po prostu'', a następnie do 1958 “Nowej Kultury''. W 1960 wyjechał do Berlina Zachodniego 60, 68, 69, 74, 80, 246, 247, 248 Wirska zob. Scherer-Wirska Olga Wirth Andrzej, krytyk teatralny, tłumacz 225 Witaszewski Kazimierz (1906–1992), działacz komunistyczny, generał. Do 1968 członek KC PZPR, w 1967 w tajnej komisji KC do weryfikacji kadr kierowniczych 208, 284 Witkiewicz Stanisław Ignacy (Witkacy; 1885–1939), dramaturg, malarz, teoretyk sztuki, filozof 115, 116, 258, 276, 308 Wittlin Jerzy (1925–1989), satyryk, felietonista, dramaturg. W l. 1952– –68 dyrektor i redaktor naczelny wydawnictwa “Iskry''. Od 1969 dyrektor Wydawnictw Artystycznych i Filmowych 306 Władysław II Jagiełło (ok. 1351–1434), król polski 43, 44, 47, 54, 55 Władysław III Warneńczyk (1424–1444), król polski 42, 48 Wohl Stanisław (1912–1985), reżyser i operator filmowy 231 Wojdowski Bogdan (1930–1994), prozaik, eseista, krytyk literacki i teatralny 107 Wolter zob. Voltaire Wood Neal, brytyjski sowietolog 109 Woronin Sergiej (ur. 1913), rosyjski pisarz, redaktor naczelny leningradzkiego miesięcznika “Newa'' 110 Woroszylska Janina, żona Wiktora, biolog 245 Woroszylski Wiktor (1927–1997), poeta, pisarz, tłumacz. Redaktor “Nowej Kultury'' (1950–52, 1956–58, w l. 1957– 58 redaktor naczelny). Od 1972 felietonista miesięcznika “Więź'' 74, 208, 246, 247, 248 Woźniakowska (z d. Knopfloch) Berta, siostra prababki A. Kijowskiego 199 Woźniakowska (z d. Knopfloch), żona Ludwika, prababka A. Kijowskiego 199, 200 Woźniakowska Franciszka, córka Ludwika, ciotka A. Kijowskiego 200 Woźniakowski Jacek (ur. 1920), historyk sztuki, pisarz, wydawca, profesor KUL. W l. 1957–59 redaktor naczelny miesięcznika “Znak'', a od 1959 redaktor naczelny wydawnictwa “Znak'' 245, 255 Woźniakowski Ludwik (ok. 1830–1900), pradziadek A. Kijowskiego, właściciel remizy pocztowej 199, 200 Woźniakowski, przyjaciel Ludwika Woźniakowskiego 199 Wróblewski Andrzej, krytyk teatralny 328 Wróblewski Walerian (1836 lub 1839–1908), działacz niepodległościowy i socjalistyczny, generał Komuny Paryskiej 156 Wyczółkowski Leon (1852–1936), malarz 141 Wygodzki Stanisław (1907–1992), poeta, prozaik, tłumacz. W 1968 wyemigrował do Izraela 85 Wyka Kazimierz (1910–1975), historyk literatury, eseista, krytyk literacki, profesor UJ. W l. 1953–70 dyrektor IBL PAN 73, 200, 202, 203, 212, 255 Wyrzykowski Marian (1904–1970), aktor teatralny, działacz SPATiF-u 225, 272 Wyspiański Stanisław (1869–1907), dramatopisarz, poeta, malarz, reformator teatru 276, 311–312, 313 Wyszyński Stefan (1901–1981), prymas Polski, mąż stanu. W l. 1953– –56 więziony. W 1960 jeden z autorów orędzia pojednania i przebaczenia, skierowanego przez biskupów polskich do biskupów niemieckich 95, 210, 211, 213, 222, 234, 235, 275 Z. Włodzimierz zob. Zagórski Włodzimierz Zabiełło Stanisław (1902–1970), pisarz, historyk, publicysta, związany ze Stowarzyszeniem PAX 335 Zabłudowski Tadeusz (1907–1984), tłumacz. W l. 1951–53 założyciel i dyrektor PWN, w l. 1953–55 członek zespołu redakcyjnego “Nowej Kultury'', następnie redaktor naczelny PWN 77 Zagórska Maryna (1906–1997), żona Jerzego, tłumaczka 98, 180 Zagórski Jerzy (1907–1984), poeta, eseista, tłumacz 98, 180, 235, 272, 295 Zagórski Włodzimierz, student biologii UW, aresztowany w 1968 za udział w proteście studenckim 295 Załuski Zbigniew (1926–1978), pułkownik, publicysta 197, 214 Zaorski Tadeusz (ur. 1917), działacz komunistyczny, w l. 1955–72 wiceminister kultury i sztuki 231 Zatorska (z d. Felsenhardt Skalska) Helena (1910–1984), działaczka komunistyczna, wydawca. W l. 1953–68 dyrektor CUW oraz dyrektor departamentu książki MKiS 179, 214 Zawadzki Wacław (1899–1978), tłumacz, współzałożyciel w 1976 KOR-u 247 Zawiejski Jan (uprzednio J. Baptysta Feintuch; 1854–1922), architekt 46 Zawieyski Jerzy (1902–1969), prozaik, dramaturg, eseista. Redaktor “Tygodnika Powszechnego'' i “Znaku''. Od 1957 członek Rady Państwa, w l. 1968–69 poseł koła “Znak'' na sejm PRL 197, 218, 222, 272 Zelnik Jan, reżyser radiowy 248, 328 Zelnik Jerzy (ur. 1945), aktor teatralny i filmowy 322 Zelnikowa Halina, żona Jana, redaktorka PWN 248, 328 Zenienko, nauczyciel języka angielskiego u metodystów w Warszawie 136, 142 Zieja Jan (1897–1991), ksiądz, tłumacz 265 Ziembowie, sąsiedzi Kijowskich w Krakowie 59 Ziemek zob. Fedecki Ziemowit Zientarowa Maria zob. Michałowska Mira Zimand Roman (1926–1992), krytyk i historyk literatury, publicysta, pracownik naukowy IBL PAN 91 Zosia, znajoma Kazimiery Kijowskiej 310 Zygmunt I Stary (1467–1548), król polski 55 Zygmunt II August (1520–1577), król polski 55 Żeglikowscy, rodzina 43, 53 Żeglikowska (z d. Sulikowska) Helena, żona Teofila, babka A. Kijowskiego 34, 38, 51, 56 Żeglikowska Helena, córka Teofila, zob. Bobakowa Helena Żeglikowska Konstancja, żona Sebastiana, praprababka A. Kijowskiego 41, 43, 55 Żeglikowska Marcela, siostra Antoniego, zob. Skórczewska Marcela Żeglikowska Maria (Marynia), córka Teofila, zob. Chudzikiewiczowa Maria

Żeglikowska Róża, córka Teofila, zob. Morawska Róża Żeglikowska Wanda, córka Teofila, zob. Kijowska Wanda Żeglikowski Antoni, pradziadek A. Kijowskiego, właściciel remizy powozów 41, 42, 43, 45, 50, 55 Żeglikowski Sebastian (1764–1868), prapradziadek A. Kijowskiego 41, 43, 45, 55, 248–249 Żeglikowski Stanisław, syn Teofila, wuj A. Kijowskiego 19, 23, 26, 29, 37, 50, 55 Żeglikowski Teofil, syn Antoniego, dziadek A. Kijowskiego 14, 18, 19–23, 24, 25, 26, 27, 29, 30, 33, 34, 38, 41, 42, 45, 46, 47, 50, 51, 55–56 Żeleński (Boy) Tadeusz (1874–1941), satyryk, krytyk literacki i teatralny, tłumacz literatury francuskiej, publicysta 90, 289 Żeleński Władysław (1837–1921), kompozytor, pianista 111 Żeromska Monika (ur. 1913), córka Stefana, plastyczka, autorka wspomnień 98 Żeromski Stefan (1864–1925), prozaik, dramaturg, publicysta 82 Żółkiewska (z d. Fabijanowska) Wanda (1909–1989), żona Stefana, pisarka, działaczka ZLP, prezes oddziału warszawskiego 214, 231, 263, 269, 270–271, 277, 281 Żółkiewski Stefan (1911–1991), krytyk, teoretyk i historyk literatury. Jeden z założycieli i dyrektor IBL PAN (1948– 53). W l. 1953–55 (i 1960–68) sekretarz naukowy PAN, 1956–59 minister szkolnictwa wyższego. W l. 1957–61 redaktor naczelny “Polityki'', a od 1958 “Nowej Kultury''. Członek KC PPR od 1942, 1948–68 w KC PZPR. Od 1968 profesor IBL 68, 72, 73, 79, 80, 88, 89, 195, 202, 213, 231, 284, 310 Żukrowski Wojciech (ur. 1916), prozaik, reportażysta. Brał udział w kampanii wrześniowej, w czasie okupacji oficer AK. Poseł na sejm PRL. W l. 1986–89 prezes (powstałego po rozwiązaniu ZLP) tzw. neo-ZLP 202, 239, 320 Żuławscy, rodzina 176, 180 Żuławska (z d. Janiak) Czesława, żona Mirosława 176, 177, 179, 180 Żuławski Andrzej (ur. 1940), syn Mirosława, reżyser i scenarzysta filmowy, pisarz 176, 180 Żuławski Jerzy (1874–1915), pisarz, autor m. in. trylogii Na srebrnym globie 213 Żuławski Juliusz (ur. 1910), pisarz i tłumacz. Do 1951 redaktor “Nowej Kultury'', w l. 1951–57 “Twórczości''. W l. 1978–83 i 1988–91 prezes Polskiego PEN-Clubu 98, 99 Żuławski Mirosław (1913–1995), pisarz, dyplomata. W l. 1952–55 redaktor “Przeglądu Kulturalnego'', 1957–63 radca kulturalny ambasady polskiej w Paryżu, 1973–77 ambasador w Senegalu 141, 169, 176, 177, 179, 180, 184, 185

Spis ilustracji 1. Matka Andrzeja Kijowskiego, Wanda (na pierwszym planie), ze swoimi siostrami w salonie państwa Żeglikowskich, około 1903–1908 r. 2. Rodzice Andrzeja Kijowskiego: Wanda i Tadeusz, Toruń w 1920 r. 3. Kamienica Żeglikowskich w Krakowie przy ul. Karmelickiej 45, gdzie urodził się Andrzej Kijowski. Fotografia z lat trzydziestych. 4. Andrzej Kijowski w ogrodzie dziadka Teofila Żeglikowskiego, w Krakowie przy ul. Karmelickiej, około 1931– 1933 r. 5. Dziadek Teofil Żeglikowski z małym Andrzejkiem Kijowskim i rodziną (brat Andrzeja Leszek-“Smok'' pierwszy z lewej). Na podwórzu kamienicy przy ul. Karmelickiej w Krakowie, około 1931–1933 r. 6. Andrzej Kijowski, pierwsze zdjęcie szkolne, 1935 r. 7. Andrzej Kijowski z ojcem, Cmentarz Rakowicki w Krakowie. 8. Wanda i Tadeusz Kijowscy z synami: Leszkiem (pierwszy z lewej) i Andrzejem, Kraków, koniec lat trzydziestych. 9. Andrzej Kijowski z synem Jędrkiem, Bukowina Tatrzańska w czerwcu 1955 r. 10. Andrzej Kijowski, styczeń 1957 r. 11. Andrzej Kijowski z żoną Kazimierą, Paryż w październiku 1957 r. 12. Andrzej Kijowski z żoną i synem, w Łazienkach, 1957/1958. 13. Wakacje w Gdyni, koniec lat pięćdziesiątych. Na pierwszym planie od lewej: Jędrek Kijowski, Andrzej Kijowski, Andrzej Prutkowski. Na drugim planie od lewej: Krystyna Prutkowska i Kazimiera Kijowska. 14. Pogrzeb Marii Dąbrowskiej, 22 maja 1965 r. Od lewej na pierwszym planie: minister kultury Lucjan Motyka, Andrzej Kijowski, Witold Dąbrowski, Władysław Terlecki. 15. Andrzej Kijowski i Lesław Bartelski podczas podpisywania książek w czasie Dni Oświaty, Książki i Prasy w Warszawie, maj 1969 r. (fot. CAF). Reprodukcje wykonał Wojciech Glinka.

Ilustracje

Wykaz skrótów AK — Armia Krajowa AL Z— Armia Ludowa

BBC Z— British Broadcasting Corporation, Radio Brytyjskie BCh Z— Bataliony Chłopskie BP Z— Biuro Polityczne CDT Z— Centralny Dom Towarowy CKKP Z— Centralna Komisja Kontroli Partyjnej ČSR Z— Czechosłowacka Republika CUW Z— Centralny Urząd Wydawnictw GL Z— Gwardia Ludowa IBL Z— Instutut Badań Literackich KC Z— Komitet Centralny KOR Z— Komitet Obrony Robotników KPCz Z— Komunistyczna Partia Czechosłowacji KPZR Z— Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego KRN Z— Krajowa Rada Narodowa KUL Z— Katolicki Uniwersytet Lubelski KW Z— Komitet Wojewódzki MBP Z— Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego MKiS Z— Ministerstwo Kultury i Sztuki MON Z— Ministerstwo Obrony Narodowej MSW Z— Ministerstwo Spraw Wewnętrznych NRD Z— Niemiecka Republika Demokratyczna NSZZ “Solidarność'' — Niezależny Samorządny Związek Zawodowy “Solidarność'' ORMO Z— Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej PAN Z— Polska Akademia Nauk PAP Z— Polska Agencja Prasowa PAU Z— Polska Akademia Umiejętności PIW Z— Państwowy Instytut Wydawniczy PKWN Z— Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego POP Z— Podstawowa Organizacja Partyjna PPS Z— Polska Partia Socjalistyczna PR Z— Polskie Radio PRL Z— Polska Rzeczpospolita Ludowa PWN Z— Państwowe Wydawnictwo Naukowe PZPR Z— Polska Zjednoczona Partia Robotnicza RFN Z— Republika Federalna Niemiec RiTV Z— Radio i Telewizja RP Z— Rzeczpospolita Polska RWE Z— Radio Wolna Europa SARP Z— Stowarzyszenie Architektów Rzeczypospolitej Polskiej SD Z— Stronnictwo Demokratyczne SED Z— Sozialistische Einheitspartei Deutschlands, Niemiecka Socjalistyczna Partia Jedności SGPiS Z— Szkoła Główna Planowania i Statystyki SPATiF Z— Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu SPP Z— Stowarzyszenie Pisarzy Polskich TASS Z— Tielegrafnoje Agienstwo Sowietskogo Sojuza, Agencja Telegraficzna Związku Radzieckiego TVP Z— Polska Telewizja UB Z— Urząd Bezpieczeństwa UJ Z— Uniwersytet Jagielloński UŁ Z— Uniwersytet Łódzki UW Z— Uniwersytet Warszawski WE Z— Wolna Europa WMON Z— Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej WP Z— Wojsko Polskie WSPR Z— Węgierska Socjalistyczna Partia Robotnicza WSP Z— Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZAiKS Z— Związek Autorów i Kompozytorów Scenicznych ZBoWiD Z— Związek Bojowników o Wolność i Demokrację ZG Z— Zarząd Główny ZIS Z— Moskowskij Awtomobilnyj Zawod imieni Stalina, Moskiewska Fabryka Samochodów im. Stalina (marka samochodów) ZLP Z— Związek Literatów Polskich ZMS Z— Związek Młodzieży Socjalistycznej ZMW Z— Związek Młodzieży Wiejskiej ZOMO Z— Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej ZPP Z— Związek Patriotów Polskich ZSL Z— Zjednoczone Stronnictwo Ludowe ZSRR Z— Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich ZWZ Z— Związek Walki Zbrojnej ZZLP Z— Związek Zawodowy Literatów Polskich

Spis treści Przedmowa (Jan Błoński)

5

Dom Higiena Modlitwy mamy Czarny zeszyt

13 28 39

Dziennik 1955 1956 1957 1958 1959 1960 1961 1963 1964 1965 1966 1967 1968 1969 Nota wydawnicza Indeks osób Wykaz skrótów Spis ilustracji

59 87 97 104 108 108 168 189 195 203 210 250 266 307 345 351 397 400

Wydanie pierwsze Printed in Poland Wydawnictwo Literackie 1998 31-147 Kraków, ul. Długa 1 http://www.wl.interkom.pl e-mail: [email protected] Skład i łamanie: Edycja, Kraków, pl. Matejki 8 Druk i oprawa: Drukarnia GS, Kraków, tel. 422-22-26 1

1

1

Zob. Nota wydawnicza na s. 345. Wiersz Kornela Ujejskiego. Chorał Kornela Ujejskiego, z muzyką Józefa Nikorowicza.

1

(niem.) ogień huraganowy

1

Poemat dla dorosłych Adama Ważyka — opublikowany w “Nowej Kulturza'' 1955 nr 34 — opisując Nową Hutę, dał literackie świadectwo rzeczywistych konfliktów społecznych okresu stalinizmu. 1

W “Nowej Kulturze'' 1955 nr 36 opublikowany został Poemat dla młodych autorstwa Joanny Sierpińskiej, będący ideową polemiką z utworem Ważyka. Oto fragment dzieła Sierpińskiej: Wstręt we mnie budzą ci co chcą naród poklepać po ramieniu ci co nie znają serca narodu i nie potrafią go cenić. W mordy bym biła w tłuste i rumiane zadowolone, zasobne tych co potrafią nawet socjalizm rozmienić na brudne drobne. Nie będę pisać wierszy zgryzoty Sama chcę zmieniać życie Nie będę pisać wierszy zgryzoty! I nie chcę się gryźć. Chcę bić się. (...) O świcie ciężki roboczy dzień niedokończone sprawy — będą roztrząsać dorosłość ich mędrcy przy czarnej kawie. 1

Chodzi o debiut książkowy A. Kijowskiego Diabeł, anioł i chłop Kraków: WL, 1955. Recenzja Aleksandra Ścibora-Rylskiego zamieszczona została w “Nowej Kulturze'' 1955 nr 37 pt. O diable, aniele i etacie dla chłopa. 1 2

1

1 2

Socrealistyczna powieść i opowiadanie Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Kazimiera Iłłakowiczówna, Wybór wierszy, Warszawa: PIW, 1956. Leszek Kossobudzki, Falstart, “Dziś i jutro'' 1955 nr 39. A. Kijowski, Nowe opowiadanie Jerzego Andrzejewskiego, “Twórczość'' 1955 nr 10. A. Kijowski, Proza Tadeusza Różewicza (rec. Opadły liście z drzew), “Nowa Kultura'' 1955 nr 38.

1

W powieści Dwadzieścia lat życia (1937); losy głównego bohatera Kamila Kuranta przypominają losy samego Uniłowskiego. 1

W 1955 r. rząd radziecki ostatecznie uznał niezależność polityczną Jugosławii, a na mocy układu będącego wynikiem spotkania w Ge newie szefów państw USA, ZSRR, Wielkiej Brytanii i Francji podjął decyzję o repatriacji jeńców niemieckich, przetrzymywanych w obozach pracy. Ponadto na mocy traktatu w Wiedniu proklamowana została niepodległość Austrii, a tym samym zniesiono jej okupację przez obce (w tym także radzieckie) wojska. 1 Przemówienie Nikity Chruszczowa na temat stosunków ZSRR— —NRD. Przedruk w “Trybunie Ludu'' 1955 nr 262. 2 W pałacu Staszica znajduje się siedziba PAN. Zebranie, o którym mowa, było zebraniem literatów członków partii z udziałem jej kierownictwa, zwołanym po publikacji poematu Ważyka w “Nowej Kulturze''. 1

Uchwała Rady Ministrów z 3 I 1953 zniosła kartki na mięso, tłuszcze, cukier i mydło. Jednocześnie nastąpiła urzędowa wysoka podwyżka cen tych i innych artykułów. 1

Kolejne wybory prezydenckie w USA odbyły się w listopadzie 1956 roku. Dwight D. Eisenhower został ponownie prezydentem Stanów Zjednoczonych. 1

1

Antoni Słonimski, Kroniki tygodniowe 1927–39. Wybór Władysław Kopaliński, Warszawa: PIW, 1956.

“Czerwony Sztandar'' był organem prasowym KPRP (następnie KPP), wydawanym nielegalnie w latach 1919–22 i 1924–38.

2

Adam Ważyk, Planetarium. Komedia współczesna, Warszawa: PIW, 1956.

1

A. Kijowski, Z prasy, “Twórczość'' 1955 nr 11. Artykuł Józefa Chałasińskiego Zagadnienia kultury współczesnej w humanistyce polskiej. Szkoły naukowe. Instytuty naukowe, opublikowany w “Nauce Polskiej'' 1955 nr 2. Autor zaoponował przeciw stosowaniu w badaniach literaturoznawczych i humanistycznych kategorii “marksistowski'' i “burżuazyjny'', jako “przejawu nieumiejętności rozeznania istotnych wartości naukowych zarówno tamtej, jak i naszej humanistyki''. 2

1

1 2

Jerzy Lovell, Reportaż o Kaśkach Kariatydach, “Życie Literackie'' 1955 nr 10.

Czesław Miłosz, Traktat moralny, [w:] Światło dzienne, Paryż 1953. Ludwik Flaszen, O trudnym kunszcie wymiotowania, “Życie Literackie'' 1955 nr 44.

1

A. Kijowski, Opowiadania Marii Dąbrowskiej, “Twórczość'' 1955 nr 12. David Hume, O wolności słowa, [w:] tegoż, Eseje z dziedziny moralności i literatury, tłum. Teresa Tatarkiewicz, Warszawa: PWN, 1955. 2

1 2

Leszek Budrecki, Diabeł, anioł — i debiutant, “Życie Literackie'' 1955 nr 43. Marek Hłasko, Pierwszy krok w chmurach, “Nowa Kultura'' 1955 nr 47.

1

W listopadzie 1955 w całym kraju odbyły się uroczystości Mickiewiczowskie z okazji setnej rocznicy śmierci poety. 2 Ciemności kryją ziemię (pierwszy tytuł: Wielki Inkwizytor), powieść drukowana od grudnia 1955 do kwietnia 1957 w “Przeglądzie Kulturalnym'' (wydanie książkowe: Warszawa: PIW, 1957). 1

A. Kijowski, “...A to Polska właśnie'' (rec. Błękitnego zeszytu — II tomu Nauki o ziemi ojczystej Kornela Filipowicza), “Nowa Kultura'' 1956 nr 1. 2 Rozprawa rozwodowa matki Kazimiery Kijowskiej. 3 Dziady Adama Mickiewicza. Premiera 26 XI 1955 w Teatrze Polskim w reżyserii Aleksandra Bardiniego. 1

1

1 2

1

1 2

Jan Kott, “Czemu to o tym pisać nie chcecie, Panowie'', “Przegląd Kulturalny'' 1955 nr 49. Czesław Miłosz, Literatura po dziesięciu latach, “Kultura'' (Paryż) 1955 nr 10. Postać ze Świętoszka Moliera. A. Kijowski, Kto bohaterem?, “Nowa Kultura'' 1956 nr 2. Stefan Żółkiewski, Niektóre zagadnienia rozwoju nauk społecznych w Polsce, “Nowe Drogi'' 1955 nr 12. Romana Granas, Refleksje o pracy partyjnej wśród literatów, “Życie Partii'' 1956 nr 1. J. Stefczyk (W. Kopaliński) opracował przypisy do II tomu Pism Boya (Znaszli ten kraj, Warszawa: PIW,

1956). 1

III Plenum KC PZPR (21–24 I 1955) skrytykowało “brutalne naruszanie praworządności ludowej'' i brak kontroli partii nad działalnością MBP. 2 Bolesław Bierut zmarł 12 III 1956 w Moskwie. 1

List z 1922/23 skierowany do zjazdu partii, zw. testamentem Lenina, w którym ten ostrzegał przed Stalinem. List, ukryty przez Stalina, publicznie odczytał dopiero Chruszczow podczas XX Zjazdu KPZR. 2 A. Kijowski, Z prasy, “Twórczość'' 1956 nr 4. 3 W ostatnim dniu XX Zjazdu KPZR (trwającego od 14 do 25 II 1956 w Moskwie) Chruszczow wygłosił referat “O kulcie jednostki i jego następstwach'' ukazujący zbrodnie popełnione z polecenia Stalina. Chruszczow przypomniał także o wymordowaniu przed II wojną światową kadry dowódczej armii radzieckiej. Krytyce poddana została również polityka Stalina wobec narodów ZSRR, polegająca głównie na walce z narodową tożsamością i masowych przesiedleniach. 4 Arnold Słucki, Wiersze wybrane, Warszawa: PIW, 1956. 1

19 X był pierwszym dniem VIII Plenum KC PZPR. Zostało ono przerwane naradą (w Belwederze) władz partii z przybyłą nagle do Warszawy delegacją radziecką z Nikitą Chruszczowem na czele. Po otrzymaniu zapewnień, że sytuacja w Polsce nie jest antysocjalistyczną i antyradziecką rewoltą, 20 X delegaci KPZR powrócili do Moskwy. W tym samym dniu Gomułka w wygłoszonym referacie przedstawił krytykę planu 6-letniego oraz potwierdził zasadność robotniczych wystąpień w czerwcu 1956 r. W tajnym głosowaniu członkowie KC wybrali Gomułkę na I sekretarza KC PZPR.

1

Żądanie uwolnienia więzionego od 1953 r. kardynała Stefana Wyszyńskiego było jednym ze społecznych postulatów “polskiego października''. Kardynał został uwolniony 29 X 1956 r. 2 Wiec ten odbył się na placu Defilad i uczestniczyło w nim około 400 tysięcy osób. Jego głównym punktem było przemówienie Wł. Gomułki, w którym mówił m.in. o drodze do “najlepszego i odpowiadającego potrzebom naszego narodu modelu socjalizmu'' poprzez proces demokratyzacji życia politycznego, ale także wzywał: “dość wiecowania i manifestacji''. 3 Od 21 X 1956 w Budapeszcie trwały wiece i manifestacje o wyraźnie antyradzieckim charakterze, domagające się także radykalnych reform. 23 X manifestacja i próba opanowania radiostacji zapoczątkowały starcia zbrojne, które przerodziły się w powstanie narodowe. Do władzy powrócił Imre Nagy. Wybuch powstania spowodował gwałtowną reakcję ZSRR — władze wprowadziły na teren Budapesztu radzieckie czołgi. Rozpoczęły się regularne walki. 1 Deklaracja rządu ZSRR o podstawach rozwoju i dalszego umacniania przyjaźni i współpracy między Związkiem Radzieckim a innymi państwami socjalistycznymi, “Trybuna Ludu'' 1956 nr 304. 1

Palmiro Togliatti, O faktach węgierskich, “Trybuna Ludu'' 1956 nr 304. 1 XI 1956 premier Węgier Imre Nagy ogłosił neutralność polityczną i wojskową państwa, tym samym wypowiadając członkostwo w Układzie Warszawskim. Jednak już 4 XI 1956 interwencja radziecka doprowadziła do upadku demokratycznego rządu. Janos Kadar stanął na czele nowego rządu, który “chcąc powstrzymać działania sił reakcyjnych'', zwrócił się o pomoc do ZSRR. 3 A. Kijowski, Mit przełomu, “Życie Warszawy'' 1956 nr 313. 4 A. Kijowski, Biała kareta, “Twórczość'' 1956 nr 12. 2

1

Chodzi o miesięcznik “Europa'', którego redaktorem naczelnym miał być Jerzy Andrzejewski, a Juliusz Żuławski jego zastępcą. Zgodę na wydawanie pisma cofnięto przed ukazaniem się pierwszego numeru w listopadzie 1957 r. 2 Prawdopodobnie Olimp i ziemia (druk: paryska “Kultura'' 1957 nr 9). 1

Nr 4 z 1957 poświęcony w całości literaturze francuskiej. Chodzi o deklarację komunistycznych partii ZSRR, Rumunii, Bułgarii, NRD i Węgier potępiających politykę Imre Nagya. 3 A. Kijowski, Dalszy ciąg nastąpi, “Nowa Kultura'' 1957 nr 2. Opowiadanie opublikowane pod tytułem Ballada w książce Kijowskiego Pięć opowiadań. 2

1

S. Mierzeński, H. Field, Okiennice, Warszawa: PIW, 1958. “Dwójka'' — II Oddział Sztabu Generalnego, wywiad II Rzeczypospolitej; WiN — Zrzeszenie “Wolność i Niezawisłość'', organizacja konspiracyjna utworzona we wrześniu 1945. 2

1

1 2

1

1

Wiosną 1944 na czele delegacji Krajowej Rady Narodowej. Konspiracyjna organizacja chrześcijańsko-narodowa. Roman Bratny, Kolumbowie, Warszawa: PIW, 1957. Stanisława Sowińska (ps. Barbara), Lata walki, Warszawa: Książka, 1948. Chodzi o nagrodę londyńskiego “Merkuriusza Polskiego'', którą uhonorowano A. Kijowskiego w roku

1958. 1

Jedna z aresztowanych, Hanna Skarżyńska-Rewska, skazana została na 3 lata więzienia. W ręce funkcjonariuszy UB dostał się dziennik, w którym B. Tejkowski relacjonował opozycyjną działalność swoją i znajomych. 3 Oskarżony; powieść ukazała się w Czytelniku w 1959 r., wcześniej drukowana w “Twórczości'' 1958 nr 9. 2

1

Józef Mackiewicz, Kontra, Paryż: Instytut Literacki, 1957.

1

Chodzi o pierwszego sztucznego satelitę Ziemi w kosmosie, wystrzelonego przez ZSRR 27 I 1959. 22 I 1959 Chruszczow ogłosił gospodarczy plan 7-letni, mający zapewnić do roku 1970 osiągnięcie w ZSRR amerykańskiego poziomu produktu narodowego na jednego mieszkańca. 2

1

Cz. Miłosz, Diariusz paryski, “Kultura'' 1960 nr 3, s. 3–27. T. Klon [S. Kisielewski], Miałem tylko jedno życie, Kraków: WL, 1958. 3 J. Mieroszewski, Klęska urodzaju, “Kultura'' 1960 nr 3, s. 93–100. 4 G. Herling-Grudziński, Z kroniki odwilży, “Kultura'' 1960 nr 3, s. 112–118. 2

1

Witold Chwalewik, Nieznane polskie źródło “Hamleta'', “Twórczość'' 1960 nr 7. Zapisy z dziennika uzupełniono wyborem fragmentów z listów A. Kijowskiego do żony, Kazimiery. Teksty takie oznaczono gwiazdką: *. Opuszczono nagłówki — zwroty do adresatki, by podkreślić charakter “dziennika podróży'', jaki tworzą owe listy. 2

1 2

1

22 II–13 III w Warszawie odbył się VI Konkurs Pianistyczny im. Chopina. Prapremiera Kartoteki w reżyserii Wandy Laskowskiej. Oskarżony. Powieść, Warszawa: Czytelnik, 1959, Pięć opowiadań, Warszawa: Iskry, 1957.

1

Chodzi o recenzje powieści A. Kijowskiego Oskarżony: Włodzimierza Maciąga, Oskarżeni przez nieświadomość, “Życie Literackie'' 1960 nr 13, i Alicji Lisieckiej, Jeszcze raz Andrzej Kijowski, “Nowa Kultura'' 1960 nr 13. 2 18 V 1960 w Paryżu poinformowano, że zaplanowana konferencja szefów państw “Wschód—Zachód'' nie odbędzie się w związku z gwałtownym pogorszeniem się stosunków radziecko-amerykańskich. Wywołane było ono lotami amerykańskich samolotów wywiadowczych nad terytorium ZSRR. Jeden z nich został zestrzelony 1 V 1960 r. 1

Diabeł i Pan Bóg Jean-Paul Sartre’a, w tłum. Jana Kotta. Prapremiera polska 28 V 1960 w Teatrze Dramatycznym w reżyserii Ludwika René, scenografii Jana Kosińskiego, w roli głównej Gustaw Holoubek. 1

Chodzi o cykl felietonów A. Kijowskiego “Słownik literacki'', publikowanych w “Przeglądzie Kulturalnym'' w latach 1958–60. 2 Stanisław Ignacy Witkiewicz. Człowiek i twórca. Pod red. T. Kotarbińskiego i J. E. Płomieńskiego, Warszawa: PIW, 1957. 1

Reżyserem Ŕ bout de souffle (1959) jest inny twórca “nowej fali'' — Jean-Luc Godard. W Polsce film grany był pod tytułem Do utraty tchu. 2 400 batów (Les quatre cents coups) (1959), reż. François Truffaut. 3 A. Kijowski, Na Zachód od Krakowa, “Życie Literackie'' 1960 nr 36. 1

1

Siedziba warszawskiej komendy milicji. Studencki klub Politechniki Warszawskiej, z teatrem STS, festiwalem Jazz-Jambore, imprezami

filmowymi. 1

1

Niebezpieczne związki (Les liaisons dangereuses, 1955), reż. Roger Vadim. Dolce vita (1959), reż. Federico Fellini. Polski tytuł Słodkie życie.

1

Chodzi o bohatera cyklu komedii filmowych, wyreżyserowanych przez Jacques’a Tati, który był także odtwórcą roli pana Hulota. 1

1

1

A. Kijowski, Kwadratury koła, “Twórczość'' 1960 nr 8. Chodzi o krakowską siedzibę Polskiej Akademii Nauk. Film z 1936 r., reż. William Keighley.

1

W latach 1954–58 w Algierii, zamorskim terytorium Francji, trwało powstanie zbrojne o uzyskanie politycznej i ekonomicznej suwerenności. Niepodległość Algierii ogłoszono dopiero w 1962 r. 1

rdc [A. Lisiecka], “Przegląd prasy'': Z dala od “Schlaraffelandu'', “Nowa Kultura'' 1960 nr 41, o korespondencji A. Kijowskiego z Paryża ogłaszanej w “Przeglądzie Kulturalnym''. 2 A. Kijowski, Scyta, “Twórczość'' 1960 nr 12. 1

La passion de Jeanne d’Arc (1928), reż. Carl Theodor Dreyer. Polski tytuł Męczeństwo Joanny d’Arc. Smultronstället (1957), reż. Ingmar Bergman. Polski tytuł Tam, gdzie rosną poziomki. 3 Siódma pieczęć (Det sjunde inseglet, 1956), reż. Ingmar Bergman. 4 Ostatni brzeg (On the Beach, 1959), reż. Stanley Kramer. 2

1

27 X 1960 r. w Paryżu i innych miastach Francji odbyły się manifestacje i wiece, których uczestnicy domagali się uznania przez rząd francuski niepodległości Algierii. Doszło wówczas do starć manifestujących z policją i bojówkami organizacji prawicowych.

1

Chodzi o film Ludzie z zaułka (Les bas-fonds,1936) w reżyserii Jeana Renoira, będący ekranizacją dramatu Maksyma Gorkiego Na dnie. 2

1 2

Gorączka złota (The Gold Rush, 1925), reż. Charles Chaplin. Kandyd, czyli optymizm XX wieku, reż. Norbert Carbonnaux, 1960. Zezowate szczęście, reż. Andrzej Munk, 1960. Odtwórcą głównej roli Jana Piszczyka był Bogumił

Kobiela. 1

1

A. Kijowski, Różowe i czarne, Kraków: WL, 1957. Psychoza (Psycho, 1960), reż. Alfred Hitchcock.

1

Chodziło o wyjaśnienie, że “Twórczość'', ogłaszając konkurs na powieść kryminalną, nie współpracuje z Urzędem Bezpieczeństwa. 1

A. Kijowski, Poezja krytyków, “Przegląd Kulturalny'' 1961 nr 5. Chodzi o recenzję powieści D. A. F. de Sade Justyna, czyli niedole cnoty: A. Kijowski, ABC sadyzmu, “Przegląd Kulturalny'' 1961 nr 6. 2

1

Tytuł filmu Marcela Carné z 1946 r. brzmi Les Portes de la nuit (Wrota nocy).

1

Chodzi o apel intelektualistów, przyznający Francuzom prawo do dezercji, i wypowiedź Sartre’a, który twierdził przeciwnie, że obowiązkiem każdego Francuza jest współpraca z państwem algierskim. 1

Artykuł ten, opublikowany w paryskiej “Kulturze'' 1962 nr 12, przedstawiał konflikt między dwiema grupami w PZPR: “natolińczyków'' i “puławczyków'' (lub “puławian''). “Puławianie'' (nazwa od mieszkania Leona Kasmana przy ulicy Puławskiej, gdzie odbywały się spotkania grupy), związani z układem personalnym we władzach państwa i partii sprzed października 1956, byli jednocześnie zwolennikami demokratyzacji życia politycznego. “Natolińczycy'' zaś (nazwa od budynku URM czy też willi ambasadora radzieckiego w Natolinie) nastawieni byli antyinteligencko i antysemicko. 1

Jan Błoński był jednym z jurorów literackiej Nagrody Fundacji im. Kościelskich w Szwajcarii, przyznawanej od 1962 r. 1

Chodzi zapewne o opowiadanie opublikowane przez A. Kijowskiego pod innym tytułem, bo wśród ogłoszonych nie ma opowiadania Sierota. 1

Artykuł taki nie ukazał się. 14 III premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi został przekazany list protestujący przeciw ograniczeniu przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzeniu cenzury. Nazwa protestu wywodzi się od liczby jego sygnatariuszy. List 34 stał się wydarzeniem publicznym, m.in. za sprawą Radia Wolna Europa, gdzie był cytowany i dyskutowany. W związku z represjami, jakie dotknęły niektórych jego sygnatariuszy, w “Timesie'' 18 IV opublikowany został list brytyjskich intelektualistów przeciw owym szykanom. Odpowiedzią na to był protest pisarzy polskich w “Życiu Warszawy'', którzy oponowali przeciwko ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, podpisany przez kilkaset osób. 1 Aresztowany został w związku ze zbieraniem podpisów pod Listem 34 oraz oskarżeniem o wysłanie tekstu Listu do Wolnej Europy. 2 Chodzi o utrzymujący się konflikt Chin i ZSRR na tle walki o prymat w światowym ruchu komunistycznym. Wśród europejskich krajów komunistycznych Chiny poparła tylko Albania. 2

1

Josif Brodski, poeta rosyjski, został skazany w 1964 r. za “pasożytnictwo'' na pięć lat przymusowych robót. Za podstawę oskarżenia uznano postawę niegodną “człowieka radzieckiego''. Wyrażała się ona w nieprzynależności do żadnej z organizacji społeczno-politycznych oraz w braku stałego zatrudnienia. Sprawa uwięzienia Brodskiego szybko nabrała międzynarodowego rozgłosu. Płynące zza granicy protesty skłoniły władze sowieckie do skrócenia wyroku do półtora roku. Jednak w 1972 r. zmuszono poetę do emigracji. 1

Breweryje czartowskie, reż. T. Aleksandrowicz (przedstawienie przygotowane przez zespół Teatru Polskiego w Bydgoszczy). 1

Krzysztof Kamil Baczyński, Utwory wybrane. Wybrał oraz wstępem i posłowiem opatrzył Kazimierz Wyka, Kraków: WL, 1964. 1

W dniach 18–21 IX 1964 w Lublinie odbył się XIV Zjazd ZLP. Chodzi o Walny Zjazd Związku Zawodowego Literatów Polskich w Szczecinie, który odbył się w dniach 20–23 I 1949. Powołano wówczas do istnienia Związek Literatów Polskich, którego pierwszym prezesem został Leon 2

Kruczkowski. Ważnym postanowieniem Zjazdu był postulat, by realizm socjalistyczny uznać za kryterium oceny i normy estetycznej. 3 Referat wygłosił nie Wacław Kubacki, lecz Włodzimierz Sokorski. 1 2

19 V 1965 w Warszawie. Kolejny, miesięczny pobyt A. Kijowskiego w Paryżu.

1

W Teatrze Współczesnym w Warszawie. 15 VII 1965 w Ministerstwie Kultury i Sztuki odbyła się konferencja, w której uczestniczyli m.in. minister kultury Lucjan Motyka i prokurator generalny, a która poświęcona była współpracy St. Cata-Mackiewicza, J. Grzędzińskiego i J. N. Millera z prasą emigracyjną. 2

1

Jacek Kuroń i Karol Modzelewski zostali aresztowani jako autorzy Listu otwartego do członków POP PZPR i członków uczelnianej organizacji ZMS przy Uniwersytecie Warszawskim, w którym odnieśli się krytycznie do rzeczywistości społeczno-politycznej PRL. Jacek Kuroń został skazany na trzy lata więzienia, a Karol Modzelewski na trzy i pół roku. 2 Karol Modzelewski jest pasierbem Zygmunta Modzelewskiego. 1

Chodzi o pisane wówczas Dziecko przez ptaka przyniesione.

1

A. Kijowski otrzymał wyróżnienie Wolnej Europy za najlepszą książkę roku (Pseudonimy, Warszawa: Czytelnik, 1964). 2 IV Zjazd ZLP odbył się w Krakowie w dniach 3–5 XII 1965. Przedstawiciel władz państwowych i partyjnych — Lucjan Motyka zapowiedział wówczas poprawę sytuacji wydawniczej oraz “zwiększenie bezpośredniego wpływu środowisk twórczych na kształtowanie polityki kulturalnej''. Podczas obrad A. Kijowski postulował powstanie nowego tygodnika literackiego w Warszawie. 1

Niewydanie paszportu prymasowi Polski na uroczystości milenijne w Rzymie było jedną z sankcji władz po liście biskupów polskich wysłanym w trakcie obrad II Soboru Watykańskiego do biskupów niemieckich (“udzielamy przebaczenia i prosimy o przebaczenie''). Orędzie wywołało w Polsce ostrą kampanię prasową. 1

Na planie filmu Szyfry kręconego, w zespole “Kamera'', przez Wojciecha Jerzego Hasa według opowiadania A. Kijowskiego. 1

Przemówienie Władysława Gomułki wygłoszone podczas sesji Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodowej (zob. “Trybuna Ludu'' 1966 nr 15). 2 Więźniowie z Altony (Isequestrati di Altona, 1962), reż. Victorio de Sica. 3 Bikini — atol w Archipelagu Marshalla, położony w zachodniej części środkowego Pacyfiku, gdzie w latach 1946–58 Stany Zjednoczone dokonały 23 próbnych wybuchów atomowych. 1

Herman Titow napisał wstęp do przekładu Powrotu z gwiazd (Wozwraszczenije so zwiezd, Moskwa: Mołodaja gwardija, 1965). 1

Proces odbywał się w dniach 10–14 II 1966. Za publikowanie utworów na Zachodzie Andrieja Siniawskiego skazano na 7 lat łagru, Julija Daniela zaś na 5 lat. 2 Zmarł 18 II 1966 w Warszawie. 1

Oryginalny tytuł powieści Kosińskiego The Painted Bird, polskie tłumaczenie (Tomasz Mirkowicz): Malowany ptak. 1

“Twórczość'' 1966 nr 6.

1

Dziennik Stanisława Brzozowskiego wydany został przez Ostapa Ortwina pt. Pamiętnik, Lwów: Księgarnia Polska B. Połonieckiego, 1913. 1

Jerzy Zawieyski, Wawrzyny i cyprysy, Warszawa: Czytelnik, 1966. 14 IV 1966 w Gnieźnie zaingurowano kościelne uroczystości 1000-lecia chrztu Polski, w których z powodu nieoficjalnej odmowy nie mógł uczestniczyć papież Paweł VI. Natomiast 16 IV 1966 w Poznaniu rozpoczęły się obchody 1000-lecia Państwa Polskiego. Uczestniczący w nich Władysław Gomułka skrytykował w swym przemówieniu obchody milenium chrztu oraz powracającą w homiliach kardynała Wyszyńskiego koncepcję Polski jako chrześcijańskiego “przedmurza''. 2

1 2

1

S. Brzozowski, Pamiętnik, op. cit., s. 78. Reżyserem filmu był Hiroshi Teshigahara, rok produkcji 1963. Przedstawienie premierowe w warszawskim Teatrze Narodowym w reżyserii Kazimierza Dejmka.

1

Przesłuchanie Juliusza Roberta Oppenheimera Heinara Kipphardta, w tłum. Andrzeja Wirtha, reżyserii Władysława Hańczy. Premiera. 1

W reżyserii Giorgio Strehlera.

1

A. Kijowski, W labiryncie, “Twórczość'' 1966 nr 6. Adam Próchnik, Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej. Zarys dziejów politycznych, Warszawa: Książka i Wiedza, 1957. 2

1

1

1

Pierwsze wydanie powieści Juliana Stryjkowskiego ukazało się nakładem Czytelnika w 1966 r. 7 V 1966 w Warszawie. Adam Schaff, Marksizm a jednostka ludzka (podsumowanie dyskusji), “Studia Filozoficzne'' 1966 nr 2.

1

Bolesław Kominek, Wywiad dla radia francuskiego, “Życie Warszawy'' 1966 nr 137. Flip i Flap w Oxfordzie, reż. Alfred Goulding, 1940. Wacuś, reż. Michał Waszyński, 1935. Jaśnie pan szofer, reż. Michał Waszyński, 1935.

2

1 2

Lito vilovito, reż. Obrad Gluščević, 1964. Pierwsze wydanie Jeziora Bodeńskiego ukazało się w 1946 (Warszawa: Wiedza).

1

Spotkanie kombatantów (także AK-owców) pod Kielcami. Konfiskaty, czy też “aresztowania'' obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej dokonano 22 VI 1966. W drodze z Fromborka do Warszawy milicja zatrzymała auto wiozące prymasa Wyszyńskiego i obraz, który następnie umieściła i “internowała'' w katedrze warszawskiej. Dalsze uroczystości 1000-lecia chrztu Polski odbywały się bez pielgrzymującego obrazu — zamiast niego pojawiły się symboliczne, wypełnione kwiatami ramy. Obraz powrócił na Jasną Górę dopiero 2 IX 1966. 3 W dniach 16–21 IX 1944 oddziały 2 Dywizji Piechoty WP wyruszyły na pomoc walczącym w Warszawie powstańcom, tworząc m.in. przyczółki na Żoliborzu, Powiślu i Czerniakowie. Jednak nie udało się im odeprzeć kontrnatarcia niemieckiego i oddziały polskie, z olbrzymimi stratami, musiały się wycofać. 2

1

Jan Brzechwa zmarł (w Warszawie) 2 VII, zaś Wanda Grodzieńska- -Pollakowa (w Warszawie) i Zofia Starowieyska-Morstinowa (w Krakowie) 3 VII 1966. 2 Dziecko przez ptaka przyniesione, ukazało się najpierw w “Twórczości'' 1966 nr 12, potem w wydaniu książkowym w PIW-ie, Warszawa, 1968. 1

Jean Guitton, Dziennik. Rozważania i spotkania 1952–55. Przeł. Janina Nałęcz, Warszawa: PAX, 1966.

1

Koncert Artura Rubinsteina odbył się w ramach X Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej “Warszawska Jesień''. 1

Europejski Zjazd Krytyków Literackich, zorganizowany przez polską sesję COMESC i Agencję Autorską 4–9 XI 1966 w Warszawie i Krakowie. W zjeździe uczestniczyli delegaci z 17 krajów i 100 krytyków polskich. 1

21 X podczas zebrania ZMS na Wydziale Historii UW, poświęconego 10 rocznicy Października, Leszek Kołakowski wygłosił odczyt Rozwój kultury polskiej w ostatnim X-leciu. Opowiedział się w nim za zniesieniem “cenzury prewencyjnej'' i zdecydowanie wystąpił przeciw brakowi swobód politycznych, jako niezgodnemu z założeniami ideowymi socjalizmu oraz hamującemu rozwój kultury i nauki. Po zebraniu tym Kołakowski zostały usunięty z PZPR. 1

A. Kijowski, Sienkiewicz i polska nerwica, “Tygodnik Powszechny'' 1966 nr 46. Uwiedziona i porzucona (Sedotta e abbandonata, 1963), reż. Pietro Germi. 3 Leszek Kołakowski został usunięty z UW dopiero w 1968, po poparciu, jakiego udzielił studentom biorącym udział w wydarzeniach marcowych. 4 Wśród publikowanych opowiadań A. Kijowskiego brak utworu o tym tytule. 2

1

Stanisław Swen-Czachorowski został dotkliwie pobity. Chodzi o list 15 pisarzy partyjnych do BP KC PZPR, związany z usunięciem Kołakowskiego z partii, którzy protestując przeciw tej decyzji wskazywali, iż poglądy Kołakowskiego są reprezentatywne dla wielu intelektualistów w krajach socjalistycznych i kapitalistycznych. 2

1

Tak nazywano budynek KC PZPR. Chodzi o przesłuchanie autorów listu przez specjalną komisję

partyjną, której przewodził Zenon Kliszko. Komisja zadecydowała o wykluczeniu z PZPR: Jacka Bocheńskiego, Pawła Beylina, Tadeusza Konwickiego. Na znak protestu przeciw “sprawie Kołakowskiego'' wystąpili z partii: Flora Bieńkowska, Kazimierz i Marian Brandysowie, Marcelina Grabowska, Roman Karst, Igor Newerly, Andrzej Piwowarczyk, Seweryn Pollak, Arnold Słucki, Julian Stryjkowski, Wisława Szymborska, Wiktor Woroszylski. 2 Oprócz wymienionych list podpisali: Witold Dąbrowski, Tadeusz Drewnowski, Marian Grześczak i Arnold Słucki. 1

Felieton Krzysztofa Teodora Toeplitza, Z własnego prawa bierz nadanie, opublikowany w “Nowej Kulturze'' 1956 nr 18. 1

Sesja historyczna (23–24 XI 1966) nt. 1000-lecia państwa polskiego z udziałem historyków oraz członków KC PZPR (m.in. Z. Kliszki). 1

1 2

Z. Herbert otrzymał w 1965 r. Internationaler Nikolaus Lenau Preis. Jan Błoński, Niedobre, nieczułe dziecię..., “Współczesność'' 1967 nr 4. Bronisław Mamoń, “Dziecko przez ptaka przyniesione'', “Tygodnik Powszechny'' 1967 nr 7.

1

Zamieszczone tam zostało omówienie recenzji powieści Dziecko przez ptaka przyniesione pt. Dziecko na smoku jadące, pióra M. A. Styksa. “Życie Literackie'' 1967 nr 8. 2 A. Kijowski publikował w “Radarze'' w latach 1966–67. 1

A. Kijowski cytuje Dziennik (1953–1956) Witolda Gombrowicza w wydaniu Instytutu Literackiego w Paryżu z 1957. 2 Koła na piasku (Dyskusja o prozie polskiej w roku 1966), “Kultura'' 1967 nr 10. W dyskusji uczestniczyli Anna Bukowska, Ludwik Flaszen, Jarosław Maciejewski, Krzysztof Mętrak, Michał Sprusiński. 1

Kazimierz Brandys, Dżoker. Wspomnienia z teraźniejszości, Warszawa: PIW, 1966.

1

Naród, zdaniem Huxleya, to społeczeństwo zjednoczone wspólnym błędnym przekonaniem co do swych początków oraz wspólną niechęcią do sąsiadów. 1

Dag Hammarskjöld, Drogowskazy, przeł. ks. Jan Zieja, Kraków: Znak, 1967.

1

Władze zadecydowały o zawieszeniu od 1 II 1968 przedstawień Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka, wystawionych w Teatrze Narodowym (premiera 25 XI 1967; scenografia: Andrzej Stopka, opr. muzyczne: Jerzy Dobrzański, w roli Gustawa-Konrada Gustaw Holoubek, Guślarza — Kazimierz Opaliński, Senatora — Zdzisław Mrożewski, Księdza Piotra — Józef Duryasz). Bezpośrednim powodem zawieszenia były łatwo rozpoznawalne w przedstawieniu aluzje do aktualnej sytuacji politycznej zależności Polski od ZSRR. Po ostatnim przedstawieniu dla publiczności (30 I 1968) odbyła się studencka manifestacja, rozproszona przez milicję. Aresztowano wówczas 35 osób. 1

W listopadzie 1968 przypadała 50 rocznica powstania kabaretu “Pikador'', w którym występowali poeci późniejszej grupy Skamander. 2 Z Kazimierzem Wierzyńskim prowadzono — z inicjatywy władz — rozmowy w sprawie jego powrotu do kraju. 1 2

Telewizyjny magazyn kulturalny pod red. Grzegorza Lasoty. Chodzi o kabaret “Dudek'' Edwarda Dziewońskiego.

1

Janusz Szpotański był autorem satyrycznej opery Cisi i gęgacze, której pierwsza wersja powstała w r. 1964. Przez długi czas była śpiewana w mieszkaniach prywatnych lub przekazywana w formie nagrań magnetofonowych. Drukiem ukazała się po raz pierwszy w paryskiej “Kulturze'' 1968 nr 3. Za temat do opery “posłużyły wypadki związane z Memoriałem 34. Protestujący pisarze to gęgacze, tropiący ich agenci UB to cisi. Z biegiem czasu przybyły nowe serie, które łączą się z innymi aktualnymi wydarzeniami — ze schizmą Mijala, z orędziem biskupów polskich, z obchodami Tysiąclecia etc.'' (wstęp do wydania Cichych i gęgaczy w NOWej w r. 1979). Notatki A. Kijowskiego bezpośrednio z procesu Szpotańskiego — oskarżonego o “rozprzestrzenianie informacji szkodliwych dla interesów państwa'' — są unikatem, ponieważ sala rozpraw była zamknięta dla prasy i publiczności. Również media, ograniczając się do komunikatu o wyroku, nie wyjaśniały, kim był Szpotański i na czym polegało jego przewinienie. Kijowski uczestniczył w procesie z ramienia ZLP na prośbę samego oskarżonego. 1

Artur Sandauer, będąc gościem na przyjęciu, gdy Szpotański wykonywał swój utwór, zaprotestował przeciw niemu i po ostrej wymianie zdań z autorem opery opuścił przyjęcie (zob. list A. Sandauera do W. Gombrowicza: Gombrowicz, Walka o sławę, Kraków: WL, 1996, s. 261–262). 1

Wśród innych bohaterów Cichych i gęgaczy dopatrywano się także Mieczysława Moczara, Tadeusza

Kotarbińskiego oraz prymasa Wyszyńskiego. Fragment Wielkiej arii Gnoma: Gdy po raz pierwszy ustrój się walił wyście mu przecież poparcie dali. Gdy dziś powtarza się stary test, powtórzcie znowu szlachetny gest! Ja — stary matoł, ty — stary piernik, wspólnie zrobimy nowy Październik, za nami ruszy roboczy lud i gospodarczy stanie się cud. Złączmy się, bracia, w wspólnym pochodzie z Gnomem na czele, z Melem na przodzie, Cichy z Gęgaczem, z ofiarą kat — a błogosławi nam Związek Rad! (cyt. za J. Szpotański, Zebrane utwory poetyckie, Londyn: PULS, 1990) 1

Na nadzwyczajne zebranie Oddziału Warszawskiego ZLP w sprawie Dziadów, które odbyło się 29 II

1968. 1

Zebranie zostało zakończone w obawie przed interwencją gromadzących się w pobliżu miejsca obrad (siedziba ZAiKS-u) “robotniczych delegacji'', będących w istocie zamaskowanymi oddziałami Służby Bezpieczeństwa. 1

8 III 1968 na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec studencki w sprawie Dziadów. Zebrani protestowali przeciw represjom wobec studentów, relegowanym z uczelni za udział we wcześniejszych wystąpieniach. Uchwalona została także rezolucja, w której zadeklarowano solidarność “ze stanowiskiem pisarzy'', przeciwnych zawieszeniu spektakli. Wiec zakończył się interwencją oddziałów ZOMO i ORMO (nazywanych w oficjalnych relacjach “aktywem robotniczym'') oraz licznymi aresztowaniami. 2 Na wiecu w auli Politechniki Warszawskiej studenci domagali się wyjaśnienia zajść na UW. 3 Komentarz “Życia Warszawy'' o zdarzeniach 8 III: “W godzinach popołudniowych w rejonie Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu powstały zakłócenia w ruchu ulicznym i komunikacji. Przyczyną była sytuacja, jaka wytworzyła się na terenie UW w wyniku mało odpowiedzialnych wystąpień grupy studentów, do których dołączyły się elementy chuligańskie''. Zajścia spowodowała “grupka awanturników wywodząca się z kręgów bananowej młodzieży, której obce są troski materialne, prawdziwe warunki życia i potrzeby naszego społeczeństwa''. 1

W przemówieniu wygłoszonym na spotkaniu z warszawskim aktywem partyjnym w Sali Kongresowej Gomułka krytycznie ocenił społeczne reperkusje inscenizacji Dziadów, która wymierzona była, jego zdaniem, w przyjaźń polsko-radziecką. Ze słowami potępienia spotkała się również postawa pisarzy na lutowym zebraniu Oddziału Warszawskiego ZLP (zwłaszcza Stefana Kisielewskiego i Pawła Jasienicy oraz rezolucja Andrzeja Kijowskiego), a także “rewizjonistyczne poglądy'' niektórych profesorów UW (Bronisława Baczki, Zygmunta Baumana, Włodzimierza Brusa, Leszka Kołakowskiego, Stefana Morawskiego). Gomułka podjął także temat obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, których podzielił na trzy kategorie. Za najbardziej “pożyteczną'' dla państwa i partii uznał Żydów zasymilowanych, aktywnie uczestniczących w budowie socjalizmu. Grupę “neutralną'' stanowią Żydzi-kosmopolici (jak na przykład Antoni Słonimski), nie powinni oni jednak angażować się w dziedziny, “w których afirmacja narodowa staje się rzeczą niezbędną''. Za najbardziej niebezpieczną kategorię uznani zostali “syjoniści i nacjonaliści żydowscy''. Gomułka niedwuznacznie zapowiedział represje, jakie mają ich spotkać, co wywołało entuzjazm zgromadzonego aktywu partyjnego. 1

Od 9 III 1968 na uczelniach całego kraju odbywały się liczne wiece, które odwołując się do sprawy Dziadów, były wezwaniem do demokratyzacji życia politycznego i przestrzegania swobód obywatelskich. Ostatni był strajk okupacyjny na Uniwersytecie Warszawskim, który odbył się w dniach 21–23 III. Dołączono tutaj żądanie odrzucenia “dyskryminacji rasowej, narodowej czy religijnej'', do której wzywał w swym przemówieniu Gomułka. 1

W latach 1967–68 A. Kijowski był kierownikiem literackim warszawskiego Teatru Dramatycznego.

1

Jerzy Kossak, Małowierni i wrogowie, “Miesięcznik Literacki'' 1968 nr 5. 14 I 1953 agencja TASS ogłosiła komunikat o wykryciu spisku lekarzy radzieckich, którzy stosując nieodpowiednie metody leczenia przyczyniali się do zagrożenia życia partyjnych przywódców ZSRR. Zarzucono lekarzom współpracę z żydowską organizacją “Joint'' i z wywiadem amerykańskim. W kwietniu 1953 ogłoszono, iż zostali oni aresztowani niesłusznie, a zeznania ich uzyskano “przez zastosowanie niedopuszczalnych i jak najbardziej surowo zakazanych przez ustawy radzieckie sposobów prowadzenia śledztwa''. 2

1 2

1

Michel Eyquem de Montaigne, Próby, Warszawa: PIW, 1957. Zmarł w Toruniu 27 IV 1968.

Mamert Stankiewicz nie miał syna. Po wyborze w styczniu 1968 na I sekretarza KC KPCz Alexander Dubček zapowiedział liberalizację życia politycznego w Czechosłowacji. Zaktywizował w ten sposób środowiska intelektualne, które w Manifeście 2000 słów skrytykowały dotychczasowe rządy komunistyczne. W sierpniu miał się odbyć Nadzwyczajny Zjazd KPCz. 2

Zaniepokojeni rozwojem sytuacji w Czechosłowacji przywódcy innych państw komunistycznych zorganizowali zbrojną interwencję wojsk Układu Warszawskiego. W dniach 21–26 VIII 1968, mimo zdecydowanego oporu lud ności, zdławiły one powstanie, A. Dubček zaś, wywieziony do Moskwy, został zmuszony do podpisania protokołu uzasadniającego pośrednio konieczność interwencji. 1 2

1

Stanisław Dygat, W cieniu Brooklynu, “Polityka'' 1968 nr 43. Paweł VI, papież, Wyznanie wiary, “Tygodnik Powszechny'' 1968 nr 41. “Kultura'' 1968 nr 44, dyskusja Pisarz — zawód i powołanie.

1

A. Kijowski, Felieton o krakowskiej sekcji prozy, “Życie Literackie'' 1952 nr 5. A. Kijowski, Blisko Stalina, “Życie Literackie'' 1953 nr 11. 3 A. Kijowski, W ojczyźnie Stalina, “Echo Tygodnia'' 1953 nr 9. 4 21–27 I 1953 odbył się proces księży krakowskiej Kurii Metropolitalnej oskarżonych o szpiegostwo na rzecz wywiadu amerykańskiego oraz przynależność do Narodowej Organizacji Wojskowej. Zapadły wówczas 3 wyroki kary śmierci i kary więzienia. (Wśród sądzonych nie było ks. Kurowskiego). 2

1

Dokument Światowej Rady Pokoju, uchwalony podczas III Sesji w Sztokholmie w dniach 15–21 III 1950, jako odezwa do narodów świata, wzywająca do przeprowadzenia ogólnoświatowego plebiscytu w sprawie zakazu broni atomowej. Plebiscyt odbywał się poprzez składanie indywidualnych podpisów pod wystosowanym przez ŚRP dokumentem. Podpisało go około 500 milionów osób. 1

Zob. przypis na s. 297. Pierwotny tytuł powieści A. Kijowskiego Grenadier-król, która ukazała się drukiem w 1972 r. (Warszawa: Czytelnik). 3 Kandydatami prócz Nixona byli: demokrata Hubert H. Humphrey oraz konserwatysta George C. Wallace. 2

1

1 2

13 XII 1968 odbyło się zebranie Oddziału Warszawskiego ZLP. Witold Gombrowicz, Dziennik (1961–1966). Operetka, Paryż: Instytut Literacki, 1966. Chodzi o Myśli różne o ogrodach Jarosława Marka Rymkiewicza i Wydarzenie Leona Gomolickiego.

1

Na zjeździe Związku Kół Polonistycznych w grudniu 1949 był wspólny referat J. Błońskiego, L. Flaszena i A. Kijowskiego o Witkacym, Schulzu i Gombrowiczu (nie publikowany). 1 1

Skazani zostali za “wywoływanie niepokojów studenckich'' na 3,5 roku więzienia. Pseudonimem Dedal A. Kijowski podpisywał redagowany dla “Twórczości'' przegląd “Wśród

czasopism''. 1

A. Kijowski, Próby czytane: Najpiękniejsze wyznanie Chaplina (rec. Ch. Chaplin, Moja autobiografia, Warszawa 1967), “Dialog'' 1969 nr 12. 2 M. Osiadacz, Drugi garnitur, “Prawo i Życie'' 1969 nr 4. 1

Walny Zjazd ZLP w Bydgoszczy odbył się 7–9 II 1969. Uczestniczyły w nim delegacje literatów z ZSRR, Bułgarii, Rumunii, Węgier i NRD. Nieobecni byli natomiast pisarze z Czechosłowacji i Jugosławii. 2 Artur Międzyrzecki, Złota papuga, Warszawa: Czytelnik, 1970. 1

Klaudia Chauchat — postać z Czarodziejskiej góry Tomasza Manna.

1

Wiosna 1963 r. Jednym z punktów 40-dniowej wizyty był wiec w Moskwie na stadionie im. Lenina, z przemówieniami Chruszczowa i Castro. 1

1 2

1

1

1

Chodzi o zbiór opowiadań Wojciecha Żukrowskiego Szczęściarz (Warszawa: PIW, 1967).

Trans-Atlantyk, Paryż: Instytut Literacki, 1953. Pierwsze wydanie krajowe: Warszawa: Czytelnik, 1957. Pornografia, Paryż: Instytut Literacki, 1960. Marzenia kobiet (Kvinnodröm, 1955), reż. Ingmar Bergman. Witold Gombrowicz zmarł w Vence 25 VII 1969.

Tadeusz Peiper zmarł 9 XI 1969. Tomasz Burek, Historia literatury czy dezorientacja, “Twórczość'' 1969 nr 9, o: Julian Krzyżanowski, Dzieje literatury polskiej. Od początku do czasów najnowszych, Warszawa: PWN, 1969. 2

1

Z drugiej wyprawy amerykańskiej na Księżyc — statku “Apollo 12''. Pierwsze wydanie książkowe Miazgi Jerzego Andrzejewskiego ukazało się w 1979 r. nakładem wydawnictwa NOWA (Warszawa). Wcześniej publikowano fragmenty w “Twórczości'' 1966 nr 10, “Polsce'' 1967 nr 2, “Zapisie'' 1977 nr 1. 2

1

Stanisław Zabiełło, O rząd i granice. Walka dyplomatyczna o sprawę polską w II wojnie światowej, Warszawa: PAX, 1964. 1

Artykuł Katyń i Gibraltar (“Odrodzenie'' 1945, nr 53) przedrukowany w: K. Pruszyński, Wybór pism publicystycznych, t. 2, Kraków: WL, 1966. 2 3 V 1946 w Krakowie, Krzeszowicach, Myślenicach, Bochni, Gliwicach, Miechowie, Chrzanowie, Nowym Sączu, Nowym Targu, Limanowej, Zakopanem i innych miastach Polski odbyły się zakazane przez władze komunistyczne obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Interwencje milicji zakończyły się kilkoma ofiarami śmiertelnymi, licznymi rannymi i aresztowaniami. 1

1

1

Na tę dyskusję złożyły się artykuły publikowane w “Życiu Literackim'' (1969), w nrach 43–45, 49 i 52. Marksizm a kryteria oceny literatury, “Współczesność'' 1969 nr 26. Richard Friedenthal, Goethe, jego życie i czasy, tłum. M. Rotter, Warszawa: Czytelnik, 1969.

* Indeks czasopism znajdzie się w ostatnim tomie Dziennika Andrzeja Kijowskiego.